Jaki naprawdę był? ("Cesarz Kaligula" – Ingmar Villqist)

Kaligula4_125
W roli Kaliguli na zdjęciu Mateusz Bieryt. My oglądaliśmy Michała Kościuka.

Dwa tygodnie temu miałam okazję obejrzeć nowe przedstawienie w krakowskim Teatrze Bagatela„Cesarza Kaligulę” w reżyserii Ingmara Villqista. I od tego czasu gryzę się z tym spektaklem. Z jednej strony niezbyt mi się podobał, z drugiej… jakoś mnie zafascynował. A może o to chodziło jego twórcom?

Ten spektakl ma swoistą konstrukcję szkatułkową – aktorzy grają aktorów, którzy występują w filmie o słynnym cesarzu. Naprzemiennie mamy więc okazję obserwować świat planu filmowego oraz odgrywaną przez nich wersję życia Kaliguli. Gdy tylko dawałam się pochłonąć opowieści o jednym z najsławniejszych starożytnych władców następowało przeniesienie i znajdowaliśmy się na planie filmowym, gdzie np. kręcono duble czy następowały rozgrywki między ekipą filmową. Taki zabieg nie pozwalał na głębsze wejście w świat starożytny, jednak pomagał dostrzec uniwersalność np. gry o władzę, intryg międzyludzkich. I chociaż ja osobiście wolałabym otrzymać wersję tylko i wyłącznie skupioną na Kaliguli, to upływ czasu między spektaklem a pisaniem tego tekstu pozwolił mi na dostrzeżenie zalet takiego rozwiązania, dzięki niemu sztukę łatwiej odnieść do teraźniejszości i zobaczyć, z jak de facto uniwersalnymi problemami zmagał się Kaligula.

Kaligula4_396
Cherea (Anna Rokita) oraz dwóch Senatorów (Adam Szarek oraz Paweł Sanakiewicz)

Jest on tu przedstawiony bardziej ludzko, niż zazwyczaj. Widać, że reżyser zastanawiał się nad tą postacią bardzo długo, nad tym, co ukształtowało go w taki, a nie inny sposób. Kaligula Villqista to młody, zagubiony człowiek, wcześnie pozbawiony rodziców, wystawiony na okrucieństwa mordów, intryg, molestowany przez dziadka. Do tego człowiek z wielką władzą, co skutkuje tym, że z jednej strony jest wystawiony na ciągłe niebezpieczeństwo ze strony spiskujących senatorów, z drugiej strony każdy jego krok jest nieustannie chwalony. Stresująca i zaburzona sytuacja. Dzięki takiemu przedstawieniu można się zastanawiać, czy aby na pewno wiemy wszystko o Kaliguli? Czy może jednak osądzaliśmy go według niepełnych przesłanek? Zresztą tak sobie dumam, że piękną klamrą spina całość profesor historii, który pojawia się od czasu do czasu na planie filmowym i próbuje przekazać właśnie to – jak niejednoznaczna jest postać cesarza, na jak niepewnych przesłankach stoi cała nasza dotychczasowa wiedza. Niestety, nikt go nie słucha…

Kaligula4_164
Makron (Jakub Bohosiewicz) oraz Sabinus (Kosma Szyman)

Jak już pisałam nie podobało mi się założenie związane z planem filmowym. Owszem, doceniam jego zasadność, ale jednak jest ono dla mnie zbytnim upraszczaniem, „waleniem wprost”, szczególnie, że przyjęta została typowa estetyka jaka przeciętnie kojarzy się z takimi przedsięwzięciami (przynajmniej bazując na wizji portali plotkarskich) – służalczość, intrygi, wulgarność, rozpasanie erotyczne. I owszem, widzę, jak te zabiegi łączą się w całość (szczególnie w drugiej części spektaklu), ale i tak zdecydowanie bardziej przemawia do mnie część stricte związana z Kaligulą.

Kaligula jawi się jako bardzo zagubiony człowiek, poszukujący swego miejsca na świecie, zrozumienia, miłości, nie odnajdujący się w roli, która została mu przydzielona. Grono senatorów ciągle dybie na jego życie, planując kolejne zamachy, w których niestety bierze też w końcu udział wierny z pozoru legionista Cherea. Wierny Makron broni swego cesarza, cóż jednak może zrobić, gdy on sam wystawia się na śmierć? Historia walki o władzę, intryg, międzyludzkich rozgrywek oraz tego, jak to wszystko wpływa na ludzką psychikę.

„Cesarz Kaligula” zawiera według mnie sceny, które były niepotrzebne, np. te przebitki z tańcem, sporo gestów, które można było usunąć, sceny filmowe mogłyby zostać skrócone, a już szczególnie ta z kręcenia orgii (która miała służyć chyba głównie szokowaniu publiczności, bo by przekazać informacje o molestowaniu młodego Kaliguli nie potrzeba było aż tyle czasu). Jednak wiele scen było pięknych – wyważonych, czasami wręcz ascetycznych w przekazie, a i tak buzujących emocjami. Pierwsza połowa jednak prosiłaby się o przemyślenie, owszem, w drugiej połowie wszystko łączy się w całość, jednakże ryzykujemy tym, co wydarzyło się w trakcie naszego pobytu – przynajmniej kilkoro widzów wyszło w trakcie przerwy. Owszem, jest to pewnego rodzaju ryzyko zawodowe w tym przypadku, jednakże nie można przecenić roli dyskomfortu, który może sprowokować widza do powiedzenia „dosyć”.

