Czyżby książka roku? ("Niewidzialna korona" – Elżbieta Cherezińska)

niewidzialna korona

Mały Książę. Wielki temperament, tzw. „gorąca głowa”, co to często najpierw robi, potem myśli. Wielkie plany, ale niemożność ich realizacji. Rozkochany w Jadwini, ale traktujący ją jako nieświadomą niczego kobietkę, a nie kobietę inteligentną, wiele widzącą, potrafiącą kalkulować i widzieć długofalowe skutki decyzji. Rozmiłowany w walce bardziej niż w strategii. Zdeterminowany by osiągnąć zamierzony cel. Władysław, który w akcie pokory i refleksji sam nadał sobie przydomek – Łokietek.

To właśnie on jest głównym bohaterem „Niewidzialnej korony”. Zrządzeniem losu to został mianowany następcą Przemysła II, wbrew temu, co zostało ustalone wcześniej. Taka decyzja rady to dodatkowy przyczynek do problemów, które spadają na królestwo po śmierci Przemysła. Z zachodu, południa i północy nadciągają czarne chmury, a i na wschodzie ludzie zaczynają przebąkiwać o hordach dzikich zaczynających pojawiać sie na horyzoncie. A tu nie tylko sama wojna siłowa się liczy, ważna jest przecież również dyplomacja, spiski, intrygi, a Władek z nimi sobie nie radzi (a Jadwigi nie słucha…), co skutkuje wygnaniem z terenu królestwa. Ale to wszyscy wiemy z lekcji histori.

To, czego w potężnej części nie wiemy, to jak dokładnie potoczyły się jego losy i co działo się dookoła naszego rozczłonkowanego kraju. A jeszcze mniej wiemy o tym, jaką rolę pełniły kobiety w tamtych czasach. Jaka była Jadwiga? Jakie były losy Rikissy Przemysławówny? Obydwie bohaterki zrobiły na mnie wielkie wrażenie. Jadwiga mądrością, wyczuciem tego, co zrobić, by strategia odniosła jak najlepszy skutek, wytrwałością, znoszeniem losu swego i swych dzieci z wielką godnością. A Rikissa… jest niesamowita! Wiem, że to tylko fikcja literacka, ale ta bohaterka – tak, jak jej matka – została wykreowana tak, by ją kochać, by wzbudzała zachwyt, wzruszenie, byśmy ją podziwiali i wielbili. Ja jednak miłością wielką pokochałam księżniczki z dynastii Piastów, którym z różnych powodów nie znaleziono męża i które umieszczono w zakonie klarysek we Wrocławiu. Co za cięte języczki, poczucie humoru, inteligencja i spostrzegawczość! Uwielbiałam siostrzyczki i mam wielką, ale to wielką nadzieję, że pojawią się w kolejnym tomie!

klaryski
Wybaczcie jakość, robione na było na szybko, pod wpływem chwili.

I znowu mamy momenty przejmujące, wręcz wzruszające, chwile podniosłe czy też pełne magii, jak momenty związane z Jakubem Świnką czy też wizytą Władysława w Rzymie. Ale dla balansu jest sporo momentów, gdy uśmiech sam wpływał na usta, a przy klaryskach to już wręcz zdarzyło mi się chichotać. A to wszystko opisane w tak soczysty, barwny sposób, że nie chciało mi się odkładać jej nawet na chwilę. Gdyby tylko nie trzeba było chodzić do pracy…

Dawno nie miałam takiego wrażenia, że nie, nie zgadzam się na to, by to był już koniec! Przecież pokochałam tych bohaterów, stali się mymi przyjaciółmi (czy też wrogami), jak więc mogą teraz zniknąć?! Czytałam coraz wolniej i wolniej, a po zakończeniu poczułam pustkę, wręcz swoistą książkową samotność. Bo jakże to tak?

