Zatrzymane chwile #14

O mamuniu, jak te pierwsze miesiące roku mnie wykończyły. Mam wrażenie, że od Sylwestra upłynęło 5 lat! Bardzo intensywny czas, bardzo męczący, ale pojawiło się światełko w tunelu, bo rozpoznano dokuczająca mi bardzo mocno chorobę tarczycy, więc chociaż od tej strony powinny być powoli postępy. A ja muszę tylko wyciszyć część aktywności i złapać oddech, odpocząć. Trzymajcie kciuki, by się udało! A przechodząc do fotopodsumowania…

Jak zwykle było mocno książkowo 🙂 Chociaż z wyżej prezentowanych przeczytałam na razie tylko trzy książki. Niestety. No i nie wiem, jak traktować „To nie jest książka”, bo to faktycznie nie ma – oprócz kształtu – nic z nią wspólnego. Nie da się więc czynności nazwać czytaniem 😉 A przy czytniku widzicie koktajl truskawkowy zrobiony z ubiegłorocznych truskawek z ogrodu rodziców, mniam!

W końcu dorastam do tego, by spełniać zachciewajki duszy i ciała, rozpieszczać się. W tym miesiącu hitem było – jak widać na zdjęciach – kolorowanki dla dorosłych, czyli „Kolorowy Trening Antystresowy”, uwielbiam 🙂 Mam teraz problem z podziałem tych resztek czasu wolnego, bo chcę i czytać, i rysować! Poza tym drugi raz w życiu byłam na masażu, myślałam, że nie przeżyję, skąd ta kobietka miała tyle siły?! 😉 W końcu doczekałam się też pożarcia tatara, który chodził za mną ze 2 czy 3 tygodnie. Oraz byłam u mojego ulubionego fryzjera.

Reszta to już różności. Miałam okazję reprezentować firmę na gali „Bestsellery Empiku”, gdzie do wejścia uprawniało takie ciekawe zaproszenie. Dzień pracy rozpoczynam pyszną kawą z ekspresu i jeszcze lepszą drożdżówką z serem. Foto z płytą ukazuje prezent, który dostałam po tym, jak na Bestsellerach wygadałam się, że ta śpiewająca ze sceny pani brzmi całkiem ciekawie 😉 A teraz, gdy już znam płytę, to chciałabym pójść na majowy koncert, zobaczymy! Zachód słońca oraz rozciągnięta na parapecie Zołza to wizualizacja 2,5 dnia, które spędziłam u Rodziców, krótka wizyta, która miała na celu objedzenie ich z faworków (które pieką raz w roku, nie mogłam tego odpuścić! 😉 ).

Louis Vuitton ma aktualnie wystawę, która bardzo mi się podoba i postanowiłam ją uwiecznić, a przez przypadek przechodził tam rolnik z protestu i tak oto wyszło fajne społecznie foto 😉 Ten paskudny krwiak to rezultat pobierania krwi na kolejne badania hormonów. Niestety, moje żyły są poukrywane i najczęściej kończy się to w ten sposób, ech… A wizyta w aptece przypomniała mi smak dzieciństwa 🙂

Dzięki redakcji Magazynu „Książki” miałam okazję przeczytać najnowszy numer magazynu, szczególnie polecam wywiad z Elżbietą Cherezińską! Przy lekturze podgryzałam przepyszne kruche rurki z kremem i toffii ❤ A dzięki PZU miałam okazję być na koncercie Marka Piekarczyka i muszę powiedzieć, że było ekstra. Teksty z sensem, głos jak dzwon, świetne poczucie humoru, polecam!

To byłoby na tyle. Tak biegam i biegam, że nawet o robieniu zdjęć myślę coraz rzadziej, chlip! Ciekawa jestem, co będzie z tym moim blogowaniem, jak się to moje zabieganie i brak sił nie zmieni. Ciekawam…

Zatrzymane chwile #13

Styczeń. Pierwszych sześć dni leniwych, a potem… Zaczęło się szaleństwo! Dopiero teraz w pełni widzę, co zawiera się w mojej pracy i to jest niesamowite, ile tam się mieści! I tak, to oznacza, że w pracy znowu mam mało czasu dla blogerów, co już mniej mi się podoba. No ale cóż, życie! W każym razie – jak zwykle sporo się działo, chociaż zdjęć pojawiło się ciut mniej, niż zazwyczaj. Ale do dzieła!

Jak zwykle było mocno książkowo, to zawsze temat przewodni każdego miesiąca. No ale to raczej nikogo nie dziwi! Trochę prezentów, trochę czytania książek, które się naczekały, coś do pracy. Różnorodnie.

I jak zwykle – zdjęcia natury, bo takowe uwielbiam. Fantastyczny zachód słońca na różowo udało mi się złapać w drodze do lekarza. A ten pierwszy, z palmą, to wspomnienie sprzed pięciu lat, czyli z moich ostatnich „prawdziwych” wakacji. Pora pojechać na kolejne!

Pierwsze zdjęcie jeszcze ze świątecznej wizyty w domu rodzinnym. Tak wtedy wyglądała moja sypialnia. Drugie to niesamowity pomysł – czosnek w tubce! :> Dostałam od kierowcy BlaBlaCar, który zabrał mnie od Rodziców do Warszawy i na koniec obdarował prezentem – produktem, który rozprowadza. Obok niego symbol powrotu do pracy po dwóch tygodniach urlopu. A dolny rząd to tylko lenistwo i smakowitości w płynie.

Najpierw wydruki zdjęć z Instagrama, które otrzymałam w prezencie od firmy specjalizującej się nie w drukowaniu, a w wywoływaniu takich zdjęć. Kolejne zdjęcie to symbol wieczoru spędzonego w towarzystwie autora tej książki. Rezultatem była ta notka. Obok symbol mojego uzależnienia, staram się trzymać na wodzy, ale różnie z tym bywa. Na dole plakat filmu „Kingsman”, który serdecznie polecam, ubawiłam się całkiem nieźle! Ostatnia pogróżka, to ciekawa forma promocji książki.

W końcu obejrzałam „Ziarno prawdy”! Moim zdaniem bardzo udana ekranizacja, poza drobiazgami bardzo mi się podobała. Bardzo fajnie zrobiona, ze świetną muzyką. Obok przedziwny czarny rogal, bardzo smaczny zresztą, który upolowałam w supermarkecie i do dzisiaj zastanawiam się, z czego było zrobiony 😉 Następnie stos książek i audiobooków, który w ubiegłym tygodniu trafił do moich dzielnicowych bibliotek. Oraz symbol pisania notek na bloga, z inspirowaniem się pięknymi tulipanami.

I to tyle. Tym razem zdjęcia nie odzwierciedliły szaleństwa tego miesiąca. O dziwo!

Zatrzymane chwile #12

Grudzień – sporo pracy, trochę lenistwa. I obserwowanie, jak ludzie z furią, paniką i szaleństwem w oczach rozbijają się po sklepach, centrach handlowych i w komunikacji miejskiej. Jak dobrze, że ja w listopadzie mam wszystko kupione, i to w 80% online. Nic to, zbaczam z tematu…

Po pierwsze – Święta! Pierwsze zdjęcie pokazuje naszą roboczą choinkę, której jestem dumną współtwórczynią. Pozostałe to głównie ozdoby okołoświąteczne. I jedna, szczególna kartka, która dotarła do mnie z daleeeeka 🙂 Dzięki!

