Walka do krańca sił ("Szamańskie tango" – Aneta Jadowska)

szamańskieTango-banner660x200.jpg

Jak część z Was może pamięta, pierwszy tom serii – „Szamański blues” – uznałam za udany. Właściwie nie miałam wątpliwości, że kontynuacja też taka będzie. W końcu znam książki Anety Jadowskiej prawie że od podszewki 😉

Witkac odkrywa siebie w roli ojca. Kurczaczek wzbudza jego nieustanny zachwyt, jednak mężczyzna odkrywa również to, jakim wyzwaniem jest nadrobienie utraconych lat i błyskawiczna próba nauki tego, jak być jak najlepszym ojcem. Szczególnie tak specyficznej córki, jak Wiktoria. Dziewczyna jest bystra, bardzo szybko się uczy, ale ma też kompleks związany z tak późno odkrytymi umiejętnościami magicznymi. Próbuje to jak najszybciej nadrobić. Można rzec, że za każdą cenę…

Gdy Witkac zabiera Wiktorię na miejsce zbrodni, jeszcze nie wie, że tak nieodpowiedzialne (jak na ojca) zachowanie to tylko czubek góry lodowej. Jego Kurczaczek zafunduje mu jazdę bez trzymanki.

A gdy do tego dodamy mocne zawirowania na posterunku (czyżby nie mając 40 lat musiał przejść na emeryturę?!), ducha nie do końca opiekuńczego w postaci Sępa wyżerającego mu lodówkę i nagminnie korzystającego z mieszkania Witkaca jak z własnego oraz Przedwiecznych, którzy tylko czekają na to, by ponownie dorwać go w swe ręce i zmusić do dokończenia inicjacji, to robi się wręcz karuzela zdarzeń!

Bardzo mi się ten tom podobał. Spędziłam nad nim większość wolnego czasu w sobotę i część niedzieli, dawno nie zdarzyło mi się, bym czytała prawie że ciągiem jakąś książkę! Jak zwykle u tej autorki bohaterowie są pełnokrwiści, z całą gamą wad i zalet, czasami wręcz upierdliwością godną mistrza! Fajne pomysły fabularne, potoczysty język, wciągająca akcja, to wszystko gwarantuje udaną lekturę. A jest tam jeszcze otwarta furtka na przyszłość chociażby w postaci pewnego nawiedzonego domu w Thornie… O samym Kurczaczku i Witkacu nie mówiąc. A i Dora w jej sytuacji pewnie będzie chciała pilnie wrócić do akcji! Może to wszystko brzmi chaotycznie, ale z jednej strony chcę tryskać entuzjazmem, a z drugiej nie chcę spojlerować. Dodam tylko jeszcze, że bardzo podobała mi się ta część akcji, która odbywała się w zaświatach, bardzo ciekawie stworzone miejsce! A dodatkowo me zainteresowanie wzbudziła Harfiarka, mam nadzieję, że wróci w okolice Sępa i Witkaca jeszcze wiele razy.

Bardzo lubię światy i bohaterów tworzonych przez tę autorkę i jeżeli szukacie fajnej rozrywki na godziwym poziomie – sięgajcie po jej książki!

Zdrada i odkupienie ("Pan Ciemnego Lasu" – Lian Hearn)

shikanoko

Książę Opat nie żyje. Shikanoko po zwycięskiej walce ucieka w głuszę, jest przerażony tym, że jego magiczna maska jelenia wydaje się być teraz jednością z jego twarzą, nie może jej zdjąć, czuje się jak kuriozum, dziwoląg. Bohater i wybawca, którym chciano by go ochrzcić, znika na dziesięć lat.

W kraju narasta susza i niepokoje społeczne. Ludzie zaczynają coraz głośniej szemrać, że równowagę przywróci tylko odnalezienie zaginionego następcy tronu – księcia Yoshimoriego i posadzenie go na tronie cesarza. Tylko gdzie on jest? I czy zechce wrócić? Kto mógłby przeprowadzić taki zamach stanu? Shikanoko przecież zniknął w Ciemnym Lesie. A na świecie jest tylko jedna osoba, która może przekonać go do tego, by podjął się tej ryzykownej misji…

Pierwsza część jest powolna, snują się sieci między bohaterami, pajęczyna akcji tkana jest powolnie i uzupełniana przez szczegóły militarne, kulturowe, ekonomiczne. Chociaż głównie poznajemy bliżej tych bohaterów, którzy w tej dziesięcioletniej przerwie dorastali, dojrzewali, zyskali własne motywacje i doświadczenia. Stopniowo autorka prowadzi ich w kierunku finału, łączy ich losy, wyznacza im role, prowadzi do celu. W drugiej połowie akcja nabiera tempa, by zakończyć się interesującym finałem, którego w pełni nie zdołałam przewidzieć wcześniej. Fajną zagrywką jest też pojawienie się na mgnienie oka łącznika z drugim cyklem tej autorki.