Elżbieta Cherezińska na nowo rozbudza we mnie miłość do czasów dawnych, chęć ich poznawania, zaprzyjaźniania się z historią, obyczajami, religią, ubiorem, wierzeniami etc. Robi to w sposób, od którego można się uzależnić, zaczynam się bać, jak zareaguję na trzeci tom!

Jeżeli tylko macie ochotę dać się wciągnąć w wir pasjonującej opowieści snutej przez tę autorkę, chcecie poczuć, że jesteście tam razem z bohaterami, to książka dla Was! A ja kończę te moje farmazony, bo tylko się wściekam na siebie samą, że znowu nie potrafię oddać tego, jak cudowna, wielowątkowa, przejmująca i warta przeczytania jest ta powieść, argh!

PS. Można czytać „Niewidzialną koronę” jako oddzielną opowieść, ale o wiele smaczniej będzie się Wam ją czytało po zapoznaniu się z „Koroną śniegu i krwi”.

niewidzialna koronaWydawnictwo: Zysk i S-ka, 2014

Oprawa: miękka

Liczba stron: 764

© 

Pod skrzydłami białego orła… ("Korona śniegu i krwi" – Elżbieta Cherezińska)

korona śniegu i krwi

Historia zapierająca dech w piersiach! Pasja, intrygi, namiętności, walka o władzę, zdrady, uwięzienia, pościgi, morderstwa, ambicje, przyjaźnie… Brzmi, jak „Gra o tron”? A uwierzylibyście, że mowa o polskim rozbiciu dzielnicowym?

Elżbieta Cherezińska wybrała sobie na temat cyklu czas przedziwny i – jak mi się do tej pory wydawało – mało interesujący. Polska była porozbijana na wiele małych księstw, w prawie każdym siedział jakiś pieniacz z rozbuchanymi ambicjami, prawie każdy miał wielu synów, więc z pokolenia na pokolenie księstewka były coraz mniejsze, a książąt z pretensjami coraz więcej. Co w tym ciekawego?

Okazuje się, że wszystko! Autorka ukazuje świat pasjonujący, pełen barwnych postaci, okraszony odrobiną magii i mistycyzmu. To u niej w lasach żyją przedstawiciele Starszej Krwi, na piersiach możnych goszczą przedziwne bestie herbowe, w kościołach rządzą księża, którzy nie mówią nawet po polsku, na zamkach odbywają się popijawy i snucie intryg, brat występuje przeciwko bratu, kraj niszczą ciągłe walki. A i sąsiedzi łakomym okiem patrzą na ziemie polskie! I w tak niesprzyjających warunkach pojawia się dwójka bohaterów, którzy śmią marzyć o zjednoczonej Polsce, od morza do gór, tak, jak to było kiedyś. Marzenie piękne, ale jak je zrealizować?

To właśnie droga do jego realizacji została opisana w tej książce. Od momentu, gdy tak wielu książąt robi, co tylko chce, aż do momentu, gdy zaczynają dostrzegać to, że Przemysł II nadaje się na króla, który zjednoczy Polskę. Może w końcu przywróci wielkość tej krainie? Ale, jak to w życiu bywa, nie wszystkim się to podoba…

O fabule nie ma co wiele pisać, każdy, kto chociaż trochę uważał na lekcjach historii, wie, jak było. Ale za to wykonanie, styl, język, ukazanie bohaterów, o tym wszystkim warto! Tylko jakże trudno, bo właściwie mogłabym napisać tyle: majstersztyk, och, ach, czytajcie i koniec! 😉

Na początku trafiał mnie szlag! Klęłam na tych naszych przodków, ile się tylko dało! No bo kto to widział, by tak nazywać synów? Bolesław, Władysław, Leszko, Henryk. Bolesław, Władysław, Leszko, Henryk. Cholery można było dostać! Jednak powolutku historia tak mnie pochłonęła, że sama nie zauważyłam momentu, w którym przestali mi się mylić, a zaczęłam kibicować mym wybrańcom. Chociaż Piastom czasami trudno było kibicować, bo nie jawili się zbyt sympatycznie…

