Odbicia na tafli życia ("Ślady" – Jakub Małecki)

ślady

Czy zastanawiacie się czasami, jakie ślady po sobie zostawiacie? Co zostanie na tym świecie, gdy Was już nie będzie? Co pozostawicie w sercach i pamięci innych ludzi? Jakie ślady pozostawili inni w Waszym życiu? Ślady, które pozostawiono, te, które pozostawiamy my, warkocz ludzkich losów, przeplatające się życia, zjawisko kompletnie nie do opanowania czy zaplanowania. Pamięć, która pozostaje. O ile pozostaje…

„Ślady” Jakuba Małeckiego potraktowałam na początku jak zwykłe opowiadania. Nawet się zdziwiłam, że tym razem akurat ta forma. Chciałam sobie pojedynczo dawkować kolejne teksty, jednak nie było mi to dane. Owszem, każdą historię czytałam powoli i z uwagą, jednak nie byłam ich w stanie sobie dawkować pojedynczo przez kilkanaście dni. Tak się nie da, bo to nie jest zwykły zbiór opowiadań. Nie wiem, jak określić tę formę, powieściozbiór? Może lepiej nie będę wymyślać nazwy, w każdym razie „Ślady” to szkatułka pełna opowieści misternie utkanych i delikatnie ze sobą połączonych. Uważny czytelnik bez problemu znajdzie pozostawione przez autora ślady, da się poprowadzić do kolejnych odkryć.

Tylu bohaterów, tyle ludzkich losów, kilkadziesiąt lat, wiele różnych miejsc akcji, a jednak, wszędzie przewija się utrata, samotność, nieszczęście, niedostosowanie do „normalności” i otaczającej bohaterów rzeczywistości. Teresa, która w górskim schronisku opowiada dwójce nieznajomych swoje życie, to czekanie na nieokreślone coś… Kobieta nazywana przez innych świętą Eugenią, której rodzina zginęła w wypadku, a która zakopuje w swoim ogrodzie truchła potrąconych zwierząt. Czy też celebrytka, która po życiu pełnym sukcesów, pieniędzy, sławy i splendoru zapomina swoje życie i siebie samą. Te historie i wiele innych poruszają, zmuszają do refleksji nad życiem, relacjami z innymi ludźmi, oczekiwaniami, wyborami, śmiercią, chorobą, samotnością. Te opowiadania to lektura, która świetnie nadaje się na jesienną podróż, gdy po przeczytaniu jednego opowiadania można się zadumać, zawiesić wzrok na przesuwającym się krajobrazie i myśleć, rozważać, analizować.

Małecki jest w formie, zarówno pomysły na teksty, jak i ich dopracowanie i tak zgrabne utkanie w literacki kilim ukazuje, że ten młody autor ciekawie się rozwija i nie spoczywa na laurach. Do tego piękny, bogaty język, polszczyzną autor operuje bardzo dobrze, zwraca uwagę na to, jak pisze, co niestety wcale nie jest już tak częste, a powinno być przecież normą.

„Ślady” i „Dygot” są naprawdę świetne, polecam, jednak na razie dla mnie ukochanymi książkami tego autora są niezmiennie powalający „Dżozef” i niesamowite „W odbiciu”. Właśnie za przedziwne fabuły i oderwanie od rzeczywistości, takie schizofreniczne historie. Ale po cichu i tak liczę na to, że Jakub Małecki stworzy jeszcze wiele ciekawych, odjechanych, porywających i wartych przeczytania książek! Jeżeli macie ochotę oderwać się od przyjemnej i relaksującej łatwej papki i poznać twórczość ciekawego polskiego autora – polecam Jakuba Małeckiego!

