KINKY BOOTS, czyli spektakl, który powinien obejrzeć każdy z nas?

Chwila zadumy nad tym, jak bardzo KINKY BOOTS zrobiło się teatralnym fenomenem…

Fakt, to na pozór czystej wody, leciuchna rozrywka, pełna śpiewu, tańca i zabawy. Ale gdyby to było tylko to, to ludzie nie wracaliby po x razy! Ze wszystkich osób (a namówiłam już – ja sama, a potem namówieni przeze mnie inni ludzie – chyba w sumie ze 40? 45? jak nie więcej osób!) tylko 1 wyszła w przerwie, bo to nie była jej „estetyka teatralna”, ze 2-3 miały uczucia i na tak i na nie, a cała reszta wychodziła zachwycona. Z czego większość co jakiś czas robi powtórkę. I wiem, że jest tak i w innych przypadkach, słyszę to od znajomych, widzę w social mediach, widzę na sali obce, ale już któryś raz widziane twarze. I tak sobie myślę, że zabawa zabawą, naładowanie pozytywną energią to jedno (bo wszyscy mamy podobnie, że wychodzimy i przez chwilę kochamy świat i ludzi 😉 ), ale to nie jest wszystko.

Już od jakiegoś czasu w rozmowach wychodzi mi na to, jak ważne są dla części osób te wszystkie przesłania, które porusza ten spektakl i dlaczego może to być – mniej lub bardziej świadomie – ważny spektakl dla każdego człowieka, szczególnie, gdy jest w momencie, gdy się rozwija, szuka swojej drogi czy też nagle coś w swym życiu zmienia. I myślę, że właśnie o to chodzi, że jest to po części spektakl, który wspiera w tychże zmianach, w poszukiwaniu własnej drogi, „pokazuje” że jest to możliwe, że warto o to zawalczyć. Że nie musimy kopiować życia własnych rodziców, czy spełniać ich nałożonych na nas oczekiwań. Że możemy – a wręcz powinniśmy – szukać własnej drogi, tego, co nas uszczęśliwi. Że warto być otwartym na to, co przynosi los i zauważać otwarte furtki, które na nas czekają. Że nie warto odrzucać innych, tylko dlatego, że są… inni, niż my byśmy chcieli. Że warto próbować akceptować siebie i innych ludzi z całym dobrodziejstwem inwentarza (to jest dopiero wyzwanie!). Żeby walczyć z tym, w jakie role kulturalne i społeczne wpychają nas rodzina i społeczeństwo. Że warto rozwijać w sobie cechy, które lubimy, niezależnie od tego, czy są przypisane stereotypom naszej płci/pozycji/kultury, czy też nie. Żeby wspierać w tym samym bliskie nam osoby, pomagać w tych ciężkich życiowych walkach. Żeby pamiętać, że zmieniając siebie na takich, jakimi chcemy być, zmieniamy całą swoją rzeczywistość. I że tylko my jesteśmy w stanie to zrobić, nikt inny. I że warto żyć walcząc i próbując, a nie żałując na koniec, że przeżyło się życie w zamkniętym pudełku zaprojektowanym przez kogoś innego…

I to jest według mnie właśnie to, co przyciąga te gromady ludzi znowu i znowu, bo ten spektakl owszem, ładuje baterie pozytywną energią, ale też jak teraz mi wychodzi – podtrzymuje motywację do tego wszystkiego! A przecież jest ona cholernie ważna, bo bez niej ani rusz.
A że do tego jest jeszcze cudownie zagrany, zabawny, żywiołowy i generalnie – rozkoszny, to już w ogóle robi się kombo do pokochania! Życzę więc Wam i sobie wielu, wielu wspaniałych powtórek, niech nam Lola z aniołkami i ekipą Kinky boots wymiata jeszcze dłuuuuuugo!

A przy okazji dziękuję ekipie, bo to przecież też Wasza energia, praca i zaangażowanie tworzy właśnie taką, a nie inną piorunującą całość! Grajcie tak cudownie dalej! Wszystkie role są tutaj ważne, każdy z Was jest doskonały, a ja uwielbiam powtórki również dlatego, że mogę się przyglądać i wychwytywać różne smaczki „z tła” co jest świetną sprawą!

Na koniec przesuwam sobie ten spektakl z kategorii „fajna rozrywka i tyle” do kategorii „polecam szczególnie, gdy czuję, że osoba się boryka z jakimś życiowym zakrętem” 🙂

PS. A o tym spektaklu pisałam już tutaj oraz wypowiadałam się gościnnie u Kulturalnej Pyry. Zapraszam!