Korona - fragment

Można poznać każdego księcia, wybrać sobie tych, którzy robią na nas największe wrażenie. Jednak to, co przykuło mą uwagę to fakt, że w tej książce w końcu mówi się o kobietach! To właśnie one dodają tej książce tak wiele uroku i sprawiają, że jest tak ciekawa! Niewiarygodna Kinga, która mimo swej świętości pokazuje od czasu do czasu „pazur” i cięty języczek; przerażająca Mechtylda Askańska i godna jej Eufrozyna, kobiety opętane przez włądzę, zdolne do wszystkiego; słodka i niewinna Lukardis. Jednak mą ulubienicą została Rikissa, szwedzka królewna, żona Przemysła II, o której do czasu przeczytania tej książki nie miałam nawet najmniejszego pojęcia. A została przedstawiona jako osoba przeurocza, odważna, rezolutna i mądra. A na dodatek najzwyczajniej w świecie fajna.

Oprócz Rikissy mą sympatię zdobył Jakub Świnka, bohater, który przechodzi w trakcie książki olbrzymią metamorfozę – od zwykłego mnicha, który tkwi nosem w zakurzonych pergaminach aż do arcybiskupa gnieźnieńskiego, który śmiało patrzy w przyszłość, wiele widzi i przeczuwa, nie obawia się realizować swych wizji. Światły, bezpretensjonalny, potrafi podbić serce czytelnika. A na dodatek dostał od autorki niesamowitą (aczkolwiek teoretycznie możliwą) historię!

Czytając tę książkę można upewnić się w jednym: polska historia jest tak samo barwna, pasjonująca i intrygująca, co historia Anglii, Francji czy innych historycznych mocarstw! A nasi władcy byli równie niesamowici. Tylko nie mieliśmy tyle szczęścia do autorów potrafiących pokazając ją w tak wspaniały sposób. A teraz wystarczy przeczytać „Koronę śniegu i krwi”, by się przekonać, że w niczym nie ustępujemy tym, tak szeroko w książkach opisywanym krajom i ich władcom!

I tylko szkoda, że to, jak się u nas naucza historii dalekie jest od tego, by przedstawiać ją w tak fascynujący sposób! Gdyby nauczało się jej w takim stylu, to każdy z nas byłby tym przedmiotem zafascynowany i znał losy swojego kraju na wyrywki. Ja jestem zachwycona jak nagle pełnokrwiste i barwne zrobiły się dla mnie sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, a sama historia pasjonująca, wielowarstwowa, pełna niuansów i magii!

Zdecydowanie bardzo silna kandydatka na książkę roku! Razem z kontynuacją, którą właśnie czytam 🙂

korona śniegu i krwiWydawnictwo: Zysk i S-ka, 2012

Oprawa: miękka

Liczba stron: 768

© 

Wyklęte bękarty wojny ("Legion" – Elżbieta Cherezińska)

partyzanci

Nie dam rady krótko. Nie i tyle.

Tym, którzy nie chcą czytać długiego tekstu z moimi wrażeniami z lektury, spotkania autorskiego itp. wynurzeniami postanowiłam zaserwować krótką piłkę: mało jest w Polsce tak utalentowanych pisarek, jak Elżbieta Cherezińska! A i historia opisana w „Legionie” jest porywająca i chyba żaden czytelnik nie pozostanie wobec niej obojętnym. Więc dajcie sie porwać tej niesamowitej opowieści, czytajcie, bo warto! Ach, jak bardzo warto!

Nooooo… To teraz do rzeczy!

