Wieloksiąg różności (#17)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Czasu wolnego mam od początku roku niezmiernie mało, więc w ramach nadrabiania zaległości w pisaniu o książkach dzisiaj będzie wieloksiąg. Nie łączy tych książek nic, poza tym, że to ja je przeczytałam 😉 A o jakich książkach chcę dzisiaj napisać?

*****

mroczna-materia„Mroczna materia” Blake Crouch

Podejrzewam, że każdy z nas czasami wzdycha „szkoda, że w tamtej chwili nie podjąłem innej decyzji…”. Czasami też żałujemy, że nie mamy możliwości sprawdzenia, jak mogłoby wyglądać nasze alternatywne życie, gdybyśmy np. wybrali inne studia. Albo innego partnera. Inne miejsce pierwszych samodzielnych wakacji, inną pracę, inne zwierzę, inny dom… Opcji są miliardy, przecież decyzje – takie czy inne – podejmujemy nieustannie.

A teraz wyobraźcie sobie, że faktycznie każda decyzja tworzy mutację naszego życia. Że nas i naszych żyć jest cały alternatywny wszechświat. Niewiarygodne, prawda? Każda decyzja generująca kolejne rozgałęzienie naszego życia, multiplikująca nas w nieskończoność.

Pomyślcie, co byłoby, gdybyście nagle zostali wyrwani z życia, które znacie i uświadomieni w powyższej sytuacji. Ciekawe, jak byście zareagowali! I czy chcielibyście wrócić do właśnie tego życia, czy raczej próbowalibyście korzystać z możliwości trafienia do wielu innych „swoich” żyć. I ile moglibyście zrobić i wytrzymać, by w razie czego wrócić do swego dawnego życia.

W takiej sytuacji znajduje się bohater tej powieści, powieści – mimo użycia dosyć mocno oklepanego schematu światów alternatywnych – świeżej i unikatowej. Przyznaję, że pobudziła mą wyobraźnię, trochę zaskoczyła, trochę przestraszyła, gdy zaczęłam sobie wyobrażać konsekwencje takiej sytuacji. Na bank skłania ona do uważniejszego przyglądania się podejmowanym decyzjom i ich ewentualnym skutkom. Powieść ciekawa, niełatwa, skłaniająca do refleksji.

granice„Granice” Karina Obara

„Granice” to zbiór kilku opowiadań, wszystkie dotyczą swoistych momentów granicznych, do których czasami w życiu docieramy i które są takimi punktami swoistego oczyszczenia, przy których mamy szansę, albo je przeżyć i – kto wie, może? – pogodzić się z przeszłością, może w końcu zacząć żyć naprawdę lub uciec od bolesnego punktu zwrotnego i dalej szarpać się z nierozliczonymi, nie do końca przepracowanymi sprawami. Inna rzecz, że część z nas czasami w ogóle nie zdaje sobie sprawy z tego, co w nich tkwi i jak bardzo potrzeba nam przejścia prze ogień oczyszczenia czy/i zmiany.

Te opowiadania przypominają czytelnikom dosadnie, jak złudne są próby prawdziwego życia tu i teraz bez rozliczenia przeszłości. Ona zawsze w nas tkwi i jeżeli nie dojdziemy do tego, co w nas tkwi i nie daje nam tak naprawdę spokoju, to nigdy nie będziemy w pełni szczęśliwi. Pozostaje więc pytanie, czy chcemy się dalej gryźć przez długie lata, czy wolimy przecierpieć przejście przez granicę, ale dać sobie szansę na oczyszczenie? Szczególnie, gdy przez długie lata żyjemy wydarzeniami z przeszłości, a nie teraźniejszością. To tak, jakbyśmy w ogóle nie żyli…

Opowiadania te, to nie jest łatwa i przyjemna lektura. Trzeba przy nich myśleć, bywają nieprzyjemne w odbiorze, warto czytać je pojedynczo, by dać sobie czas i przestrzeń do „wchłonięcia” każdego z nich. Wprawdzie powieść „Gracze” tej autorki podobała mi się bardziej, jednak nie zmienia to faktu, że „Granice” to interesujący zbiór, raczej dla psychicznie otwartych i odważnych czytelników.

