Wieloksiąg wybraźni (#10)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Dzisiaj dla odmiany coś cięższego. Przy czytaniu tych książek trzeba używać mózgu, trzeba się skupić, myśleć, wyciągać wnioski, analizować, odpowiadać na pytania. I zachwycać się bogactwem wyobraźni autorów! To czytelnicza uczta, Uczta Wyobraźni!

Do książek z tej serii podchodzę zawsze nieśmiało, bo czuję się laikiem w kwestii SF, a duża ich część opiera się na technologiach przyszłości, różnorakich nowych cywilizacjach etc. Czuję się maluczka czytając te książki, ale jednocześnie najczęściej rozkoszuję się lekturą i podziwiam kunszt autorów. W ciągu ostatnich miesięcy miałam okazję przeczytać cztery książki z tej serii i większość mnie zachwyciła. A co konkretnie?

wurt„Wurt” Jeff Noon

Skryba – w trakcie jednej z podróży narkotykowych – utracił swą ukochaną. Od tego czasu próbuje ją odzyskać, coraz bardziej desperacko poszukuje Żółci, najsłynniejszego, nielegalnego narkotycznego piórka. A gdy masz do czynienia z najsilniejszym znanym ludzkości narkotykiem, musisz się przygotować na niewiarygodne wydarzenia, rzeczywistość zupełnie odmienną od tej już ci znanej.

Krótko i zwięźle: o matko, co za książka! Trochę mnie po niej bolał mózg, ale autor wykazał się na bank bardzo ciekawą wyobraźnią! Odjechane wizje narkotyczne, rzeczywistość przeplatająca się z niewiarygodnym. Co jest prawdą, co fałszem? Czy istniejemy? Po co? Kto nas kontroluje? O co w tym wszystkim chodzi? Nieprzeciętna wyobraźnia autora stawia czytelnikowi poprzeczkę wysoko!

pusta_przestrzen„Pusta przestrzeń” John M. Harrison

Kosmos, a gdzieś w nim niezwykłe zjawisko. Statek(?) wielkości brązowego karła, a na jego pokładzie znajduje się kobieta: jednocześnie żywa i martwa, przytomna i nieprzytomna. Wielu ludzi pasjonuje ta zagadka, a jej rozwikłanie stanie się ich celem.

O ile „Wurt” wydawał mi się odjechany, to na „Pustą przestrzeń” jestem zwyczajnie za głupia. Nie umiem ocenić tej książki, nie wiem, co o niej sądzić. Wyobraźnia bez ograniczeń, bez prób oswajania czytelnika, wprowadzania go powoli w przedstawianą rzeczywistość. Asymetria fabularna, specyficzny język, styl – jak to kiedyś przeczytałam – „nowoczesnej fantastyki naukowej”, to wszystko nie ułatwiało wgryzienia się w lekturę. Dla tej książki chyba jestem zbyt przeciętnym czytelnikiem.

Uczta wyobrazni - Dom derwiszy, Dni Cyberabadu M„Dom derwiszy. Dni Cyberabadu” Ian McDonald

Jest to łączone wydanie zbioru opowiadań i powieści tego autora. Opowiadania zabierają nas do Indii we w miarę niedalekiej przyszłości. Ich tematyka i kompozycja jest bogata, zróżnicowana. Możemy się tu np. przyjrzeć bliżej ingerowaniu technologii w ciało człowieka, tworzeniu przedziwnych połączeń ludzko-technologicznych, rynkowi matrymonialnemu, konfliktom rodów, barierom społecznym i roli technologii w życiu codziennym. Kwestie genetyki czy skutków kryzysu demograficznego autor przedstawił w bardzo interesujący sposób. Generalnie – opowiadania na bardzo wysokim poziomie, aczkolwiek nie wszystkie śledziłam z jednakowym zainteresowaniem.

