Wieloksiąg różności (#16)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Od siódmej rano (wrrrr!) rozpieprzają mi skwer pod oknami (bo po co mieć teren zielony, gdy można mieć parking…), więc próbuję jakoś odciągnąć uwagę od tego faktu (i hałasu), zagłuszając ich muzyką i wynajdując sobie absorbujące uwagę zajęcia. Na przykład napisanie notki. Dzisiaj będzie niezły miks – thriller, fantastyka i klasyka. A co, dla każdego coś interesującego!

*****

statek smierci„Statek śmierci” Yrsa Sigurdardottir

Do portu w Reykjaviku przypływa przepiękny, luksusowy jacht. Na brzegu czekają bliscy planujący odebrać członków załogi. Jakież jest ich zdziwienie, a następnie przerażenie, gdy odkrywają, że na pokładzie nikogo nie ma! W trakcie podróży z Lizbony do Reykjaviku zniknęła cała siedmioosobowa załoga, w tym czteroosobowa rodzina, która znalazła się na pokładzie właściwie przypadkiem. Co się wydarzyło na pokładzie? Gdzie zniknęła piątka dorosłych i dwie małe dziewczynki? Prawniczka Thora (znana czytelnikom z innych książek tej autorki) zostaje po części zaangażowana w śledztwo, a sprawa coraz bardziej się gmatwa, robi się coraz mroczniej i okrutniej. A jaka okaże się rzeczywistość?

Bardzo lubię książki Yrsy, niezmiennie jestem zaskoczona tym, że nie gości na wysokich miejscach list bestsellerów. Świetnie napisane kryminały i thrillery, atmosferka taka, że palce lizać (a w wersji dla co bardziej strachliwych – nie czytać będąc w domu samemu), ciekawe historie fabularne, fajni bohaterowie. Nie rozumiem tej absencji, imiona za trudne? Islandia nie jest modna? W każym razie ja bardzo książki Sigurdardottir polecam wielbicielom gatunku, będziecie zadowoleni.

Czeka na Was ciemność, mgła, wzburzone morze, zapach perfum pojawiający się tu i tam, ale przede wszystim… poczucie zagrożenia.

grimm city wilk„Grimm City. Wilk” Jakub Ćwiek

Grimm City, miasto, które wyrosło na ciele pokonanego przez ludzi olbrzyma. Miasto ponure, brudne, mroczne, nieciekawe. A na dodatek regularnie zasypywane pyłem, pokryte wydzielinami pochodzącymi z przemysłu bazującego na ciele giganta. Miasto, w którym nie chcielibyście mieszkać.

Od jakiegoś czasu giną taksówkarze. Nikt nie wie, dlaczego, ani też kto za tym stoi. Sprawa toczy się niemrawo do momentu, gdy ginie ustosunkowany oficer policji – Wolf. A przez zupełny przypadek w wydarzenia wplątuje się zwykły obywatel, Alfie, który zastępuje na kilka godzin swego kumpla-taksówkarza. Stara się on rozwiązać zagadkę, a u jego boku stają policjant Evans  i agent McShane.

Świetnym pomysłem jest oparcie fabuły na baśniach braci Grimm i w ogóle na opowieści jako takiej. Skonstruowane na tym społeczeństwa, kultury, religii – za to wszystko można autora tylko i wyłącznie chwalić, bo wyszło mu to bardzo ciekawie. Jednak sprawa sama w sobie przykuła mnie już mniej. Powieść czytało się dobrze, jestem ciekawa, co wyjdzie w dalszym tomie (tomach?) i kto ostatecznie za tym wszystkim stoi, ale odrobinę zabrakło mi tego uzależniającego od książki czegoś, co nie pozwala  na jej odłożenie. A i tak zamierzam przeczytać jeszcze kilka książek tego autora, szczególnie ciekawi mnie seria „Chłopcy”. Zobaczymy, jak ona przypadnie mi do gustu!

