Co może jeden człowiek? ("Zapisane w kartach" Anne Bishop)

oracle-cards-437688_1920

Jak ja nie lubię pisać o kolejnych częściach cyklu! A jak bardzo nie lubię pisać o ostatnim tomie! Jak to zrobić bez spojlerowania dla tych, którzy przypadkiem jeszcze tej serii nie znają, a może chcieliby poznać? Jak napisać, by miało to sens? Znacie może satysfakcjonującą metodę?

W każdym razie – „Zapisane w kartach” kończy cykl „Inni” Anne Bishop. Cykl naprawdę fajny, z pomysłem i jajem. To żadna wielka literatura, ale literatura rozrywkowa jak złoto, czyta się doskonale. I może to jest wyjście, opisać wrażenie z całości?

Po konflikcie między ludźmi i Innymi część ludzkiego świata zniknęła, a reszta stoi na skraju przepaści. Inni muszą zadecydować, czy zniszczą nasz gatunek, czy dadzą jednak wybranej części szansę na odbudowanie relacji. Chcą poobserwować ludzkie zachowania i z tego względu pozwalają, by na Dziedziniec w Lakeside został przyjęty Cyrus Montgomery, brat zaprzyjaźnionego z Innymi policjanta. Jednak nie reprezentuje on tej dobrej strony, to cwaniaczek, który tylko myśli, jak wykantować kolejne osoby, zrobić kolejny szemrany biznes, za nic mając kogokolwiek poza sobą, nawet własne dzieci. Starsi myślą, że będzie to dobry obiekt do obserwacji, by sprawdzić, jak jeden zły osobnik jest w stanie wpłynąć na stado. Nie wiedzą jednak, na co się zgodzili…

W tej części Anne Bishop skupiła się na naszym gatunku, jego funkcjonowaniu, wpływie na świat (niestety, często destrukcyjnym), na tym, jak jednostka wpływa na grupę, jak bardzo teoretycznie drobne czynniki wpływają na obraz całości. Jak kamyk rzucony do wody wywołuje fale, tak i każda nasza decyzja ma potencjalny wpływ na świat dookoła nas. W ten lub inny sposób.

To, co bardzo lubię w tej serii, to bohaterowie, szczególnie Inni. Wyobrażenie Wilczej Straży, Sanguinatich, Wroniej Straży, Żniwiarza czy też żywiołów pogody w postaci kucyków – bezcenne! Strasznie mi się to podoba, takie kreatywne podejście, na jakie się nie natknęłam od dłuższego czasu w literaturze rozrywkowej. Do tego ci bohaterowie są zwyczajnie fajni, mają cechy charakterystyczne, które sprawiają, że przywiązujemy się do nich, jak do naszych znajomych – są opiekuńczy, marudni, upierdliwi, kochani, wredni, pełen miks wrażeń. Każdy jest jakiś, niezależnie, czy jest to bohater pierwszo- czy trzecioplanowy. I za to wielkie brawa dla autorki!

Bardzo podoba mi się także system Dziedzińców, miast pod wpływem tej lub innej grupy Innych, całość relacji międzygatunkowych. Przyznaję, że często w trakcie czytania bliżej mi było do Innych, niż do ludzi z całym spektrum naszych wad.

Interesująca była także relacja wieszczki krwi, głównej bohaterki – Meg z szefem Wilczej Straży – Simonem. Bardzo ładnie stworzony i poprowadzony wątek związku między dwoma gatunkami, w którym to związku potrzebne są niezmierzone pokłady cierpliwości, dobrej woli, otwartości i gotowości do nauki. Na dodatek prowadzony subtelnie, nienachalnie, z poczuciem humoru (jak zresztą w całej książce). Brawa za delikatność! A właściwie tak bardzo można tę relację potraktować jako przykład relacji generalnie – między bardzo różnymi osobami, przedstawicielami dwóch narodów, grup społecznych etc.

Podsumowując, bo się rozgadałam – serdecznie polecam cykl „Inni”, ja bawiłam się zacnie i z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych tomów! Jest mi bardzo żal rozstać się z takimi bohaterami, ale po cichu liczę, że autorka zafunduje nam w przyszłości coś równie fajnego!

Zdrada i odkupienie ("Pan Ciemnego Lasu" – Lian Hearn)

shikanoko

Książę Opat nie żyje. Shikanoko po zwycięskiej walce ucieka w głuszę, jest przerażony tym, że jego magiczna maska jelenia wydaje się być teraz jednością z jego twarzą, nie może jej zdjąć, czuje się jak kuriozum, dziwoląg. Bohater i wybawca, którym chciano by go ochrzcić, znika na dziesięć lat.