Po drugie – prezenty. Większość z nich nie trafiła na zdjęcia, ale cosik mam. Butelka wina + 3 rodzaje herbat dedykowane kanałom telewizyjnym: AXN Red, Black i White. Fajny pomysł! A obok kolejka, która mokła, czekając na odbiór zamówień w jednej z tanich księgarni internetowych. Następnie prezencik od Magazynu Książki. A na końcu książki, które dostałam od dwóch BiblioNETkołajów 🙂

Po trzecie – jak zwykle: książki. Wśród nich wiele z tych wyczekiwanych! „Miasto cieni”, nowe tomy w kolekcji „Angielski ogród”, ostatni tom heksalogii o Dorze Wilk. Dużo fajnych tytułów. A razem z książką Zucha zawitał u mnie Pleśniaczek z nieodłącznym kubkiem 🙂

I jak zwykle – garść różności. Pierwsze zdjęcie symbolizuje BlogoWigilię, która w tym roku była baaaaardzo udana. A na tym zdjęciu zebrali się – o dziwo nieźle reprezentowani – blogerzy książkowi. Obok zakupy, które zrobiłam na wyprzedaży poświątecznej. Rzadko, bo rzadko, ale czasami się zdarza chwila słabości – mniej więcej raz na rok pożeram jakiś fast food. Tym razem padło na KFC – przez notkę na blogu Zombie Samurai 😉

Dolny rząd otwiera symbol rozpieszczania się – książka, kawa i pyszności. Na środku widzicie zestaw gier „Saga Gothic”, który dostałam w prezencie od Segritty, gdy ta usłyszała, że mam ochotę wrócić do gier komputerowych. Szalona, co nie? 🙂 A na końcu spotkanie autorskie Marcina Wrońskiego.

Na koniec relacje pogodowe z czasu mego urlopu na wsi. Tam mam zawsze materiał do fajnych zdjęć 🙂

To już rok z podsumowaniami fotograficznymi. Jak uważacie – kontynuować? Lubicie je? A może są według Was zbędne?

PS. Przypominam o aukcjach na rzecz WOŚP – kilka książek do wzięcia 🙂

Zatrzymane chwile #11

To był miesiąc! Niesamowity, wyczerpujący, aktywny tak, że bardziej już prawie nie można! A co się działo?

Po pierwsze – nowa praca! Jakiś czas temu dostałam ofertę zmiany firmy. Rozważyłam wszystkie za i przeciw, i ruszyłam do przodu! Nowa firma, nowe obowiązki, sporo nowości, uczę się wiele, mam poczucie, że się rozwijam, dzieje się mnóstwo!

Po drugie – spotkania autorskie. Miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu Anety Jadowskiej oraz zlocie fanów Dory Wilk, było super! Aneta jest fajna i zabawna, jest dobrą reklamą swoich książek! Drugie spotkanie było również spotkaniem pod znakiem uśmiechu – swoją książkę promował Maciej Mazurek, znany wielu pod ksywką Zuch – z Zuch rysuje i Zuch pisze. Maciek jest tak samo fajny na żywo, jak na blogu (i w książce 😉 ), wszystkim serdecznie polecam podczytywanie jego komiksów oraz czytanie tekstów, bo całkiem mądrze pisze.

Po trzecie – działania bardziej kreatywne. Po fajnej kampanii dotyczącej „Miniaturzystki”, w listopadzie padło na „Przebudzenie” Kinga – kalendarz na 2015, filmik odgrywany po najechaniu na grafikę okładki/kalendarza oraz napój energetyczny – chyba nikt tego jeszcze do książki nie robił. Była też przesyłka dotycząca „Marsjanina” – plakat przedstawiający Marsa oraz hm… hełm kosmonauty 😉

Po czwarte – książki. Na zdjęciach przedstawiałam nie tylko książki, które aktualnie czytam, ale również te, które do mnie w tym miesiącu dotarły. Na przykład długo wyczekiwaną kontynuację książki Riggsa. Co za piękne wydanie! Jest też kawałek jednej z półek z książkami przeczytanymi, bardzo tę część półki lubię 🙂

Po piąte – jedzenie i picie. Mniam! Belgijskie czekoladki, prezent urodzinowy od kumpeli. Restauracja Bombaj Masala, w której spędziłyśmy z przyjaciółkami miły, aczkolwiek emocjonujący wieczór. Poranna kawa w fajnym kubku. Nowe odkrycie, czyli słodko-słonawa czekolada. Rogal marciński i fajne piwo jako zaproszenie na Targi Piwne w Poznaniu. Domowej roboty sushi, pychota! A na koniec przepyszna pizza w „Cuda na kiju”.

A teraz zostały już tylko różności z codziennego życia…

Świetna sztuka w Teatrze Współczesnym – „Taniec albatrosa”. Dowcipna, pełna sarkazmu, ciekawa i dobrze zagrana, polecam! Obok zaproszenie na pokaz „Love, Rosie” – fajną komedię romantyczną. Ciepłą, zabawną, lekko wzruszającą, w sam raz na zimowy wieczór po pracy. Środek nocy, czyli pewnie jakaś 17:30 😉 Jak ja tęsknię za dłuuuuugimi dniami!

Dolny rząd to symbol pamięci rodzicielskiej – byli pierwsi, zrobili mi niespodziankę, nie spodziwałam się niczego poza telefonem z życzeniami 🙂 A w któryś weekend zrobiłam porządki w szufladzie z papierami, znalazłam w niej m.in. właśnie to – wspomnienia dawnych, bardziej rozrywkowych chwil. Obok przykład koszmarku okołowyborczego, brrr…

W listopadzie mój storczyk postanowił poszaleć – jeszcze nie skończył jednego kwitnienia, a już zaczął drugie. Szalony taki 😉 A obok dwa portery uroczej jesieni, szkoda, że już się skończyła!

Na dole dwaj nowi lokatorzy mieszkania znajomej blogerki książkowej – Batman i Lucy, fajne maluchy! A obok nich symbol mojego listopadowego padania na twarz, często zdarzało mi się tak, że wracałam do domu tak zmęczona, że ledwo zdołałam zrobić łóżko. W ten wieczór jednak musiałam mieć sił wystarczająco wiele, by zrobić foto 😉

To byłoby na tyle. Szalony miesiąc, test moich sił. Był fajny, ale jednak trochę się cieszę, że się skończył, może w końcu trochę odsapnę?

Zatrzymane chwile #10

Już dziesiąty miesiąc za nami! Kurna, czas przecieka mi przez palce, trochę mnie to dołuje. Ledwo się obejrzę, a będę staruszką 😉 Przejdźmy jednak do milszych rzeczy! O październiku pisać już nie będę, bo zrobiłam to w książkowym podsumowaniu miesiąca, teraz więc prosto do zdjęć!

Miesiąc rozpoczął się tąpnięciem, czyli tekstem w Wyborczej. A po nim zaczęło się dziać wiele 😉 Relaksowałam się więc książką i herbatką zimową, celebrowałam szampanem i ananasem (tu mrugnięcie okiem dla tych, którzy wiedzą skąd ta inspiracja 😉 ).

Pokazałam też moją ulubioną ścieżkę, którą w weekendy chodzę „po bułki”. W październiku miałam też okazję uczestniczyć pierwszy raz w Wielkiej Warszawskiej. Super! Nawet mimo tłumów, których nie znoszę. Ale ten klimacik – kawaleria, warszawskie kapele, pucybut, stylizacje a la lata dwudzieste, miodzio! A ostatnie foto to kolejna przesyłka od miniaturzystki, intrygowała mnie ta akcja coraz bardziej.