„Dom derwiszy” to opowieść osadzona ciut wcześniej niż opowiadania, rozgrywająca się w Stambule (co już na wstępie mnie zachwyciło, bo bardzo lubię Turcję). Miasto, w którym przeszłość łączy się z teraźniejszością i przyszłością. Mamy tutaj nanotechnologię, zwłoki zatopione w miodzie (które są arcyciekawym remedium na wiele rzeczy!), terroryzm, dziecko, prowadzące prywatne śledztwo i wiele innych przedziwnych wątków, które klamrą łączy w jedno tytułowy dom derwiszy. Nawet nie wiem, jak miałabym opisać fabułę tej powieści, tak jest wielowarstwowa i tak ciekawie się zazębia. Musicie więc uwierzyć mi na słowo, że to jedna z najbardziej interesujących powieści, jakie przeczytałam w ostatnich latach.

Smok Griaule„Smok Griaule” Lucius Shepard

Jest to tom sześciu opowiadań, które łączy jeden wspólny bohater – przedziwny smok Griaule. Jest to niesamowicie olbrzymi twór, który pojawił się nikt nie wie skąd i został unieruchomiony na ziemi zaklęciem. Przez długie lata stawał się powoli elementem lokalnego ekosystemu – porosła go roślinność, w okolicy pojawiły się wioski, ba! został on nawet wykorzystywany przez ludzi do ich celów. Tylko nikt tak naprawdę nie wie, co smok potrafi i jak bardzo jest w stanie wpływać na ich życie. Jak bardzo są od niego uzależnieni…

Ten zbiór jest naprawdę wyśmienity! Świetnie napisane opowiadania, każde ciekawe w szczególny, inny od pozostałych sposób. To kawał solidnej prozy, który na dodatek jest bardzo dobrym połączeniem konwencji baśni z okrutną, twardą rzeczywistością. I ten smok!

*****

Jak widzicie – wytrwale wczytuję się w kolejne tomy serii. Przeczytałam już dziesięć z nich i zamierzam kontynuować. Bo – chociaż nie jest to typowa rozrywkowa, „łatwa i przyjemna” lektura, to są to publikacje warte poznania, wzbogacają czytelnika, zachwycają kunsztem i wyobraźnią autorów. Jest to jedna z serii, które warto znać!

„Złomiarz” – Paolo Bacigalupi

wrak

Nieokreślona przyszłość. Świat zmienił się bardzo, katastrofy ekologiczne spowodowały zalanie wielu miast, zmieniły się wybrzeża, szaleją potężne burze i sztormy, te najsilniejsze zwane są niszczycielami miast. Większość ludzi żyje w tragicznych warunkach, wegetuje z dnia na dzień, a nieliczni bogaci pławią się w luksusie.

Nastoletni chłopiec, Nailer, żyje na plaży. Jego dni upływają na pracy na wrakach tankowców, skąd (jako że jest nieduży i elastyczny) wydobywa różnego rodzaju przewody, które potem reszta ekipy odziera z izolacji, a metalowy środek sprzedaje. To trudne życie, cały czas czai się dookoła niebezpieczeństwo, wraki są przerdzewiałe, w każdej chwili można też się zgubić i nie móc trafić do wyjścia. Panuje ciemność, a pył utrudnia oddychanie. Ale to i tak dobre życie – w końcu jest praca, która pozwala zdobyć coś do jedzenia, można więc przeżyć. Przy odrobinie szczęścia uniknie też czasami razów od swego ojca, brutala walczącego na ringu, pijaka, narkomana. Dwoma światełkami w egzystencji Nailera są przyjaciółka Pima i jej matka, które wielokrotnie mu pomagają, są mu bliższe od ojca. Takie oto życie wiedzie Nailer.

Pewnego dnia nad ich część wybrzeża dociera niszczyciel miast, który zmienia życie ich wszystkich. Po uspokojeniu się żywiołu, Nailer z Pimą znajdują ekskluzywny statek, który rozbił się w trakcie sztormu. Pokład pełen jest bogactw, a kabiny skrywają ich jeszcze więcej. W jednej z nich znajdują jednak również ranną dziewczynę, która twierdzi, że pochodzi z bardzo wpływowej rodziny i że ktoś chce ją porwać. Dwójka przyjaciół staje przed pytaniem: pozwolić dziewczynie umrzeć (zyskując wiele cennych rzeczy) czy też raczej pomóc jej, pakując sie jednocześnie w wielkie tarapaty?