emma„Emma” Jane Austen

Emma, panna lat nieco ponad dwadzieścia, najbogatsza dziedziczka w okolicy. Podziwiana i rozpieszczana, uważana (również przez siebie samą) prawie że za kolejny cud świata. Jak to na prowincji, zajęć niewiele, Emma nie musi pracować, więc nadmiar wolnego czasu zagospodarowuje między innymi na swatanie swych znajomych. Tu najlepsza przyjaciółka, tam pastor… Sama wychodzić za mąż nie zamierza, boi się utraty swojej pozycji i wpływów. Jednak oczywiście los kryje wiele niespodzianek i nie wszystko idzie tak, jak Emma sobie wymyśliła, wręcz odwrotnie.

Cóż mogę napisać? Od lat niezmiennie uwielbiam powieści Austen, z całą ich niedzisiejszością, wkurzającymi bohaterami, fatalną pozycją kobiet, przestarzałymi poglądami etc. I tak porywa mnie klimat, cudownie narysowane życie z dawnych lat, te wszystkie szczegóły zarówno społeczne, jak i kulturalne, obyczajowe, jak i dosłownie szczegóły typu rozkładu dnia czy zwyczajów dotyczących funkcjonowania dworu. Cudowności! A na dodatek cudowności ślicznie napisane. Jako wielka fanka tej autorki straciłam już obiektywność, namawiam Was więc gorąco do czytania jej książęk

*****

W międzyczasie panowie skończyli dzisiejszą porcję rozwalania skweru,a sąsiad z góry wyłączył monotonną łupankę od której wibrowała podłoga u mnie 😉 Pełnia szczęścia, idę czytać! I życzę Wam udanego weekendu, spędzonego tak, jak macie ochotę!

Wieloksiąg klasyczny (#11)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Niedziela to dobry dzień na kilka słów o jednej z moich ukochanych serii 😉 Wielokrotnie już zachwalałam „Angielski ogród” – za wybór książek, za przepiękne wydanie, ach te grafiki, ta twarda oprawa, obwoluta, wstążeczka-zakładka. To wyższy poziom przyjemności z czytania.

A w ostatnim czasie miałam okazje ponownie sięgnąć po kilka powieści w niej wydanych. Wszystkie pióra Jane Austen. I jak zwykle, mimo kolejnej już powtórki tych lektur – zachwyciłam się! Wiem, wszystkie generalnie mają ten sam schemat – jest ona, jest on i są przeszkody. Czy to duma i uprzedzenie, czy też stanowisko, środki do życia, nieporozumienia, uległość dla życzeń rodziny itp. Nie zmienia to jednak niczego – czyta się je wyśmienicie!

*****

Opactwo „Opactwo Northanger”

Tutaj najpierw mamy powieść „debiutantki” – wkroczenie na salony, odkrywanie nowych perspektyw życiowych, pierwsze wzloty serca, emocje. Jednak w drugiej części autorka postanowiła zadworować sobie z modnych za jej czasów powieści gotyckich. Wyszło jej to świetnie! Rozkoszna satyra i cięty języczek, te dwie cechy tej książki wzbudziły mój największy zachwyt.

Mansfield„Mansfield Park” 

Bogaty baronet bierze na wychowanie ubogą krewną. Przez lata Fanny traktowana jest życzliwie, ale z lekceważeniem, właściwie nikt się z nią nie liczy. Oprócz jednego z kuzynów, przyjaźń z Edmundem kwitnie, jednak oczywiście los wplata w akcję jeszcze wiele innych osób i pokus… Przyjemna lektura, może nie tak porywająca jak niektóre pozostałe ksiażki Austen, ale polubiłam Fanny i tyle.

Perswazje„Perswazje”

Anna Elliot, córka baroneta, przed laty została przekonana przez rodzinę do zerwania zaręczyn z niezamożnym kapitanem Wentworthem. Od tego czasu upłynęło już osiem lat, Anna jest ciągle niezamężna, wszystko wskazuje na to, że pozostanie starą panną. Jednak jej rodzina wpada w kłopoty finansowe, decyduje się na wynajęcie majątku, a to prowadzi do ponownego spotkania z dawnym ukochanym. Oczywiście, pojawi się też sporo różnych przeszkód do pokonania. Świetna lektura, nie dziwię się ani trochę, że jest uważana za największą konkurentkę „Dumy i uprzedzenia”.