Wyobraźcie sobie Polskę w początkowej fazie II wojny światowej. Chaos informacyjny, komunikacyjny, przepychanki polityczne, zawieszenie w oczekiwaniu na pomoc aliantów. Bo przecież wojna będzie błyskawiczna, po co się wysilać i tracić swe środki i ludzi? Ba, część polityków widzi możliwość ugrania czegoś dla siebie. Intrygi polityczne, każda partia, stronnictwo walczy o swoje, nie potrafiąc zjednoczyć sił i postawić dobra ojczyzny tak naprawdę na pierwszym miejscu. Wszyscy gadają o tym, jak ważne jest ocalenie narodu i kraju, ale już ich decyzje i czyny niekoniecznie to odzwierciedlają. Owszem, każde ze stronnictw stara się walczyć z najeźdzcą, ale bez sensu, na własną rękę. Do tego dochodzi kiepski przepływ informacji między centralą a regionalnymi czy też lokalnymi oddziałami. Jednym słowem – chaos.

W tym chaosie znajduje się grupa żołnierzy, którzy widzą, że zagrożenie dla Polski nadchodzi z dwóch stron. Naziści to nie jedyny wróg. Komuniści w ich oczach wydają się tak samo dużym zagrożeniem. Ich poglądy niestety nie pasują do poglądów większości. Tym bardziej, że nie starają się walczyć na łapu capu, bez pomyślunku, byleby walczyć. Mają cel – ocalić jak najwięcej młodych ludzi, bo bez nich ten kraj nie będzie się miał jak odrodzić.

Gros akcji książki dzieje się jednak w latach 1942-1945. Widzimy, jak miesiąc po miesiącu ich jednostki się rozrastają. Sława dowódców przyciąga coraz więcej chętnych, a ludzkie traktowanie jeńców również przysparza im popularności. Dla młodych zapaleńców, nie jest ważne, czy to siły AK, NSZ czy AL, ważne są osobowości, ważni są dowódcy – Żbik, Ząb, te postaci podrywają do walki!

A dla dowódców oznacza to coraz więcej ludzi, coraz więcej obowiązków, coraz więcej niebezpieczeństwa. Bo jak zarządzać setkami osób mieszkającymi zimą w lesie? Jak ich wyżywić? Jak ocalić od wyrżnięcia w pień przez którąś z wrogich armii? Na dodatek nie uznaje ich londyński rząd, więc nie mają oficjalnego wsparcia, nie otrzymują pieniędzy czy środków materialnych. Muszą sobie radzić sami.

LegionCzas płynie i coraz bardziej klaruje się, że jedyną możliwością przetrwania tak dużej brygady, jak Brygada Świętokrzyska, jest przedarcie się przez linię frontu i połączenie z jednostkami alianckimi. I tu zaczyna się ich największa przygoda! Przeprowadzenie ponad tysiąca żołnierzy lasami, przedarcie się przez niemieckie pozycje, a to wszystko z Armią Czerwoną depczącą po piętach…

Czytałam tę książkę i zdumiewałam się wieloma wyczytanymi rzeczami. Nie wiem, czy uczono mnie w szkole historii według lekko okrojonej wersji, czy też ja wtedy nie byłam w wieku, by zainteresować się czymś więcej niż gettem i powstaniem warszawskim, w każdym razie wiele z opisywanych tutaj rzeczy było dla mnie nowych.

Podziwiałam też osoby, które przybliżyła czytelnikom autorka. Mimo tego, że widać było, po czyjej stronie jest jej sympatia, to żadna z tych osób nie była kryształowa. Każdy miał coś na sumieniu, czytelnik wie, co się z daną osobą działo, na jakiej podstawie podejmował decyzje, co stało za tym, czy innym czynem. Widzimy, jak wpływa na nich polityka, wojna, porachunki między zgrupowaniami, miłość…  Zapewne podobną historię można byłoby stworzyć na podstawie dziejów innych jednoset, tych, które tutaj przedstawione są jako wrogie. Bo w końcu opowieść tworzą ludzie i ich osobiste historie. Ale Elżbieta Cherezińska przybliżyła nam losy tej właśnie brygady i zrobiła to wyśmienicie!

Już przed lekturą wiedziałam, że autorka należy do grona tych bardzo utalentowanych. Pokazała to już w cyklu Północna droga. Tu zabrała się za zupełnie inny temat, ale z równie kapitalnym efektem! Solidnie przygotowana książka, bardzo dobrze skonstruowani bohaterowie, wiarygodni tak, że bez trudu mogłabym uwierzyć w to, że pisząc tę książkę przebywała obok nich w trakcie tych wydarzeń.