Kaligula4_484fotPiotrKubic
Makron (Jakub Bohosiewicz) w swym przepięknym kostiumie.

My mieliśmy okazję oglądać w roli Kaliguli Michała Kościuka, który według mnie poradził sobie z nią całkiem dobrze, szczególnie w drugiej połowie wzbudzał we mnie uczucia żalu i wzburzenia. Dobre wrażenie zrobiła także Anna Rokita jako Cherea, zresztą sporo drugoplanowych w tym przypadku aktorów zaprezentowało się ciekawie. Jednakże cały spektakl ukradł – i to w 100% – odtwórca Makrona, czyli Jakub Bohosiewicz. O raju, jak on to zagrał – moc, mrok i urok. Do tego świetny głos, bardzo dobra mimika, gestykulacja i ruch sceniczny, sam miód. Oczu nie szło oderwać! Wydatnie pomagał też w tym jego kostium, a właśnie…!

Męskie kostiumy to bardzo mocny plus tego przedstawienia – proste, ale świetnie wymyślone, wyraziste, dobrze dobrane. Każda postać otrzymała dobrany pod siebie kostium w wybranej kolorystyce, bardzo dobrze uszyty, do tego piękne buty, naprawdę miło było popatrzeć na panów, co niestety w teatrach wcale nie jest normą. Dużo bladziej wypadały panie. Druzylla sukienkę miała ładną, buty jednakże strasznie jarmarczne, a Caesonia miała przedziwne sukienki, z jedną z nich walczyła zresztą całą pierwszą połowę – nagminnie odrzucając nogą lub ręką fałdę sukienki, by ta pokazywała jej nogi. Denerwujące i niepotrzebne.

Kaligula4_177
Kaligula (Mateusz Bieryt) oraz Miłość (Patryk Kośnicki)

Czytam to, co napisałam i wychodzi na to, że generalnie „Cesarz Kaligula” – mimo niepotrzebnych scen, zbytnich dłużyzn, przesadnych przejaskrawień – zrobił na mnie wrażenie większe, niż myślałam na gorąco, że zrobił. Nie jest to spektakl, który zostanie ze mną całe życie, jednakże jest ciekawym przykładem niejednoznacznego i trudnego do oceny spektaklu, który gdzieś tam we mnie siedzi i drażni zmysły. No i warto go obejrzeć chociażby dla Jakuba Bohosiewicza, który został mianowany odkryciem krakowskiego weekendu kulturalnego.

PS. Zdjęcia pochodzą z materiałów prasowych teatru. Fot. Piotr Kubic.

PS. „Naszego” Kaligulę grał Michał Kościuk, który w kostiumie cesarza prezentował się tak:

16907996_1211279885608043_1964193921483407360_n(1)
Michał Kościuk w kostiumie Kaliguli

Wieloksiąg różności (#16)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Od siódmej rano (wrrrr!) rozpieprzają mi skwer pod oknami (bo po co mieć teren zielony, gdy można mieć parking…), więc próbuję jakoś odciągnąć uwagę od tego faktu (i hałasu), zagłuszając ich muzyką i wynajdując sobie absorbujące uwagę zajęcia. Na przykład napisanie notki. Dzisiaj będzie niezły miks – thriller, fantastyka i klasyka. A co, dla każdego coś interesującego!

*****

statek smierci„Statek śmierci” Yrsa Sigurdardottir

Do portu w Reykjaviku przypływa przepiękny, luksusowy jacht. Na brzegu czekają bliscy planujący odebrać członków załogi. Jakież jest ich zdziwienie, a następnie przerażenie, gdy odkrywają, że na pokładzie nikogo nie ma! W trakcie podróży z Lizbony do Reykjaviku zniknęła cała siedmioosobowa załoga, w tym czteroosobowa rodzina, która znalazła się na pokładzie właściwie przypadkiem. Co się wydarzyło na pokładzie? Gdzie zniknęła piątka dorosłych i dwie małe dziewczynki? Prawniczka Thora (znana czytelnikom z innych książek tej autorki) zostaje po części zaangażowana w śledztwo, a sprawa coraz bardziej się gmatwa, robi się coraz mroczniej i okrutniej. A jaka okaże się rzeczywistość?

Bardzo lubię książki Yrsy, niezmiennie jestem zaskoczona tym, że nie gości na wysokich miejscach list bestsellerów. Świetnie napisane kryminały i thrillery, atmosferka taka, że palce lizać (a w wersji dla co bardziej strachliwych – nie czytać będąc w domu samemu), ciekawe historie fabularne, fajni bohaterowie. Nie rozumiem tej absencji, imiona za trudne? Islandia nie jest modna? W każym razie ja bardzo książki Sigurdardottir polecam wielbicielom gatunku, będziecie zadowoleni.

Czeka na Was ciemność, mgła, wzburzone morze, zapach perfum pojawiający się tu i tam, ale przede wszystim… poczucie zagrożenia.

grimm city wilk„Grimm City. Wilk” Jakub Ćwiek

Grimm City, miasto, które wyrosło na ciele pokonanego przez ludzi olbrzyma. Miasto ponure, brudne, mroczne, nieciekawe. A na dodatek regularnie zasypywane pyłem, pokryte wydzielinami pochodzącymi z przemysłu bazującego na ciele giganta. Miasto, w którym nie chcielibyście mieszkać.