Paolo Bacigalupi kolejny raz zafundował mi podróż przez fascynujący, lecz tak trudny świat. W tym zniszczonym środowisku normą jest walka o przeżycie kolejnego dnia, przemoc, głód. Świat umiejscowiony w fikcyjnej przyszlości jest jednak tak naprawdę podobny do tego, który nas otacza. Bo jak wielu ludzi na świecie codziennie toczy takie właśnie bitwy? Jak dobrze niektórzy znają opisywaną walkę o władzę, intrygi ekonomiczno-polityczne, roszady rozgrywające się między wielkimi klanami i ich firmami, wszelakie podziały między ludźmi? Autor podaje w futurystycznym sosie rzeczywistość całkiem nieźle nam znaną, o której tylko najczęściej nie chcemy w ogóle pamiętać.

„Złomiarz” to czwarta książka tego autora, którą miałam okazję przeczytać i po raz czwarty zafundował mi on świetną lekturę! Interesująca fabuła, realni bohaterowie, których spotykają różnorakie (często bardzo ciężkie, również pod względem moralnym) zadania, wciągająca akcja. A to wszystko poprowadzone tak, że mimowolnie zaczynałam się zastanawiać nad różnymi kwestiami, przyszłością naszej rasy i planety na której mieszkamy. I za to – po raz kolejny – brawa dla tego autora!

PS. Nie obejmuję swoim rozumkiem sytuacji, która zaistniała na polskim rynku. Najpierw tom drugi tej serii został wydany przez jedno wydawnictwo, a jakieś pięć miesięcy później tom pierwszy wydaje inne wydawnictwo. Dwa różne tłumaczenia, dwa różne wydania. I pozostaje tylko się zastanawiać, jak dalej potoczą się losy tego cyklu… I czy Tool z jednego tomu, to Młot z drugiego 😉

złomiarzWydawnictwo: MAG, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 286

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

Cykl „Złomiarz”:

1. „Złomiarz”

2. „Zatopione miasta”

© 

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” – Jeffrey Ford

uczta wyobrazni

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” to ponownie (MAG chyba polubił taką strategię w tej serii) połączenie zbioru opowiadań i powieści w jednym tomie. Do tej pory wychodziło im to nieźle, jak sprawdziło się tym razem?

„Asystentka pisarza fantasy” to zbiór szesnastu opowiadań tak bardzo zróżnicowanych, że to aż niewiarygodne! Na dodatek autor bawi się gatunkami i koncepcjami, opowiada te często wymykają się więc kategoriom, nie jest łatwo je przyporządkować do jakiejkolwiek z nich. Mamy tu fantasy, science fiction, horror, obyczajówkę, odrobinę kryminału, romansu, otarcie się o dramat, naprawdę spora mieszanina! Ten zbiór jest pełen opowiadań na bardzo wysokim poziomie. Mnie bardzo spodobało się to o autostopowiczach Jezusie i diable, którzy zafundowali kierowcy niesamowitą jazdę; to o naukowcu i zombie (a może zombie-naukowcu?); o planecie robali, które zafascynowane są ziemskimi gwiazdami XX-wiecznego kina; o asystentce pisarza fantasy, która dostaje się do stworzonej przez niego magicznej krainy; o domokrążcy, który zakochuje się w mózgu, który ma na sprzedaż; o chłopcu, który niebacznie stworzył drewnianego stwora. I wiele innych, Ford ma chyba nieograniczoną ilość pomysłów. Kilka opowiadań jest trochę mniej ciekawych, a ze dwa przyprawiły mnie o taką minę:

what

Głównie to opowiadanie, w którym autor bawi się konceptem, że wszystko, w różnych wymiarach, dzieje się w tym samym czasie. To króciutkie (ze cztery strony?) opowiadanie ukazuje historię, w której naprawdę wszystko dzieje się jednocześnie. Po jego przeczytaniu rozbolał mnie mózg 😉

Po każdym opowiadaniu jest króciutka nota od autora, w której wyjaśnia on genezę powstania danego tekstu. Bardzo ciekawy pomysł, który dla mnie jest dodatkowym plusem tej książki.