Wszyscy nosimy maski ("Drażliwe tematy. Krótkie formy i punkty zapalne" – Neil Gaiman)

gaiman drazliwe

Co mnie podkusiło, by zamówić opowiadania? Przecież ja nawet średnio lubię czytać taką formę! Ale z drugiej strony – to Neil Gaiman, klasa sama w sobie. Przyjrzyjmy się więc temu zbiorowi…

Jak napisał sam autor we wstępie:

„Szczerze wierzę, że zbiory opowiadań powinny gromadzić podobne teksty. Nie powinny stanowić przypadkowych, chaotycznych zbieranin opowieści ewidentnie nieprzeznaczonych do tego, by trafić między te same okładki. Krótko mówiąc, nie powinny zawierać opowieści grozy, historii o duchach, opowiadań science fiction i bajek, łgarstw i poezji. Zbiory opowiadań powinny być szacowne.

Ten zbiór nie spełnia owych warunków.”

Faktycznie, czeka na Was niezła zbieranina tematyczna, stylistyczna, objętościowa. Podkreślają one wyraźnie talent autora oraz jego umiejętność do budowania opowieści, nawet takich, które ograniczają się do 2-3 stron.

Swoją drogą to niesamowite, że często właśnie te najkrótsze opowiadania robiły na mnie największe wrażenie! Na przykład „Klik-Klak Grzechotka” to mały majstersztyk wywołujący u czytelnika dreszcze na plecach. Świetne są także opowiadania „Moja ostatnia gospodyni”, „Pomarańcz”, „Jerozolima”.

Książki Gaimana czytam od lat. A on ciągle i tak zaskakuje mnie bogactwem swej wyobraźni. Pomysły ma naprawdę świetne i nawet, gdy wykonanie bywa czasami nierówne, to i tak zostawia mnie pod wrażeniem swego pisarstwa.

Przykłady? Chociażby „Kalendarz opowieści”, który jest wynikiem współpracy autora z internautami. Dwanaście bardzo ciekawych i różnorodnych opowieści, po jednej na każdy miesiąc. „Prawda to jaskinia w czarnych górach” – przejmująca opowieść o zemście po latach, podana w lekko bajkowo-legendarnym sosie, bardzo smakowita. „Śmierć i miód”, czyli emerytowany Sherlock Holmes na tropie śmierci i wiecznego życia, cacuszko. „Godzina nic” – zabawa wątkami sci-fi, nawiązująca do „Doktora Who”. Przeglądam ten zbiór w trakcie pisania i widzę, że chciałabym Wam polecać większość z zawartych w nim opowiadań, a jest ich na tyle dużo, że tekst rozrósłby sie ponad miarę i nikt by go nie przeczytał. Tak czy siak – warto po niego sięgnąć!

„Drażliwe tematy. Krótkie formy i punkty zapalne” warto znać. To prezentacja tego, co potrafi zdolny autor – od stworzenia kilkustronicowej opowieści, która zostawia czytelnika ze zdumieniem malującym się na twarzy, aż do kilkudziesięciostronicowej opowieści, która odmaluje przed nami niesamowity świat w taki sposób, że jeszcze dużo później będziemy do niego wracać.

A wracając znowu do słów autora…

„Uważam, że lekturom dorosłych nie powinny towarzyszyć żadne ostrzeżenia, poza być może jednym: wchodzisz na własne ryzyko. Sami musimy się przekonać, czym jest literatura, co dla nas oznacza, że przeżywamy ją w sposób niepodobny do tego, w jaki przeżywają wszyscy inni”

Dlatego serdecznie zapraszam do poznania opowiadań z tego tomu i sprawdzenia, jak właśnie Wy je przeżyjecie!

Człowieczeństwo ("Małżeństwo we troje" – Eric-Emmanuel Schmitt)

pies i pan

Pięć historii, pięć światów. Łączy je jedno – autor jak zwykle stara się wzbudzać u czytelników nawał emocji i próbuje pobudzić do refleksji. Jak wyszło mu tym razem?