Od jakiegoś czasu giną taksówkarze. Nikt nie wie, dlaczego, ani też kto za tym stoi. Sprawa toczy się niemrawo do momentu, gdy ginie ustosunkowany oficer policji – Wolf. A przez zupełny przypadek w wydarzenia wplątuje się zwykły obywatel, Alfie, który zastępuje na kilka godzin swego kumpla-taksówkarza. Stara się on rozwiązać zagadkę, a u jego boku stają policjant Evans  i agent McShane.

Świetnym pomysłem jest oparcie fabuły na baśniach braci Grimm i w ogóle na opowieści jako takiej. Skonstruowane na tym społeczeństwa, kultury, religii – za to wszystko można autora tylko i wyłącznie chwalić, bo wyszło mu to bardzo ciekawie. Jednak sprawa sama w sobie przykuła mnie już mniej. Powieść czytało się dobrze, jestem ciekawa, co wyjdzie w dalszym tomie (tomach?) i kto ostatecznie za tym wszystkim stoi, ale odrobinę zabrakło mi tego uzależniającego od książki czegoś, co nie pozwala  na jej odłożenie. A i tak zamierzam przeczytać jeszcze kilka książek tego autora, szczególnie ciekawi mnie seria „Chłopcy”. Zobaczymy, jak ona przypadnie mi do gustu!

emma„Emma” Jane Austen

Emma, panna lat nieco ponad dwadzieścia, najbogatsza dziedziczka w okolicy. Podziwiana i rozpieszczana, uważana (również przez siebie samą) prawie że za kolejny cud świata. Jak to na prowincji, zajęć niewiele, Emma nie musi pracować, więc nadmiar wolnego czasu zagospodarowuje między innymi na swatanie swych znajomych. Tu najlepsza przyjaciółka, tam pastor… Sama wychodzić za mąż nie zamierza, boi się utraty swojej pozycji i wpływów. Jednak oczywiście los kryje wiele niespodzianek i nie wszystko idzie tak, jak Emma sobie wymyśliła, wręcz odwrotnie.

Cóż mogę napisać? Od lat niezmiennie uwielbiam powieści Austen, z całą ich niedzisiejszością, wkurzającymi bohaterami, fatalną pozycją kobiet, przestarzałymi poglądami etc. I tak porywa mnie klimat, cudownie narysowane życie z dawnych lat, te wszystkie szczegóły zarówno społeczne, jak i kulturalne, obyczajowe, jak i dosłownie szczegóły typu rozkładu dnia czy zwyczajów dotyczących funkcjonowania dworu. Cudowności! A na dodatek cudowności ślicznie napisane. Jako wielka fanka tej autorki straciłam już obiektywność, namawiam Was więc gorąco do czytania jej książęk

*****

W międzyczasie panowie skończyli dzisiejszą porcję rozwalania skweru,a sąsiad z góry wyłączył monotonną łupankę od której wibrowała podłoga u mnie 😉 Pełnia szczęścia, idę czytać! I życzę Wam udanego weekendu, spędzonego tak, jak macie ochotę!

"Rzeka zbrodni" – Jakubowski Jarosław

potop fontanna bydgoszcz

Rok 1920. Na mocy traktatu wersalskiego Bromberg na nowo staje się Bydgoszczą. Polacy świętują, Niemcy zastanawiają się, czy opuszczać wieloletnie miejsce zamieszkania i uciekać na zachód, czy jednak próbować zasymilować się w nowej rzeczywistości. Do miasta – znanego wtedy w Polsce jako piękne, dobrze zorganizowane miejsce do życia – zaczynają już nadciągać ludzie ze wschodu i południa. Tworzy się tygiel kultur, języków, interesów… Sytuacja jest skomplikowana, wszyscy przewrażliwieni, byle co może spowodować wybuch. Nowe władze mają co robić!

W tej właśnie sytuacji przydarzyło się coś niewiarygodnego – na jednej z barek znaleziono czteroosobową rodzinę, która została okrutnie zamordowana, a później upozowana na rzeźby ze znanej każdemu mieszkańcowi fontanny Potop. A na sklepieniu kabiny ktoś napisał krwią po łacinie:

„Zgładź nieprawości nasze, prosimy, Panie…”

Kto jest mordercą? Dlaczego wybrał rodzinę Blochów? Czy miał na celu rozpętanie paniki wśród niemieckiej części mieszkańców Bydgoszczy? O co mu chodzi?

Sprawa jest delikatna i niełatwa, szczególnie w tak napiętej sytuacji w mieście. Trzeba liczyć się z konsekwencjami każdego czynu, a śledztwo prowadzić delikatnie. Oczywiście pod ścisłą kontrolą nowych władz miejskich.

Śledztwo prowadzi komisarz Bolesław Eckert, doświadczony śledczy, człowiek, który ma też swoje na sumieniu. A pomaga mu młody policjant, Leon Gajewski, zwany też „Dzikim”. Ta jego dzikość często komplikuje mu życie, które i tak nie jest najłatwiejsze – wspomnienia wojenne, utrata starszego brata idealizowanego przez całą rodzinę, to wszystko nie pomaga mu w odzyskaniu równowagi psychicznej. Para śledczych daleka od ideału, obciążeni wspomnieniami, dręczeni przez wyrzuty sumienia, z wadami i zaletami, bardzo ludzcy. Jak sobie poradzą?

Przyznaję, że o Jarosławie Jakubowskim do niedawna nic nie wiedziałam, a decyzję o przeczytaniu książki podjęłam po zobaczeniu okładki, w końcu Bydgoszcz to miasto, z którym jestem od lat dosyć mocno związana. Zaryzykowałam i nie żałuję!