W kraju narasta susza i niepokoje społeczne. Ludzie zaczynają coraz głośniej szemrać, że równowagę przywróci tylko odnalezienie zaginionego następcy tronu – księcia Yoshimoriego i posadzenie go na tronie cesarza. Tylko gdzie on jest? I czy zechce wrócić? Kto mógłby przeprowadzić taki zamach stanu? Shikanoko przecież zniknął w Ciemnym Lesie. A na świecie jest tylko jedna osoba, która może przekonać go do tego, by podjął się tej ryzykownej misji…

Pierwsza część jest powolna, snują się sieci między bohaterami, pajęczyna akcji tkana jest powolnie i uzupełniana przez szczegóły militarne, kulturowe, ekonomiczne. Chociaż głównie poznajemy bliżej tych bohaterów, którzy w tej dziesięcioletniej przerwie dorastali, dojrzewali, zyskali własne motywacje i doświadczenia. Stopniowo autorka prowadzi ich w kierunku finału, łączy ich losy, wyznacza im role, prowadzi do celu. W drugiej połowie akcja nabiera tempa, by zakończyć się interesującym finałem, którego w pełni nie zdołałam przewidzieć wcześniej. Fajną zagrywką jest też pojawienie się na mgnienie oka łącznika z drugim cyklem tej autorki.

Cztery tomy opowieści o Shikanoko i losach cesarstwa to ciekawa lektura, której orientalny, a do tego często mroczny, pełen przemocy i magii klimat zapewne trafi do gustu wielu czytelnikom. To opowieść z jednej strony o honorze, odwadze, dążeniu do celu, z drugiej pełna zdrady, nienawiści, przemocy. To lektura dla wszystkich osób otwartych na nowe literackie światy oraz oczywiście dla tych, którzy lubują się w orientalnych historiach. Mnie się podobało, świat przedstawiony w tym cyklu zaintrygował mnie i pochłonął dosyć mocno, mimo tego, że czytałam go w czasie bardzo intensywnym, pełnym wydarzeń. Polecam!

Nie mogę przemilczeć przecudownego wydania obu tomów, gratka! Niestety, nie mogę Wam pokazać razem obu tomów, bo jeden jest w Krakowie, a drugi u mnie, musicie mi uwierzyć na słowo, sprawdzić w księgarni lub wygooglować 🙂

Poszukując sprawiedliwości ("Cesarz Ośmiu Wysp" – Lian Hearn)

cow

„Opowieści rodu Otori” mam na półce od lat. Cierpliwie czekają na swoją kolej, marzy mi się dłuższy urlop, w trakcie którego usiądę i pochłonę pięć tomów jeden po drugim… Gdy jednak trafiła mi się okazja przeczytania początku nowego cyklu, postanowiłam spróbować, tym bardziej, że niesamowicie kusiło mnie to piękne wydanie. Jak wypadło moje pierwsze spotkanie z Lian Hearn?

Najpierw długo i powoli wchodzimy w zbudowany przez autorkę świat. Klimat średniowiecznej Japonii – władcy feudalni, cesarz, słudzy, duchy, magia, ofiary, ceremoniały – jest wciągający i interesujący. Do tego dostajemy zbiór bohaterów, którzy zdecydowanie będą oddziaływać na czytelnika.

Z jednej strony młodzieniec, który traci ojca w rozgrywce z nieczystymi siłami i którym ma się opiekować stryj. Jednakże dybie on na życie dziedzica, gdy chłopak umrze, to cały majątek trafi w jego ręce. Jednak Kazumaru udaje się przeżyć, trafia pod opiekę wielkiego czarownika i w tym momencie zaczyna się właściwie nowe życie chłopaka.

Z drugiej strony mamy pana Kiyoyori, starszego syna możnego rodu, który pragnie tylko spokojnie żyć. Jednakże decyzja ojca i głowy rodu jest nieubłagana – Kiyoyori ma „przejąć” żonę młodszego brata i jego majątek, stanąć po jednej stronie wielkiego stronnictwa, a młodszy brat ma wyjechać i wejść do drugiego stronnictwa możnowładców. W ten sposób zawsze jeden z nich będzie u władzy. Jednakże ojciec nie rozważył wszystkich skutków swej decyzji…

Do tego jeszcze mamy postać księcia opata, wielkiego pana, który jest mistrzem intryg i szpiegów, a który postanowił posadzić na tronie cesarstwa swego człowieka, nie patrząc na to, co taki ruch oznacza dla całego kraju. Przeprowadza zamach, jednakże kilkuletni następca tronu – Yoshimori – znika i nikt nie wie, co się z nim stało. A kraj stopniowo zaczyna odczuwać skutki decyzji opata, chaos i zniszczenie rozlewa się powoli na coraz szersze jego połacie.

A gdy dodamy do tego jeszcze pomniejsze postaci, które także wpływają na akcję, tych wszystkich mędrców, magów, ukochane kobiety, córki, żony, to robi się wielowarstwowa opowieść o pragnieniach, zemście, miłości, władzy i sprawiedliwości. Bardzo uniwersalna historia osadzona w bardzo szczególnym świecie, doskonała kombinacja.