„Dwóch panów z Brukseli” to dla mnie opowieść o życiu i miłości. Schmitt przyjął ciekawy koncept – śledzenia życia dwóch par, od momentu ich złączenia przed Bogiem, aż do końca. Co ciekawsze, jedna para brała ślub oficjalny, usankcjonowany przez Kościół i społeczeństwo, a druga składała sobie przysięgę w cieniu bocznej ławy, ich związek nie mógł się doczekać powszechnej akceptacji. Jean i Laurent z daleka obserwują poczyniania pary, w której widzą swoje alter ego – Genevieve i Eddiego. Widzą zmiany zachodzące w tym małżeńśtwe, kolejne porody, rozwój rodziny, ich wzloty i upadki. Wpływa to także na ich własny związek, motywuje ich do przemyśleń i zmian. Czy i jednym, i drugim uda się wspólnie przeżyć całe życie? Czy miłość zwycięży wszystkie przeszkody?

„Pies” to dla mnie opowiadanie, dla którego warto przeczytać tę książkę! Dla takiego opowiadania warto przeczytać i piętnaście książek, bo to mały majstersztyk pod każdym względem! Doktor Heymann to milczący, zamknięty w sobie człowiek, którego nie zna nawet własna córka, a który od 40 lat przygarnia psa tej samej rasy, zawsze dając im imię Argos. Dlaczego? Próbę rozwikłania tej tajemnicy, wynikającej jeszcze z czasów II wojny światowej podejmuje właśnie córka oraz zaprzyjaźniony z doktorem pisarz. To wspaniała opowieść o roli zwierząt w naszym życiu, o przyjaźni międzygatunkowej, o człowieczeństwie. Przede wszystkim o człowieczeństwie. Gorąco polecam!

Te dwa opowiadania podobały mi się najbardziej z całego zbioru. Pozostała trójka jest poprawna i typowa dla Schmitta, dużo emocji, dużo kwestii moralności i podejmowania trudnych decyzji. No i konik autora – Mozart, którego dotyczy tytułowe opowiadanie.

„Serce w popiele” porusza kwestię przeszczepów. Czy cząstka innej osoby, która trafia do naszego ciała, to ciągle organ naszej ukochanej córki, żony czy matki? Czy to tylko kawałek ciała, niepowiązany w żaden sposób z naszym jestestwem? Czy można się pogodzić z tym, że cząstkę bliskiej nam osoby nosi teraz w sobie inny człowiek? Jak do tego podejść?

Ostatnie opowiadanie – „Dziecko upiór” – porusza kolejne kwestie etyczne. Jak długo zwlekać z powiększaniem rodziny? Czy podjąć się wychowywania dziecka z wadami genetycznymi? A może raczej usunąć ciążę? Jak każda z tych decyzji może wpłynąć na życie danej pary?

Na końcu zbioru znajduje się dodatkowo dziennik autora, który towarzyszył mu w trakcie pisania kolejnych utworów. To ciekawa, wzbogacająca całość lektura.

Mam a propos tego zbioru lekko mieszane uczucia. Owszem, wszystkie opowiadania są dobre, poruszają ciekawe tematy. Jednak mam wrażenie, że Schmitt wpadł w pewien schemat, z którego chyba nie potrafi się już wyrwać. Dlatego z niecierpliwością będę czekała na jakąś powieść, by to sprawdzić. Obym się jej doczekała!

Ale mimo wszystko tę książkę polecę – chociażby dla „Psa”, które to opowiadanie zapamiętam chyba na zawsze! 

malzenstwo we trojeWydawnictwo: Znak, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 320

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 4,5/6

© 

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” – Jeffrey Ford

uczta wyobrazni

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” to ponownie (MAG chyba polubił taką strategię w tej serii) połączenie zbioru opowiadań i powieści w jednym tomie. Do tej pory wychodziło im to nieźle, jak sprawdziło się tym razem?