A jak to wszystko jest opisane! Od pierwszych stron czułam się tak, jakbym oglądała na ekranie fascynujący serial wojenny. I w tym momencie jest to duży komplement, oznaczający tylko tyle, że całość jest bardzo obrazowa, autorka potrafi malować słowami tak, że wręcz widzi się każde miejsce, osobę i akcję. Potrafi też umieścić w akcji odrobinę humoru, serwując go w taki sposób, że nie razi, wychodzi naturalnie.

– Cholera by ich wzięła – pociąga nosem Wacek – Za każdym razem, jak oddajemy Niemcom kontyngent, to widzę, jak nasze świnie na nas patrzą. Dzisiaj ta łaciata, pan widział, co? Normalnie miała w oczach łzy. Jakby chciała powiedzieć: „Nie pójdę za Niemca, nie pójdę za Niemca, Wacuś tyś mnie od warchlaka odchował i ty mnie do Niemca oddajesz?”.

To samo zresztą z momentami przerażającymi czy wzruszającymi. Są serwowane czytelnikom umiejętnie, bez patosu, zadęcia śmieszności. A i tak sceny Wigilii z harcerskimi lilijkami wiszącymi na drzewach czy czeska maminka płacząca, gdy dwóch polskich żołnierzy odmawia wieczorną modlitwę, wzruszyły mnie do łez.

W każdym razie przez całą książkę miałam wrażenie, że „Legion” z wielką łatwością można byłoby adaptować na kilkuodcinkowy serial i byłby to sukces. Tylko niech się za to nie zabiera żaden partacz!

*****

To, że ta książka zrobiła na mnie tak wielkie wrażenie, że nie wiem, jak pisać, by nie napisać opowiadania na jej temat i nie popaść w śmieszność, to jedna sprawa. Inną jest to, że zapewne do sukcesu tej książki przyłożyło się także spotkanie z autorką.

Kilka dni przed rozpoczęciem lektury miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu organizowanym przez Białołęcki Klub Książki. Było to pierwsze w moim życiu spotkanie, na którym autorka, po jej przedstawieniu przez organizatorów, wyszła na środek pomieszczenia i zaczęła mówić i mówić… Przez dwie godziny opowiadała historie związane z „Legionem”, powstaniem tej książki, jej bohaterami, opisywanymi wydarzeniami, tłem historycznym etc. Do tego jeszcze ciekawostki związane z innymi jej książkami, planami na przyszłość, odpowiadała na pytania czytelników. Była niesamowita! Nie potrzebowała żadnego prowadzącego, pytań pomocniczych, nic! Wszystko miała w głowie i tylko snuła opowieść. Erudycja, wdzięk, wiedza i poczucie humoru. Te cztery słowa najlepiej oddają me wrażenia z tego spotkania. A na koniec kupiła mnie totalnie, gdy poszłam się przedstawić, a ona rzuciła mi się na szyję, tak ucieszyła się z odwiedziń psychofanki 😉  Ech…

PS. Mam tylko olbrzymią pretensją do Wydanictwa Zysk i S-ka! Dlaczego, do diaska, tak słabo promujecie tak zdolną autorkę?!

Wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2013

Oprawa: twarda z obwolutą

Liczba stron: 800

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

© 

„Trzy młode pieśni” – Elżbieta Cherezińska

trzy młode pieśniWydawnictwo: Zysk i S-ka, 2012

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 622

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

Cykl: Północna Droga, tom 4

*****

To już koniec? Naprawdę?