*****

Muszę dorwać jeszcze te mniej popularne powieści Austen, bo te popularne już znam i czytałam wielokrotnie. A Wy lubicie tę autorkę? Którą powieść uważacie za ulubioną?

Zza kuchennych drzwi… ("Dworek Longbourn" – Jo Baker)

dworek longbourn sluzaca

Dworek Longbourn. Miejsce dobrze znane wszystkim wielbicielom „Dumy i uprzedzenia”. Nic więc chyba dziwnego, że większość miłośników Jane Austen zechce wrócić do tego miejsca. Tylko po co?

Historia rozpoczyna się w tym samym momencie, co ta z literackiego pierwowzoru. Tylko tym razem nie śledzimy losów Lizzy i jej rodziny, oni właściwie są tłem tej opowieści. A skupia się ona na Sarze, pokojówce Bennetów. Dziewczyna właściwie wychowywała się w tym domu, od dzieciństwa pomagając pani Hill, gospodyni i kucharce. Jednak w Sarze tkwi pragnienie czegoś więcej, niż tylko cyklicznie urządzane pranie, pyszności zanoszone na stół państwa, czy też chodzenie z przesyłkami do miasteczka. Właściwie długo nie zdawała sobie z tego sprawy, a pragnienie to rozbudziło pojawienie się dwóch mężczyzn – tajemniczego Jamesa, nowego lokaja Bennetów oraz mulata, lokaja pana Bingleya.

Każdy z nich odgrywa rolę w życiu Sary, chociaż ona sama nie do końca jest na początku w stanie pojąć jaką. James ją irytuje, a jednocześnie intryguje, szczególnie, że jest to człowiek pełen tajemnic. Nie jest skłonny do chociażby uchylenia rąbka którejś z nich. A znowu Ptolemy wydaje się być zafascynowany Sarą, ona nim, ale jak jest naprawdę? A do tego pociąga ją wielki świat, wyzwolenie się od zamknięcia w domu Bennetów. Tylko na ile jest to możliwe dla służącej?

Cała akcja książki pełna jest nawiązań do wydarzeń z „Dumy i uprzedzenia”. Przeplatają się one ściśle z tym, co dzieje się w życiu służby, co zresztą zapewne nikogo nie zdziwi. Widzimy tu jednak inny obraz Bennetów i ich znajomych. Mamy okazję obserwować członków rodziny z zupełnie innej strony, niektóre aspekty, które autorka postanowiła umieścić w książce zapewne zaskoczą sporą część czytelników.

Jo Baker użyła zabiegu, który lubię, ale sprawiła, że „Dworek Longbourn” nie jest tylko odtworzeniem tej samej historii z innego punktu widzenia. Znajdziecie tutaj o wiele więcej. Bohaterowie żyją swoim życiem, marzą, pragną, mają swoje lęki i momenty zachwytu. Historia służby Longbourn nie jest zresztą zamknięta tylko w samym dworku, zaprowadzi nas dużo dalej i pokaże jak ściśle łączą się losy rodziny Bennetów z losami ich służby. Autorka bardzo fajnie to rozegrała, chociaż momentami miałam wrażenie, że trochę przesadziła z hm… „udziwnieniami” w życiu większości z nich. Trudno jest mi jednak ten zarzut sprecyzować bez zdradzania wątków fabularnych!

To, co podobało mi się w tej książce, to po pierwsze arcyciekawie ukazane funkcjonowanie domu zamożnej rodziny angielskiej tamtych lat, tego, jak wyglądał, każdy dzień i co oznaczał dla służby. A po drugie – tym, jak pobudza do refleksji na temat różnic i podobieństw losów mieszkańców Longbourn. I tych z salonu, i tych z kuchni.