Lian Hearn zdecydowanie potrafi snuć opowieści, tworzyć wciągający klimat i interesujący świat. Przeczytałam „Cesarza Ośmiu Wysp” z zainteresowaniem, oczywiście na początku trochę musiałam się oswoić z tymi wszystkimi nietypowymi dla nas nazwami i nazwiskami, ale później szło już jak po maśle. Na tyle, na ile mnie to oceniać, Hearn udało się wytworzyć ten swoisty klimat powieści związanych z Japonią, co bardzo mi się podobało, stęskniłam się za nim, ale właśnie w takim wydaniu, niekoniecznie w wydaniu tych wszystkich opowieści o kurtyzanach, których zalew na rynku przeżywaliśmy dobrych kilka lat temu.

Wydanie jest przepiękne, zobaczcie sami! Piękna, klimatyczna okładka, twarda oprawa, tasiemka zamiast zakładki i brzegi kartek farbowane na czerwono. Cudo!

Jedyny brak, jaki odczuwałam, to opis, jak ma się ten tom do całości. Po zerknięciu do Internetu już wiem, że MAG wydał dwa pierwsze tomy w jednym zbiorze i że niedługo otrzymamy kolejne dwa w następnym i tym samym cały cykl w polskim wydaniu zamknie się w dwóch tomach. To jest według mnie istotna dla czytelników informacja, która powinna być uwzględniona na okładce. Ale to jedyny pierdół, do którego się przyczepię, bo naprawdę podoba mi się ta opowieść.

Jeżeli szukacie powieści fantasy inspirowanej Japonią, to „Cesarz Ośmiu Wysp” będzie dobrym wyborem!

Podróż w nieznane ("Bramy światłości. Tom 1" – Maja Lidia Kossakowska)

abaddon

Premiera 11 stycznia

Cykl Anielski powraca!

Pan odszedł, Jasność zniknęła… Taka wiadomość dociera do regenta Królestwa – Gabriela. Jest to niepokojące, anioł nie pamięta, żeby wydarzyło się to kiedykolwiek wcześniej, ale początkowo nie napawa go to wielkim niepokojem. Do momentu, gdy z wyprawy badawczej wraca podróżniczka i naukowiec, Sereda, była uczennica Rajzela. Anielica twierdzi, że natknęła się na obecność Pana na krańcach świata, tam, gdzie nikt by się tego nie spodziewał. Tylko czy to aby na pewno światłość pańska, czy też może podstępne działanie Antykreatora? To trzeba sprawdzić!

Gabriel decyduje, że musi wyruszyć wyprawa, która sprawdzi, co tak naprawdę dzieje się w tych nieznanych i niebezpiecznych rejonach. Sereda dostaje olbrzymie wsparcie od regenta, a do opieki – ku frustracji Rajzela – przypisany zostaje Abaddon, Anioł Zagłady. I tak oto zaczyna się podróż w nieznane! Wariacka, pełna niebezpieczeństw, a na dodatek powodująca zamieszanie również w piekle, gdzie Lucyfer nie wytrzymuje i… Sprawdźcie sami, nie zamierzam spojlerować!

Powrót do tego cyklu to czysta przyjemność! Nadal uwielbiam Abaddona, Piołuna – Boską Bestię (ach, cóż to jest za koń!), Lucka, Asmodeusza i jego nietypowego kota, poznawanie ich dalszych losów to czysta przyjemność. A że autorce wyobraźni nie brakuje, to światy, które przemierzają bohaterowie są pełne niespodzianek. To, co urzekło mnie najbardziej, to stworzenie miejsca, w którym można natknąć się na taki miks bóstw, jakie mało kto nam zafundował. Mamy tu bóstwa hinduskie, syberyjskie, arabskie i wiele innych, przecudowny miks! To nie jest jednak słodki światek, pełen pyzatych aniołków i uroczych wróżek, tu czyhają na Ciebie demony, zaatakować Cię mogą Rakszasowie, a spod wody wyskoczyć może nagle leukrotta. Do tego czeka Cię pokonywanie miejsc takich jak Wodospad Dusz czy Las Noży, nie będzie łatwo, oj nie…

Bohaterom nie jest też łatwo pod względem duchowym. Jest to dla nich typowa „droga ku oczyszczeniu”, w trakcie której dojrzewają, przepracowują swoją przeszłość, zaczynają rozumieć pewne rzeczy. Bardzo lubię w tym cyklu to, że bohaterowie nie są jednoznaczni, anioły nie są idealne, diabły też nie są li i jedynie diabelskie. Często przeżywają dylematy, które dobrze znamy my, ludzie.

Są pewne drobiazgi, nieścisłości, do których mogłabym się przyczepić, ale byłoby to czepianie na siłę, więc odpuszczę. Bo generalnie to jest naprawdę solidny kawał rozrywki i to rozrywki nieschematycznej, pomysłowej. Jestem bardzo ciekawa, na kiedy przewidziany jest drugi tom, bo ten pierwszy kończy się tak, że miałam ochotę autorkę udusić 😉

Tym, którzy nie czytali jeszcze książek z tego cyklu przed lekturą tego tomu polecam przeczytanie wcześniejszych (tyle frajdy przed Wami!), ale generalnie rekomenduję tę barwną, potoczystą i wciągającą powieść wszystkim miłośnikom fantastyki.