W końcu i w Warszawie udało mi się upolować zachód słońca. A to tylko dzięki temu, że – niestety! – robi się coraz wcześniej ciemno i taki widok czekał na  mnie zaraz po wyjściu z pracy. Obok moje zachwyty przecudownym wydaniem książki Moersa, jaka to jest piękna seria! Następnie moje tête-à-tête z prokuratorem Szackim.

Dolny rząd otwiera zdjęcie z jednej z moich ulubionych lokalnych knajpek – OHO. A obok porządki książkowe, które w końcu poczyniłam, by ogarnąć nowe ułożenie, cały jeden regał do zapełnienia 😉 Ostatnie foto symbolizowało mnie chorą i niemożność podziwiania złotej jesieni inaczej, niż tylko przez okno.

Na początek kolejny piękny kąt Ochoty, lubię tę moją dzielnicę! W październiku stuknęło mi 500 obserwatorów na liczniku Instagrama (właściwie już 547) i wydała mi się to ładna liczba do podziękowania za bycie razem ze mną na tym portalu. A obok słodki kalendarz z serii Leniwa Niedziela, podarunek od znajomego.

Dolny rząd otwierają zdjęcia ze spotkania autorskiego Zygmunta Miłoszewskiego, były tłumy! A w trakcie pobytu w Olsztynie (na Festiwalu do Czytania) odkryłam u Wiki takie cudeńka – Murakami po rosyjsku. A na koniec jeden z moich ulubionych widoków tego miasta. Nie wyobrażam sobie, by PKiN mógłby zostać zniszczony, dziwne pomysły mają ludzie w swych głowach, nie ma co! Dobrze, że jest już zabytkiem i jego zburzenie nie jest takie proste.

Krótko przed zmianą pracy odkryłam, że mamy świetnego dostawcę sushi! Jaka szkoda, że pod nowy adres nie dojeżdża, ech… Takie piękności, jak to, co widzicie na środkowym zdjęciu, znajdziecie właśnie w Pałacu Kultury i Nauki, a konkretnie w Teatrze Dramatycznym. Cudeńko! Ostatnie zdjęcie to symbol przygotowań do wylotu do Gdańska. Z którym miałam masę przygód – opóźnienia pociągów, gigantyczne korki w mieście i pod miastem, gnanie taksówką na lotnisko, dojazd 5 minut przed zamknięciem bramki, uffff… Ale się udało!

Dolny rząd otwiera zdjęcie symbolizujące spotkanie autorskie Jacka Dehnela – jak zwykle było cudnie! Uwielbiam tego autora, jego książki, jego erudycję, cięty języczek, niesamowite oczytanie! Na środku trzecia już miniaturowa przesyłka od Wydawnictwa Literackiego, bardzo ciekawa akcja im wyszła! A ostatnie zdjęcie reprezentuje rozpoczęcie Blog Forum Gdańsk, najważniejszej imprezy blogerskiej roku.

Blog Forum Gdańsk w tym roku odbywało się w przeuroczym miejscu – Teatrze Szekspirowskim. Robi wrażenie! Kolejne dwa zdjęcia, to lans na ściance –  na pierwszym razem z Zorką i Zuchem, a na drugim z groźnym misiem pysiem zwanym Opydo 😉

BFG to również rozmaite przyjemnostki. Był np. koncert Patrycji Kosiarkiewicz. Oraz pyszna kawa, ciastka i czekoladki 🙂 A ostatnie foto to już powrót z Gdańska. Tym razem pociągiem, był więc czas na czytanie.

Po wypadku na Trasie Łazienkowskiej Warszawa stanęła. Masakryczny korek ciagnący się na kilometry we wszystkie strony! A obok znowu pyszne sushi, tak na pożegnanie z byłą pracą. Oraz pamiątka z BFG – roześmiana ja na okładce katalogu Ikei.

Grubo, co? Dużo wyjazdów, dużo spotkań, dużo różnorakich wydarzeń. A zdjęć ciut mniej niż normalnie, ciekawa sprawa. W każdym razie, ciągle uwielbiam Instagram i zapraszam do obserwowania mnie tamże – nick ksiazkowo.

Miłego wtorkowego leniuchowania!

Zatrzymane chwile #9

Wrzesień. Miesiąc świetny i okropny jednocześnie. Masa fajnych wydarzeń, miejsc i ludzi vs. masa stresu, złych emocji, złych ludzi. Wychodzi na zero? Sama nie wiem. Na bank był to jeden z najintensywniejszych miesięcy w tym roku, który doprowadził mnie – mimo urlopu! – na skraj wycieńczenia. Ciekawe, czy październik mnie dobije? 😉

Tak się złożyło, że powyższe zdjęcia to piękne świadectwo pierwszej części mego urlopu – wizyty w Trójmieście. Kocham te trzy miasta, uwielbiam tam bywać, zawsze jest to dla mnie najczystsza przyjemność. I mam nadzieję, że widać to również na tych zdjęciach! Było mi tam świetnie i gdyby nie okoliczności rodzinne, to z chęcią przesiedziałabym tam cały urlop. Piękne jest to nasze wybrzeże! ❤

Jak widać na pierwszym zdjęciu – nowe książki potrafiły mnie dogonić nawet na urlopie. Książkę Yrsy już przeczytałam i nawet opisałam. Jest to niezmiennie jedna z moich ulubionych autorek z zimnej części Europy. Jak zwykle w domu rodzinnym miałam okazję ponapawać się – a przy okazji pospamować obserwujących przepięknymi i bardzo różnorodnymi zachodami słońca. No cóż, jestem uzależniona od tych widoków… Chociaż miałam już okazję przyłapać bardziej jesienne widoki – puste pola, szarość skradająca się powoli opłotkami, chociaż ciągle jeszcze kolory wczesnej jesieni walczą i się nie poddają. I mimo obrzydzenia, jakie czuję do pająków, to ponownie stwierdziłam, że są dosyć twarzowymi modelami 😉

Jak widzicie – druga część mojego urlopu była dosyć monotematyczna: zachody słońca vs. jesień, okraszone książkami 😉 W pewne deszczowe popołudnie zaczęłam mą przygodę z „Głosami Pamano”, których ciągle nie zdążyłam opisać, muszę to niedługo nadrobić! A część urlopu spożytkowałam na dalsze porządki na półkach – półki z książkami przeczytanymi są na jakiś czas wyczyszczone z tych, których nie chciałam dłużej trzymać. A nawet pierwsze książki z tych kiedyś zdobytych, a ciągle czekających na swoją kolej znalazły nowych właścicieli. Na niektóre z tych czekających książek, po kilku latach od zdobycia, nie mam już ochoty.

Zanim wyjechałam do Warszawy, to sporo czasu upłynęło na pakowaniu książek i chodzeniu na pocztę. A i tak trochę dostało się lokalnej bibliotece. Na koniec urlopu kolejny zachód i „przystojniaczek” z ogródka, brrrr… Żebyście widzieli, ile wielgachnych (30-40 cm) sieci pajęczych znalazłam w jednym tylko kącie ogrodu po deszczu, gdy były łatwo zauważalne!

Dolny rząd otwiera foto, na którym prezentuję storczyka typowego i „miniaturkę” i nie mogę wyjść ze zdziwienia, co też z tą miniaturką się stało 😉 Na środku książka autorki, która zupełnie z tym gatunkiem mi się nie kojarzy, niedługo sięgnę i przekonam się, czy warto było! A obok prezent od Tesco i MTV, który do dzisiaj bardzo mnie cieszy – fajne słuchawki, które otrzymałam w najlepszym możliwym momencie. Akurat dojrzewałam do zakupu podobnych, jakby mi ktoś w myślach czytał!