Powieść Baker to oddzielna historia mocno inspirowana książką Austen. Dobrze odwzorowane (na ile mnie to oceniać!) realia tamtych lat, klimacik, który pozwala poczuć się w środku opowieści i bohaterowie do których czuje się sympatie – to cechy, kóre mi się podobały w tej powieści. I właśnie po to warto wrócić do Longbourn. Minusem jest to, o czym pisałam wyżej – swoiste „przekombinowanie” z tym, co autorka zafundowała losom praktycznie każdego ze służących. Każdy z nich ma coś nietypowego w swoim życiu, nie ma przeciętniaków. Jednak nie jest to coś, co mocno wpływa na wrażenia z lektury.

„Dworek Longbourn” spodoba się zapewne każdej romantycznej duszy oraz miłośnikom prozy Austen. Dla mnie była to miła lektura, dobra na zimowe wieczory.

dworek longbournWydawnictwo: Czwarta strona, 2014

Liczba stron: 384

© 

„Bezgrzeszne lata” – Kornel Makuszyński

Makuszyński

„Bezgrzeszne lata” to opowieść o dzieciństwie – sielskim, anielskim – i młodości, chmurnej, durnej. Świat, który już od dawna nie istnieje. Książka ta została wydana prawie 100 lat temu i już wtedy opisywała czasy zamierzchłe.

To były czasy, gdzie największymi wydarzeniami dnia były narodziny dziecka kucharki czy też fakt złamania przez kogoś nogi. Dzieciństwo składało się nie tylko z obserwowania tego, co się dzieje w świecie dorosłych, czy też z psot w szkole, ale także z wielkich przygód. To właśnie wtedy odkrywało się świat czerwonoskórych, miało swoich wodzów, wrogie plemiona, intrygi  i walki międzyplemienne. Przygoda goniła przygodę.

To właśnie w młodości ogrom sił przeznaczano na to, by dostać się – nie do końca legalnie – na każde przedstawienie w teatrze, by potem godzinami chłonąć wszystko to, co dzieje się na scenie, wielbić aktorki i aktorów, by analizować ich grę i śnić po nocach o tym szczególnym, magicznym czasie.

To w wieku gimnazjalnym co tydzień kochano się w innej kapryśnej pannie, a każda miłość była po grób. Do każdej wybranki wzdychało się wytrwale aż do zmiany obiektu uczuć na nowy. Wystawało się pod oknami, jadło niestrawne rzeczy lub wręcz wycinało się inicjały dziewczęcia na własnej skórze. O szalona młodości!

To wtedy zawierało się przyjaźnie „na zawsze”, które kończyły się przy pierwszej sprzeczce o uczucia panny, miejsce w grupie czy też autorytet .

Piękne czasy, bezgrzeszne, niewinne lata.

Makuszyński snuje uroczą opowieść o młodości i szczęściu. Robi to w sposób wdzięczny i bezpretensjonalny. To taka typowa opowieść hm… pensjonarska w wersji chłopięcej? Wspomnienia psot, spotkań z kolegami, nauczycieli, pierwszych prób poetyckich, a nawet lania od nauczyciela czy też porzucenia przez ukochaną, działo się stale coś nowego. Serce pamięta lepiej te piękne chwile, pamięć wypiera informacje o przetartym mundurku czy zniszczonych butach. Przecież to nie jest ważne, ważne jest to, że życie było wtedy tak piękne, pełne barw i ciekawe.

„Bezgrzeszne lata” to uroczy klasyk, przyjemny przerywnik w zalewie nowoczesnych książek, samych hitów i bestsellerów. Chwila oddechu i uśmiechu.

© 

Bezgrzeszne lataWydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1980

Oprawa: twarda

Liczba stron: 220

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6


„Klaudyna odchodzi” – Colette

klaudyna-odchodziWydawnictwo: W.A.B., 2011

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 184

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Annie, młoda kobieta, którą ukształtowała miłość do mężczyzny. Od lat, od czasu przemiany z dziewczynki w panienkę, zakochana jest w Alanie. Mężczyzna wywiera na nią olbrzymi wpływ, kształtuje ją tak, jak sobie tylko zamarzy, ukochana dostosowuje się do jego życzeń i marzeń. Przez lata wychował więc sobie doskonały materiał na idealną żonę.