Wieloksiąg różności (#15)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Pierwszy wieloksiąg od sierpnia! Długaśna przerwa, aż dziwne, bo z pisaniem ciągle tak sobie, więc wydawałoby się, że takie krótkie formy powinny mi iść łatwiej. Tak czy owak, dzisiaj mam dla Was trzy, bardzo różne książki.

*****

siła niższa„Siła niższa” – Marta Kisiel

Po sześciu latach czekania fani „Dożywocia” doczekali się wreszcie swoistej kontynuacji. O moich zachwytach nad tą książką piałam przez lata wszędzie, gdzie się dało, zaczynając oczywiście od bloga. Możecie więc sobie wyobrazić, jak wysokie były moje oczekiwania.

Po utracie Lichotki Konrad wraz z „przyległościami” ląduje w nowym domu. Staje przed wieloma wyzwaniami – utrzymanie bardzo specyficznej gromadki domowników, utratę jednych z nich, pozyskanie nowych, problemy z nierzetelnymi współpracownikami, rozchwianie psychiczne u niektórych. Ma na głowie tyle, że nic dziwnego, że nie śpi, pada na twarz ze zmęczenia i tylko myśli o tym, jak sobie ze wszystkim poradzić. Żeby nie spojlerować, to napiszę tylko, że z małą anielską pomocą. No dobra, pewien Wiking też będzie miał niemały wkład w akcję. A będzie się działo, że hej!

Muszę przyznać, że chyba postawiłam poprzeczkę zbyt wysoko. Lub przez tych sześć lat mocno się zmieniłam – i ja, i moje poczucie humoru. A może zły moment wybrałam na tę lekturę, może to skrajne wyczerpanie, zabieganie i stres nie pozwoliły mi się odpowiednio zanurzyć w rozkosznej powieści? W każdym razie tym razem nie było zarykiwania się na głos, rechotu słyszalnego u sąsiadów, płaczu ze śmiechu. Było kilka uśmiechów, ze dwa parsknięcia i tyle. Trochę rozczuleń i owszem. Bo to generalnie jest bardzo przyjemna, ciepła, urocza, rozczulająca powieść z przesympatycznymi bohaterami. Rozrywka dobrej klasy i czystej wody. Ale „efektu Dożywocia” nie było. Może to też dlatego, że ta powieść jest jednak pod mocnym wpływem rodzicielstwa, w przeróżnych odsłonach i wariacjach? Może dlatego nie odnalazłam się w niej tak dobrze, jak w pierwszej?

W każdym razie jeżeli szukacie lektury, która uprzyjemni Wam jesienne czy zimowe wieczory, przyniesie uśmiech i relaks, to jest to świetny wybór. Polecam!

pchli pałac„Pchli pałac” – Elif Shafak

Akcja powieści rozgrywa się w Stambule, w Pałacu Cukiereczek. Ten dom, który wybudowany był dla bogatej rosyjskiej rodziny stał jakiś czas opuszczony, aż pozwolono na wynajęcie wszystkich mieszkań. Powoli zapełnił się mieszanką, która odzwierciedla to niesamowite miasto – barwną, wielokulturową, przedziwną, wierzącą w różnych bogów, bogatą w różnorodny miks poglądów, doświadczeń, marzeń. Autorka przedstawia czytelnikom każdą z osób/rodzin zamieszkujących w Pałacu, a następnie zaczyna opowiadać ich historie, splatać je ze sobą i prowadzić powolutku do interesującego finiszu.

Była to druga książka Elif Shafak, którą czytałam. Myślę, że przeczytam i kolejne, bo jej twórczość mnie intryguje. Chociaż z tych dwóch bardziej podobało mi się „Czarne mleko”, co mnie samą dziwi, bo to nie jest książka, która powinna mi przypaść tak bardzo do gustu. A tu proszę, sjurpryza. W każym razie już po tych dwóch powieściach mogę powiedzieć, że autorka to bystra obserwatorka rzeczywistości, umiejętnie opowiada historie, snuje je leniwie, z dbałością o szczegóły psychologiczne i oddanie realiów. Polecam tym, którzy chcą odrobiny odmiany po literackiej kombinacji Polska-USA-trochę Wielkiej Brytanii…

Nieśmiertelny„Nieśmiertelny” Catherynne M. Valente

Książka ta powstała ponoć na bazie starej rosyjskiej bajki o Marii Morewnie, Iwanie i Kościeju Nieśmiertelnym. Valente jednak opowiada nową jej wersję, magiczną i świeżą, okraszając także dodatkami z innych podań słowiańskich, a także… socrealizmem. To właśnie w jej opowieści skrzaty domowe zawiązują komitet domowy, w społeczeństwie panuje strach przed systemem, realia brzmią znajomo.