Na pożegnaniu lata ja zajadałam się gofrem z kremem kasztanowym, powidłami śliwkowymi i rumem, a Maja ciastkiem z dziurką. Okazało się, że ta impreza ściągnęła różnych znajomych, których wieki nie widziałam, więc wychodziłam zadowolona. Obok symbol tego, że nawet droga do dentystki może być urocza 😉

Jak widać – jesień przynosi nie tylko masę premier książkowych, ale i imprez. Dwie z nich już za mną, trzecia odbędzie się jutro, a jeszcze tyle przede mną! Wyobraźcie sobie moje szczęście, gdy po powrocie z pracy zastałam taki widok! Regał, pierwsze miejsce na książki w mym mieszkaniu! Przez 3 lata upychałam je do szafek wnękowych, szaf, szuflad i na półkę pod ławą, a teraz chociaż część może egzystować w porządnych warunkach. A na koniec zdjęcie, które symbolizuje sobotę spędzoną w gronie blogerów książkowych i pisarzy – spotkanie w Agorze, nowy numer Magazynu Książki oraz bukiecik kwiatów, który dostałam od Eli Cherezińskiej ❤

Najpierw dwie urocze przesyłki – jedna książkowa, a druga to taka „zapowiedź” książki. Fajnie, że wydawnictwom coraz bardziej chcę się tworzyć coś bardziej kreatywnego, coś spoza schematu. A obok zaproszenie na „Klimakterium… i już” w Teatrze Capitol. Poszłyśmy z koleżanką, uśmiałyśmy się do łez! To nic, że d klimakterium mamy jeszcze trochę, to nic, że humor raczej prosty i rubaszny, ale i tak dobrze nam taki wieczór pełen śmiechu zrobił.

Dolny rząd pod wezwaniem Koozy i Cirque du Soleil. Ciągle jestem tak samo pełna zachwytu, jak zaraz po przedstawieniu, kompletnie mi to nie mija. Przecudowny spektakl, polecam z całego serca! A ostatnie foto prezentuje łóżko, które trafiło się mnie i Eli w trakcie Festiwalu Pióro i Pazur. Całkiem godnie przyjmują tam blogerów, nie ma to tamto 😉

Zdjęcie z gali wręczenia nagród festiwalowych. Na scenie bomba energii, pomysłów i pozytywnej energii, czyli przesympatyczna Mariola Zaczyńska. A obok pan aktor, o którym nie warto wspominać 😉 W końcu udało mi się przeczytać felieton uroczego Mariusza Szczygła, który to tekst wzbudził u niektórych osób wielkie oburzenie. Do dzisiaj nie rozumiem dlaczego. A poniżej prezent, który wprawił mnie w osłupienie – bilet na listopadowy koncert Lisy Stansfield!

A dolny rząd to już tylko przygotowania do i sama premiera serialu „Zbrodnia”. Telewizja AXN zaadaptowała jedną z naszych październikowych książek i nakręciła na Helu polską wersję szwedzkiego serialu. Na ostatnim zdjęciu razem ze Zwierzem Popkulturalnym i Wiecznie Zaczytaną.

Tak wyglądał mój wrzesień. Październik zapowiada się na chyba najbardziej szalony miesiąc roku, ale zobaczymy, może się mylę. Na razie przynosi mi ogrom negatywnych emocji, które próbują zabić mój – bardzo ostatnio dobry – nastrój. Ale nie dam się!

PS. Jeżeli ktoś ma ochotę śledzić me zdjęcia na bieżąco, a może nawet rozmawiać ze mną o nich, tego zapraszam na Instagram, czekam tam pod nikiem @ksiazkowo.

Zatrzymane chwile #8

Sierpień był pełen różnych wydarzeń, mnóstwo się działo, czekały na mnie również różne decyzje do podjęcia. Na nudę więc nie narzekałam! Ciekawe, jaki obraz ułoży się ze zdjęć, zobaczmy!

Najpierw wspomnienie z pobytu w Olsztynie. Byliśmy tam razem z Mają z bloga Wiecznie zaczytana oraz Boomerem z bloga Wszędoblogerski na zaproszenie organizatorów Festiwalu Dziedzictwa Browarniczego i było fajnie! Już cola w drodze do Olsztyna przekonywała mnie, że będzie dobrze 😉 Uczestniczyliśmy tam w warsztatach fotografii produktowej (środkowe górne foto) oraz warsztatach wideo. Poza tym mieliśmy okazję brać udział w bardzo smacznej degustacji piw Browaru Kormoran, o których opowiadał nam prawdziwy pasjonat tematu, bardzo dobrze się słuchało jego historii.

Mieliśmy okazję być chwilę na zamku, zwiedzić centrum miasta oraz spotkać się z blogerami książkowymi z Olsztyna. Piękne mieszkanie Uli zrobiło na nas wszystkich wielkie wrażenie, jest tam bardzo klimatycznie!

Pierwsze foto jest symbolem relaksu po naprawdę ciężkim dniu, miałam wtedy ochotę rzucić wszystko i jechać w dzicz hodować alpaki 😉 Na kolejnych widzicie #darylosu od kanału AXN oraz zaproszenie od Wydawnictwa Bellona, dzięki któremu miałam okazję porównać książkę z filmem, o czym pisałam TUTAJ.

Na kolejnym zdjęciu widzicie rezultat sprzątania, gdy boli mnie głowa, to czasami mi odbija na tyle, by zająć się sprzątaniem. Na środku piątkowy gość, który odwiedził nas w pracy i przyniósł sierpniowe premiery. A ostatnie to zdjęcie z miłego wieczoru, który spędziłam u znajomej – miałam okazję zobaczyć gdzie i jak mieszka, pospacerować po urokliwym parku i przegadać kilka godzin. Było bardzo fajnie!

Najpierw kubek, który pomagał mi w przetrwaniu dnia pełnego rzeczy, których nie lubię, a potem sushi – nagroda dla samej siebie za jego przetrwanie. Leniwy niedzielny poranek i popołudnie spędzone w gronie blogerów, czyli blogośniadanie w Miasto i Ogród, a później wizyta na wyścigach na Służewcu.

W sierpniu udało mi się przeczytać drugi (z trzech) komiksów, które swego czasu otrzymałam w prezencie. Niestety, ten zrobił na mnie mniejsze wrażenie. A na koniec jeden z moich ukochanych owocow w ramach kolacji.

Po męczących zakupach w centrum handlowym pozwoliłam sobie na pyszną pizzę na kolację, a co mi tam! Obok widzicie mini-stosik z jednego dnia: prezenty od znajomej, a na spodzie egzemplarz recenzencki. Obok moja „krówka”, czyli drugi storczyk zakwitł i cieszy me oczy!

Na dole sobotnie śniadanie umilone przez ten pięknościowo opakowany dżem. W sierpniu zdołałam też obejrzeć film, który zachwalała większość moich znajomych, nawet ci, którzy generalnie na takie filmy nie chodzą. Faktycznie, gdy wyłączy się mózg i potraktuje go jako najczystszą rozrywkę, to wtedy można się świetnie bawić! A przerwy w myśleniu o ważnych sprawach zapełniało mi czytanie np. tej książki.

Warszawska panna patriotka w parku na Żoliborzu. Obok pyszne piwo, symbol spotkania blogera piwnego z blogerką książkową. Mieliśmy o czym rozmawiać, oj mieliśmy! W dniu, w którym miałam wizytę u mojego ulubionego fryzjera otrzymałam w prezencie nową książkę Cabre. Poprzedniej nie czytałam, zobaczę więc, jakie wrażenie zrobi na mnie ta jego powieść!