„Asystentka pisarza fantasy” to zbiór szesnastu opowiadań tak bardzo zróżnicowanych, że to aż niewiarygodne! Na dodatek autor bawi się gatunkami i koncepcjami, opowiada te często wymykają się więc kategoriom, nie jest łatwo je przyporządkować do jakiejkolwiek z nich. Mamy tu fantasy, science fiction, horror, obyczajówkę, odrobinę kryminału, romansu, otarcie się o dramat, naprawdę spora mieszanina! Ten zbiór jest pełen opowiadań na bardzo wysokim poziomie. Mnie bardzo spodobało się to o autostopowiczach Jezusie i diable, którzy zafundowali kierowcy niesamowitą jazdę; to o naukowcu i zombie (a może zombie-naukowcu?); o planecie robali, które zafascynowane są ziemskimi gwiazdami XX-wiecznego kina; o asystentce pisarza fantasy, która dostaje się do stworzonej przez niego magicznej krainy; o domokrążcy, który zakochuje się w mózgu, który ma na sprzedaż; o chłopcu, który niebacznie stworzył drewnianego stwora. I wiele innych, Ford ma chyba nieograniczoną ilość pomysłów. Kilka opowiadań jest trochę mniej ciekawych, a ze dwa przyprawiły mnie o taką minę:

what

Głównie to opowiadanie, w którym autor bawi się konceptem, że wszystko, w różnych wymiarach, dzieje się w tym samym czasie. To króciutkie (ze cztery strony?) opowiadanie ukazuje historię, w której naprawdę wszystko dzieje się jednocześnie. Po jego przeczytaniu rozbolał mnie mózg 😉

Po każdym opowiadaniu jest króciutka nota od autora, w której wyjaśnia on genezę powstania danego tekstu. Bardzo ciekawy pomysł, który dla mnie jest dodatkowym plusem tej książki.

„Portret pani Charbuque” to pełnowymiarowa powieść. Nowy Jork, rok 1893. Uznany portrecista, Piero Piambo, otrzymuje dziwaczne – ale potencjalnie niezmiernie lukratywne – zlecenie, ma namalować portret pani Charbuque. Zadanie wydawałoby się mało skomplikowane, gdyby nie fakt, że kobieta ta ukrywa się za parawanem, a Piambo ma namalować jej portret tylko na podstawie własnej wizji artystycznej. Jeżeli będzie podobny do oryginału, to stawka wzrośnie. Piero może zadawać pytania, jednakże nie te, które dotyczą jej wyglądu. Codzienne sesje szybko zamieniają się więc w opowieść o życiu modelki, a Piambo wpada w sidła fascynacji tajemniczą kobietą. Na dodatek jej życie jest niezwykłe, nie ma w nim nic codziennego, więc portrecista ma tym trudniejsze zadanie, bo dodatkowo jeszcze stara się dotrzeć do tego, co jest prawdą, a co fantazją. Sprawy nie ułatwia tajemniczy mężczyzna, który podaje się za męża zleceniodawczyni oraz fakt, że nagle zaczynają umierać kobiety, które dotyka zjawisko „krwawych łez”. Poczucie tajemniczości i grozy narasta z każdą kartką…

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” to kolejny dowód na to, że seria Uczta Wyobraźni stoi na naprawdę wysokim poziomie! Ford bawi się konceptami, fabułami, łączy pomysły, które u innego autora wyszłyby kiczowato, a u niego wychodzą niezmiernie ciekawie i inspirująco. Okrasza je także pytaniami egzystencjalnymi, dotyczącymi człowieka, życia, miłości, wplata je jednak w treść swych utworów w taki sposób, że czytelnik nie czuje się nimi przytłoczony, zauważa te kwestie jakby mimochodem. A to wszystko opisane w sposób elegancki, subtelny, stonowany, jednocześnie bardzo obrazowy.