W każdym razie główną bohaterkę – Marię Moriewną – poznajemy, gdy wypatruje kolejnych ptaków uderzających w ziemię i zamieniających się w pięknych młodzieńców przychodzących prosić o rękę jej starszych sióstr, a w końcu i jej. Ale dla niej los przeznaczył kogoś dużo bardziej spektakularnego, ma zostać żoną Kościeja Nieśmiertelnego, Cara Życia. I tak oto Maria trafia pomiędzy życie i śmierć, odwieczną walkę, która wydaje się być z góry skazana na porażkę.

Książka ta, pełna baśniowych stworów, nowego spojrzenia na stare baśnie i ich bohaterów jest powieścią ciekawą, jednak nie porywającą. Czytało mi się ją powoli, lektura trochę mnie męczyła i sama nie wiem, dlaczego tak było. Czy to ze względu na specyficzny styl, czy może przeładowanie pomysłów, trudno mi zadecydować. Jednakże jest to gratka dla wielbicieli fantastyki nietypowej i dla tych, którzy lubują się w nowych wersjach baśni, opowieści, mitów, historii.

*****

To byłoby na tyle na dzisiaj. Za oknem plucha, spotkanie odwołane, więc wracam na kanapę z książką. Chociaż sumienie woła: „poćwicz! ugotuj! posprzątaj!”. Za chwilę…

Podróż przez czas i życie ("Czasomierze" – David Mitchell)

uczta_wyobrazni_czasomierze

„Czasomierze” to jedna z najbardziej niezwykłych książek, które przeczytałam w ciągu ostatnich kilku lat. Niezwykłych, wymagających, żądających od czytelnika uwagi.

Klamrą spinającą sześć opowieści jest Holly Sykes. Poznajemy ją w 1984 roku jako zbuntowaną nastolatkę, która ucieka z domu. Nie wiemy jeszcze, czego się spodziewać. Wiemy tylko, że dziewczyna jest dziwna, a rzeczy, które ją spotykają – jeszcze dziwniejsze. Jednak szczególny dar, którym ją obdarzono nie przygotowuje nas na to, co czeka nas pod koniec powieści.

Jednakże najpierw, powoli i mozolnie podróżujemy przez czas. Każda z części (oprócz początkowej i końcowych) to inny bohater, inna historia, jednak wszystkich łączy właśnie Holly. Nie zamierzam Wam opisywać szczegółów, to zbyt bogata opowieść, by w krótkim tekście opisać chociaż najważniejsze części fabuły, w każdym razie musicie mi uwierzyć w jedno – autor funduje czytelnikom najpierw powolne wgryzanie się w historię, a potem jazdę bez trzymanki!

Bo też dwie ostatnie części… Przedostatnia jest niewiarygodna, bitwa, przedstawiona walka jest barwnym i interesującym konceptem. A ostatnia z kolei to przerażająca wizja przyszłości, jedna z tych, które zostają nam w głowach i czasami wyłażą na wierzch zmuszając do rozmyślań pod hasłem „a co, jeżeli taka sytuacja jest bliżej niż dalej?”

Tak czy siak, „Czasomierze” to kawał niezwykłej literatury, odjechanej, świeżej, rzadko spotykanej. Tylko dla czytelników, którzy będą umieli jej poświęcić czas, uwagę i nie boją się wyzwań. Lepsza do czytania w trakcie wolnego weekendu, niż – jak to było w moim przypadku – po kilka stron przez chyba miesiąc. Tak nie róbcie. Czytajcie i zastanawiajcie się nad życiem, rzeczywistością, wartością człowieka, naszej kondycji moralnej…

Chorobowy stos

Część z Was widziała moje wczorajsze zdjęcie z prawą ręką w ortezie i na temblaku, które wrzuciłam na FB. Nabawiłam się jakiegoś przedziwnego zapalenia kaletek maziowych czy czegoś w ten deseń i wylądowałam z unieruchomioną ręką na zwolnieniu do końca tygodnia. Minimum! 😦

Mam więc czas, by przez pół dnia klepać w lierki i po jednej lierce, powoli, lewą ręką tworzyć wpis. Ale wybrałam mniej obciążającą notkę, czyli stosik. Tym chętniej, że wieki tu takowego nie było!

  • aktualnie czytany „Wodny nóż” Bacigalupiego – od Wydawnictwa Mag.
  • „Krew nie woda” Pawlak – prezent od autora.
  • „Dom po drugiej stronie lustra” Tait – prezent od pewnej blogerki.
  • „Zaginięcie” Mróz – od Wydawnictwa Czwarta Strona. Wczoraj doczytałam, teraz poczeka na opisanie.
  • „Srebrny orzeł” Kane – od Wydawnictwa Znak.
  • „Ember in the Ashes. Imperium Ognia” Tahir – od Wydawnictwa Akurat.
  • „Między młotem a piorunem” i „Raz wiedźmie śmierć” Hearne oraz „Księżyc nad Soho” Aaronovitch – pożyczone od Oisaja.

stos ksiazek

Szkoda tylko, że nawet czytanie książek średnio mi teraz idzie. Najlepiej na czytniku, więc korzystam i zczytuję swoje książki styczniowe. Ale powyższe też ciągną, więc kombinuję.