Cztery tomy opowieści o Shikanoko i losach cesarstwa to ciekawa lektura, której orientalny, a do tego często mroczny, pełen przemocy i magii klimat zapewne trafi do gustu wielu czytelnikom. To opowieść z jednej strony o honorze, odwadze, dążeniu do celu, z drugiej pełna zdrady, nienawiści, przemocy. To lektura dla wszystkich osób otwartych na nowe literackie światy oraz oczywiście dla tych, którzy lubują się w orientalnych historiach. Mnie się podobało, świat przedstawiony w tym cyklu zaintrygował mnie i pochłonął dosyć mocno, mimo tego, że czytałam go w czasie bardzo intensywnym, pełnym wydarzeń. Polecam!

Nie mogę przemilczeć przecudownego wydania obu tomów, gratka! Niestety, nie mogę Wam pokazać razem obu tomów, bo jeden jest w Krakowie, a drugi u mnie, musicie mi uwierzyć na słowo, sprawdzić w księgarni lub wygooglować 🙂

Poszukując sprawiedliwości ("Cesarz Ośmiu Wysp" – Lian Hearn)

cow

„Opowieści rodu Otori” mam na półce od lat. Cierpliwie czekają na swoją kolej, marzy mi się dłuższy urlop, w trakcie którego usiądę i pochłonę pięć tomów jeden po drugim… Gdy jednak trafiła mi się okazja przeczytania początku nowego cyklu, postanowiłam spróbować, tym bardziej, że niesamowicie kusiło mnie to piękne wydanie. Jak wypadło moje pierwsze spotkanie z Lian Hearn?

Najpierw długo i powoli wchodzimy w zbudowany przez autorkę świat. Klimat średniowiecznej Japonii – władcy feudalni, cesarz, słudzy, duchy, magia, ofiary, ceremoniały – jest wciągający i interesujący. Do tego dostajemy zbiór bohaterów, którzy zdecydowanie będą oddziaływać na czytelnika.

Z jednej strony młodzieniec, który traci ojca w rozgrywce z nieczystymi siłami i którym ma się opiekować stryj. Jednakże dybie on na życie dziedzica, gdy chłopak umrze, to cały majątek trafi w jego ręce. Jednak Kazumaru udaje się przeżyć, trafia pod opiekę wielkiego czarownika i w tym momencie zaczyna się właściwie nowe życie chłopaka.

Z drugiej strony mamy pana Kiyoyori, starszego syna możnego rodu, który pragnie tylko spokojnie żyć. Jednakże decyzja ojca i głowy rodu jest nieubłagana – Kiyoyori ma „przejąć” żonę młodszego brata i jego majątek, stanąć po jednej stronie wielkiego stronnictwa, a młodszy brat ma wyjechać i wejść do drugiego stronnictwa możnowładców. W ten sposób zawsze jeden z nich będzie u władzy. Jednakże ojciec nie rozważył wszystkich skutków swej decyzji…

Do tego jeszcze mamy postać księcia opata, wielkiego pana, który jest mistrzem intryg i szpiegów, a który postanowił posadzić na tronie cesarstwa swego człowieka, nie patrząc na to, co taki ruch oznacza dla całego kraju. Przeprowadza zamach, jednakże kilkuletni następca tronu – Yoshimori – znika i nikt nie wie, co się z nim stało. A kraj stopniowo zaczyna odczuwać skutki decyzji opata, chaos i zniszczenie rozlewa się powoli na coraz szersze jego połacie.

A gdy dodamy do tego jeszcze pomniejsze postaci, które także wpływają na akcję, tych wszystkich mędrców, magów, ukochane kobiety, córki, żony, to robi się wielowarstwowa opowieść o pragnieniach, zemście, miłości, władzy i sprawiedliwości. Bardzo uniwersalna historia osadzona w bardzo szczególnym świecie, doskonała kombinacja.

Lian Hearn zdecydowanie potrafi snuć opowieści, tworzyć wciągający klimat i interesujący świat. Przeczytałam „Cesarza Ośmiu Wysp” z zainteresowaniem, oczywiście na początku trochę musiałam się oswoić z tymi wszystkimi nietypowymi dla nas nazwami i nazwiskami, ale później szło już jak po maśle. Na tyle, na ile mnie to oceniać, Hearn udało się wytworzyć ten swoisty klimat powieści związanych z Japonią, co bardzo mi się podobało, stęskniłam się za nim, ale właśnie w takim wydaniu, niekoniecznie w wydaniu tych wszystkich opowieści o kurtyzanach, których zalew na rynku przeżywaliśmy dobrych kilka lat temu.

Wydanie jest przepiękne, zobaczcie sami! Piękna, klimatyczna okładka, twarda oprawa, tasiemka zamiast zakładki i brzegi kartek farbowane na czerwono. Cudo!