Dolny rząd rozpoczyna foto mojej fryzury. Ja jednak kompletnie nie potrafię robić tzw. selfie! Gdy wyjeżdżałam z Warszawy, to było pochmurnie i deszczowo, a gdy dotarłam do Bydgoszczy, to przywitało mnie błękitne niebo i takie chmurki. A potem kilka dni rozmów z rodzicami, omawiania spraw, które wymagały podjęcia decyzji, ale najpierw przegadania ich na wszystkie strony. I zachodów słońca…

I takich cudnych zachodów, jak te dwa. I spełniania życzeń naszej kotki – chodź tu, podrap mnie po brzuszku, no dalej, czekam już całe 10 sekund!!

Nagle też odzyskałam takie wyróżnienie sprzed lat, czyścioszek jeden mały 😉 Jednak „dni burzy mózgów” minęły błyskawicznie i już wracałam do Warszawy, w towarzystwie czytnika i kawy. Po wielu nerwach i wątpliwościach (ci, którzy śledzą mnie na FB wiedzą, o co chodzi) udało mi się jednak polecieć na spotkanie robocze do Szwecji, na wyspę Sandhamn, która momentalnie podbiła me serce, ot chociażby takimi widokami, jak na ostatniej fotce.

Piękny zachód słońca na wyspie, a na pierwszym tle łódka autorki, która nas gościła. A obok nasza droga powrotna, zaczytane owieczki w samolocie 🙂 W ostatnim tygodniu sierpnia miałam okazję przeczytać przeuroczą (jeżeli lubi się takie książki) powieść „Miód na serce”, a to jej początek.

Kubek, który przysłali mi – razem z innymi drobiazgami – organizatorzy imprezy, na którą w końcu nie dojechalam, czyli See Bloggers 2014. Miły gest! Piątkowy wieczór przeleniłam w towarzystwie Wegnera i testowanego napoju. A sobota była bardzo aktywna – sprzątanie, pakowanie, a potem najpierw cudny piknik w gronie blogerów (ponownie Miasto i Ogród), a potem spotkanie z przyjaciółkami i domowej roboty pizza. Mimo początku – to był bardzo fajny ostatni dzień miesiąca!

To byłoby na tyle. Sporo wyjazdów, sporo spotkań, dużo się działo, wiele myślenia i decydowania, miesiąc pełen emocji!

Zatrzymane chwile #7

Mamma mia, to już siedem miesięcy, kiedy, jak!?!

Nie napiszę nic o upływie czasu, bo i tak mam aktualnie różnorakie jazdy a propos tej kwestii, a na dodatek jeszcze życia, celu, kierunków, decyzji etc. Udaję więc, że nie zauważyłam, że ten czas  tak błyskawicznie leci. Ad rem…

W lipcu działo się sporo, co też widać na zdjęciach. Z miesiąca na miesiąc jest ich więcej! Ciekawe, czy zakończenie wyzwania 100 happy days ograniczy ich liczbę, zobaczymy w sierpniu! A, pamiętajcie, że po kliknięciu na dane zdjęcie zobaczycie jego powiększenie.

Najnowsza książka Stephena Kinga jako umilacz chorowania. Chociaż były takie momenty, gdy nie chciało mi się nawet czytać! Nienawidzę chorować, nie wiem, jak można to w ogóle lubić. Zdjęcie po środku to eksperymenty z funkcją makro. Mimo mojego olbrzymiego wstrętu, nie mogłam się oprzeć widokowi pająka na zmoczonej deszczem pajęczynie! Trzy kolejne zdjęcia wyjaśnień nie potrzebują. Uwielbiam zachody słońca, które można oglądać u moich Rodziców, ach i och! A ten ostatni zachód oglądałam w towarzystwie przyjaciółki z liceum, „odnalazłyśmy się” po latach i widujemy się co kilka miesięcy, zawsze jest fajnie. Cieszę się z podtrzymania tej znajomości! Ostatnie są poziomki prosto z krzaczka, zalety posiadania ogródka!

Pierwsze foto prezentuje przeczytaną część kolekcji książek Murakamiego, uwielbiam te wydania i ich kolory, śliczności! Ciekawa jestem, jak będzie się prezentowała całość, jak już kiedyś przeczytam je wszystkie. Kolejny zachód u Rodziców, nie jestem w stanie – będąc tam – nie uwieczniać tych widoków. Te stosy obok to 70 książek, które trafiły do okolicznych bibliotek. Ponoć panie bibliotekarki były wniebowzięte, więc się cieszę, że w końcu się na to zdobyłam!

Dolny rząd otwiera jeden z najprostszych i najsmaczniejszych wiosenno-letnich obiadów, uwielbiam! „Katedra w Barcelonie”, którą opisałam w ostatnią sobotę w towarzystwie ciasta z truskawkami, to było przepyszne zestawienie 🙂 I ostatni dzień chorobowego, tuż przed ruszeniem w podróż do Warszawy – rozpoczęcie lektury „Kobiety z Impetem”.

A w trakcie podróży – po dzikim upale – towarzyszyła nam ulewa za ulewą. Jednak z dobrą kawą i dobrą książką nic nie było mi straszne. Obok świętowanie rozpoczęcia lektury „Niewidzialnej korony”, należy uczcić kolejną książkę ukochanej autorki. Obok radość z pierwszych egzemplarzy „Sierocych pociągów”, które dotarły do naszego podręcznego magazynku.

A na dole wyniki moich kolejnych eksperymentów z krewetkami, jakie to było obłędnie dobre, o mamuniu… W ubiegłym miesiącu mówiło do mnie wiele przedmiotów – kapsli i butelek. Tymbarkowy kapsel sugerował randkę, taki flirciarz 😉 Ostatnie zdjęcie, to symbol naszego pokoju w firmie – jest najgorętszym pomieszczeniem w budynku i od dłuższego czasu ratuję się tylko lodami na przemian z zimną colą.

Dwa pierwsze zdjęcia obrazują niespodziankę przygotowaną w ramach comiesięcznego spotkania pod hasłem „Blogerzy i przyjaciele”. Tym razem organizator załatwił dla nas degustację różnych wersji Johnniego Walkera, to był zacny wieczór! Ambasador tej marki fantastycznie nam o niej opowiadał, słuchaliśmy jak urzeczeni. Właściwy człowiek na właściwym miejscu! A na koniec odśpiewał nam nawet hymn z filmu „Braveheart”!

Następnie jest przesyłka od Karmi – „dla relaksu” 🙂 Dwa z tych piw już za mną, jeszcze muszę sprawdzić ostatnie. Potem moja ulubiona z roboczych serii, czyli „Szmaragdowa Seria”, bardzo fajne książki! Na środku natomiast pyszne naleśniki z serkiem waniliowym i borówkami. A ostatnie zdjęcie to symbol cudownego czasu, który spędziłam w trakcie pobytu u Padmy z Miasta Książek. Cudnie było!

Zachód, jakim po powrocie z Poznania przywitała mnie Warszawa. Chyba się ucieszyła z mego przyjazdu 😉 A obok katedra w Poznaniu, symbol naszego popołudnia, który spędziłyśmy z Padmą pod znakiem książek Elżbiety Cherezińskiej. Jak to literatura potrafi inspirować! „Więzi krwi” to specyficzny film, ale poruszający bardzo ciekawy temat, relacje międzyludzkie to kopalnia pomysłów dla artystów!

Słonecznik na dole to symbol powolnego i uroczego wieczoru, który spędziłam ze znajomą, której nie widziałam chyba z 1,5 roku, jak nie dłużej. Rozmowy, dobre jedzenie, zimne drinki, a potem teatr nad Wisłą – było super! Kolejne zdjęcie pokazuje właśnie jakie tłumy były na tym przedstawieniu nad Wisłą! Ostatnie zdjęcie to ilustracja urokliwego popołudnia z widokiem na centrum Warszawy. Lubię to miasto, dosyć regularnie dopada mnie ostatnio taka właśnie refleksja.