To była faktycznie Uczta Wyobraźni! Po raz kolejny…

© 

portretWydawnictwo: MAG, 2013

Oprawa: twarda

Liczba stron: 528

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

Inne do tej pory opisane książki z serii Uczta Wyobraźni:

 “Córka żelaznego smoka. Smoki Babel” – Michael Swanwick

– “Pompa nr 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna” Paolo Bacigalupi

– “Pieśń czasu. Podróże” – Ian R. MacLeod

„Szewc z Lichtenrade” – Andrzej Pilipiuk

Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2012

Oprawa: zintegrowana

Liczba stron: 384

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Wielki Grafoman to według mnie autor, który doskonale czuje się w opowiadaniach i po którego zbiory opowiadań sięgać będę w ciemno. Wyjątkowo sprawnie wychodzi mu tworzenie krótkich form, a i pisane przez niego powieści to godna rozrywka. Co ciekawego znajdziemy w tym zbiorze?

„Szewc z Lichtenrade” zawiera bardzo różnorodne opowiadania. Zbiór otwiera opowiadanie „Wunderwaffe”, które znaleźć można również w innej fabrycznej antologii „Strasznie mi się podobasz”, w recenzji której już dostatecznie wychwaliłam to opowiadanie, więc teraz je pominę. „Traktat o higienie” to urocza satyra po części na zabobony i gusła, a po części na pychę nowoczesności i nauki. „Ślady stóp w wykopie” to jedna z pilipiukowych wariacji światów równoległych. Jak bardzo tajemnicze i wciągające mogą być wykopaliska archeologiczne? „Parowóz” to świetna zabawa łącząca i alternatywną wersję historii i przenikanie się światów. Dlaczego we wsi Michałowice jest tak wysoki odsetek zgonów? Dlaczego tak wielu ludzi choruje na różne przypadłości? Akcja „Ludzi którzy wiedzą” skupia się na sklepiku, który w sennej mieścinie próbuje rozwinąć młodzieniec zafiksowany na zdobywaniu, odnawianiu i sprzedawaniu staroci. Czy jednak uda mu się przebić przez klątwę? „W okularze stereoskopu” to historia o pewnym ledwo zipiącym staruszku i chłopcu, który mu pomaga. Dlaczego pan Aleksander gromadzi zapasy i po co mu plecak? Chłopiec zafascynowany nowoodkrytymi możliwościami stereoskopu nawet nie spodziewa się rozwoju sytuacji. Jaki jest „Sekret Wyspy Niedźwiedziej”? W Rosji przed wielu laty zostaje skompletowany dziwaczny zespół, który zostaje – oficjalnie – wysłany w poszukiwaniu dziwnych gęsi, których pióra wzbudziły zainteresowanie samej góry. A przy okazji mają zerkać na to, co robią Niemcy, w tym samym czasie będący na wyspie. A nuż uda się dowiedzieć, czego tak naprawdę szukają… „Yeti ciągną na zachód” czyli tajemnica Państwowego Instytutu Kryptozoologii. Czy istniał, czym się zajmował, co się z nim stało – tyle pytań, tak wiele do zbadania, a tylko jedna osoba przekonana, że jest co badać. „Świątynia” to smakowita opowieść o wykopaliskach archeologicznych przeprowadzanych w miejscu wielce świętym dla zadziwiającej liczby ludów, a aktualnie zagrożonym zagładą. Pazerność ludzka wszakże nie zna granic, a miejsce świetnie nadaje się na ośrodek sportów zimowych. Czy archeologom i tajemniczej dwójce gości z północy uda się ochronić święte miejsce? „Szewc z Lichtenrade” to interesująca opowieść o tym, jak istotne mogą być umiejętności dobrego rzemieślnika w połączeniu z jego narzędziami. A jednocześnie, jak groźny może być talent. Wręcz zabójczy!