Jedyny brak, jaki odczuwałam, to opis, jak ma się ten tom do całości. Po zerknięciu do Internetu już wiem, że MAG wydał dwa pierwsze tomy w jednym zbiorze i że niedługo otrzymamy kolejne dwa w następnym i tym samym cały cykl w polskim wydaniu zamknie się w dwóch tomach. To jest według mnie istotna dla czytelników informacja, która powinna być uwzględniona na okładce. Ale to jedyny pierdół, do którego się przyczepię, bo naprawdę podoba mi się ta opowieść.

Jeżeli szukacie powieści fantasy inspirowanej Japonią, to „Cesarz Ośmiu Wysp” będzie dobrym wyborem!

Nadchodzi burza… ("Dziewczyna z dzielnicy cudów" – Aneta Jadowska)

dziewczyna z dzielnicy cudow nikita

Zawsze, gdy autor kończy cykl i postanawia zacząć coś nowego, ja czekam na „to nowe” z drżeniem serca. No bo jak to tak – było cudowny cykl/seria, a teraz co będzie, może wcale nie będzie takie fajne? Trzeba było ciągnąć to, co dobre dalej. I sama powinnam się teraz skarcić i to podwójnie. Za to, że nie ufam ulubionym autorom i za to, że chcę, by siedzieli zamknięci w klatce jednego pomysłu. Mea culpa, postaram się poprawić! Ale do rzeczy…

„Dziewczyna z dzielnicy cudów” to opowieść o Nikicie, zabójczyni z Zakonu Cieni. Córka okrutnej morderczyni i szaleńca, dziewczyna, która przeszła tyle, że dziw, że ciągle żyje i jest – no, w miarę! – zdrowa na umyśle. Nikita mieszka w Warsie, magicznym mieście altenatywnym, niedaleko Dzielnicy Cudów. To właśnie z tej dzielnicy zostaje uprowadzona jedna z girlesek z klubu, z którym Nikita współpracuje. I tutaj zaczyna się akcja, która przyniesie zadziwiające efekty, zostaniemy zwiedzeni na manowce przynajmniej raz. A może dwa. Lub trzy… A gdy jeszcze dołożymy do tego fakt, że dostaje ona nagle partnera, z którym ma pracować na rozkaz Matki Przełożonej, a którego akta są tak oczywiście podrobione, że należy tylko dumać, dlaczego nie zadano sobie więcej trudu, by chociaż stworzyć pozory, to robi się jeszcze ciekawiej.

Nie będę Wam spojlerować akcji, wiadomo, że Nikita zrobi wszystko, by odnaleźć zaginioną i że po drodze będzie na nią czekało wiele niespodzianek. Po co mam to zdradzać? Poględzę więc o innych według mnie ważnych rzeczach.

Jak wypada Nikita w porównaniu do Dory? O dziwo podobnie, główny trzon postaci jest stosunkowo podobny – twarda na zewnątrz dziewczyna, mocno doświadczona przez los, w głębi skrywająca dobre, wrażliwe serce, która dla „swoich” zrobi wszystko i powolutku buduje swoje „stado”, za które czuje się odpowiedzialna. Pyskata, bystra, skrywająca szczególne moce, śmiertelnie niebezpieczna. Tak więc zmiana głównej bohaterki przeszła u mnie w miarę łagodnie 😉

Za to zdecydowanie inny jest świat, w którym funkcjonuje Nikita. Nie ukrywam, że bardzo mi się on podoba! Okolica, w której mieszka bohaterka uległa jakiś czas temu magicznej perturbacji, która zakończyła się tym, że powstał Wars – przedziwne miejsce, niebezpieczne i pełne dziwności oraz Sawa – szalenie niebezpieczne miejsce, gdzie lepiej nie wchodzić, z którego ekspedycje badawcze nigdy nie wracają. Jest jeszcze przedziwna część Warsa – Dzielnica Cudów, która w wyniku jeszcze innej magicznej interwencji utknęła w latach 30. ubiegłego wieku. I ją uwielbiam najbardziej, jest rozkoszna! A przy mojej fascynacji latami 20. i 30. nic dziwnego, że fragmenty z nią związane trafiły na listę ulubionych. Ale słodkość słodkością, Wars jednak wcale taki przyjemny nie jest, wystarczy, że nadejdzie burza i zacznie się magiczna czkawka. Wtedy lepiej być w naprawdę bezpiecznym miejscu!

Ok, czyli umiejscowienie akcji to pierwszy duży plus. Drugim dużym plusem są bohaterowie, a szczególnie Robin, partner Nikity. To on wzbudził we mnie największą ciekawość, nie mogę się doczekać kolejnych tomów, gdy odkryjemy jego przeszłość. Jednakże i inne postacie są interesujące, np. Karma, szalona hakerka. Ale także rodzice Nikity, mimo tego, że są tak przerażający, intrygują. Co sprawiło, że są tacy i kim są naprawdę? W każdym razie bohaterowie – tak samo, jak ci w cyklu o Dorze – są świetnie wykreowani. I chociaż nadal tęsknię za Dorą, jej diabłem i aniołem, to widzę tutaj potencjał na przyszłość.