Naprawdę dobrze napisana książka, autor ma dobry warsztat literacki, potrafi tworzyć atmosferę, angażować czytelnika. Na ile oceniać laikowi – świetnie przedstawiona Bydgoszcz sprzed wielu lat, aż nabrałam ochoty poznać to miasto lepiej. Nie zdawałam sobie sprawy, że była bardzo pozytywnie postrzegana przez resztę kraju, nazywana przez Niemców „małym Berlinem”, widziana jako bardzo dobre miejsce do życia. Czytelnicy, którzy trochę znają miasto zyskają dodatkowy smaczek w trakcie lektury. Tylko pamiętajcie, spis z niemieckimi i polskimi nazwami ulic jest niestety na końcu książki, ja odkryłam go przez przypadek, a wcześniej próbowałam sobie radzić sama.

Dobrze udało się autorowi odmalować to uczucie delikatnego zagrożenia, tego przeformułowywania się rzeczywistości z niemieckiej na polską, to wrzenie pod miejskim naskórkiem. Ciekawi są także bohaterowie, niejednoznaczni, solidnie przedstawieni, mogliby spokojnie pociągnąć serię kilku książek. Na co po cichu liczę, bo bardzo dobrze czytało się ten retro kryminał osadzony w mniej oczywistym mieście niż te, które już istnieją na rynku od lat.

Jedyne, co nie do końca przypadło mi do gustu, to wprowadzenie wątku hm… parapsychologicznego w drugą część książki. Osobiście wolałabym, gdyby autor pozostał przy „czystym” kryminale i rozwiązał sprawę trochę inaczej. Trudno to nazwać zarzutem, to tylko moje prywatne upodobanie. Wydaje mi się, że to dałoby tak  naprawdę większe pole do popisu.

Świetna atmosfera, bardzo realnie przedstawieni bohaterowie i wydarzenia, bardzo dobry warsztat, to wszystko powodowało, że książkę pochłonęłam błyskawicznie. I zdecydowanie polecam ją miłośnikom kryminałów retro! A ja liczę po cichutku na dalsze książki w serii…

PS. A niedługo konkurs, w którym będzie można wygrać 2 książki!

Wieloksiąg taki se (#7)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Czas na kolejną notkę o kilku książkach. Tym razem wieloksiąg nijaki – książka, która mnie strasznie rozczarowała i książki „letnie”, zachwytu brak, zniechęcenia brak, lekko mdły środek. O czym myślę?

witaj w„Witaj w Murderlandzie” Frederique Molay

Nathan, niespełniony profesor Harvardu, rozwiedziony i samotny, spędza wolne chwile przed komputerem, grając w Island – grę, w której wiedzie przyjemne, lekkie życie. Jednak czasu… W grze potrąca kobietę, a krótko po tym okazuje się, że zginęła ona również w świecie rzeczywistym. A to tylko początek, gra coraz mocniej splata się z rzeczywistością. A jak się kończy?

Dawno nie czytałam tak kiepskiej książki! Pisana stylem co najwyżej opowiadania dziecka z podstawówki, tłumaczenie też raczej też nie powala (chociaż nie wiem, ile tej kiepścizny pochodzi z oryginału, więc trudno mi ocenić). Brrr… Jedyna jej zaleta to objętość – nawet jeżeli ktoś się upiera przy tym, by ją doczytać, to nie traci zbyt wiele czasu. NIE polecam.

Suminska_Usmiech_m„Uśmiech gekona: Azja jakiej nie znacie” Dorota Sumińska

Ta książka to próba stworzenia osobistego przewodnika po Azji. Autorka bywa w niej od 20 lat, kocha ją całym sercem i postanowiła tą miłością zarazić innych. Książka podzielona na krótkie rozdziały opisujące przeróżne miejsca.

Krótko i zwięźle: tak, jak lubię Sumińską, tak nie mam pojęcia, po co ta książka powstała. Serio. Całość to tylko powierzchowne skakanie z tematu na temat, tu liznę, tam dodam, dorzucę zdjęć i opublikuję. Wartość naprawdę podróżniczo-przewodnicka nikła. Zdjęć niewiele, więc i pod tym względem niewiele ma do zaoferowania. Zdecydowanie wolę powieści Pani Doroty.

Okrutna-milosc_Reginald-Hill,images_product,19,978-83-7534-033-4„Okrutna miłość” Reginald Hill

Cytując opis: „Mary Dinwoodie zostaje znaleziona martwa w rowie po wieczorze spędzonym z przyjaciółmi w pubie. Następnego dnia tajemniczy nieznajomy dzwoni do miejscowej gazety i cytuje przez telefon „Hamleta”. Tak rozpoczyna się kariera Dusiciela z Yorkshire.”

Doprawdy sama nie wiem, po co uparłam się ją doczytać do końca. Najpierw myślałam, że to może dlatego, że to środek serii. Ale nie, nie było między nami iskry 😉 Nuda, wkurzający bohaterowie, jakaś taka miałkość i brak zaangażowania w lekturę. Nie będę sięgać po kolejne.

*****

Jak widać – i tak czasami musi być, że pojawi się tutaj również coś nie tylko o fajnych książkach, ale i o tych mniej fajnych. Rzadko mi się ulewa, wolę do opisywania wybierać te, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, ale czasami nie wytrzymuję. Padło na dzisiaj 😉

Morza szum, ptaków… śmierć ("Poza sezonem" – Jorn Lier Horst)

morze

Drewniane domki letniskowe, fale rozbijające się o przybrzeżne skały, krzyki mew, cisza i spokój… Tak kojarzą się nam wyjazdy poza sezonem. Jednakże nie zawsze!