„Portret pani Charbuque” to pełnowymiarowa powieść. Nowy Jork, rok 1893. Uznany portrecista, Piero Piambo, otrzymuje dziwaczne – ale potencjalnie niezmiernie lukratywne – zlecenie, ma namalować portret pani Charbuque. Zadanie wydawałoby się mało skomplikowane, gdyby nie fakt, że kobieta ta ukrywa się za parawanem, a Piambo ma namalować jej portret tylko na podstawie własnej wizji artystycznej. Jeżeli będzie podobny do oryginału, to stawka wzrośnie. Piero może zadawać pytania, jednakże nie te, które dotyczą jej wyglądu. Codzienne sesje szybko zamieniają się więc w opowieść o życiu modelki, a Piambo wpada w sidła fascynacji tajemniczą kobietą. Na dodatek jej życie jest niezwykłe, nie ma w nim nic codziennego, więc portrecista ma tym trudniejsze zadanie, bo dodatkowo jeszcze stara się dotrzeć do tego, co jest prawdą, a co fantazją. Sprawy nie ułatwia tajemniczy mężczyzna, który podaje się za męża zleceniodawczyni oraz fakt, że nagle zaczynają umierać kobiety, które dotyka zjawisko „krwawych łez”. Poczucie tajemniczości i grozy narasta z każdą kartką…

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” to kolejny dowód na to, że seria Uczta Wyobraźni stoi na naprawdę wysokim poziomie! Ford bawi się konceptami, fabułami, łączy pomysły, które u innego autora wyszłyby kiczowato, a u niego wychodzą niezmiernie ciekawie i inspirująco. Okrasza je także pytaniami egzystencjalnymi, dotyczącymi człowieka, życia, miłości, wplata je jednak w treść swych utworów w taki sposób, że czytelnik nie czuje się nimi przytłoczony, zauważa te kwestie jakby mimochodem. A to wszystko opisane w sposób elegancki, subtelny, stonowany, jednocześnie bardzo obrazowy.

To była faktycznie Uczta Wyobraźni! Po raz kolejny…

© 

portretWydawnictwo: MAG, 2013

Oprawa: twarda

Liczba stron: 528

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

Inne do tej pory opisane książki z serii Uczta Wyobraźni:

 “Córka żelaznego smoka. Smoki Babel” – Michael Swanwick

– “Pompa nr 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna” Paolo Bacigalupi

– “Pieśń czasu. Podróże” – Ian R. MacLeod

„Córka żelaznego smoka. Smoki Babel” – Michael Swanwick

corka zelaznego smoka smoki babel

Wydawnictwo: Wydawnictwo MAG, 2012

Oprawa: twarda

Liczba stron: 680

Moja ocena: poza skalą!

Ocena wciągnięcia: poza skalą!

*****

Obawiam się, że opisanie mych wrażeń z tych dwóch powieści może mnie przerosnąć. Nie wiem, czy podołam. Nie wiem, ponieważ dawno nie czytałam czegoś takiego, jak utwory, które wyszły spod pióra Swanwicka. Boję się (wyjdzie pewnie recenzja za długa dla wszystkich z grupy „tl;dr”), ale spróbuję.

Tym, co łączy te dwie powieści, są zdecydowanie nietypowe smoki. Maszyny, konstruowane w specjalnych fabrykach, to jednocześnie arcyprzebiegłe i niezmiernie inteligentne bestie, które los zmusił do symbiozy z pilotami, którzy na dodatek muszą był półkrwi człowiekiem, w innym przypadku szybko umrą straszliwą śmiercią. Smoki stworzone przez Swanwicka to jakby antyteza znanych nam smoków. Wydawałoby się, że o smokach przeczytaliśmy już wszystko – albo są bardzo inteligentne i dobre, albo przygłupie i złe. A te smoki są… potworne. One są maszynami do niesienia zniszczenia, na dodatek niezmiernie wytrzymałymi i zdolnymi do olbrzymich manipulacji. Potrafią długofalowo planować i przeprowadzać bardzo skomplikowane operacje. Marzą i starają się te marzenia urzeczywistniać. Smoki zagłady…

W „Córce żelaznego smoka” główną bohaterką jest Jane, dziewczyna pracująca w fabryce smoków. To ciężki, niebezpieczny i niewdzięczny kawałek chleba. Przy produkcji smoków wykorzystuje się dzieci różnych ras, bo to właśnie one – ze względu na swe rozmiary – zdołają się wszędzie wcisnąć i dotrzeć do różnych zakamarków. Jane spędza dnie na pracy i śnie, każda doba jest właściwie taka sama, jak poprzednia, do czasu, gdy gdzieś w jej jestestwie odzywa się smok. Czeka na nią i przyzywa ją do siebie, chce jej współpracy i oferuje pomoc w ucieczce.