Aneta Jadowska bardzo sprawnie tworzy powieści urban fantasy, bawi się fabułą, nawiązuje do kultury masowej, zdolna z niej autorka, ale o tym pisałam już wiele razy. Oczywiście, jest to literatura rozrywkowa, lekka, wciągająca, z humorem, jeżeli więc oczekujecie Dzieła, to poszukajcie na innej półce. Ale jeżeli chcecie się oderwać od rzeczywistości, świetnie bawić i wciągnąć w alternatywne historie z pełnymi życia i charakternymi bohaterami, to jej książki są dla Was!

Polecam, szczególnie na paskudne jesienne wieczory! I oby tylko w trakcie czytania nie nadciągnęła nad wasz dom magiczna burza…

PS. A na marginesie muszę przyznać, że wydanie SQN jest fajniejsze od wydań Fabryki Słów, liczę, że utrzymają ten poziom w przyszłości.

 

 

Londyn pełen duchów ("Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu" – Anna Lange)

cmentarz noc duchy

Dziewiętnastowieczny Londyn. Delikatnie różny od tego, który znamy z historii. Można tu spotkać ghule, nawiedzonych przez duchy zabójców, porozmawiać z widmem zamordowanej kuzynki, uleczyć za pomocą zaklęcia. By pomóc mieszkańcom poradzić sobie z taką hm… różnorodnością w londyńskiej społeczności władze zdecydowały utworzyć jednostkę londyńskiej policji, która zajmowałaby się właśnie zjawiskami paranormalnymi i magią. Jej szefem zostaje mianowany John Dobson, silny mag. Razem z nim zamieszkała jego młodsza siostra, wyjątkowo jak na te czasy niezależna i uparta Alicja. Postanowiła zostać pielęgniarką, chociaż jej uwagę przyciąga szczególnie leczenie za pomocą magii.

Scotland Yard robi co może, by zapanować nad wielością przypadków magicznych w Londynie, a szczególnie tych związanych z nekromancją. Jednakże w ich ekipie brakuje nekromantów, ten aspekt magii widziany jest w społeczeństwie niechętnie, co wiąże się z tym, że mało który adept magicznych szkół decyduje się na to, by zająć się tą specjalizacją. Dlatego, gdy los stawia nagle na drodze Johna jego dawnego kolegę ze szkoły – Clovisa, policjant właściwie natychmiast decyduje się poprosić go o dołączenie do ekipy. I wtedy się wszystko zaczyna…

Gdy autorka funduje połączenie wydarzeń z przeszłości, spraw rodzinnych, okrasza wątkiem miłosnym, a przede wszystkim podlewa sporą dozą duchów i magii, to można się spodziewać albo wielkiej klapy, albo całkiem fajnego rezultatu. Z przyjemnością mogę napisać, że „Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu” należy do tej drugiej grupy!

Już dłuższy czas chodziło za mną pragnienie przeczytania czegoś fajnego z półki fantasy, a na dodatek chętnie w miarę unikatowego. Wiem, wiem, właściwie wszystko już było. Faktycznie, niezmiernie rzadko trafiamy na coś naprawdę świeżego. Jednak Anna Lange poradziła sobie całkiem nieźle, szczególnie, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że to powieściowy debiut autorki!

Dużym atutem tej powieści jest atmosfera. Wręcz czujemy w trakcie czytania ten wiktoriański Londyn, ten mrok, wilgoć, snujący się nisko dym, słyszymy dźwięk kopyt dorożkarskich koni, czujemy dreszczyk emocji, gdy czytamy o magicznych przygodach bohaterów. Kolejny duży plus również za postaci – są przekonujący, pełnokrwiści, mają swoje „za uszami”, ale także każdy z nich ma w sobie coś, co sprawia, że danej osobie kibicujemy. Trzecia rzecz, która przypadła mi do gustu to lekkość pióra i humor, dzięki czemu powieść ta jest niezmiernie wciągająca.

Jest to debiut z rozmachem i w bardzo dobrym stylu. Jeżeli autorka będzie pisać dalej, rozwijać swe umiejętności (szczególnie w aspekcie intrygi kryminalnej, bo ta nie była zbyt skomplikowana), to śmiem powiedzieć, że za jakiś czas będziemy z dumą mówić, że mamy w polskim światku fantastyki rozrywkowej autorkę taką, jak Anna Lange. Polecam i czekam na kolejne książki!

W otoczeniu duchów i upiorów ("Szamański blues" – Aneta Jadowska)

duch

Premiera 15 stycznia!