Młodzi żyją sobie spokojnie, w każdym calu tak, jak to powinno być… według Alana oczywiście. Pewnego dnia decyduje się on pojechać na drugi koniec świata, zająć się masą spadkową, z odbioru której obiecuje sobie godziwy majątek. Annie jest zrozpaczona, nie wyobraża sobie spędzenia samodzielnie tak długiego czasu. Alan przygotowuje więc dla kompletnie niesamodzielnej żonki dzienniczek, w którym zapisuje jej najważniejsze domowe „przykazania” i wskazówki, musztruje ją a propos zachowania, gdy go nie będzie i wyjeżdża.

Annie ma poczucie, że straciła grunt i oparcie, nie potrafi się odnaleźć w rzeczywistości bez Alana. W pierwszych dniach spędza czas głównie samotnie, przezwyciężając ból opuszczenia – chwilowego, jednakże tak dla niej okrutnego. Potem, zgodnie ze wskazówkami męża, udaje się do jego siostry, zaczyna z nią bywać tu i ówdzie, a w końcu wyjeżdżają „do wód”. Razem z nimi przebywają tam też inni paryscy znajomi, między innymi Klaudyna z Renaudem. Mąż wyraźnie zaznaczył, że Kaludyna nie jest odpowiednim towarzystwem dla dobrze wychowanej mężatki, jednak los – złośliwie – stale splata ich ścieżki. A ich rozmowy powoli, lecz nieubłaganie, zaczynają mieszać Annie w głowie. Zaczyna rozmyślać nad życiem, małżeństwem, miłością, celowością wydarzeń i samodzielnością. Gdy do tego dochodzą jeszcze wydarzenia związane z jej szwagierką Annie porzuca to towarzystwo i ucieka, by w spokoju przemyśleć swoje życie i zapanować nad nim.

„Klaudyna odchodzi” to opis dojrzewania i rozwoju, otwarcia na świat i siebie samą. Widzimy tu przekształcenie z bezwolnej kukiełki w kobietę z krwi i kości. Tu Annie otwierają się w końcu oczy i widzi siebie i swego męża w prawdziwie przejrzysty sposób, opadają jej łuski z oczu, co oczywiście powoduje szok i potrzebę przewartościowania całego życia. Klaudyna jest silnie zarysowaną postacią drugoplanową, która jednakże wywiera największy wpływ na Annie. Nawiązuje się pomiędzy nimi specjalna relacja, która obydwu kobietom pozwala zrozumieć to, czego oczekują od życia.

Wyobrażam sobie, że i ten tom cyklu musiał wzbudzić wielkie emocje, przecież to wręcz manifest feministyczny, popierający pod każdym względem samodzielność kobiet. Jest to również kolejna bardzo dobrze napisana książka Colette, tym razem dodatkowo bogata  w psychologiczne przemiany bohaterów. Niecierpliwie czekam więc na publikację ostatniego tomu, już niedługo!

©

Recenzje poprzednich tomów:

„Klaudyna w szkole”

„Klaudyna w Paryżu”

„Małżeństwo Klaudyny”


„Małżeństwo Klaudyny” Colette

Wydawnictwo: W.A.B, 2011

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 220

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

Tom 1 – „Klaudyna w szkole”

Tom 2 – „Klaudyna w Paryżu”

*****

Piętnaście miesięcy podroży poślubnej może zmęczyć nawet Klaudynę. Żąda więc od Renauda powrotu do domu. Jednakże po powrocie okazuje się, że nie czuję się w domu, jego mieszkanie, jego służba jej nie zadowala, młoda małżonka tęskni za Montigny o tyleż mocniej, że po drodze wstąpili do tego miasteczka, nawet odwiedzili szkołę, poznali nowe uczennice, spędzili noc w sypialni w internacie. To wszystko rozbudziło dawne pragnienia i wspomnienia do tej pory zagrzebane pod kołderką niepamięci.