garber_caraval_chlopakktory_500pcx„Caraval. Chłopak, który smakował jak północ” Stephanie Garber

Scarlett i jej siostra Tella mieszkają na małej wyspie, na której niepodzielnie rządzi ich okrutny ojciec. Scarlett bardzo niedługo ma wyjść za mąż, w czym zresztą widzi szansę dla nich obu by wyrwać się spod ojcowskiej dyktatury. Jednak dziewczęta nagle dostają szansę spełnienia wieloletniego marzenia – udziału w grze Caraval, tajemniczej, magicznej, w której zwycięstwo gwarantuje spełnienie największego życiowego pragnienia. Dziewczynom pomaga żeglarz – Julian, którego pomoc szczególnie na początku wydaje się wręcz niezbędna. W momencie, gdy znika Tella gra  staje się duża poważniejsza, a nikt nie wie, jaka będzie jej ostateczna stawka…

Muszę to napisać wprost: dałam się wrobić. Ja, z takim doświadczeniem dałam się złapać na promocyjny lep. Skusiło mnie opisywanie tej książki jako fenomenu na skalę „Igrzysk śmierci”. No, litości, powinnam się była trzepnąć w czółko i zamknąć maila. W każdym razie ładna to opowiastka, z barwnym światem, sporą dawką magii, w sam raz dla młodszej młodzieży. Ja jestem stanowczo za stara, nie urzekła mnie. Bohaterki mnie wkurzały, całość wydawała mi się naciągana (a już te wątki romansowe to wołały o litość), z czasem coraz częściej wzdychałam z irytacją i tyle. A już porównanie z „Igrzyskami śmierci” to według mnie zniewaga dla tej drugiej książki. Tamta jest porywająco realna i wciągająca, a ta to przy niej powieść dla grzecznych panienek. Może jestem zbyt surowa, bo przecież tyle zachwytów dookoła, może jestem za stara, sama nie wiem. Wiem, że przeżyłam rozczarowanie, za które niestety mogę podziękować sama sobie. Następnym razem nie dać się nabrać, odczekać dłuższy czas, wysłuchać zaufanych opinii i ewentualnie wtedy się skusić, tak, jak to było z „Igrzyskami…” właśnie.

*****

I to byłoby na tyle. A teraz wracam do czytania przedpremierowego prebooka nowej książki Grzędowicza. Chociaż powinnam też poćwiczyć, hm…

Nadchodzi burza… ("Dziewczyna z dzielnicy cudów" – Aneta Jadowska)

dziewczyna z dzielnicy cudow nikita

Zawsze, gdy autor kończy cykl i postanawia zacząć coś nowego, ja czekam na „to nowe” z drżeniem serca. No bo jak to tak – było cudowny cykl/seria, a teraz co będzie, może wcale nie będzie takie fajne? Trzeba było ciągnąć to, co dobre dalej. I sama powinnam się teraz skarcić i to podwójnie. Za to, że nie ufam ulubionym autorom i za to, że chcę, by siedzieli zamknięci w klatce jednego pomysłu. Mea culpa, postaram się poprawić! Ale do rzeczy…

„Dziewczyna z dzielnicy cudów” to opowieść o Nikicie, zabójczyni z Zakonu Cieni. Córka okrutnej morderczyni i szaleńca, dziewczyna, która przeszła tyle, że dziw, że ciągle żyje i jest – no, w miarę! – zdrowa na umyśle. Nikita mieszka w Warsie, magicznym mieście altenatywnym, niedaleko Dzielnicy Cudów. To właśnie z tej dzielnicy zostaje uprowadzona jedna z girlesek z klubu, z którym Nikita współpracuje. I tutaj zaczyna się akcja, która przyniesie zadziwiające efekty, zostaniemy zwiedzeni na manowce przynajmniej raz. A może dwa. Lub trzy… A gdy jeszcze dołożymy do tego fakt, że dostaje ona nagle partnera, z którym ma pracować na rozkaz Matki Przełożonej, a którego akta są tak oczywiście podrobione, że należy tylko dumać, dlaczego nie zadano sobie więcej trudu, by chociaż stworzyć pozory, to robi się jeszcze ciekawiej.