Sushi, którym uraczyli mnie znajomi, było boskie! I pomyśleć, że dopiero za czwartym razem zaskoczyło i dopiero od tamtego momentu polubiłam te wszystkie maki i inne „kwiatki”. A obok kolejny gadający przedmiot, czyli komplement od butelki Coli 😉 Następnie przepiękne niebo witające mnie w pewien wolny, sobotni poranek.

Dolny rząd to smakowite lektury tejże soboty i kawa w przecudownej urody kubku. Nie mogę się na niego napatrzeć! A po powrocie z zakupów, na których byłam z przyjaciółkami powitał mnie taki zachód słońca. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mam pechowo pod tym względem wybrane mieszkanie, bo by móc się rozkoszować zachodami, to muszę być poza domem. Ostatnie zdjęcie to symbol niedzieli, w trakcie której non-stop od rana do wieczora lało i przełaziła jedna burza za drugą. A ja tak marzyłam o dniu w parku, ech…

W trakcie gorących wieczorów chłodziłam się np. piwem-lemoniadką lub lodami na kolację. Uwielbiam lato! Ostatnie foto związane jest z deklaracją w temacie: OFE czy ZUS?

Na dole roboczy kubek – symbol tego, że stuknął mi rok pracy w tej firmie, a ja tę datę przegapiłam i obudziłam się tydzień później! A czasami ostreeeee przekąski dodają energii w trakcie męczącego dnia. Pościg z burzą i ulewą zakończył się tym, że zdążyłam na spotkanie ze znajomą dotrzeć sucha, ale gdy rozchodziłyśmy się do domów, to i tak nas nieźle zmoczyło. Dobrze chociaż, że ciepło było, bo takich ulew kompletnie nikt się tego dnia nie spodziewał.

Pierwsze foto prezentuje mą dumę – storczyk, którego uratowałam od śmierci ponownie mi sie odwdzięcza i ślicznie kwitnie. Jaka to satysfakcja! Wydawnictwo Bellona sprezentowało mi przemiłe czytadełko oraz zaproszenie na przedpremierowy pokaz jego ekranizacji. To już jutro, więc mam nadzieję, że za kilka dni opiszę i jedno, i drugie.A obok opisów pyszności, pyszności na żywo – te kupione na pobliskim bazarze. Tyle dobra i to prawie za połowę ceny w porównaniu do okolicznych sklepów! Szkoda, ze nie mam tego bazaru po drodze z pracy.

A na dole kolejny sobotni poranek z ciekawą książką i smakowitościami. A te wszystkie butelki to bilety wstępu na imprezę urodzinową u Mati. Dosyć monotematyczni jesteśmy 😉 Ostatnie zdjęcie to powrót do dzieciństwa, czyli delektrowanie się smakiem papierówek. Na wieki wieków będzie mi się kojarzył ze szczenięcymi latami i poszukiwaniem tych już dojrzałych, bo inaczej będzie kwaaaaśno!

A chwilę po tych urodzinach Cola mówi mi takie rzeczy! Fajnie było, to fakt, ale każda impreza musi się skończyć 😉 „Banklady” to niesamowita historia pierwszej w historii Niemiec kobiety napadającej na banki. To ponoć właśnie przez nią trafiły do nich tzw. ciche alarmy! Na następnym zdjęciu widzicie mojego nowego przyjaciela – dysk zewnętrzny, który ma za zadanie pomóc mi w ogarnięciu zdjęć i dokumentów rozrzuconych na trzy komputery. Trzymajcie kciuki za sukces!

Na dole jarskie leczo, które uwielbiam, a które zrobiłam pierwszy raz w tym roku. Wyszło mniamuśne! A ostatnie zdjęcie to kwiaty, które kocham całym sercem, a które widuję – szczególnie w miastach – coraz rzadziej. I między innymi dzięki nim uwielbiam dzielnicę, w której mieszkam!

Oż w mordę, duuuużo tego! Ciekawe, czy ktoś w ogóle dotrwał do końca!

Zatrzymane chwile #6

W czerwcu rozszalałam się przeraźliwie, ciekawe, czy to przetrwacie 😉 No nic, zobaczymy! Przez część miesiąca miałam urlop, co też bardziej temu rozpasaniu fotograficznemu sprzyjało. Za to pojawiły się nowe tematy zdjęć, chociaż nadal chyba rządzą ze trzy główne. Ale co tam, zobaczcie sami! Jak zwykle – po kliknięciu na dane zdjęcie, zobaczycie jego powiększenie.

Jajecznica z dobrą wędliną i pomidorami chodziła za mną, chodziła, aż w końcu doszła. Czyli foto z serii „weekendowe rozpuszczanie samej siebie”. Zresztą z tej samej serii jest zdjęcie obok – mój ukochany koktajl truskawkowy, domowej roboty. Truskawki kocham miłością wieczną i niezmienną, co zresztą jasno będzie widać na tych zdjęciach 😉 Obok macie przykład zaczytanych ludków Warszawy. Uwielbiam to, że tak wiele osób tu czyta! Mam wrażenie, że wręcz więcej i więcej. Coraz częściej widzę ludzi czytających w komunikacji miejskiej, na przystankach, w knajpach czy w trakcie czekania tu czy tam (lub wręcz – jak kiedyś podziwiałam – w trakcie wchodzenia schodami na wiadukt, było to lekko przerażające)

Dolny rząd rozpoczynamy zdjęciem z Food Blogger Fest, a konkretnie pralinkami przygotowanymi na tę okazję przez firmę Wedel. Bardzo smaczne i bardzo efektowne. Obok jedna z książek, które w czerwcu zrobiły na mnie największe wrażenie. Lektura dużo lepsza niż się spodziewałam! No i znowu truskawki + książka, połączenie idealne!

U góry pyszny deser, którym ugościli mnie znajomi. Zresztą nie tylko deser był pyszny – cała obiadokolacja była taka. A do tego doborowe towarzystwo oraz nauka gry w Battlestar Galactica (zdjęcie obok). Nie było lekko, nie znam serialu, wszystko dla mnie było bardzo nowe, a zasad trochę jest. Ostatnie zdjęcie to relacja z oczekiwania na umówione spotkanie w Cafe TVN (swoją drogą, ciągle nie przetestowałam tam ciast, a tyle o nich słyszałam od znajomych!), w trakcie którego czytałam świetną książkę, co do której miałam nadzieję, że ją zdobędziemy. Ale chyba ktoś przebił naszą ofertę 😦

Pierwsze zdjęcie z dołu to efekt jednej z wizyt w Lidlu, gdzie obłowiłam się w trakcie tygodnia azjatyckiego, mniam, mniam! Obok zdjęcie z Kawiarni Akademicka, gdzie spotkałyśmy się z trzema innymi blogerkami książkowymi, było bardzo fajnie, dzięki, dziewczyny! No i znowu truskawki, tym razem w wersji de lux, czyli z lodami i pokruszonymi ciastkami czekoladowymi, omnomnomnom…

Hehehe, monotematyczna jestem – tutaj naleśniki z truskawkami i serkiem waniliowym, pychota! Obok tajemnicza – odliczająca czas do końca akcji – przesyłka od Charytatywni Allegro. W tak ciekawy sposób zapraszali do udziału w aukcjach dobroczynnych. A obok zachwyty z początków lektury „Korona śniegu i krwi” Elżbiety Cherezińskiej, jednej z moich ulubionych polskich autorek. Polecam jej książki z całego serca!