Andrzej Pilipiuk kolejny raz zachwycił mnie kreatywnością, talentem do wymyślania i snucia historii o światach przenikających do naszego, alternatywnych wersjach historii, łączeniu tego, co możliwe z niemożliwym. I nawet przebijające z tekstów przekonania społeczno-polityczne mi nie przeszkadzają 😉 Uważam, że to jeden z lepszych zbiorów opowiadań, jakie miałam okazję ostatnimi czasy czytać, co bardzo mnie cieszy, bo jeżeli autor jest w formie, to może i „Trucizna” mnie zachwyci? Pozostaje ją zdobyć i się przekonać na własnej skórze.

Może i Andrzej Pilipiuk jest grafomanem, ale zasługuje na przydomek Wielki Grafoman. Nie mam wcale nic przeciwko temu, by było mu podobnych grafomanów więcej, przynajmniej wiedziałby człowiek, czego się spodziewać – gdy ma się ochotę na czystej wody rozrywkę, to wystarczy sięgnąć po jego ksiażkę i właściwie ma się ją jak w banku.

© 

„Strasznie mi się podobasz” – Pilipiuk, Przechrzta, Mortka, Domagalski, Dębski, Kozak

Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2011

Oprawa: miękka

Liczba stron: 260

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: od 3 do 5/6

*****

Jak już pewnie kiedyś pisałam – od czasu do czasu lubię czytać zbiory opowiadań. Dają mi one okazję na popróbowanie talentu różnych twórców, często po lekturze części z nich sięgam po powieści wybranych autorów.

„Strasznie mi się podobasz” to zbiór sześciu opowiadań stworzonych przez nazwiska dobrze już znane w światku fantastycznym. Są to opowiadania bardzo różne, przed ich przeczytaniem zastanawiałam się, co je połączy. Przeczytałam je i – szczerze pisząc – dalej zastanawiam się, co było celem powstania tego zbioru, jaki jest motyw przewodni. Nie jest on dla mnie jasny. Może poszukiwania i walka? Walka z samym sobą, o coś, co dla danej osoby ważne. A może nie ma motywu przewodniego.

Zbiór otwiera opowiadanie Andrzeja Pilipiuka pod tytułem „Wunderwaffe”. Kolejny raz autor wraca do swojego konika, który na dodatek bardzo dobrze mu wychodzi, czyli do tworzenia alternatywnych wersji historii. Tutaj mamy opowieść, która zaczyna się w przegrywających już powoli II wojnę światową Niemcach. Młody esesman – Heinz – zostaje przez szefostwo poinformowany o tym, że naukowcy odkryli istnienie światów alternatywnych, mało tego, mają urządzenie, które jest w stanie przenieść kogoś do wybranego świata. Zostaje więc wysłany do rzeczywistości, którą naukowcy wybrali jako odpowiednią, gdzie ma za zadanie poprosić rządzących o wsparcie i przekazanie broni lub wynalazków, które pomogą nazistom wygrać wojnę. Co może z tego wyniknąć?

Kolejne opowiadanie stworzył autor do tej pory jeszcze mi nieznany. Ale po przeczytaniu „Wędrowca” już wiem, że chcę przeczytać jeszcze coś, co napisał Dariusz Domagalski. Stacja kosmiczna w pobliżu Saturna staje się polem, na którym rozgrywa się przypowieść o podwójnej naturze Boga, o dobru i złu, zniszczeniu i kreacji. Bardzo ciekawy pomysł i dobre wykonanie. Jezus jako niszczyciel, poszukujący, pragnący zjednoczyć się z dobrą stroną boskości. Trudno to wyjaśnić, ale warto przeczytać!

Następnie – w tytułowym opowiadaniu „Strasznie mi się podobasz” – jedziemy z Magdaleną Kozak na misję do Afganistanu. To kurz, krew, ciągłe poczucie zagrożenia i element niesamowitości, który dodała autorka, to ciekawa kombinacja. Wszystko jest niby realistyczne, a na końcu autorka robi czytelnikowi mały kawał.