Nie będę Wam spojlerować akcji, wiadomo, że Nikita zrobi wszystko, by odnaleźć zaginioną i że po drodze będzie na nią czekało wiele niespodzianek. Po co mam to zdradzać? Poględzę więc o innych według mnie ważnych rzeczach.

Jak wypada Nikita w porównaniu do Dory? O dziwo podobnie, główny trzon postaci jest stosunkowo podobny – twarda na zewnątrz dziewczyna, mocno doświadczona przez los, w głębi skrywająca dobre, wrażliwe serce, która dla „swoich” zrobi wszystko i powolutku buduje swoje „stado”, za które czuje się odpowiedzialna. Pyskata, bystra, skrywająca szczególne moce, śmiertelnie niebezpieczna. Tak więc zmiana głównej bohaterki przeszła u mnie w miarę łagodnie 😉

Za to zdecydowanie inny jest świat, w którym funkcjonuje Nikita. Nie ukrywam, że bardzo mi się on podoba! Okolica, w której mieszka bohaterka uległa jakiś czas temu magicznej perturbacji, która zakończyła się tym, że powstał Wars – przedziwne miejsce, niebezpieczne i pełne dziwności oraz Sawa – szalenie niebezpieczne miejsce, gdzie lepiej nie wchodzić, z którego ekspedycje badawcze nigdy nie wracają. Jest jeszcze przedziwna część Warsa – Dzielnica Cudów, która w wyniku jeszcze innej magicznej interwencji utknęła w latach 30. ubiegłego wieku. I ją uwielbiam najbardziej, jest rozkoszna! A przy mojej fascynacji latami 20. i 30. nic dziwnego, że fragmenty z nią związane trafiły na listę ulubionych. Ale słodkość słodkością, Wars jednak wcale taki przyjemny nie jest, wystarczy, że nadejdzie burza i zacznie się magiczna czkawka. Wtedy lepiej być w naprawdę bezpiecznym miejscu!

Ok, czyli umiejscowienie akcji to pierwszy duży plus. Drugim dużym plusem są bohaterowie, a szczególnie Robin, partner Nikity. To on wzbudził we mnie największą ciekawość, nie mogę się doczekać kolejnych tomów, gdy odkryjemy jego przeszłość. Jednakże i inne postacie są interesujące, np. Karma, szalona hakerka. Ale także rodzice Nikity, mimo tego, że są tak przerażający, intrygują. Co sprawiło, że są tacy i kim są naprawdę? W każdym razie bohaterowie – tak samo, jak ci w cyklu o Dorze – są świetnie wykreowani. I chociaż nadal tęsknię za Dorą, jej diabłem i aniołem, to widzę tutaj potencjał na przyszłość.

Aneta Jadowska bardzo sprawnie tworzy powieści urban fantasy, bawi się fabułą, nawiązuje do kultury masowej, zdolna z niej autorka, ale o tym pisałam już wiele razy. Oczywiście, jest to literatura rozrywkowa, lekka, wciągająca, z humorem, jeżeli więc oczekujecie Dzieła, to poszukajcie na innej półce. Ale jeżeli chcecie się oderwać od rzeczywistości, świetnie bawić i wciągnąć w alternatywne historie z pełnymi życia i charakternymi bohaterami, to jej książki są dla Was!

Polecam, szczególnie na paskudne jesienne wieczory! I oby tylko w trakcie czytania nie nadciągnęła nad wasz dom magiczna burza…

PS. A na marginesie muszę przyznać, że wydanie SQN jest fajniejsze od wydań Fabryki Słów, liczę, że utrzymają ten poziom w przyszłości.