Jak Wam się podoba mój stosik?

PS. Uffff… szalenie męczące takie pisanie!

Powrót do przeszłości ("Zaginiona" – Andrzej Pilipiuk)

alchemia
Fot. Brian Hathcock (flickr)

Premiera 8 października!

Po latach przerwy wracamy do kuzynek Kruszewskich. Odkurzamy cykl i do czytania! Piękne panie żyją nadal w Krakowie, spokojnie przeżywając dzień po dniu. Jak zawsze – jest tak tylko do czasu…

W pierwszej części książki – krótkiej powieści – w ich życiu pojawia się mapa, stara, ręcznie rysowana, interesująca jako ozdoba mieszkania. Jednakże na aukcji walczy o nią grupa osób, a jedna z nich rozpoznaje i pozdrawia alchemiczkę. Już to jest intrygujące, a gdy jakiś czas później reprezentantka tej grupy ponownie pojawia się na horyzoncie, to robi się tylko ciekawiej. Morderstwa, poszukiwanie wskazówek, ucieczki, a do tego tajemnicza wyspa, o której praktycznie nikt nic nie wie, błękitna róża i śmiertelna choroba trapiąca długowiecznych alchemików. Niezła miks, prawda?

Drugi utwór to opowiadanie, w którym bohaterki mają za zadanie zająć się dziewczyną, która… właśnie, nie jest jasne, która co! Straciła duszę? Została opętana? Jednego dnia normalna nastolatka, a drugiego bezwolne ciało, funkcjonujące w miarę sprawnie, ale jakby bez duszy. Zero kontaktu, zero reakcji na cokolwiek. A w jej historii przewijają się coraz częściej tajemnicze stare skrzypce. Jaki mają związek z tym, co spotkało dziewczynę?

I tu, i tu dzieje się – jak zwykle – mnóstwo akcji, a czytelnik błyskawicznie zostaje wciągnięty w jej wir. Dałam się wciągnąć, a po upływie kilku dni jestem w stanie na zimno spojrzeć na moje odczucia z lektury. Nie wiem, dlaczego autor zdecydował się – po wielu latach – wrócić do tego cyklu. Wiem tylko, jakie były moje wrażenia. A były one lekko mieszane.

Nadal jest Pilipiuk w Pilipiuku. Lekki styl, duża doza humoru, odjechane pomysły, sporo inspiracji historią i ten sam fajny klimat, który był w całym cyklu. Dobrze poczuć się, jak u znajomych z wizytą. Bardzo lubię ten cykl, jest moim ulubionym tego autora i od początku chciałabym, by był zdecydowanie dłuższy. Ale…

Ale mam wrażenie, że albo się autorowi czas kończył, albo cierpliwość do kuzynek. Co z tego, że pomysły fajne, jak wszystko poszło jakoś tak… za prosto, za szybko, za hollywoodzko? Szczególnie w powieściowej części przeszkadzała mi ta powierzchowność typu: problem? Masz rozwiązanie! Opowiadanie – paradoksalnie – wydawało mi się trochę lepiej rozwiązane fabularnie. Trochę mi szkoda.

Muszę więc napisać, że „Zaginiona” jest niestety według mnie słabsza od pierwszych trzech tomów. Ale to są nadal kuzynki – ich charakterki, ich poczucie humoru, ich szalone pomysły i brawurowe wprowadzanie tychże pomysłów w życie. Bo kto inny wpadłby na to, by zasypaną rzekę…, albo nie, czytajcie znami, nie zabiorę Wam radości odkrywania tych scen.

Jeżeli lubicie ten cykl, to sięgnijcie. Mimo lekkiego spadku formy, ciągle warto ponownie wpaść z wizytą do kuzynek Kruszewskich! A ja czekam teraz na coś nowego od Andrzeja, najchętniej pełnokrwistą powieść!

PS. Kompletnie nie rozumiem kierunku, w jakim FS idzie z okładkami. Od świetnych okładek, które były w stylistyce rozpoznawanej przez każdego fana tego wydawnictwa, po coś, co mogłoby stać na półce w dziale „harlekiny” i ginęłoby w tłumie. Dlaczego?! Zestawienie przygotował Korvo z bloga Zabookowany:

Kuzynki

zaginiona pilipiukWydawnictwo: Fabryka Słów, 2014

Oprawa: zintegrowana

Liczba stron: 352

© 

Przedpermierowo: "Każdy musi płacić" – Robert Foryś

każdy musi płacić baner

Premiera już jutro, 5 lipca!