Od lat jestem wierną fanką Dory Wilk, szalonej wiedżmy z uniwersum Thorn. Czy równie chętnie, jak ona przygarniać będę do serca kolejnych jej przyjaciół? Na razie sprawdziłam, czy mamy szansę na zaprzyjaźnienie się z Witkacym!

Witkac, były parnter Dory z policji. Ludzkiej policji, oczywiście. Jakiś czas temu – po wieloletnich przygodach z różnymi używkami – dowiedział się, że to, co go dręczy i nie daje mu spokoju, to dar. Witkac jest szamanem, ma moc odsyłania duchów w zaświaty. Dzięki niemu mogą zaznać spokoju, więc one same często nie dają mu spokoju. Przeprowadź nas, przeprowadź, pomóż… Chyba już nikt nie dziwi się mu, że przez lata – nie wiedząc o swoim talencie – myślał, że jest wariatem?

W każdym razie już wie, kim jest i powoli uczy się swojego drugiego fachu. Idzie mu to powoli, bo ciągle nie zgadza się na pełną inicjację w zaświatach, u Przedwiecznych. Bazuje więc na różnorakich księgach i wypytywaniu magicznych przyjaciół. Ciekawe, co go w końcu ostatecznie przekona, by poddał się próbie?

Ale wracając do pierwszego tomu nowej serii Anety Jadowskiej – pewnego dnia na progu mieszkania Witkaca staje Konstancja, największa miłość jego życia. Oczywiście nie chodzi jej o to, że po latach odkryła, że ciągle kocha swego byłego, przychodzi prosić go o pomoc. Na oddziale noworodkowym, na którym pracuje, giną ostatnio niemowlęta. Zdrowe, zadbane, bez widocznych przyczyn śmierci. Czuje, że coś jest z tymi przypadkami nie tak, przyszła więc prosić o pomoc najdziwniejszą znaną jej osobę, która wydaje jej się odpowiednia do takiej sprawy.

No dobrze… Nie jest to jedyny powód, który przyciągnął Konstancję do Witkaca, ale o tym cicho-sza! Bez spojlerowania!

W każdym razie na Witkaca czekają dwie trudne sprawy, nie byle co! A na dodatek w pierwszej nie może liczyć na pomoc przyjaciółki – Dory, bo ta zajmuje się swoim stadem wilków. Wprawdzie trafia się mu pomocnik, ale hm… lekko dziwny i nie jest jasne, czy można na nim polegać. Pewnie dowiemy się, kto zacz, w przyszłych tomach.

„Szamański blues” jest jednocześnie swojski i świeży. Swojski, bo znamy część bohaterów, bo styl autorki jest właściwie ten sam, bo jest to samo swojskie poczucie humoru. A świeży, bo jednak szamaństwo to temat dla fanów Dory dosyć nowy i chyba ustawiający więcej ograniczeń niż seria o wiedźmie. Jej moce rozmnażały się przez pączkowanie, przez kilka pierwszych tomów wydawało się, że to się nigdy nie skończy. Tu wiedźma, tam synowie wampirzy, tu stado wilków, tam triumwirat etc. Nie wiem, co planuje autorka dla Witkaca, ale mam wrażenie, że bycie szamanem ustawi trochę więcej ograniczeń, będzie większym wyzwaniem dla niej, by seria nadal była w miarę urozmaicona i przyciągała czytelników tak, jak poprzednia. Rozpuściłaś nas, autorko! Tyle fajerwerków i jazdy bez trzymanki było przy Dorze, że Witkac ma wysoko postawioną poprzeczkę.

Tak czy siak – podobało mi się, ale nie spodziewałam się też niczego innego. Dalej mamy fajny światek, bohaterów z ikrą, humor i wciągającą akcję. I zapowiada się taki cudny duecik szamański z… Albo nie, sprawdźcie sobie sami z kim! Polecam!

Miasto pełne magii ("Rzeki Londynu" – Ben Aaronovitch)

rzeki londynu

Legalny departament londyńskiej policji zajmujący się tylko i wyłącznie zjawiskami magicznymi? Dlaczego niby nie miałoby to być możliwe?

Peter Grant, młody posterunkowy, przekonuje się o tym pewnej nocy, gdy zostaje wezwany do morderstwa – pewnego mężczyznę pozbawiono głowy. Dlaczego? I skąd wrażenie, że ta sprawa mocno śmierdzi?

Na miejscu morderstwa Peter spotyka ducha, który udziela mu informacji istotnych dla śledztwa. Jego koleżanka z pracy traktuje jego doświadczenie z przymrużeniem oka, ale niedługo po tym spotkaniu Peter dostaje przydział do bardzo szczególnego departamentu. Jednostka ta współpracuje z wszystkimi innymi służbami porządkowo-ratowniczymi, jednakże podstawą jej pracy jest radzenie sobie z wszelakimi zjawiskami i stworzeniami magicznymi – duchy, wampiry, różnorakie genius loci itp. Peter tym samym staje się uczniem inspektora Nightingale’a, czarodzieja i przeprowadza się do siedziby departamentu – Szaleństwa.