Gdy już udaje im sie uciec, to czeka ich koegzystencja w ułudzie. Jane jest po to, by pomóc smokowi, a on ma ją za to chronić i pozwalać jej przetrwać. Jednakże dziewczyna powoli dojrzewa, co wpływa na jej relacje ze smokiem i resztą świata. A gdy trafia na uczelnię, to jej życie zmienia się jeszcze bardziej. Jednakże Jane ciągle wydaje się być uwikłana w pewien krąg powtarzających się wydarzeń, pojawiających się tych samych osób. Czy wiąże się to z wpływem smoka?

„Córka żelaznego smoka” to powieść o przeznaczeniu, fataliźmie, chaosie, tworzeniu i niszczeniu, kole życia i śmierci, okrucieństwie i współzależności.

„Smoki Babel” wydają się być częściowo osadzone na podobnym schemacie. W życiu Willa, sieroty, który do tej pory ze spokojnej wsi obserwował tylko wojnę, dziejącą się na horyzoncie, również pojawia się smok. Will – tak samo, jak Jane – staje się wybrankiem przerażającego stworzenia, zostaje jego pomocnikiem. I tak samo, jak w przypadku pierwszej powieści, na początku wydaje się to zmiana na lepsze. Ale ponownie wpływ smoka wydaje się być niszczycielski i prowadzi do decyzji dotyczących życia i śmierci.

Przez chwilę Willowi wydaje sie, że uwolnił się spod wpływu smoka. Jednak to tylko złuda, on jest ciągle gdzieś w jaźni Willa, jego wpływ ujawnia się w kluczowych momentach. A Will stara się uciec od wojny, trafić do wieży Babel, kwintesencji całego świata, miasta miast, pępka stworzenia. Chce tam dokonać zemsty, chociaż chyba sam nie wie dlaczego i za kogo. Co jednak na niego tam czeka?

„Smoki Babel” to dla mnie opowieść o władzy, zapętlających się losach, miłości, godności, nierówności społecznej i właśnie społeczeństwie.

Dwie powieści Swanwicka, które wydawnictwo wydało w jednym tomie, są wręcz monumentalne. Oferują czytającemu taki przepych wrażeń, które rzadko jaki utwór jest w stanie dostarczyć. Uniwersum, w którym są osadzone jest niewiarygodnie bogate. Oprócz tego, że prezentuje jakby odwróconą rzeczywistość, gdzie ludzie są istotami niższego rzędu, a światem rządzą kasty elfów-biznesmenów wraz z różnorakimi magami, to jeszcze jest pełne tak różnorodnych stworów, że można poczuć się przytłoczonym. Autor połączył przynajmniej kilka rożnych gatunków i konwencji, a te wszystkie stwory rodem z fantasy osadził w świecie pełnym technologii, ale charakteryzującym się wieloma motywami z kultury nas otaczającej. Urzekły mnie szczególnie opisy Wieży Babel, które to miasto-państwo, wręcz symbol całego świata, jest miejscem, gdzie znajdziemy Broadway, Upper West Side, Hell’s Kitchen i wiszące ogrody; gdzie biblioteki pilnuje lew, którego ukochane lwice śpią pod ziemią w oczekiwaniu porodu, a gdy ten nastąpi, cała wieża (wybudowana na górze Ararat!) się rozpadnie; gdzie mantikora jest ochroniarzem elfa; gdzie w podziemiach miasta galopują ślepe konie, a elfia piękność podróżuje na hypogryfie. Zachwycające połączenia i niesamowite bogactwo wrażeń, kreatywność autora chyba nie zna granic!