Gdy Ove Bakkerund przyjeżdża – jak sądzi ostatni raz w tym roku – do swojego domu, chcąc odpocząć i zabezpieczyć go przed zimą, odkrywa, że został on splądrowany. Jego ostoja została zbrukana, już nigdy nie będzie się mu kojarzyła tak sielsko, wręcz rajsko! A jakby tego było mało, to odkrywa, że i dom najbliższego sąsiada – znanego prezentera telewizyjnego – również został okradziony. A na dodatek, znajduje w nim ciało włamywacza. Kto go zamordował i o co w tym wszystkim chodzi?

To już trzeci raz, gdy polscy czytelnicy mogą spotkać komisarza Williama Wistinga, jego zespół i córkę. Będą mieli co robić, bo sprawa się komplikuje, do włamań dochodzą kolejne wątki, a na dodatek chłopak Line sprawia wrażenie, jakby nie miał czystego sumienia. W co się wplątał?

„Poza sezonem” to bez wątpienia dobry kryminał z fajną atmosferą. Polubiłam Wistinga i Linę, z przyjemnością czytam o przygodach tych bohaterów, ale zaczynam mieć uczucie pod hasłem „ale”. Dobry, ale dlaczego poznajemy tę serię od 9 tomu i cofamy się z każdym kolejnym? Przy takiego typu kryminałach to ma znaczenie, bo o ile same sprawy się rzadko jakoś łączą, to już życie prywatne bohaterów jest swoistą osobną opowieścią i bez sensu jest taka podróż w czasie. Czytam o związku Wistinga i wiem już, co go czeka w przyszłości. Nie lubię takich zabiegów wydawniczych, rozumiem, skąd się biorą, ale jako czytelnik czuję się wkurzona.

Druga sprawa, która mi trochę przeszkadza, to jednak swoisty schemt – Line zawsze miesza się w sprawy prowadzone przez ojca i zawsze zachowuje się jak panienki z horrorów. „O, pusty domek letniskowy w okolicy, w której rabują? Super, pojadę tam pobyć sama!” i inne działania na zasadzie: „oooooj, strasznie w tej piwnicy i na bank tam ktoś morduje, ale pójdę tam, a co!”.

To moje dwa „ale”. Książki Horsta czyta się przyjemnie, to niezłe kryminały, ale chyba na tych trzech pozostanę i poszukam kolejnego nowego nazwiska. Chyba robię się kryminalnomarudna 😉 Ale jeżeli podobały Wam się dwa poprzednie, to czytajcie!

Ja Wam wszystkim pokażę! ("Tajemnica domu Helclów" – Jacek Dehnel, Piotr Tarczyński)

dom helclów
Fot. Wojciech Domagała, Radio Kraków

Kraków końca XIX wieku. Miasto dla jednych będące całym światem, dla innych prowincjonalnym miasteczkiem. Tygiel ambicji, marzeń, intryg. Miejsce, w którym wyśmienicie czuje się profesorowa Zofia Szczupaczyńska. Mieszczka, którą małżeństwo „przeflancowało” do Krakowa. Ambitna, perfekcyjna pani domu, wymagająca od innych, by spełniali wszystkie jej życzenia, marząca o wielkiej karierze towarzyskiej. A na dodatek rozmiłowana w plotkach, intrygach i zagadkach. Osoba idealna do zajęcia się tajemniczymi wydarzeniami, które rozgrywają się w słynnym Domu Helclów.

Tu trup, tam zaginięcie, a do tego spanikowane siostry zakonne i mieszkańcy domu oraz nieudolnie zajmująca się tymi sprawami policja – to wszystko wystarcza do tego, by profesorowa poczuła się zobowiązana do działania. Tym bardziej, że sukces może jej pomóc w realizacji prywatnych ambicji, a i nowi znajomi mogą się przydać w pięciu się po drabinie społecznej. A więc do dzieła!

Na okładce „Tajemnicy Domu Helclów” znajdziecie dopisek głoszący „Literacka zagadka roku”. Uważam go za lekko przesadne działanie promocyjne wydawnictwa. Owszem, zagadka jest ciekawa, dobrze poprowadzona, wciągająca ale nie zakwalifikowałabym jej jako literackiej zagadki roku. Jedną z wielu dobrych – tak. Jednakże tajemnice, zbrodnie i prywatne śledztwo Szczupaczyńskiej to tylko jeden z dwóch ważnych wątków tej książki. I całe szczęście!

Bo o wiele ciekawsze jest tło obyczajowe! I to właśnie dzięki niemu powieść robi tak dobre wrażenie. Dzięki niemu i bohaterom! Profesorowa to mały majstersztyk, cóż to za cudnie narysowana i poprowadzona postać! Mam wielką, olbrzymią nadzieję, że duet autorów postanowi zrobić z niej bohaterkę serii książek i pociągnie losy tej amatorskiej pani detektyw dalej. Ten jej charakterek, te szczegóły zachowania, to „śledztwo śledztwem, ale groby na Wszystkich Świętych należy wyszorować”. Jest intrygantką, plotkarą, która zrobi wszystko, by jej status życiowy się polepszał, ale i tak dzięki swym dziwactwom podbiła moje serce, lubię takich bohaterów. A i bohaterowie drugoplanowi są cudni.