„Impostorzy” Marcina Mortki, to bardzo przyjemne, lekkie opowiadanie o grupie młodych hobbitów, z których jeden bardzo, ale to bardzo chciał zostać bohaterem. Ale jak tu pełnić taką rolę, gdy ta rasa nigdy nie zostaje bohaterami? A na dodatek, gdy żyje się nudnym, wiejskim życiem od zabawy do zabawy? Jednakże, na horyzoncie pojawiają się… impostorzy, a to uruchamia koło wywrotowe w losach tej niziołkowej młodzieży. Fajne opowiadanie, wartkie, zabawne, zachęca do poznania innych utworów tego autora.

„Konstelacja Ananke” Rafała Dębskiego opowiada, o losach schwytanego po latach małodobrego – kata, który przez lata pozbawił życia wiele osób, a na którego nagle zastawiono pułapkę, z propozycją nie do odrzucenia. Jest to najdłuższe opowiadanie z całego zbioru i – moim zdaniem najmniej dynamiczne, najbardziej przygadane, spokojnie można byłoby je skrócić. Nie porwało mnie, chociaż nie mogę powiedzieć, że jest słabe, raczej przeciętne z akcentami, które ukazują, że autora stać na więcej.

„Miasto cieni i luster” Adama Przechrzty to wędrówka przez dziwaczne, zmieniające się bez przerwy miasto. Wcielamy się w kuriera, który musi przenieść do dzielnicy Maarit jej shem – ra, które zapewni jej stabilność na ciągle zmieniającej się mapie świata. Kurierów jest wielu, lecz czy którykolwiek dotrze do celu? Przecież na drodze czeka tak wiele niebezpieczeństw, a teren ciągle zmienia kształt. Ciekawy pomysł, dobre wykonanie, ale tu – odwrotnie niż w poprzednim opowiadaniu – czegoś mi zabrakło, mogło być więcej, dłużej, dogłębniej. Muszę spróbować książek tego autora, zobaczymy, co może zaoferować.

Sześć opowiadań, tak różnych, sporo z nich bardzo dobrych. Dobrze, że sięgnęłam po ten zbiór, bo dzięki niemu mam ochotę poznać lepiej kilku autorów, którzy zaprezentowali tutaj swe opowiadania. Przychodzi mi dzięki temu też do głowy przemyślenie, że z tą naszą fantastyką nie jest tak źle, jak to niektórzy psioczą… © Agnieszka Tatera

PS. Za dwie godziny przyjeżdżają do mnie goście, którzy zostaną do poniedziałku. Więc raczej do tego czasu moja aktywność tutaj będzie zerowa. Poczekacie, co? 😉

„Historie miłosne” – Eric-Emmanuel Schmitt

Wydawnictwo: Znak, 2010

Oprawa: twarda

Liczba stron: 460

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Lubię Schmitta. I sama tak do końca nie wiem dlaczego! Może za delikatność jego prozy, która jednak potrafi w sekundę przywalić jak obuchem? Za pokręconych bohaterów? A może za to, że nie udaje lepszego niż jest i tworzy książki właściwie dla każego?

„Historie miłosne” to zbiór siedmiu opowiadań wzbogacony dramatem „Tektonika uczuć”. Dramat ten został wydany jako osobna książka, a opowiadania – z tego, co słyszałam – pokrywają się częściowo z tymi ze zbioru „Odette i inne historie miłosne”. Ja miałam to szczęście, że żadnego z tych utworów wcześniej nie czytałam, więc przeżyłam małą ucztę.

Schmitt czuje się dobrze i w krótkich opowiadaniach, i w tych, które się kwalifikują prawie że na powieść, tak samo dobrze odnajduje się w dramatach i powieściach. Czysta uniwersalność. A ten zbiór zawiera same dobre utwory, nie myślałam, ze jest to możliwe. Oczywiście jedne podobały mi się bardziej, inne trochę mniej, ale generalnie wszystkie są dobre, sukces!