Tak właśnie wydawca promuje najnowszą książkę Roberta Forysia. Czy słusznie? Nie mnie decydować, bo saga Martina ciągle jeszcze przede mną. Wiem, wiem, wstyd, ale cóż 😉 Przechodząc jednak do meritum…

Justycjariusz Tankrid przybywa do Wyrburga, by przeprowadzić śledztwo w sprawie morderstw dziewczynek. Ginęły okrutną śmiercią, podejrzani są ludzie z otoczenia hrabiny, przewija się też motyw upiorów i magii. Wydawałoby się, że ma on proste zadanie do wykonania, jednak nie przewiduje, że ścierać się będzie tutaj interes wielu możnowładców. A jeszcze na jego drodze stanie wiele kiedyś dla niego znacząca wstawienniczka Armina. Jak jej obecność na zamku wpłynie na śledztwo i jego rezultaty?

Maja, nowicjuszka w klasztorze w Liedelsn. Dziewczyna obdarzona jest dużym darem, więc jej przyszłość jako czcigodnej matki wydaje się rysować spokojnie i bezproblemowo. O ile tylko dotrwa do dnia, w którym przejdzie test. Uwzięła się na nią jedna ze starszych kandydatek – magistrantka Zoe. Czy jej los to klasztorne mury i pomoc możnowładcom?

Sanitariusz Heinz Jareński, naturalny syn cesarza Meryjskiego, którego los i knowania na dworze rzuciły na długie daleko od dworu ojca, zostaje wysłany jako emisariusz, który ma przekazać ojcu wiadomość i prosić o pomoc. A cesarz ma wobec niego plany i zmusza go do pozostania razem z nim. Jednakże nie odkrywa kart, więc Heinz może się tylko domyślać, o co ojcu chodzi.

A w tle tych wszystkich wątków jest sprawa najpotężniejsza – rozgrywki o władzę między możnowładcami Wiary a cesarzem Henrykiem II. Zetrą się tutaj dwa niezmiernie potężne stronnictwa. To oparte o religię ma swoje plany co do cesarstwa,  możliwości moją wielkie, ciekawe, czy uda im się przeprowadzić te plany…

Dawno temu czytałam inną powieść tego autora – „Początek nieszczęść królestwa” – i nie zrobiła ona na mnie wielkiego wrażenia. Muszę jednak przyznać, że „Każdy musi płacić” wyszło autorowi zdecydowanie lepiej. Dwa największe zarzuty – niedopracowani bohaterowie i wrażenie chaosu fabularnego – tutaj właściwie nie istnieją. Wprawdzie tom robi wrażenie tylko przekąski podrażniającej apetyt, ale zakładam, że takie jest założenie autora, bo zapowiada się chyba dłuższy cykl. Piszę chyba, bo nie znalazłam potwierdzonych informacji na ten temat. Bohaterowie też są właściwie tylko wprowadzeni, ale to normalne w pierwszym tomie cyklu.

Co trochę przeszkadzało mi w czytaniu, to wielość bohaterów i nazw własnych. Szczególnie te wszystkie miejsca pojawiające się co chwile, razem z kombinacjami imienno-nazewniczymi (np. Dietrich z Bergen) sprawiały, że czytać musiałam koncentrując się bardzo mocno, bo łatwo się można było zgubić. Bolała mnie więc troszkę głowa, ale z czasem oczywiście wszystko staje się łatwiejsze, bo wchodzimy do centrum akcji i poznajemy postaci.

Przyznam, że po tym tomie ciekawa jestem, co też zafunduje nam autor. Wygląda na to, że nie będzie – wzorem Martina – oszczędzał bohaterów, jak też nerwów czytelników. Chciałabym bardzo usłyszeć coś na temat kontynuacji – na kiedy jest planowana, ile ma być tomów etc. Panie Foryś, proszę o głos w tej sprawie! 🙂

każdy musi płacićWydawnictwo: Fabryka Słów, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 460

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4,5/6

© 

Wyznaję!

Tak mi się zebrało i nic na to nie poradzę. Muszę, bo się uduszę. A o co chodzi?

Od pewnego czasu odkrywam, ze coraz bardziej kocham polskie fantastki! I zanim ktoś ucieknie z krzykiem – rozwinę myśl. Mamy w Polsce zacne grono Pań piszących cudowne książki fantastyczne. Lekkie, zabawne, z jajem, pochłaniające i nie dające o sobie zapomnieć. Mało tego, te książki robią na czytelnikach takie wrażenie, że biedni czytelnicy regularnie – miesiącami, czasami latami – wytupują wirtualnie rowy dookoła autorek, nagabując stale – „a kiedy będzie część druga XYZ??”, „a pisze się jakaś nowa powieść??”, „będzie w miarę szybko, czy w tempie „martinowskim”?”. Autorki pewnie czasami zgrzytają zębami, ale zakładam, że jednak generalnie jest to fajne uczucie, gdy widzi się, że talentem udało się tak poruszyć ludzi, że ci nie chcą się odczepić 😉 Kto znalazł się na tej mojej prywatnej liście fantastycznych fantastek?