Klaudyna nie potrafi więc odnaleźć się w nowym życiu. Renaud wchodzi w wypracowane przez lata tryby – trochę interesów, sporo rozrywki. Bywa i przyjmuje, do tego samego zresztą namawia Klaudynę. Ona jednak na początku się opiera, z czasem powoli zmienia zdanie. A wtedy na ich drodze staje Rezi – piękna, eteryczna, drobna blondynka, która przykuwa uwagę Klaudyny. Powoli rośnie między paniami napięcie, które ujście może znaleźć tylko w zbliżeniu dusz i ciał. Tylko jak to zrobić, gdy obydwie są mężatkami bacznie obserwowanymi przez świat? I jak to pogodzić z miłością do Renauda?

Ta część zrobiła na mnie już mniejsze wrażenie. Klaudyna nie zachwyca tak bardzo urokiem, bezczelnością i sprytem, bardziej męczy niezdecydowaniem i chaotycznością. Miejscami wręcz mnie irytowała. Sama nie wie, co czuje do Renauda i Rezi, więc prowadzi z nimi swoistą grę. Owszem, Renaud traktuje ją czasami bardziej jak córkę, niż żonę, lecz ona sama daje mu ku temu powody. Zresztą jego to od samego początku intrygowało w Klaudynie, więc nie ma się tutaj czemu dziwić. A, gdy ona odkrywa, że chciałaby czegoś więcej, to nie jest w stanie tych pragnień jakoś wyartykułować, tylko szuka zaspokojenia tu i ówdzie. A to znowu prowadzi do efektu kuli śnieżnej, wydarzenia nawarstwiają się i prowadzą do takiego, a nie innego końca.

Inną sprawą jest to, że Klaudyna to ciągle – przynajmniej przez większość książki – niedojrzała panienka, której wydawało się, że jest dorosła. I to samo próbowała wmówić innym. A tak naprawdę tęskniła za życiem w domu rodzinnym, za szkołą, przyjaźniami, mruczącym kotem i rozpieszczaniem przez służącą. To właśnie w tym, że nie potrafiła dojść do tego, kim naprawdę jest i czego potrzebuje, upatruję źródło przynajmniej części problemów, które pojawiły się w tym tomie. Chociaż oczywiście nie wszystkie przyczyny wynikają z nieświadomości Klaudyny, nie zamierzam wybielać Renaud i Rezi. Jednakże Klaudyna w tej części trochę mnie rozczarowała i dlatego na jej głowie skupiła się większość mych gromów.

Ten tom jest bardzo… zmysłowy. Te wszystkie zapachy, smaki, kolory, westchnięcia, spojrzenia, guziczki i kosmyki włosów, Colette zatopiła się w zmysłowości. Zastanawiam się, jak tom pierwszy mógł wzbudzić taką sensację, a tom trzeci nie? A może zwyczajnie nie jestem tego świadoma i dlatego zakładam, że tylko pierwszy był skandalizujący. Dla mnie „Małżeństwo Klaudyny” jest potencjalnie o wiele bardziej bulwersujące dla dawnych salonów paryskich, niż tom pierwszy.

Mimo tego, ze ten tom zrobił na mnie ciut mniejsze wrażenie, to i tak jestem niezmiernie ciekawa tego, co wydarzy się w życiu Klaudyny, więc planuję sięgnąć po kolejny tom i opowiadania (ach, dlaczego ich nie wydano w styliste podobnej do tego nowego wydania?!). Bo Colette pisze w taki sposób, że to jedna wielka przyjemność czytelnicza, swoim stylem podbiła mnie i tyle!