Fot. Krzysztof Bieliński.

Masz być tym, kim chcesz! („Kinky boots” – Ewelina Pietrowiak)

O musicalu, który powinien obejrzeć każdy z Was…

Angielska prowincja, mała mieścina, w której siedzibę ma fabryka butów „Price i Syn”. To już piąte pokolenie dumnych producentów najlepszych butów. Jednak Charlie (Mateusz Weber), najmłodszy reprezentant fabrykantów nie chce kontynuować dzieła przodków, wyprowadza się z narzeczoną (Kinga Suchan) do Londynu. Jednak szybko wraca – umiera jego ojciec, a krótko potem okazuje się, że fabryka stoi na progu bankructwa. Charlie nie potrafi się w tej sytuacji odnaleźć, jest rozdarty wewnętrznie – nie chce dopuścić do tego, by ludzie stracili pracę, ale nie widzi rozwiązania problemu oraz miejsca dla siebie w tym wszystkim. A wtedy na jego drodze staje Lola (Krzysztof Szczepaniak), cudowna i charyzmatyczna drag queen. To dzięki Loli zapada decyzja, by spróbować z produkcją butów właśnie dla drag queen. A czasu na próby jest mało, bo niedługo targi w Mediolanie…

BIEL4885

Nie może być inaczej – na pierwszy plan wysuwa się Krzysztof Szczepaniak jako Lola. O matko, jaki to talent, jaka wspaniała, urocza, pełna seksapilu i wdzięku jest Lola w jego wykonaniu! Jak zwykle gra całym sobą – głosem, mimiką, gestem, nawet koniuszkiem palców, wszystko jest dopracowane i cudownie spójne. Nie wiem, czy można się w tej postaci nie zakochać, zresztą regularnie słychać z widowni okrzyki typu „Brawo Lola!” lub wręcz „Lola, kocham Cię!”. Majstersztyk i tyle. Ale! Świetne są także wszystkie Aniołki Loli (ja widziałam obsadę w tej wersji: Kamil Mróz, Maciej Dybowski, Kuba Szyperski, Mirek Woźniak). Są czaderskie – ten wygląd, ruchy, taniec i akrobacje, wdzięk! Razem z Lolą tworzą grupę, która podbija serce. Mateusz Weber jako Charlie sprawdza się zarówno dramatycznie, jak i komediowo. Jest przekonujący, wkurza, wzrusza, bawi, a przede wszystkim bardzo dobrze ukazuje drogę, jaką przechodzi jego bohater. Zarówno Krzysztof, jak i Mateusz dobrze śpiewają, dobrze wykorzystali czas od premiery, słychać rozwój. A głos, który bardzo lubię ma Anna Szymańczyk, świetny tembr, bardzo przyjemnie się jej słucha. A na dodatek przeuroczo gra swoją bohaterkę – Lauren.

Mariusz Drężek jako George jest super: z jednej strony staroświecki dżentelmen, wierny i prawy, z drugiej strony – w trakcie części tanecznych daje czadu, co za ruchy, co za styl! W niedzielę dostał dodatkowe owacje za to, co wyczyniał w trakcie jednego z numerów i były to brawa w 100% zasłużone. Świetnie ukazał przemianę bohatera również Łukasz Wójcik. Jego Don, gburowaty prostak w starciu z Lolą przeżywa… swoiste katharsis, nie mogę napisać więcej, by nie spojlerować. W każdym razie bardzo dobrze zagrane. Generalnie cała ekipa radzi sobie świetnie, czuć naprawdę fajny klimat w tej ekipie, przysłużył się im ten rok, który upłynął od premiery. Wtedy oceniłabym ten spektakl średnio, a dzisiaj jestem dziko zachwycona, zabieram kolejnych znajomych, oni swoich znajomych, a potem idziemy jeszcze raz i jeszcze… Tak działa magia „Kinky boots”!

Do tego: naprawdę udana, bardzo ciekawa scenografia i dobre wykorzystanie sceny oraz świetna muzyka Cyndi Lauper. Wpada w ucho momentalnie, a potem człowiek skazany jest na to, by słuchać jej na Spotify, podśpiewywać pod nosem i gibać się na krześle w pracy. Nie ma innej opcji!

