„Tytus Groan” – Mervyn Peake

Wydawnictwo: Wydawnictwo Litearckie, 2011

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 544

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 3-4/6

*****

Gormenghast, zamczysko, które sprawia wrażenie żywego organizmu. Świat sam w sobie, wystarcza do życia, wydaje się być samodzielnym tworem, który swym istnieniem decyduje o istnieniu tak wielu innych istnień. To tutaj rytuał jest obowiązkiem, a tradycja rzeczą świętą i nienaruszalną. To w Gormenghast każda czynność jest opisana, każdy gest zaplanowany, a to wszystko nawet zaadaptowane pod daną osobę. Wieki istnienia zamku, ciągłość dynastii panującej spowodowały, że tutaj dopełnienie ceremoniału jest zaplanowane w taki sposób, że liczy się wygląd fizyczny, tradycja jest dostosowana do tego, czy jesteś wysokim blondynem, czy też niskim brunetem kulejącym na prawą nogę. Czy w tym szaleństwie jest metoda?

To właśnie tutaj rodzi się Tytus Groan, następca 76 hrabiego władającego Gormenghast. To jego narodziny uruchamiają proces, który prowadzi do zaburzenia świętej tradycji i wprowadzą chaos do struktur zamku. A to wszystko za pomocą marnego pyłka, posługacza kuchennego Steerpike’a. Tenże młodzieniec ucieka od swych obowiązków, a jego ucieczka uruchamia splot wydarzeń, które prowadzą do wypadków mających wpływ na wszystkich mieszkańców zamku (i nie tylko).

Ta książka to właściwie opowieść o zamku i ustalonym porządku, spleciona z bardzo pogłębioną charakterystyką postaci. To właśnie bohaterowie są bardzo mocną stroną tej książki. Peake bardzo szczegółowo stworzył każdą, nawet marną i niby nieważną postać.

Sposób narracji pozwala na poznawanie nie tylko wydarzeń, ale również myśli i zamierzeń, wchodzimy „do głowy” danej osoby, jesteśmy wszechwiedzący. Właściwie wszystkie postaci wydają się być dziwne, jakby zamek i jego święta tradycja wpływały na sprawność umysłową jego mieszkańców. Jedynym człowiekiem robiącym wrażenie „normalnego” jest Steerpike, który wydaje się być typowym karierowiczem, który sprytnie i bezlitośnie przed do przodu, jego celem jest dotarcie tak wysoko, jak tylko się da. Nieważne jakim kosztem. I to właśnie jego nie mogłam polubić za żadne skarby. Chociaż generalnie bohaterów tej książki trudno byłoby mi  polubić, nawet się więc nie starałam. Obserwowałam ich tak, jak obserwuje się pewien eksperyment, czekając na to, co się wydarzy.

To książka tak wielowarstwowa, że uważny czytelnik może zapewne spędzić nad nią całe tygodnie, a miłośnik zabawy językiem i stylem będzie analizował każde zdanie. Nie jest to książka łatwa, wymaga skupienia. Styl narracji nie należy do mych ulubionych, ale wariackie metafory i zdania dziwne w formie jakoś potrafiły mnie tym razem zafascynować. Chociaż na początku myslałam, że rozstaniemy się szybko, to – o dziwo – historia zdołała mnie zainteresować na tyle, że doczytałam do końca, a nawet polubiłam zabawy językiem, które funduje czytelnikowi Peake.

Nie wiem kiedy (a nawet czy!) zdołam podjąć trud umysłowy poznania pozostałych trzech tomów tego cyklu. Jednakże jedno wiem – jest to książka unikatowa, wyróżniająca się w zalewie „takiejsamości”, interesująca i orzeźwiająca.

©