© 

„Śmiech w ciemności” – Vladimir Nabokov

Wydawnictwo: Muza, 2010

Oprawa: twarda

Liczba stron: 246

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Pierwsze zdania książki i już zaskoczenie. Bo któż to decyduje się opowiedzieć całą historię już w pierwszym akapicie? Szaleniec! Nabokov jednak wprost pisze:

Żył sobie raz w niemieckim mieście Berlinie mężczyzna imieniem Albinus, bogaty, szanowany, szczęśliwy; pewnego dnia porzucił żonę dla młodej kochanki; kochał, lecz nie był kochany; i życie jego zakończyło się katastrofą.

No tak, można byłoby pomyśleć, po co ja mam to teraz czytać? A dlatego, że – jak to pisze sam autor – „szczegóły są mile widziane”. A w tej historii są wręcz najważniejsze! Bo w niej każdy detal się liczy, wiele z nich mogłoby z taką łatwością zmienić całą powieść w zupełnie inną historię. Poza tym dzięki temu, że wiemy, co się wydarzy, możemy skupić się na detalach właśnie, a także na jezyku, bohaterach, snutej historii i intrygach, jakie w życie bohaterów wprowadzał autor. A jest co poznawać!

Jest to dla mnie druga książka tego autora, którą miałam okazję przeczytać. Pierwszą oczywiście była znana powszechnie „Lolita”. Dawno, dawno temu próbowałam ją przeczytać, jednak poległam, nie dałam rady. Po latach sięgnęłam po nią ponownie i tym razem poszło dużo lepiej – doczytałam do końca, doceniłam ją jako dobrą książkę, ale niestety, nie porwała mnie, nie było między nami „magii”. Niepewnie więc sięgnęłam po „Śmiech w ciemności”, nie byłam przekonana, że powinnam kontynuować znajomość z tym autorem.

Ku memu zdziwieniu ta ksiażka podobała mi się o wiele bardziej od „Lolity”. A może ja w końcu dorastam do prozy tego autora? Albo przez te lata zmienił mi się trochę gust czytelniczy? Zresztą, nie jest to ważne, ważne jest, że „Śmiech w ciemności” to bardzo dobra książka.

Nie wiem, czy już mogę ośmielić się i napisać, że Nabokov wielkim pisarzem był, na to chyba muszę poznać więcej jego książek. Ale muszę mu przyznać ogromną umiejętność w tworzeniu postaci, budowaniu fabuły, bawieniu się ironią, igraniu zarówno z bohaterami, jak i z czytelnikiem. A to wszystko przy użyciu takiego pięknego języka, że tylko czytać się chce! Nie wiem, jak innych czytelników, ale mnie autor uwodził zdaniami takimi, jak poniższe:

„Elektryczna furgonetka z mleczarni śmietankowo turlała się na grubych oponach” (str. 63)

„Nawet młode, świeże powietrze nie przywykło jeszcze do pohukiwań dalekich pojazdów; delikatnie chwytało te dźwięki i niosło je dalej niczym coś kruchego i cennego” (str. 63)

„Pod wpływem samotności stał się drażliwy jak stara panna i teraz chorobliwie delektował się własną urazą” (str. 163)

Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo spodoba mi się to, jak Nabokov bawi się językiem.

Fascynujące jest to obserwowanie upadku na życzenie. Bo przecież Albinus od samego początku pożąda ot rozrywki, miłostki, uniesień, potrzebuje odmiany. A, że trafia na Margot, to już inna sprawa. On, w średnim wieku, ustatkowany mieszczanin, nagle traci rozum. Chociaż można się zastanawiać, czy aby tak do końca? Bo przecież nie dąży do rozwodu z żoną, próbuje unikać tego tematu, tak, jakby nie zakładał, że Margot może być dla niego kimś więcej, zagościć w jego życiu na dłużej. A Margot? Ta piękna, jednakże wyrachowana i okrutna młoda kobieta, czego ona tak naprawdę pożąda i co za tym stoi? Czy aby wszystko można złożyć na karb trudnego dzieciństwa i burzliwej młodości? Czy to usprawiedliwia jej podłość w traktowaniu kochanka? A do tego wszystkiego Rex. Jak można być tak podłym, by zachowywać się tak, jak on? Jak bardzo trzeba mieć zepsutą psychikę? Co go pcha do takiego zachowania?