Przypadek, na jaki natknął się Peter jest dosyć mocno skomplikowany, szczególnie dla osoby, która jeszcze niedawno w ogóle nie wiedziała, że dookoła niego istnieje coś takiego, jak magia. Chłopak musi się bardzo wiele nauczyć, a czasu… właściwie nie ma. Na dodatek trafił na całkiem sprytnego przeciwnika. Całe szczęście, że w walce wspierać Petera będą personifikacje rzek Londynu, zadziwiająco barwne i rozrywkowe towarzystwo.

Peter jako główny bohater jest trochę taką ciapą-policjantem. Roztrzepany, odkrywający wiele rzeczy bardziej przez przypadek, niż na podstawie planowanego działania. Jednak – oczywiście – w trakcie czytania możemy dostrzec jego wyraźny rozwój, powolutku zmierzający do schematu „od zera do bohatera”. Peter to Peter, nie wzbudził we mnie głębszych emocji. O wiele bardziej zainteresował mnie inspektor Nightingale, ale było go dla mnie zdecydowanie za mało. Jednak najciekawszymi bohaterami były właśnie personifikacje rzek i jak dla mnie, to one mogłyby być głównymi bohaterami tej książki. Mam nadzieję, że autor w kolejnych tomach przewidział większy ich udział w akcji. Jak również umieści w kolejnych książkach więcej informacji na temat samego departamentu, jego korzeni, innych pracowników itp. spraw. Bo na razie mam poczucie niedosytu.

Magia w Londynie Aaronovitcha to sprawa normalna, tak naturalna, jak wszystko inne; o tej samej istotności, co nauka. Oczywiście tylko w departamencie specjalnym londyńskiej policji. Ale jego pracownicy wiedzą, że jest ona wpleciona w całe miasto, w jego ulice, budynki, rzeki, jest wszędzie dookoła!

Autor pokazał już całkiem niezły poziom – ciekawa fabuła, zróżnicowani bohaterowie, może momentami lekkie przegadanie i nierówno rozłożona akcja, ale to drobiazg. Generalnie jest to przyjemna lektura rozrywkowa, okraszona odrobiną humoru. Tom inicjujący serię, spełnił swe zadanie – rozbudził we mnie apetyt na kolejne powieści.

rzeki londynuWydawnictwo:

Oprawa:

Liczba stron:

© 

Czy widzisz ocean? ("Ocean na końcu drogi" Neil Gaiman)

ocean

Wyobraźcie sobie, że powróciliście do rodzinnego domu po latach, na dodatek przy bardzo smutnej okazji. Jeździcie sobie samochodem bez celu, gdy nagle natykacie się na gospodarstwo… tych tam… Nieważne, jak im było, ważne jest to, co Wam się przypomina. A przypomina się wszystko, o czym nie pamiętaliście przez lata!

Cofamy się w czasie do momentu, gdy główny bohater ma siedem lat, a do jego domu rodzinnego wprowadza się lokator, który krótko potem popełnia samobójstwo. Jakby tym nie narobił dosyć problemów, przy okazji budzi ze snu pradawne moce, złe moce! Do świata ludzi wkradają się przedziwne stwory, których celem jest sianie zamętu, niszczenie tego, co w ludziach dobre. W ich pokonaniu mogą chłopakowi pomóc tylko trzy kobiety, które mieszkają na końcu drogi. Oraz ocean, który znajduje się na ich posiadłości. A może zwykłe oczko wodne? Jak zawsze – wszystko zależy od tego, kto patrzy…

Neil Gaiman od lat należy do moich ulubionych autorów, cieszę się więc bardzo, że ponownie mnie nie zawiódł! „Ocean na końcu drogi” to wspaniała współczesna baśń dla dorosłych. Jest w niej sporo grozy, pełno magii, garść melancholii, ukrytego w głębi smutku i tęsknoty za utraconym czarem dzieciństwa.

Ale przede wszystkim to dla mnie popis autora, kolejny pokaz jego talentu i wyobraźni. Owszem, schemat jest odrobinę podobny do „Koraliny”, ale to byłoby na tyle. Gaiman stworzył niesamowitą historię, pełną dziwnych stworów, a do tego znaczącymi postaciami historii uczynił trzy kobiety stare, jak hm… świat? Kim są? Skąd pochodzą? Jaką mają władzę nad złymi mocami? Te i wiele innych pytań przewijały się przez mą głowę w trakcie czytania. Z chęcią widziałabym rozwinięcie losów rodziny Hempstock, bo aż się prosi więcej informacji na ich temat. A ile dają możliwości!