BIEL6625

Ale to, co przede wszystkim tkwi we mnie i tkwić będzie (oraz to, dlaczego uważam, że ten spektakl powinien zobaczyć każdy), to przesłania, a jest ich sporo. W tym lekkim, rozrywkowym, migoczącym od kolorów i świateł musicalu udało się ulokować tyle treści! Przykłady? Krótko:

  • bądźmy tymi, kim chcemy być! Nie dajmy się włożyć w czyjeś ramy i oczekiwania, to nasze życie, nikt go za nas nie przeżyje, nikt nie będzie za nas szczęśliwy czy nieszczęśliwy. Walczmy o siebie!
  • w powiązaniu z powyższym: z kolei akceptujmy innych takimi, jacy są! Dajmy każdemu szansę być sobą, nie próbujmy ich przycinać pod swoją miarę, nie oczekujmy, że staną się tacy, jak sobie wymyśliliśmy. Żyjmy i dajmy żyć innym.
  • zaciskajmy zęby i walczmy, pamiętajmy, że oczekiwania rodziców czy innych osób, są ich oczekiwaniami, nie musimy ich spełniać jeżeli jest to naprawdę wbrew nas. Oczywiście, relacje to sztuka konsensusu i nie jest tak, że zawsze możemy robić tylko to, co jest dla nas fajne, milutkie i przyjemne, ale nie próbujmy dla kogoś żyć życiem wymyślonym przez tę osobę, to prosta droga do nieszczęścia!
  • nie spieszmy się z ocenianiem innych – wiem, wiem, wszyscy znamy „nie oceniaj książki po okładce” i to, jak złudne jest pierwsze wrażenie. Ale czasami może się zdarzyć również tak, że to, co bierzemy za fasadę, pozę jest prawdą, którą ktoś ma odwagę manifestować.

Reasumując: „Kinky boots” to świetny musical, z ważnymi treściami podanymi w lekki, rozrywkowy, atrakcyjny sposób, z dużą dozą humoru, no i wyśmienicie zagrany! Przybywajcie tłumnie!

Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska

BIEL7148

Szekspirowski thriller polityczny („Miarka za miarkę” – Oskaras Koršunovas)

Jest sztuka, która – mimo że powstała przed wiekami – nie traci absolutnie nic na swej aktualności. Czy przed ponad czterystu laty, czy też dzisiaj, niezmiennie jej treść i przesłania są tak samo wartościowe.

„Miarka za miarkę” Wiliama Szekspira od ponad dwóch lat gości na największej scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie. Dzieło to w reżyserii Oskarasa Koršunovasa zyskało polskie akcenty, ale od początku… Słów kilka o spektaklu reklamowanym jako szekspirowski thriller polityczny.

 

Chociaż teoretycznie spektakl dziać się ma we Wiedniu, jednak scenografia na scenie im. G. Holoubka do złudzenia przypomina izbę polskiego parlamentu, widz od początku czuje się dzięki temu osadzony w znajomych realiach, może skupić się na treści.

 

 

 

 

 

Kraj jest skorumpowany, moralność praktycznie nie istnieje, każdy żyje, jak mu się podoba. Książę (Sławomir Grzymkowski) nie jest w stanie sobie z tym poradzić, postanawia przekazać władzę w ręce namiestnika – Angela (Przemysław Stippa) i zniknąć. Angelo, surowy idealista, wprowadza w państwie ostry rygor, jednakże sam daje się wodzić na pokuszenie. Miota się między fascynacją seksualną a tym, co odczuwa jako misję. Jest zafascynowany władzą i bardzo boi się jej utraty, jednak do pięknej Izabeli (Martyna Kowalik) odczuwa tak wielki pociąg seksualny, że zwalczenie go wydaje się być ponad siły. Czy uda mu się wygrać z popędem?

 

 

 

 

 

Widziałam ten spektakl już chyba cztery razy, jasnym więc jest, że będę chwalić. Właściwie wszystko mi się podoba! Najbardziej aktorzy, chociaż mam kilka osób, które chciałabym pochwalić najbardziej. Martyna Kowalik jest świetna! Ta młoda aktorka wyśmienicie oddaje szczerość, odwagę i siłę swej bohaterki, jest przekonująca i porywająca. Znakomita jest też w innych sztukach, np. w „Niebezpiecznej metodzie”, gdzie gra wspólną pacjentkę Junga i Freuda, ale tutaj jakoś najbardziej łapie mnie za serce. Krzysztof Szczepaniak gra zmiennego, złośliwego Lucja, który tylko knuje, co zrobić, by zyskać to czy tamto i podąża tam, gdzie wieje polityczny wiatr. Istna chorągiewka! Ale jak genialnie przedstawiony! To mnie zresztą nie dziwi, bo uważam tego aktora za jeden z filarów Teatru Dramatycznego, jakiż to jest arcyzdolny człowiek! Talent jak rzadko!