Dolny rząd rozpoczyna zdjęcie przekąsek zakupionych w Lidlu – wszystkie niesamowicie dobre i jak różne od typowych chipsów czy paluszków! Mam nadzieję, że będą w stałej sprzedaży! Środkowe foto obrazuje spotkanie z dobrą znajomą z jednej z poprzednich prac, w trakcie którego testowałyśmy nowe miejsce – kawiarnię OHO, bardzo przyjemne miejsce, polecam! Kończymy fotką „Maja i brokuły”, czyli Wiecznie zaczytana na diecie biegacza. Tutaj po wizycie w Teatrze Syrena, gdzie byłyśmy na świetnej „Skazie”.

„Fotorelacja” z Imienin Jana Kochanowskiego, bardzo przyjemna impreza, szkoda tylko, że w tym roku pogoda była średnia – trochę słońca, trochę chmur, trochę deszczu i burz. A obok pyszne i pewnie niezbyt zdrowe jedzenie, które zafundowałam sobie jako nagrodę po wytrwaniu drugiego trudnego dnia roboczego, czyli niedzieli na Targach Mother and Baby. Nie pytajcie, co tam robiłam, niech Wam wystarczy, że byłam służbowo. Ostatnie zdjęcie symbolizuje pełne wyluzowanie po trzech najtrudniejszych dniach czerwca, relaks ze znajomymi po spotkaniu autorskim, ależ się naśmiałyśmy! Aż mnie mieśnie brzucha i policzków bolały!

Na dole kolejne spotkanie z moimi przyjaciółkami, tym razem w restauracji Leniviec, miejsce przyjemne, ale jedno z wielu takich miejsc. Wybili się z masy kredkami i karteczkami do rysowania, zrobiłyśmy z nich użytek 😉 W środku jeden z moich powrotów do domu, jak ja lubię to miasto, wsiąkłam tu chyba na dobre! A obok już relaks w pełni, czyli doskonała lektura czytana na lotnisku w Modlinie, gdzie oczekiwałam na samolot do Gdańska i rozpoczęcie mego urlopu wizytą u znajomych.

A tu już pełnia relaksu 🙂 Góra to połowa weekendu, czyli dwa dni „hazardzistów”. Przez dwa dni w czwórkę graliśmy w wiele różnych gier planszowych i karcianych. Część była mi już znana, część zupełnie nowa. Tu załapały się na zdjęcia gry już mniej lub bardziej znane. Pierwszy to ulubiona karcianka, czyli Munchkin (jakie te karty są superanckie!), obok moja ukochana planszówka, czyli Carcassonne. Tu w wersji wypasionej – z dwunastoma dodatkami! Rozgrywka zajęła nam cztery godziny, czyli poszło całkiem sprawnie 🙂 Ostatni jest Dixit, o ile dobrze pamiętam z jednym dodatkiem.

Dół to relaks w Trójmieście. Jedno popołudnie spędziliśmy w Centrum Nauki Experyment w Gdyni. Całkiem przyjemne miejsce, dużo wiedzy, frajdy i ciekawostek. Taki trochę młodszy braciszek Centrum Nauki Kopernik. Mnie niezmiennie cieszy, że nauki ścisłe zaczęto przybliżać masom właśnie w taki sposób. Po wizycie byliśmy tak wyczerpani, że musieliśmy zregenerować siły czymś pysznym. Padło na wielkie i bardzo smakowite burgery w Baranola Burger (jadłam Włoską robotę w bułce żytniej i było super!) oraz świetne piwo śliwkowe w Degustatorni. Obydwa miejsca też w Gdyni. A kolejny dzień rozpoczęliśmy późnym, bardzo obfitym i smacznym śniadaniem w Cico w Gdańsku.

Na zakończenie długiego weekendu Gdańsk postanowił rozpieścić mnie słońcem, wybraliśmy się więc do Jelitkowa, pospacerować po okolicy, nasycić oczy widokami, uszy szumem i nawdychać się jodu. Uwielbiam morze! A na środku symbol mojej wizyty – jeden z pięciu kotów moich gospodarzy, niesamowita jest ta ich ferajna 🙂 Ostatnie zdjęcie symbolizuje rozpoczęcie tygodniowego urlopu u Rodziców – czereśnie uratowane przed zakusami szpaków. Wyżarły większość z nich, bezczele jedne!

A teraz to już czyste nicnierobienie i lenienie się. W czerwcu prezentowałam masę zachodów słońca, bo są one tutaj niezmiernie urokliwe, jak to chyba jasno na zdjęciach widać 😉 A na środku kolejne pyszności – truskawki i maliny zjedzone zaraz po zerwaniu ich z krzaczków. Ech… raj!

Czerwiec to niezła pora na pyszności. Porzeczki z ogródka Rodziców oraz jedna z moich czerwcowych lektur, niedawno zresztą opisana na blogu. Pewnego dnia myślałam, że nie będzie zachodu, który mogłabym zaprezentować, nadciągające chmury wyglądały groźnie, ale – jak pokazuje trzecie zdjęcie – natura postanowiła poszaleć i po burzy było jedno z piękniejszych widowisk.

Pewnego dnia miałam szczęście spotkać się z dwiema innymi zapalonymi czytelniczkami – Asią, która jest wierną czytelniczką książek (ale i mojego bloga 🙂 ) oraz Basią z Wrót Wyobraźni. Było cudnie, przegadałyśmy prawie pięć godzin! No i kolejne dwa zachody – jeden łapany z okien autobusu, którym wracałam do domu, a na drugim słońce zaprezentowało się w wąsie i z grzywką 😉

W sobotni poranek, zaczynając lekturę, zachwycałam się, że ta książka pachnie tak, jak te, które pamiętam z czasów wczesnej młodości, piękne to było. A już kilka godzin później zrobiłam fotkę przeczytanej pozycji, dziwiąc się, że „to już?!”. A w niedzielę rozłożyło mnie na dobre choróbsko, wkurzyłam się strasznie, bo kończył mi się urlop i miałam w poniedziałek wracać do pracy. W poniedziałek jednak było tak kiepsko, że rano wybrałam się do lekarza, stwierdził zapalenie zatok i mam przymusowy tydzień na L4. A Mamuśka postanowiła leczyć mnie domowej roboty rosołem, zarąbistym zresztą! A czerwiec pożegnał się ze mną kolejnym uroczym zachodem słońca…

Dotrwał ktoś do końca i przeczytał całość? 🙂 Jak Wam minął czerwiec?

Zatrzymane chwile #5

Naprawdę polubiłam ten cykl! Zdecydowanie wpasował się w chęć „płodozmianu” i mój fotograficzny fioł 😉 Chociaż może powinnam nazwać to raczej „fiołem uwieczniania wspomnień”, bo nie pretenduję do tytułu fotografa roku. Ale to akurat jest mało ważne.

Znowu pobiłam rekord – 41 zdjęć! O dziwo, jest zdecydowanie mniej książkowo, co zresztą sami zobaczycie. Większość tych zdjęć to efekt mojego udziału w wyzwaniu „100 happy days”. Zwracam uwagę na to, co danego dnia poprawia mi nastrój, uszczęśliwia, wywołuje uśmiech na twarzy. Pozwala mi doceniać bardziej te małe szczęścia, jest to bardzo fajna sprawa!

I jakby co – pamiętajcie, że po kliknięciu zobaczycie większą wersję danego zdjęcia.