Ostatni tom cyklu, to dalsza podróż przez Norwegię sprzed wielu, wielu lat. Przez kraj smagany wiatrami, zasypywany śniegami, wody pełne burz i wirów, wśród ludzi, gdzie i przyjaciela, i zdrajcę znajdziesz. Ale zaczynamy w dobrze znanym miejscu i czasie…

W Namsen spotykamy dobrze nam znaną trójkę – Bjorna, Ragnara i Gudrun. Cofamy sie w czasie, są oni znowu dziećmi. Matka przywozi Ragnara i dwójkę jego starszych braci do Namsen, zostawiając ich na wychowanie Reginowi, ojcu Bjorna i Gudrun. Ma być dla nich niedościgłym wzorem prawego woja, dobrego człowieka, sprawiedliwego wodza.

Mijają lata. Bjorn i Ragnar są w młodej drużynie, która powoli doskonali swe umiejętności wojowników. Dojrzewają, rosną, mądrzeją, aż w końcu wódz zabiera ich na pierwszą wyprawę. Potem na kolejną, i jeszcze jedną. Aż do bitwy, która zmienia wszystko, a której skutkiem jest – między innymi – zawarcie braterstwa krwi między dwójką młodych mężczyzn. A Gudrun tej nocy spotyka boginię Freyę, która obiecuje ocalić życie jej brata, ale w zamian chce wiele, tak wiele!

Ragnar i Bjorn, ciągle razem, szukają zemsty na człowieku, który odmienił ich losy. Postanawiają wyruszyć w pościg za tym mężczyzną, są w stanie zrobić wiele i znieść wiele, by tylko się zemścić. Wypadki kierują ich do słynnej fortecy Jomswikingów, najbardziej bitnych wojowników do wynajęcia, którzy umierają z uśmiechem na ustach. Dane im jest spędzić w ich towarzystwie dłuższy czas, ale jednocześnie to, co razem przeżywają zbliża, ich do realizacji celu.

Zawierając braterstwo krwi bohaterowie odmienili losy im przypisane. Norny przędły ich historie ku chwale i sławie, jednakże zmieszanie ich krwi spowodowało, że sami wzięli odpowiedzialność za swe życie i tylko oni zadecydują, jak ono się potoczy. To tylko od ich decyzji zależeć będzie, czy staną do walki z pretendentem do norweskiego tronu, czy może sami wybiorą wysokie krzesła Panów Północy, czy wyruszą na poszukiwanie Innego Świata. Ale nie zapominajmy, że jest jeszcze Gudrun, ona także ma wpływ na swe życie, a jednocześnie jej los splata się z losami braci krwi.

wikingowie„Trzy młode pieśni” to naprawdę doskonałe zakończenie cyklu. Pierwszy tom był miekki, kobiecy, szczerozłoty, jak i sama Sigrun. Drugi był głosem kobiety mądrej, twardej, świadomej siebie i tego, czego chce sama Halderd. Trzeci to męka Einara, rozdarcie między tymi, których kocha, a wiarą, okraszone jeszcze polityką i wpływaniem na losy znanego mu świata. A ten? Ten jest bardzo męski, nawet pierwiastek kobiecości wydaje sie być twardy i gorzkawy. Jest tu gwałtowność, walka, wiking, wrażda, pasja, seks, krew, bestia i bogowie. Jest mroczniejszy i pełen trudnych wyborów, ponoszenia konsekwencji czynów, mocy. A zakończenie?! Ostatnie trzydzieści stron zaskoczyło mnie zupełnie, czytałam z rosnącym niedowierzaniem i w ostatniej scenie aż chciało mi się krzyczeć „Niiiieeee!”. Majstertyk czystej wody, autorka chyba jakiś układ z dawnymi norweskimi bogami zawarła i za to użyczyli jej daru opowieści. Cudo, a nie saga!

Niedźwiedź, Sokół i Walkiria opowiedzieli swą historię. Zakończyli opowieść o losach rodów z Namsen i Ynge. Czy to już naprawdę koniec? A może kiedyś pojawi się Ragnbjorn i opowie  nam, co działo się dalej?

Cykl „Północna droga”:

1. „Saga Sigrun”

2. „Ja jestem Halderd”

3. „Pasja według Einara”

4. „Trzy młode pieśni”.

©