Perspektywa dziecka obdziera tę opowieśc z ułudy wielkiej odwagi i bohaterstwa, z gry pozorów. To, że z potworami zmagają się dzieci (bo najmłodsza z pań Hempstock to ponoć jedenastolatka), pozwala spojrzeć na wydarzenia w szczery, niepozowany sposób. I chociaż na początku dorośli widziani są jako wszystkomogący, to szybko okazuje się, że wcale nie są odpornii  na magii, a ich czyny  i intencje wcale nie są tak nieposzlakowane.

To także swoista analiza dorastania i tracenia większości z naszego wewnętrznego małego dziecka. Dorosłość to zapomnienie, obdarcie z magii. Bo przecież w codziennym schemacie życia, między pracą, rodzinną, przyjaciółmi i może hobby, gubimy często umiejętność dostrzegania rzeczy szczególnych, czasami wręcz pozbywamy się większości ciekawości świata. Nie chcemy zbaczać z obranego szlaku tylko po to, by zajrzeć pod most czy sprawdzić, co znajduje się w dziupli.

Jednakże książka ta nie jest pełna negatywów. A wszystko to dzięki sile przyjaźni i wierze w to, że razem możemy pokonać zło, które na nas czatuje.

Bajeczna, świetnie napisana opowieść, kolejny popis Neila Gaimana. Ten facet ma łeb na karku i bezkres wyobraźni do czerpania pomysłów na kolejne książki. Polecam!

© 

ocean na koncu drogiWydawnictwo: MAG, 2013

Oprawa: twarda

Liczba stron: 216

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5,5/6


"Zwycięzca bierze wszystko" – Aneta Jadowska

anioł

Pod koniec poprzedniego tomu Dora wraz z Mironem i Joshuą zostali połączeni w swoisty wiedźmio-anielsko-diabelski związek. Teraz przechodzą przez skutki przemiany, cierpią fizycznie i psychicznie, a na dodatek ich przemiana ma skutki uboczne dla całej magicznej gromady zamieszkującej Thorn. Dlatego trójka ta zostaje wysłana w bezpieczne miejsce, gdzie mogą oczekiwać końca transformacji oraz uspokojenia się sytuacji. Jednakże to zesłanie ma swoje konsekwencje. Lądują w miejscu z przeszłości Dory, które to miejsce przypomina jej o bolesnym wydarzeniu i dosyć mocno na nią wpływa. A na dodatek zjawiają się goście przyprowadzając pisklaka – mieszańca, którego wyrwano z niewoli, a którego Dora ma przechować. A to znowu uruchomi efekt kuli śnieżnej…

Wydarzenia z przeszłości, nieobliczalne w trakcie przemiany moce, wariujący Miron, pokiereszowane psychicznie pisklę, a do tego: zabójczyni czatująca na życie Dory, polujący na nią archanioł, anioł śmierci z wyrokiem na pisklaka, groźba wygaśnięcia linii magicznej, potrzeba uratowania innych mieszańcow z rąk zwyrodnialca, groźba Sądu Ostatecznego nad Dorą. Hm… Ciekawe, czy o czymś zapomniałam! W każym razie już jasno widzicie, że w tym tomie nie ma co liczyć na nudę, o nie!

Zastanawiałam się, co też autorka zaprezentuje nam w trzecim tomie. Teraz widzę, że jej kreatywność chyba nie zna granic. Nowi bohaterowie, akcja przypominająca jazdę na kolejce górskiej, fabuła nieźle poplątana, a to wszystko stworzone w taki sposób, że kompletnie nie ma się ochoty odrywać się od lektury. Ten cykl na dobre rozgościł się już na liście moich ulubionych „tasiemców”.

Widzimy ciekawą ewolucję zarówno bohaterów, jak i ich związku. Dora coraz bardziej staje się częścią grupy, z indywidualistki zamienia się w waderę, która zawsze i wszędzie stanie w obronie członków swego stada. Ba! Ona bardzo chętnie to stado powiększa i to w jaki sposób! Tylko takiej bohaterce może przyjść do głowy, by rozczulić się nad losami anioła zagłady – Abbadona czy też zaprzyjaźnić z Baalem. Ja tam się jej zresztą nie dziwię, bo w tej książce przedstawieni są w taki sposób, że z Abbadonem chciałoby się pójść na kielicha, a z Baalem mieć ognisty romans.

W tym tomie mamy również okazję poznać lepiej samą Dorę i jej historię. Widzimy też, jak jej związek z Mironem wchodzi w kolejny stopień rozwoju. A autorka dorzuciła jeszcze smaczek związany z Joshuą, przyznaję, że bardzo mi się to podobało!

„Zwycięzca bierze wszystko” to kolejne godziny wyśmienitej zabawy! Aneta Jadowska pokazuje już wyraźnie, że rozwija się z każdą książką, szturmem zdobywa kąt na scenie fantastyki rozrywkowej. I tworzy tak cudownych bohaterów, że tylko Ci z „Dożywocia” Marty Kisiel im dorównują! To naprawdę rzadkość, bym lubiła (lub wręcz uwielbiała!) bohaterów pierwszo-, drugo- i trzecioplanowych. A to właśnie jest taki przypadek.