Długi weekend majowy wiązał się z pobytem u mnie mojej Mamuśki 🙂

U góry po lewej główna bohaterka, czyli moja rodzicielka. Obok wynik łowów „galeryjnych”, moje były bardzo udane, Mamy też niezłe. Oprócz szaleńst zakupowych były też inne, np. teatr. „Oniegin” w tej wersji był świetną rozrywką, polecam! A wieczorem przed wyjazdem otrzymałam prezent pożegnalny – budyń z domowej roboty dżemem. Mniam!

Przekąska, która wzbudziła mój lekki stupor – „Party mix” dla kotów… No nie wiem, może ze mnie schizol, że nie robię naszej kotce imprez? Cytat z tej recenzji, czyli mój kolejny powód do dumy. Na dolnym lewym zdjęciu kreatywna przesyłka od Muzy, czyli skrzyneczka słodkich pomarańczy (pomarańcze pożarliśmy razem ze współpracownikami, ale skrzynkę udało mi się przywieźć do domu, fajna jest) przysłana razem z książką o Italii. A po prawej stronie symbol wieczoru spędzanego z przyjaciółkami, czyli porcja frytek jedzona w pięć osób tuż przed wyjściem na tramwaj/metro/autobus i powrotem do domów. Super było!

Dzień wśród książek, czyli na czytniku tekst przedwydawniczy, a obok dopiero co odebrana książka „Troje” (właśnie kończę jej lekturę). W majowym zabieganiu znalazła się jednak chwila na 10 minut na słonku. Miło było przy tej fontannie, szczególnie, że obok odbywał się uroczy, nieporadny, nastoletni podryw 😉 Na dole bardziej kulinarnie – jeden z pysznych wiosennych obiadów, czyli domowej roboty ogórki małosolne, młode ziemniaki z koperkiem i sadzone jajka, mniam! A ostatnie zdjęcie prezentuje patio jednej z restauracji, w której lubię jadać od czasu do czasu weekendowe śniadania. Generalnie jest przydrogo, ale śniadania mają w cenach do przyjęcia i bardzo różnorodne. A na dodatek mają tak cudnie kolorowo – polecam „Blue Cactus”.

Jak na złość – w trakcie tak zajętego miesiąca – dopadło mnie potężne przeziębienie. Na początku próbowałam je kurować naturalnie – piwem wiśniowym 😉 Oraz oglądaniem kanału Klaudii Klary. Potem pocieszałam się przepysznymi kruchymi rurkami z kremem i tofii (uwielbiam budkę ze słodyczami niedaleko mego mieszkania, mają tam cudeńka!). Przyszło mi jednak wyposażyć się w „chusteczki”, przeziębienie przejęło władzę nad mym ciałem :/ Jednak pod koniec trafił się miły „uprzyjemniacz” w postaci wieczoru w babskim gronie – sałatka, alkohol i dużo rozmów 😉

Po spotkaniu z dziewczynami było kilka innych spotkań – maj był intensywny nie tylko roboczo, ale też towarzysko. Najpierw było czczenie odwiedzin koleżanki, a potem piwo kokosowe z blogerami 🙂 Storczyk, którego uratowałam od śmierci postanowił się odwdzięczyć i po raz drugi od reanimacji wypuszcza liść i łodygę – bazę pod kwiaty. No i w końcu trochę książek, czyli dzielenie się szczęściem z okazji odebrania takich fajnych przesyłek.

Nastał czas pyszności i coraz częściej na mym Instagramie pojawiają się właśnie foty z zakupów, ewentualnie gotowania. Ale oprócz zdrowych przekąsek czasami skuszę się na coś mniej zdrowego – te chipsy jednak szału nie robią, są ok i tyle. Książka, którą dostałam nagle, w trakcie picia piwka ze znajomymi, wszędzie dorwą blogerów 😉 A ostatnie foto to testowanie nowego smaku Somersby przy lekturze drugiej części „Golem i dżin”. Lemoniada (bo piwem jednak tego nie nazwę) jest pyszna, tak samo, jak wersja jabłkowa, luuuuubię!

Wieczór w Teatrze Kamienica zaliczam generalnie do udanych. Sztuka ciekawa, chociaż nie porwała, to jednak zapewniła rozrywkę. Kolejnego dnia rozrywkę zapewniali barmani w trakcie Ballantine’s Bartender Challenge, spróbowałam wtedy wielu interesujących drinków. W ubiegłym miesiącu – jako ekipa, która miała okazję swego czasu wprowadzać tę książkę na rynek – miałam przyjemność obejrzeć jej filmową adaptację. Jaki to fajny film! I jak dobrze, że zrobili go Szwedzi, a nie Hollywood. Naprawdę bardzo mi się podobało, wyszłam zachwycona! Świetnie dobrani autorzy, piękne ujęcia, dużo specyficznego humoru, świetny poprawiacz nastroju. A na ostatniej fotce widać, że ta książka towarzyszyła mi dobrych kilka dni – tak mało miałam czasu na czytanie w ubiegłym miesiącu!

Górnej fotki pewnie nie trzeba nikomu tłumaczyć. Powstała pierwszego dnia Targów, w drodze na nasze stoisko. O matko, ileż się działo przez te 4 dni! Niesamowite! Pierwszego dnia znalazłam jednak chwilę na to, by pójść na przedpremierowy pokaz filmu „Yves Saint Laurent”. Obawiałam się tego filmu, ale niepotrzebnie. Wywarł na mnie spore wrażenie, szczególnie grą aktorów. W targową sobotę otrzymałam niespodziankę od ekipy magazynu „Książki” – już po raz drugi dotarła do mnie szczególna personalizacja. Świetna sprawa, pomysłowości Wam nie brakuje, gratuluję! A ostatnie foto to słodki relaks w niedzielę po zakończeniu targów. O raju, jaka ja byłam wtedy zmęczona…

Dalszy błogi odpoczynek potargowy. Ale już dzień później aktywny wieczór spędzony z przyjaciółmi i Kinectem. Jakie to fajne ustrojstwo, nie wiedziałam, że zapewni nam tyle ruchu, a jeszcze więcej śmiechu 😉 Kolejny wieczór to pyszna obiadokolacja (szpinak, feta, makaron i prażony słonecznik, mniam!), kończenie książki i soundtrack Amelie w tle. A ostatnie zdjęcie to moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam, któż to tłumaczył tę cudną książkę. Potem się już nie dziwiłam tym, jak fajnie się ją czyta 😉

Pierwsze zdjęcie było unaocznieniem mej dumy z tego, że tak regularnie robię ćwiczenia na mój zmasakrowany kręgosłup szyjny. Niestety, duma ta krótką była, bo już wybiłam się z rytmu i robię je coraz rzadziej :/ Muszę się poprawić! Kolejne zaskoczenie „darami losu”, czyli słodka przesyłka od Wydawnictwa Prószyński. A ostatnie trzy zdjęcia zrobione zostały na Food Blogger Fest w Agorze, gdzie wybrałam się po to, by odkrywać nowe zakątki blogosfery, tym milsze, że chyba jasne jest to, że i kulinaria całkiem mocno lubię. Na pierwszym zdjęciu z dwójką blogerów książkowych, na drugim lunch z Meat Meet oraz prezentacja świetnego miejsca, stworzonego przez ludzi z wielką pasją, czyli Meat Love. A na ostatnim torby pełne prezentów, czyli „bardziej opłaca się być blogerem kulinarnym, niż książkowym” 😉

I to byłoby na tyle. Tak wyglądał mój miesiąc. Jak Wam się podoba taka wersja? Lepsza taka foto-gadulcowa, czy też bardziej „sterylna” wersja z poprzednich czterech miesięcy?