Te powieści wgniotły mnie w kanapę, szczególnie druga. Są tak wielowarstwowe, że trzeba im poświęcić każdą część umysłu, bo inaczej nie dość, że można się pogubić, to jeszcze nie wyłapać zachwycających niuansów fabuł. A autor pogrywa sobie z czytelnikiem stale zmieniając bieg wydarzeń, ukazując nowe warstwy, odwracając znaczenia wydarzeń oraz zmieniając wizję bohaterów pojawiających się na kartach powieści. Nic nie jest tu proste i oczywiste.

Obydwie powieści dały mi o wiele więcej, niż oczekiwałam. Zachwyciły i zostawiły z poczuciem książkowego kaca. Po ich lekturze dotarło do mnie wyjątkowo dosadnie jak bardzo miałka i powierzchowna jest większość książek, które aktualnie ukazują się na rynku. Jak bardzo skupione są one na byle jakiej rozrywce, byle szybciej, wciągająco i nieskomplikowanie. Żeby łyknąć i sięgnąć po następną, bo po co myśleć, zatrzymywać się, by zachwycić się jakimś zdaniem i wydarzeniem, po co zastanawiać się nad tym, co się w książce dzieje, jak czytelnik w tym czasie może przeczytać kolejną książkę?

Ten duet powieści przebojem trafił na mą listę książek roku 2012!

*****

Do tej pory przeczytałam w ramach Uczty Wyobraźni jeszcze dwie wspaniałe książki:

1. „Pompa nr 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna”

2. „Piesń czasu. Podróże”

© 

„Zatopione miasta” – Paolo Bacigalupi

Zatopione miastaWydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2012

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 414

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Przyszłość. Część Stanów Zjednoczonych pogrążona jest w chaosie wojny wewnętrznej, w której udział bierze kilka frakcji – tzw. patrioci, wojownicy boży i jeszcze kilka pomniejszych tworów. W tle mamy dżunglę, która pełna jest groźnych, często zmutowanych stworzeń, a na pierwszym planie znajdują się Zatopione Miasta – wielka aglomeracja, którą podtopiły wody oceanu. A wszędzie są żołnierze, jeszcze więcej żołnierzy, krwi, okrucieństwa.

Najpierw spotykamy półczłowieka. Mieszaninę genów ludzkich, tygrysich, psich i hieny. Perfekcyjna maszyna do służenia swemu panu i zabijania jego wrogów. Walczy z prędkością huraganu, zabija w mgnieniu oka. W oczach swych panów to zwierzę, które jednak nagle przejawia wolną wolę i postanawia zakończyć z byciem swoistym gladiatorem, ucieka więc do dżungli. Jednakże jest straszliwie pokiereszowany i słaby, a czeka go wiele walk. Szanse przeżycia maleją z godziny na godzinę, chyba, że spotka pomoc.

Następnie spotykamy Mahlię, wyrzutka. Córka Amerykanki i Chińczyka, który gościł w Zatopionych Miastach jako członek misji pokojowej. Gdy jednak zaczęło się robić gorąco i niebezpiecznie, to odpłynął z całą resztą ekipy, zostawiając kobietę i dziecko samym sobie. Nie czekało na nie nic dobrego, jakby zresztą mogło? Przecież to kobieta-kupiec, zadająca się ze skośnookimi, a ta mała to bękart, jej oczy wyraźnie wskazują na mieszane pochodzenie. Takich należy uśmiercać, ale powoli, by przed śmiercią zaznali wiele cierpienia…

Trzeci bohater to Mouse. Również ścierwo wojny. Syn farmera, który widział zagładę rodzinnej wsi. Szybko stracił część duszy dziecka, jednak nigdy nie stracił odwagi. To jemu Mahlia zawdzięcza bardzo wiele.

To trio, które Losy postanowiły połączyć. Dzieci spotykają Toola, Tool spotyka dzieci. I to decyduje o ich przyszłości. Spotkają się w dżungli, lecz ostateczną areną rozgrywki będą Zatopione Miasta, serce zniszczonych obszarów. I swoista pułapka na każdego, kto ośmieli się tam wejść.