A gdy do tego dodać przepięknie oddaną atmosferę dziewiętnastowiecznego Krakowa, to robi się wyśmienita opowieść. Te opisy różnych grup społecznych, ich zachowań, zwyczaje, tradycje, ubiory, posiłki. Media, teatr, kwestowanie, pogrzeby… Te wszystkie rozgrywki i szarady w tzw. „towarzystwie”. Gdy czytałam tę książkę, to czułam jakby powrócił Jacek Dehnel znany i z „Lali” czy „Balzakiany”. Rozkoszna lektura!

Pierwszą książkę duetu, kryjącego się pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa, czyli Jacka Dehnela oraz Piotra Tarczyńskiego uważam za niezmiernie udaną. Czytałam z wielką przyjemnością, tajemnica tajemnicą, ale ja czułam się, jakbym chodziła z profesorową po krakowskich uliczkach, czekała na uroczyste otwarcie nowego teatru czy też obserwowała zmagania ze służącymi (bo przecież tak trudno o te idealne!). Barwna, bardzo plastycznie odmalowana opowieść, jestem na tak!

Ślepa sprawiedliwość ("Jaśnie pan" – Jaume Cabré)

jasnie pan cabre

Końcówka roku 1799, Barcelona. Miasto wrze w oczekiwaniu na koniec wieku. Kto może, ten wyszukuje opcje wspaniałych rozrywek, przygotowuje stroje, plotkuje o atrakcjach i innych zaproszonych. A już wyższe sfery to żyją praktycznie tylko tymi kwestiami. A, jeszcze tym, gdzie kto usiądzie w trakcie uroczystego Te Deum w katedrze.

Ale najpierw trzeba doczekać końca / początku (zależy, z kim się rozmawia!) wieku. By uprzyjemnić arystokratom oczekiwanie, w mieście pojawia się solistka nazwana słowikiem z Orleanu. Kobietą zachwyca się pewien młodzieniec, Andreu. Zyskuje przychylność śpiewaczki, spędza z nią noc.

Sprawy szybko jednak się mocno komplikują. W hotelu znajduje się ciało kobiety, która została okrutnie zamordowana. Andreu zostaje oskarżony o popełnienie tej zbrodni. A wyplątanie się z tej afery jest tym trudniejsze, że w sprawę zaangażowani są wysoko postawieni urzędnicy, a solistka miała z Barcelony jechać na dwór królewski, gdzie jej niecierpliwie wyczekiwano. Czy mężczyźnie uda się wybronić z tak poważnego oskarżenia?

Wcześniej czytałam tylko „Głosy Pamano”, więc nie do końca wiedziałam, czego się mogę spodziewać. A i tak zostałam zaskoczona! Tym, jak bardzo ta powieść różni się od poprzedniej. Często autor pozostaje, o ile nie w tej samej konwencji, to chociaż w tym samym stylu pisania. A tu kolejna zmiana.

W trakcie czytania czułam niedosyt. Książka wydawała mi się, owszem, dobrze napisana, okraszona ironią, czy wręcz sarkazmem, ale taka jakaś momentami miałka, czy też niepotrzebnie przegadana. Ale gdy doczytałam do końca i zaczęłam o niej myśleć, to stwierdziłam, że dopiero teraz widzę ją jako całość i muszę ją ocenić wyżej.

Autor ponownie wodzi nas za nos. To, co wydaje się na początku stosunkowo prostą historią Adreu i jaśnia pana Rafela Massó i Pujades, cywilnego prezesa Trybunału Królewskiego w Barcelonie, z czasem komplikuje się, autor odkrywa kolejne warstwy, powoli, delikatnie snuje swą opowieść, która funduje czytelnikowi sporo niespodzianek.

„Jaśnie pan” to nie kryminał. To ciągle i niezmiennie opowieść o winie, zbrodni, sprawiedliwości. O sieci powiązań międzyludzkich i tym wszystkim, co jesteśmy w stanie zrobić, by się po niej poruszać, być jak najbliżej środka, nie wypaść poza nią.

Oprócz tego, ta powieść świetnie ukazuje Barcelonę tamtych lat, a szczególnie jej wyższe sfery. Autor ma talent do barwnego odmalowywania bohaterów, społeczności, zachowań ludzkich, całość, która tworzy specyficzny klimat, pomaga zanurzyć się w książce.

Cabre zdecydowanie potrafi tworzyć bohaterów. Są tak ludzcy, że często przez całą książkę nie dochodzimy do jednoznacznej oceny danej postaci. Już nam się może wydawać, że wiemy wszystko o danej osobie i taki mamy stosunek do danego bohatera, a tu niespodzianka, wszystko się może zmienić błyskawicznie. Swoją drogą to ciekawe, ponownie nie znalazłam bohatera, którego mogłabym całkowicie polubić lub chociaż w dużej części identyfikować.

Tym razem znajdziemy w powieści dawkę humoru. Autor nie ma litości dla swoich bohaterów, podśmiewa się z nich, drwi z ich przywar, prób pokazania się z jak najlepszej strony, nieporadnego naśladownictwa innych. I chociaż nie ubawiły mnie one tak, jak innych czytelników, to nie mogę mu odmówić ciętego języka i zmysłu obserwacji.

Zastanawiam się, dla kogo jest ta książka i sama do końca nie wiem. Chyba najzwyczajniej w świecie dla wielbicieli dobrze napisanej prozy, dla tych, którzy doceniają piękno języka i umiejętność tworzenia bardzo dobrze skonstruowanych opowieści z dopracowanymi bohaterami. Ja jestem bardzo ciekawa, czym zaskoczy mnie Cabre w następnej powieści!