Marta KisielMarta Kisiel, podwrocławianka z zameldowania, wrocławianka z urodzenia i zamiłowania, rocznik 1982. Przez większość czasu udaje, że robi coś konstruktywnego, czyli niewiele z niej pożytku. Przebrzydła polonistka, beznadziejnie zakochana w romantyzmie i twórczości Juliusza Słowackiego, który wielkim poetą był. Zwierzę odludne, występuje przede wszystkim w środowisku domowym, rzadko wyłaniając się na światło dzienne.*

Autorka całkiem wielu opowiadań oraz zachwycającego „Dożywocia”, która to książka – mimo tego, że przeczytałam ją w grudniu 2011 roku! – tkwi w mej głowie i sercu do dzisiaj! Mało tego, osobiście wiercę regularnie autorce dziurę w brzuchu o to, by pisała kontynuację, a nie tam rozdrabniała się na inną powieść 😉 Co nie zmienia faktu, że i po inną sięgnę jak tylko pojawi się na rynku. Co mam nadzieję nastąpi jeszcze w tym roku, bo Marta stwierdziła bardzo niedawno, że 3/4 książki już za nią i teraz już z górki. Oby!

O mym dzikim zachwycie a propos „Dożywocia” pisałam dwa razy – TUTAJ i TUTAJ. A właściwie piałam na ten temat wiele razy, ale te dwa przypadki są najbardziej „formalne”.

Może niektórzy się przyczepią, że wychwalam „autorkę jednej książki”, ale nic mnie to nie obchodzi – przeczytajcie najpierw „Dożywocie”, to sami zobaczycie 😉

Aneta JadowskaKolejnym – stosunkowo niedawnym, bo z początku tego roku – odkryciem jest Aneta Jadowska. Nie interesują jej małe wyzwania – skoro już spełnia się dziecięce marzenia o pisaniu powieści, nie ma powodu, by się ograniczać. Tak powstała sześciotomowa seria o Dorze Wilk, toruńskiej policjantce-wiedźmie. Nie lubi bezczynności i nudy, więc kończąc prace nad heksalogią, już obmyśla kolejne powieści.*

Z jej książkami poszło mi trochę nie „jak Pan Bóg przykazał”. Zamówiłam „Złodzieja dusz” (czyli pierwszy tom) wieki temu do recenzji… i o nim zapomniałam. A niedawno, bezrefleksyjnie, skusiłam się na drugi tom „Bogowie muszą być szaleni” i przepadłam! Właśnie nadrobiłam lekturę tomu pierwszego (recenzja pewnie jutro) i jestem pełna zachwytu! Trio głównych bohaterów (wiedźma, wnuk Lucyfera i wnuk Gabriela) jest przecudowne, kocham ich całym swym sercem (razem z Lichem z „Dożywocia”, zmieszczą się, serce mam pojemne 😉 ). Świat, w którym toczy się akcja jest arcyciekawy, pełen interesujących stworzeń. Akcja zawsze wartka, dialogi zabawne. Pewnie niektórzy się skrzywią na ilość wulgaryzmów i podtekstów erotycznych, mnie to jakoś nie przeszkadza 😉

Powoli zamieniam się w taką samą psychofankę, jaką jestem dla Marty K. i też zaczynam męczyć – „a kiedy trzeci tom?!”. Ponoć niedługo…

Martyna RaduchowskaPo dwóch najukochańszych przychodzi pora na trzecią (a właściwie drugą, bo powyższe panie dzielą złote podium) autorkę, która zdobyłą me serce. Jest nią Martyna Raduchowska. Rocznik 87. Wrocławianka całym sercem i duszą. Z charakteru wredna i pyskata wiedźma, pełna optymizmu pesymistka, ambitny leniuch, pogodna maruda, zagorzała domatorka na obczyźnie, słowem, posiadaczka niepowtarzalnego zestawu cech, który gwarantuje, że cokolwiek by się nie działo, zawsze znajdzie się powód do narzekania – jej ulubionego zajęcia. Cierpi na chorobliwy nadmiar pomysłów oraz chroniczny brak wolnego czasu.*

Na jej „Szamankę od umarlaków” natknęłam się również w grudniu 2011 roku. Coś dobry był ten grudzień! Urzekła mnie odrobinkę mniej od książek poprzednich autorek, ale jest to książka bardzo dobra. Ciekawa fabuła i świat, w którym osadzona została akcja, charakterna główna bohaterka. Świetna cioteczka i Gryzak oraz sporo humoru. To wszystko gwarantuje dobrą rozrywkę! Tutaj również wyczekuję nowej powieści, ale nie wiem, jak posuwają się prace twórcze.

Zachwyty wzbudziły także te książki Mai Lidii Kossakowskiej, które miałam okazję przeczytać, ale była to dla mnie inna kategoria. Tutaj przyjęłam sobie, że mają być to książki lekkie, zabawne, z zachwycającymi bohaterami, rozrywka czystej wody. Dlatego na podium stają tylko te trzy autorki, aczkolwiek cały czas mam wrażenie, że o kimś zapomniałam, hm…

* Teksty pochodzą ze strony internetowej Wydawnictwa Fabryka Słów. Zdjęcia autorek również pochodzą z tego źródła.