Kończąc już to maślenie, polecę tylko wszystkim, którzy lubią się dobrze bawić przy czytaniu i są otwarci na przedziwnych bohaterów oraz ekhm… nieco nietypowe relacje między nimi.

PS. Obrazek u góry, to coś najbliższego memu wyobrażeniu, co mogłam zrobić. Czy Fabryka Słów mogłaby rozważyć rozpoczęcie ilustrowania tego cyklu? Moim zdaniem tu jest genialny potencjał dla grafika, byle dobrego!

© 

ZwycięzcaWydawnictwo: Fabryka Słów, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 480

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

Cykl Dora Wilk:

1. „Złodziej dusz”

2. „Bogowie muszą być szaleni”

3. „Zwycięzca bierze wszystko”

„Czarny pryzmat” – Brent Weeks

black prism

Można powiedzieć, że Chromerią rządzą kolory. W tej krainie zamiast typowej magii używa się kolorów i światła. Jeżeli masz szczęście, to urodzisz się krzesicielem, człowiekiem z darem do krzesania jednego z kolorów palety podstawowej (czyli takiej, jak tęcza 😉 ). Jeżeli masz jeszcze więcej szczęścia, to umiesz krzesać dwa i więcej kolorów, tych położonych obok siebie, a bardzo rzadko tych z różnych końców spektrum. A tylko jedna osoba na pokolenie potrafi krzesać wszystkie barwy. I dzięki temu jest władcą tegoż świata. Poznajcie Pryzmata Siedmiu Satrapii – Gavina Guile.

Gavin niepodzielnie rządzi już od wielu lat. Jako że Pryzmat zawsze żyje liczbę lat wynoszącą wielokrotność liczby siedem, a żaden nie żył dłużej niż 21 lat od rozpoczęcia rządów, to ma on świadomość, że zostało mu już niewiele czasu. A za to tak wiele ma spraw do rozwiązania i nadrobienia! Jest tajemniczy więzień, jest nagle odnaleziony syn, jest porzucona ukochana – to tylko część spraw. A do tego szykuje się wojna, pojawił się jakiś dziwny kolorak, który udziela pomocy zbuntowanemu królowi. Zresztą, coraz więcej dookoła koloraków, stwory zaczynają się buntować, uważają, że rządy Pryzmata są dla nich niesprawiedliwe i trzeba z nimi skończyć. Jest jeszcze sporo pobocznych wątków, ta książka – jak tort – ma całkiem wiele smakowitych warstw.

Bardzo podoba mi się świat stworzony przez Weeksa. Zarówno szczegółowe opisy miast, miejsc czy osób, jak również zasady tym światem rządzące. Bardzo spodobała mi się „magia kolorów”, to dobry pomysł, który został na dodatek opisany w interesujący sposób. Autor daje nam szansę stopniowego poznawania krainy i jej mieszkańców. Powoli poznajemy tajemnice, które skrywa tak wiele osób. Autor przemyślał fabułę i prowadzi nas od jednych zamkniętych drzwi do drugich, a każde z nich pozwalają nam poznać kolejne aspekty tej historii i lepiej ją zrozumieć.

Ciekawie stworzeni zostali bohaterowie. Pryzmat jest męski, inteligentny, charyzmatyczny, bywa upierdliwy i uparty. Kip, jego bękart przeżywa przemianę z serii od zera do bohatera. Ten grubasek, niepewny siebie samotnik nagle odnajduje swe miejsce i odczuwa przynależność do grupy. Piękna Karris, która jest tak samo niebezepieczna, jak urocza. Zresztą nie tylko główni bohaterowie są dopracowani, autor zadbał również o wiarygodność bohaterów pobocznych. Jest ich bardzo wielu, wnoszą do książki różnorodność, czynią ją barwniejszą.

Gdy zaczynałam czytać „Czarny Pryzmat”, byłam przekonana, że nie zdołam jej przeczytać przed wyjazdem i będę musiała tę cegiełkę dźwigać ze sobą. Jednakże niespodziewanie zostałam wessana do akcji, porwały mnie przygody Gavina i jego ekipy. Porwały tak bardzo, że książkę przeczytałam w niecałe dwa dni! Autor bardzo sprawnie przeplata wątki,  nakręca akcję, wprowadza nowe informacje, a to wszystko sprawiało, że nie chciałam się oderwać od tej książki.

„Czarny Pryzmat” to bardzo dobra fantasy, z ciekawym pomysłem na fabułę i zdobywającymi sympatię bohaterami. Polecam, ja już się nie mogę doczekać większej ilości wolnego czasu, bym mogła sięgnąć po drugi tom!

© 

Czarny pryzmat

Wydawnictwo: MAG, 2011

Oprawa: miękka

Liczba stron: 733

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6