Cienie przeszłości ("Psy gończe" – Jorn Lier Horst)

piwnica
Fot. binaryCoco (flickr)

Siedemnaście lat temu zaginęła młoda dziewczyna. Na nogi postawiono całą okoliczną policję i mieszkańców. Piękna, popularna, lubiana. Niestety, los nie był dla niej łaskawy i jakiś czas później znaleziono jej ciało. Pocieszeniem dla bliskich jest fakt, że morderca został złapany i wsadzony za kratki.

Mija czas, więzień zostaje zwolniony, a po wyjściu na wolność oskarża policję o sfałszowanie dowodów. Sprawę sprzed lat prowadził znany polskim czytelnikom z „Jaskiniowca” William Wisting. Zostaje błyskawicznie zawieszony w pełnieniu obowiązków, opinia publiczna wiesza na nim psy, media mają świetną pożywkę do produkowania kolejnych newsów szkalujących policję i samego Wistinga. A on sam musi się zmierzyć z pytaniem, czy ten, kto sfabrykował dowody, nie pochodził przypadkiem z najbliższego otoczenia Williama.

A to jeszcze nie wszystko – mężczyzna zostaje zamordowany, a kolejna młoda dziewczyna zaginęła. Czy te sprawy jakoś się łączą?

Ojcu ponownie próbuje pomagać Line, dziennikarka popularnej gazety. Aktywna, zaangażowana, przekonana o niewinności ojca, stara się odkryć, kto stoi zarówno za zbrodniami, jak i pomóc ojcu w dochodzeniu do prawdy. Odważna, aż do brawurowego poziomu, który może zaszkodzić jej samej. Ale łebska babka.

Śledztwo sprzed lat, aktualne zbrodnie, a to wszystko zaserwowane w sosie medialnej nagonki. W tym przypadku książka Horsta to bardziej typowy kryminał, wątki dotyczace zbrodni grają tu pierwsze skrzypce. Jednakże część dotycząca mediów zwraca uwagę czytelnika na schematy ich działania, łatwość ferowania wyroków, by podnosić wyniki sprzedażowe, na to, w jak niewielkim stopniu obchodzi je prawda. A po lekturze można się zastanawiać: kim są naprawdę tytułowe psy gończe?

Ciekawie skonstruowany kryminał. Typowo skandynawski, ale dużo lepszy od części mocno wtórnych powieści pojawiających się na rynku. Brak tutaj efektownych fajerwerków, jest solidna praca, prawdziwa rzeczywistość. Bohaterowie, których można lubić i cenić, niewielkie miasteczko, taki lekko powolny klimat, moim zdaniem fajna sprawa. Podobało mi się!

Zabójcza literatura ("Koronkowa robota" – Pierre Lemaitre)

3119571903_4ec4bcb641_b
Fot. Peter Almay (flickr)

Dzisiaj premiera!

Już od dawna zastanawiałam się, co też ludzi zachwyca w kryminałach Pierre’a Lemaitre’a. Teraz chyba już powoli zaczynam rozumieć…

Odludna część metropolii paryskiej, a w niej luksusowo urządzony apartament, jakby tylko czekający na to, by jakiś bogacz zadecydował, że to właśnie tutaj chce zamieszkać. Piękne mieszkanie zostało jednak użyte jako miejsce okropnej, brutalnej zbrodni – morderstwa dwóch młodych kobiet. Tak makabrycznego, że nawet część ekipy śledczej zostaje przyprawiona o mdłości. A na dodatek wśród krwawych znaków znajduje się jeden szczególny. To właśnie on zarówno łączy tę sprawę z innym morderstwem z przeszłości, jak i wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec, należy spodziewać się kolejnych trupów!

Sprawę prowadzić ma komisarz Camille Verhoeven. Ineligentny, z wielką wiedzą i intuicją, która pomaga mu rozwiązywać przeróżne skomplikowane sprawy. Jednakże jednocześnie mężczyzna, który całe życie musi radzić sobie z tym, że został przez los skazany na niewiele ponad 140 cm wzrostu, co nie ułatwia mu jego pracy. Całe życie musiał stawiać czoło stereotypom i uprzedzeniom, szczególnie związanym z wykonywanym zawodem. Jednak w jego życiu jakiś czas temu pojawił się promyk, który pomaga mu sobie radzić z trudami codzienności – jego żona Irene. Niedługo ma im się urodzić dziecko, co nieodmiennie zdumiewa Camille’a i przyprawia go o szybsze bicie serca. Jednocześnie ma wielkie wyrzuty sumienia, bo praca pochłania zdecydowaną większość jego czasu, więc rodzina jest niestety na drugim miejscu. A tu jeszcze trafia się taki trudny przypadek!

Zbrodnie przygotowane w najdrobniejszym szczególe, morderca wodzący ich za nos, wszędobylskie media, kłopoty wewnętrzne – z tym wszystkim muszą się zmagać śledczy. I oczywiście ze stresem: kiedy i kto będzie następny? Bo przecież nie mogą założyć, że to już koniec i wszyscy są bezpieczni. A więc: kto i kiedy?