 

 

 

 

 

Kolejny arcyzdolny aktor (tym razem Teatru Narodowego, występujący gościnnie) to odtwórca roli Angela – Przemysław Stippa. Jak on gra rozdartego między pasją a misją namiestnika, cudeńko! Rola dopracowana w każdym calu i w każdej sekundzie, gra całym sobą, jest się z nim całym sercem. Wyśmienicie, jak zawsze! Również Sławomir Grzymkowski jako Książę jest świetny (chociaż jego jak na razie moja ulubiona rola to artysta z „Plastików”), ostatnio zdarzyło mu się sporo pomyłek tekstowych, ale każdemu może zdarzyć się gorszy dzień, generalnie jest to bardzo dobry aktor. Co do spektaklu, to poziom jest bardzo wyrównany, chociaż wszystko jak zwykle zależy od dnia. Agnieszka Warchulska, Łukasz Wójcik, Marcin Sztabiński, Maciej Wyczański… Dużo jest tutaj ciekawych ról drugoplanowych.

Po peanach na część aktorów, muszę też chwalić scenografię. Świetnie zrobiona sala obrad, a jak do tego wyśmienicie rozegrana pod względem ruchu scenicznego! Każde wejście, przejście, każdy krok aktorów świetnie zgrany z całością scenografii, wszystko spójne i przemyślane. Sceny mogą się rozgrywać jednocześnie wielopoziomowo, co dodaje całości dynamiki. Naprawdę wielkie brawa za bardzo udaną, dopracowaną i ciekawą scenografię!

foto by kasia chmura print-5944

Na koniec, jednakże nie pod względem znaczenia, trafia sam tekst. Majstersztyk, no ale czegóż innego można byłoby się spodziewać po Szekspirze! Ale też temat jest jakże uniwersalny – władza, jej mechanizmy i absurdy chyba nigdy się tak de facto nie zmienią. Zmieni się forma, jakieś szczegóły, ale nie meritum. Świetnie ukazuje to, jak rządzący wykorzystują moralność po to, by zdobyć i/lub utrzymać władzę, nieważne, czy sami wyznają głoszone wartości. Populizm, obietnice głoszone pod publiczkę, wykorzystywanie erotyki, by zdobyć to, czego się pragnie, postrzeganie dobra jako zło i zła jako dobra. Prawem jest prawo silniejszego, a moralność… jest czyś względnym. Relatywizm to zresztą klucz tej sztuki, wszystko jest tam płynne, zależy od tego, kto co głosi i kiedy. Świetny, bardzo życiowy i trafny tekst!

To, co dodatkowo zachwyca to ta metaforyka, spektakl jest pełen aluzji, które są dodatkowo wyśmienicie rozgrywane przez aktorów i ruch sceniczny. Bo bardzo ważne jest też, kto, co trzyma w ręku, gdzie stoi, w jakiej pozycji głosi swoje teksty. Pięknie się to wszystko składa w całość! Do tego publiczność zostaje uraczona wstawkami związanymi z polską polityką, dodawanymi w miarę na bieżąco, w większości całkiem trafnymi (jakby nie było mam porównanie z kilku spektakli), za co aktorzy wygłaszający dane teksty nagradzani są najczęściej gromkimi brawami.

foto by kasia chmura print-2722

„Miarka za miarkę” w Teatrze Dramatycznym to naprawdę dobry spektakl, świetnie zagrany, przygotowany scenograficznie, ruchowo, muzycznie, oświetleniowo, generalnie – dopracowany w każdym detalu i spójny. Szczerze polecam, ja będę wracać i wracać!

PS. Swoją drogą to ciekawe, że dwa spośród kilku ulubionych spektakli w Warszawie zrobili Litwini. „Dziady” w wersji Nekrošiusa to perełka, praktycznie odarta z mesjanizmu i ślepego „jesteśmy najważniejsi, najwspanialsi, tylko inni się na nas jeszcze nie poznali”, to przepięknie zrobiony dramat jednostki, jej buntu… Ale nie o tym teraz!