Jakiś czas temu czytałam „Pompę numer 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna” tego właśnie autora. Było to dla mnie pierwsze – świadome – spotkanie z science fiction, spotkanie nad wyraz udane! Jestem pod wrażeniem tej książki do dzisiaj. Po przeczytaniu „Zatopionych miast” wiem już, że sięgnę po każdą kolejną jego książkę, która zostanie przetlumaczona na język polski. Bo Bacigalupi ma dar, to jest naprawdę dobry autor. Tworzy światy bardzo realne, dopracowane, dba o każdy szczegół. A jego bohaterowie, to wręcz majstersztyk. Tutaj urzekło mnie płynne przechodzenie od niewinności do wręcz bycia potworem i odwrotnie. Ten, kto był potworem nagle ujawnia głęboko ukryte pokłady dobra, a inna osoba, którą do tej pory widzieliśmy jako niewinną i pokrzywdzoną przez los, doprowadzi w końcu do tego, że zaczniemy wątpić w jej niewinność. Już same imiona autor dobierał w sposób, który daje do myślenia. Jest półczłowiek, którego imię to Tool, czyli narzędzie. Jest też chłopiec, którego zwą Mouse (mysz), a który w trakcie rozwoju akcji zyskuje miano Ghost (duch). Ale nie będę Wam zdradzać szczegółów, poruszam tę kwestię tylko dlatego, by pokazać, jak autor dba o szczegóły.

Kolejny raz Bacigalupi przedstawia nam wersję przyszłości, która jest pełna walk, katastrof naturalnych, mutacji genetycznych, okrucieństwa, walki o życie. Ta książka pełna jest brutalności, surowości, krwi. Pełno tu żołnierzy-dzieci, gdyż mało kto dożył dojrzałego wieku. Śmierć czyha na każdym kroku, trzeba się opowiedzieć jasno, po której stronie się stoi i tak szybko, jak to tylko możliwe zmienić swą opinię, gdy sytuacja się zmieni. Czy nie ma tu miejsca już na żadne ideały? Ideałem i celem staje się samo przetrwanie, przeżycie kolejnego dnia. Czy w takim świecie dwójka młodych przyjaciół ma szansę na sukces?

„Zatopione miasta” to świetnie napisana powieść o mrocznej przyszłości. Niby dzieje się gdzieś tam, daleko i nas nie dotyczy, ale czy naprawdę? A co z żołnierzami-dziećmi, które giną codziennie w wielu krajach? Co z wojnami, które ciągle się toczą dookoła nas? Co z walką o surowce? A przepychanki polityczne, walka o władzę, nieufność w stosunku do obcych, skłonność od obciążania innych własnymi winami, do unikania konsekwencji, nieumiejętność porozumienia się? To wszystko mamy codziennie, tylko najczęściej udajemy, że tego nie dostrzegamy.

© 

Recenzja „Pompę numer 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna”

„Strasznie mi się podobasz” – Pilipiuk, Przechrzta, Mortka, Domagalski, Dębski, Kozak

Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2011

Oprawa: miękka

Liczba stron: 260

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: od 3 do 5/6

*****

Jak już pewnie kiedyś pisałam – od czasu do czasu lubię czytać zbiory opowiadań. Dają mi one okazję na popróbowanie talentu różnych twórców, często po lekturze części z nich sięgam po powieści wybranych autorów.

„Strasznie mi się podobasz” to zbiór sześciu opowiadań stworzonych przez nazwiska dobrze już znane w światku fantastycznym. Są to opowiadania bardzo różne, przed ich przeczytaniem zastanawiałam się, co je połączy. Przeczytałam je i – szczerze pisząc – dalej zastanawiam się, co było celem powstania tego zbioru, jaki jest motyw przewodni. Nie jest on dla mnie jasny. Może poszukiwania i walka? Walka z samym sobą, o coś, co dla danej osoby ważne. A może nie ma motywu przewodniego.