Bez bicia przyznaję się, że w trakcie czytania, przez sporą część książki myślałam sobie coś w ten deseń: „O co to wielkie halo? Kryminał jest w porządku, ale przecież jest sporo lepszych, skąd te dzikie zachwyty?!”. Ale pod koniec zaczęłam rozumieć. Ostatnią częścią książki autor pozamiatał, zakręcił wszystkim i zrobił mi kuku. Bo co z tego, że właściwie jakieś sto stron od końca udało mi się odgadnąć, kto jest mordercą, jeżeli nie przyjęłam, że takie zakończenie będzie jednak możliwe? Niektórzy przyjaciele mieli okazję przeżyć mój szok, gdy wyskoczyłam nagle na czacie z hasłem „mogę Wam tutaj odparować po tym zakończeniu?”. Nie czytałam wcześniej wydanych ksiąźek, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać, tym mocniej to wszystko przeżyłam.

Sama nie wiem, na ile polubiłam prozę tego autora oraz bohatera tej serii. Lemaitre jest brutalny, opisy zbrodni – dopiero drugi raz w życiu – odrzucały mnie od czytania, było mi autentycznie niedobrze. A Camille nie jest dla mnie bohaterem łatwym do polubienia. Do szanowania prędzej, nie wzbudził jednak we mnie cieplejszych uczuć. Może za jakiś czas sięgnę po kolejne tomy, na razie muszę trochę odsapnąć.

Autor bardzo sprawnie przygotował bohaterów – są różnorodni, każdy z nich ma cechy indywidualne, są bardzo ludzcy. Wątek zbrodni inspirowanych literaturą oraz korespondencji między dwoma bohaterami tego tomu – super sprawa, bardzo mi się to podobało. Nie mogłabym – przez tę brutalność zbrodni – napisać, że lektura sprawiła mi przyjemność, jednak teraz już widzę kunszt autora, dobry jest!

„Koronkową robotę” polecam miłośnikom gatunku! 

W obronie sprawiedliwości? ("Kasacja" – Remigiusz Mróz)

warszawa skylight

Skylight. Budynek na środku zdjęcia. Samo centrum miasta. W nim i w jego okolicy mieszczą się wielkie i ważne firmy. W tym jedna z najpopularniejszych kancelarii adwokackich – Żelazny & McVay. To właśnie prawniczka z ich ekipy – Joanna Chyłka – spotyka się z człowiekiem oskarżonym o okrutną zbrodnię. Piotr Langer jest oskarżony o zabicie dwóch osób. A właściwie o morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. W ewentualnej obronie nie pomoże fakt, że spędził ze swoimi ofiarami aż 10 dni. Czy jest chory psychicznie? Zastraszony? W pełni świadomy tego, co zrobił? Joanna wychodzi z pierwszego spotkania przerażona…

Do pomocy dostaje aplikanta – Kordiana Oryńskiego. Dla niego jest to skok wysoko w górę, ta kancelaria to wrota do potencjalnej kariery. Pokazanie się z dobrej strony może spowodować niezłe jej przyspieszenie, nawalenie w jakiejś sprawie – wylądowanie w małej podmiejskiej kancelarii. Wrota do nieba czy do piekła?

Chyłka i Zordon (przydomek zdobyty błyskawicznie przez Kordiana) stają przed wielkim wyzwaniem – w którą stronę pójść, jak zdobyć informacje, które wydają się być niemożliwe do zdobycia, jak obronić ich klienta? I to wszystko w sytuacji, gdy ktoś usilnie robi wszystko, by im w tym przeszkodzić. Ktoś, kto wydaje się być bardzo groźny i niezmiernie wpływowy. I kto wie wszystko i zna wszystkich.

I tak oto zostajemy wciągnięci w świat prawniczych korporacji, wielkich pieniędzy, niekoniecznie czystych rozgrywek, w świat zbrodni. Akcja w „Kasacji” prawie nie przystaje, gna na łeb, na szyję. A czytelnik może się tylko zastanawiać, co będzie dalej. A tej parze można tylko kibicować. Chociaż są nietypowi.

Chyłka to twarda kobieta, pozująca wręcz na tzw. „sucz” – niewyparzona gęba, nastawienie „gdzie ja nie byłam, czego nie widziałam, nic mnie nie zdziwi”, jeździ autem, którego pozazdrości jej większość facetów, a na obiad pożera potrójną porcę mięsa. Do tego styl „po trupach do celu”, skuteczność i niezawodność. Zordon to znowu trochę taki mięczak. Niepewny siebie, lekko gapowaty, taka ciepła klucha. Aczkolwiek to się – naturalnie – zmienia w trakcie rozwoju akcji. I niestety zmiania według mnie zbyt szybko i powierzchownie, by mogło być wiarygodne. Tak samo, jak końcówka, nie zagrała mi ta zmiana. Wolałabym widzieć powolny rozwój tej dwójki bohaterów, a nie wszystko wciśnięte w ile to w sumie było? Dwa miesiące?

Po niesamowitych zachwytach dwóch czy trzech blogerek nad tą książką, oczekiwałam sporo więcej, wręcz arcydzieła. Tego nie dostałam, ale „Kasacja” to naprawdę dobra rozrywka. Trochę taki polski Grisham. Prawnicy, ich rozgrywki, sala sądowa, sędziowie, ławnicy, więzienie, zagrożenie i próba dojścia do prawdy. Bardzo się to przyjemnie czyta. Dla mnie tym przyjemniej, że mowa o miejscach, które znam. A na dodatek powieść jest naprawdę wciągająca. Mimo tych małych mankamentów, nie mogłam się od niej oderwać.

Z przyjemnością sięgnę po inne książki tego autora, teraz jestem już pewna, że mam szansę spędzić czas ciekawie i z wypiekami na twarzy!