Pogrążyłem się w myślach na temat ulotności sukcesu, przemijającego charakteru każdej popularności. Perspektywa ta zupełnie mnie dobijała. Może dzisiaj mam czytelników, ale czy będę ich miał jutro? W swojej głupocie pisarze uznawali, że udaje im się uciec przed losem śmiertelników, ponieważ zostawiają coś po sobie, ale czy to coś przetrwa? O ile potrafię się zwracać do czytelnika z XXI wieku, to cóż mogę wiedzieć o czytelniku z XXIII wieku?

„Marzycielka z Ostendy” urzekła mnie od pierwszych stron. To świetna opowieść o niewiarygodnej miłości, barwna, z mnóstwem wdzięku.  Urzekła mnie ta historia jak z bajki, do końca kibicowałam Emmie, jednocześnie zastanawiając się co też przygotował dla niej autor. Bardzo mi się to opowiadanie podoba, trafiło do ulubionych utworów tego autora.

„Zbrodnia doskonała” to z kolei opowieść o obsesji, o braku wiary w siebie i ukochanego, a w końcu również o wyrzutach sumienia. Cały czas zastanawiałam się nad tym, jak bardzo lub jak mało jesteśmy w stanie wierzyć innym, jak wielki to wywiera wpływ na nasze życie i w jak niewielkim stopniu najbliższe sobie osoby potrafią się tak naprawdę komunikować ze sobą.

„Kobieta z bukietem” – hm… Ta historia jest dziwna, ale przejmująca tym czekaniem przez lata. Kobieta czekająca dzień w dzień na peronie nr 3, z bukietem kwiatów w ręku. Na co czeka? Takiego zakończenia się spodziewałam, jednak nie wzbudziło mego entuzjazmu.

„Odette Jakkażda” to kolejne opowiadanie, które niezmiernie mi się podobało. Piękna historia wiernej miłości, wsparcia, zagubienia i odnalezienia w życiu tego, co ważne. A do tego cały czas zastanawiałam się, czy aby autor nie pokusił się tutaj o wstawki autobiograficzne i/lub przemyślenia a propos literatury, pisania, krytyki literackiej etc. Zresztą te momenty zastanowienia dopadały mnie nie tylko w trakcie czytania tego opowiadania, zdarzyło się i w innych momentach, ciekawe na ile Schmitt umieszcza własne przekonania w książkach, a na ile tylko kreuje światy swoich bohaterów.

„Piękny deszczowy dzień” – ciekawa opowieść o zmienianiu się człowieka, wkurzająca główna bohaterka, ale też nieszczęśliwa kobieta.

„Bosa księżniczka” – cóż to za przejmująca opowieść z bolesnym zakończeniem, taka jedna noc szczęścia, a potem… Brrr! Króciutkie opowiadanie, które mocno dało mi po łbie.

„Wszystko, czego potrzeba do szczęścia” to kolejna bardzo smutna opowieść o miłości, która nie potrafi sobie poradzić z rzeczywistością. Przerażające było brak komunikacji między małżonkami, niemożność szczerej rozmowy, która doprowadziła do ostatecznej tragedii. Jak bardzo niedoceniamy możliwości komunikacji!

„Tektonika uczuć” – pod wpływem tego dramatu przyszło mi do głowy, że miłość, nienawiść i znowu miłość dzielić może przeraźliwie cienka linia oraz truizm: gdybyśmy znali konsekwencje swoich czynów, to zdecydowanie byśmy dużej części z nich nie robili.

Książki Schmitta często działają na mnie w dobry sposób, przypominają o pięknych chwilach, które trzeba cenić. Ktoś powie, że to samo robi Coelho, nie wiem, czytałam tylko jedną jego książkę, nie zachwyciła mnie, więc nie kontynuowałam znajomości z tym autorem. Schmitt mi wystarcza w tym aspekcie 😉 © Agnieszka Tatera