Zbiór otwiera opowiadanie Andrzeja Pilipiuka pod tytułem „Wunderwaffe”. Kolejny raz autor wraca do swojego konika, który na dodatek bardzo dobrze mu wychodzi, czyli do tworzenia alternatywnych wersji historii. Tutaj mamy opowieść, która zaczyna się w przegrywających już powoli II wojnę światową Niemcach. Młody esesman – Heinz – zostaje przez szefostwo poinformowany o tym, że naukowcy odkryli istnienie światów alternatywnych, mało tego, mają urządzenie, które jest w stanie przenieść kogoś do wybranego świata. Zostaje więc wysłany do rzeczywistości, którą naukowcy wybrali jako odpowiednią, gdzie ma za zadanie poprosić rządzących o wsparcie i przekazanie broni lub wynalazków, które pomogą nazistom wygrać wojnę. Co może z tego wyniknąć?

Kolejne opowiadanie stworzył autor do tej pory jeszcze mi nieznany. Ale po przeczytaniu „Wędrowca” już wiem, że chcę przeczytać jeszcze coś, co napisał Dariusz Domagalski. Stacja kosmiczna w pobliżu Saturna staje się polem, na którym rozgrywa się przypowieść o podwójnej naturze Boga, o dobru i złu, zniszczeniu i kreacji. Bardzo ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Jezus jako niszczyciel, poszukujący, pragnący zjednoczyć się z dobrą stroną boskości. Trudno to wyjaśnić, ale warto przeczytać!

Następnie – w tytułowym opowiadaniu „Strasznie mi się podobasz” – jedziemy z Magdaleną Kozak na misję do Afganistanu. To kurz, krew, ciągłe poczucie zagrożenia i element niesamowitości, który dodała autorka, to ciekawa kombinacja. Wszystko jest niby realistyczne, a na końcu autorka robi czytelnikowi mały kawał.

„Impostorzy” Marcina Mortki, to bardzo przyjemne, lekkie opowiadanie o grupie młodych hobbitów, z których jeden bardzo, ale to bardzo chciał zostać bohaterem. Ale jak tu pełnić taką rolę, gdy ta rasa nigdy nie zostaje bohaterami? A na dodatek, gdy żyje się nudnym, wiejskim życiem od zabawy do zabawy? Jednakże, na horyzoncie pojawiają się… impostorzy, a to uruchamia koło wywrotowe w losach tej niziołkowej młodzieży. Fajne opowiadanie, wartkie, zabawne, zachęca do poznania innych utworów tego autora.

„Konstelacja Ananke” Rafała Dębskiego opowiada, o losach schwytanego po latach małodobrego – kata, który przez lata pozbawił życia wiele osób, a na którego nagle zastawiono pułapkę, z propozycją nie do odrzucenia. Jest to najdłuższe opowiadanie z całego zbioru i – moim zdaniem najmniej dynamiczne, najbardziej przygadane, spokojnie można byłoby je skrócić. Nie porwało mnie, chociaż nie mogę powiedzieć, że jest słabe, raczej przeciętne z akcentami, które ukazują, że autora stać na więcej.

„Miasto cieni i luster” Adama Przechrzty to wędrówka przez dziwaczne, zmieniające się bez przerwy miasto. Wcielamy się w kuriera, który musi przenieść do dzielnicy Maarit jej shem – ra, które zapewni jej stabilność na ciągle zmieniającej się mapie świata. Kurierów jest wielu, lecz czy którykolwiek dotrze do celu? Przecież na drodze czeka tak wiele niebezpieczeństw, a teren ciągle zmienia kształt. Ciekawy pomysł, dobre wykonanie, ale tu – odwrotnie niż w poprzednim opowiadaniu – czegoś mi zabrakło, mogło być więcej, dłużej, dogłębniej. Muszę spróbować książek tego autora, zobaczymy, co może zaoferować.

Sześć opowiadań, tak różnych, sporo z nich bardzo dobrych. Dobrze, że sięgnęłam po ten zbiór, bo dzięki niemu mam ochotę poznać lepiej kilku autorów, którzy zaprezentowali tutaj swe opowiadania. Przychodzi mi dzięki temu też do głowy przemyślenie, że z tą naszą fantastyką nie jest tak źle, jak to niektórzy psioczą… © Agnieszka Tatera

PS. Za dwie godziny przyjeżdżają do mnie goście, którzy zostaną do poniedziałku. Więc raczej do tego czasu moja aktywność tutaj będzie zerowa. Poczekacie, co? 😉