Na dodatek jest to powieść z wieloma możliwymi interpretacjami i kryjąca sporo potencjalnych innych zakończeń. Wystarczyłoby zmienić jeden detal, by zmienić wszystko, piękne odzwierciedlenie teorii chaosu. Wielość interpretacji jest też zachwycająca, nawet dla takiego laika, jak ja. Już sam tytuł daje pole do popisu. A stwierdzenie „miłość jest ślepa” nigdy nie było chyba tak pełne możliwych rozwinięć. Imię Albinus też można ciekawie poprowadzić od albinizmu do tej symbolicznej ciemności tytułu. Można się pobawić także wielością mądrości ludowych i porzekadeł, którymi można byłoby wyśmienicie „ilustrować” akcję tej powieści.

Tę mocno filmową powieść wieńczy Leszka Engelkinga, ciekawe podsumowanie powyższej lektury. © Agnieszka Tatera

PS. Wyniki losowania podam jutro 🙂

„Klaudyna w Paryżu” – Colette

Wydawnictwo: WAB, 2011

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 240

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

„Klaudyna w szkole” – recenzja

*****

W czasie mego pierwszego literackiego pobytu w Montigny polubiłam zadziorną i zwariowaną Klaudynę. Tym razem splot okoliczności powoduje, że ojciec Klaudyny podejmuje decyzję o przeprowadzce do Paryża. Dla Klaudyny jest to ciężki cios, nie umie się przystosować, tak źle jej się żyje w mieście świateł źle, że rozregulowane nerwy wpędzają ją w chorobę.

Po długich kilku miesiącach Klaudyna powolutku wraca do życia. Zaczyna nawet wychodzić z domu, najpierw nieśmiało, potem z coraz większą ciekawością. Razem z ojcem jadą w końcu odwiedzić jego siostrę, u której poznają jej wnuka – Marcela. Tenże rówieśnik bardzo szybko zostaje towarzyszem Klaudyny, zwierzają sie sobie, otwierają swe serca, ale także dokuczają sobie i drażnią swe zmysły. Na scenę wkracza także ojcec Marcela – Renaud. Intrygujący mężczyzna, który swoją tajemniczością i lekką bezczelnością budzi zainteresowanie Klaudyny. Jednocześnie jego relacje z Marcelem są bardzo chłodne, ojciec i syn wyraźnie za sobą nie przepadają. Jak odnajdzie się Klaudyna w tym trójkącie?

Ten tom jest inny od pierwszego – mniej w nim podlotkowatego rozbrykania i młodzieńczego zachwytu życiem. Klaudyna troszkę dojrzewa, przeżyła mocno rozstanie z poprzednim życiem. Sporo tutaj przemyśleń dotyczących jej życia, tego, co się z nią dzieje etc. Klaudyna przeżywa pierwsze zauroczenie mężczyzną, niby taka oczytana i osłuchana, nowomodna, ale jednak niedoświadczona i w gruncie rzeczy mniej otwarta, niż jej samej się wydawało. Mamy tu też wątki dalszych losów jej przyjaciółek, których życie potoczyło sie bardzo różnie, często zaskakując Klaudynę i dając jej powody do różnorakich przemyśleń.

Jednocześnie – i paradoksalnie – to ciagle ta sama rozkoszna powieść! Te opisy relacji międzyludzkich, te wizyty towarzyskie, koncerty, podróże bryczką na gumach, kostiumy, rękawiczki, karczki i rozpacz nad ściętymi włosami. Uwielbiam takie klasyczne powieści wlaśnie za styl, za świat w nich przedstawiony, za urok tych opowieści.

Serdecznie polecam cykl o życiu tej wariatki, którą lubić można z jej wszystkimi zaletami i wadami. Urocze książki, pełne czaru dawnych lat. Czytam je z wielką przyjemnością! © Agnieszka Tatera