Zmiana. Nareszcie!

Przez długie lata kokosiłam się pod adresem https://ksiazkowo.wordpress.com/, chociaż czułam się nim coraz bardziej ograniczona. Nareszcie, pod wpływem impulsu poprosiłam Mistrza Jana (do niedawna znanego Tramwajarza z Tramwaju nr 4) o pomoc i tak dzięki niemu w jeden wieczór trafiłam pod nowy adres. Adres mój, najmojszy. Dlatego nie przewiduję już migracji. O ile będę pisała, będzie to tutaj. I w końcu nie czuję na duszy ograniczenia „książkowo”, mogę bezkarnie pisać o wszystkim, co mi w duszy gra.

Dlaczego nie własna domena? A po co mi ona? Ten blog to hobby w czystej postaci, żadna „profesjonalizacja blogosfery” , „monetyzacja” itp. itd. Ma być, działać, sprawiać frajdę i tyle.

Jeżeli w ogóle ktoś jeszcze ma gdzieś zapisany mój stary adres – proszę, podmieńcie go na ten właśnie. A może kogoś to nowe otwarcie zachęci do obserwowania? Może też w końcu dzięki niemu wrócę do bardziej regularnego pisania? Trzymajcie kciuki!

O blogowaniu słów kilka, czyli jak "Konstelacje" przyczyniły się do powstania tej notki

drogowskaz blogowanie

Byłam wczoraj po raz drugi na „Konstelacjach” w Teatrze Polonia (TUTAJ będzie kiedyś link do notki na temat tej arcydobrej sztuki, jak się w końcu ogarnę i napiszę!), a skutkiem tej sztuki jest to, że zaczęłam myśleć. Co by było, gdyby…? Jakie konsekwencje miał ten krok i co mogłoby się wydarzyć, gdybym go nie podjęła? Albo gdybym zadecydowała, że inna ścieżka jest ciekawsza?

A że wczoraj temu blogowi stuknęło 7 lat (mamma mia, siedem lat w jednym miejscu to mój rekord!), to moje myśli w dużej części dotyczyły tego, co z blogowaniem związane. A wnioski są powalające!

Niby to tylko blogowanie, pisanie o czymś, w moim przypadku o czymś tak de facto mocno ograniczonym zasięgowo, jak książki. Nic wielkiego, prawda? Może i tak bywa, ale może być zupełnie inaczej, zobaczcie sami…

Gdy w 2009 roku zaczynałam blogować o książkach, to była nas tylko garstka. Mam wrażenie, że wszyscy odwiedzali wszystkich, dyskusje na blogach potrafiły być długie i burzliwe. Jednak pojawiły się magiczne „egzemplarze recenzenckie” i „współpraca z wydawnictwami” i zrobił się boom, z garstki blogów zrobiło się ponad 100, potem kilkaset, a teraz to już nie ogarniam.

Nie zamierzam obłudnie twierdzić, że to samo zło, przecież sama długo korzystałam, a i teraz od czasu do czasu przygarnę jakąś książkę do recenzji. Ale to akurat uznaję – z perspektywy czasu – za mało istotny aspekt blogowania. Co było ważniejsze? Po pierwsze – będzie to straszny truizm – ludzie. Przez te lata poznałam całe dziesiątki czy nawet setki ciekawych osób – blogerów, czytelników, wydawców, autorów, dziennikarzy, pasjonatów z różnych dziedzin. Ta siatka znajomości trwa po części do dzisiaj, z niektórymi osobami nawiązałam przyjaźnie, z częścią spotykam się głównie zawodowo, ale całkiem spory kawałek tej pierwotnej sieci jest ze mną niezmiennie od lat. I to jest niesamowite!

Druga sprawa, nie mniej istotna, to fakt, jak blog wyprowadził mnie de facto z niszy książkowej. Mimo tego, że dalej ciągle głównie jest o książkach, to to, że go prowadzę zaowocowało zaproszeniami na różne imprezy mniej lub bardziej „branżowe” – od festiwali i targów stricte literackich, przez spotkania dla blogerów (np. Blog Forum Gdańsk), aż do prowadzenia warsztatów dla młodzieży w gimnazjach. Niewiarygodne jest to, jak wkładanie serca w pasję i mówienie o tym potrafi pootwierać różne furtki. I tylko trzeba znaleźć w sercu trochę odwagi, by uczynić pierwszy krok. Tak, wiem, rzuciłam tekstem jak z Coelho…

Ale przejdźmy do dużych i namacalnych zmian! Przede wszystkim blogowanie, pasja, serce i mówienie o swej pasji zaowocowały zaproszeniem na pierwszą rozmowę o pracę spoza branży w której trwałam do 2011 roku włącznie. Mało tego, dzięki temu wszystkiemu dostałam tę pracę (o czym ci starsi stażem czytelnicy wiedzą) i od lutego 2012 roku zaczynałam w Świecie Książki. Tak niedawno, a jakby to były wieki… Jak bardzo to wszystko wpłynęło na mnie i moje życie!

Pamiętam, że gdy dostałam propozycję przedstawienia mojej kandydatury do rozpatrzenia, to było to dzień przed Wigilią, spędziłam całe Święta rozważając, czy aby na pewno chcę się przeprowadzać z prowincjonalnej wsi do Warszawy, czy zdołam się samodzielnie utrzymać, czy dam się radę odnaleźć, jak to będzie żyć kilkaset kilometrów od rodziny i przyjaciół… Ale zdecydowałam się podjąć ryzyko (chociaż co to za ryzyko, rozmowa o pracę jeszcze o niczym nie decyduje!) i pojechałam. Po kilku dniach dostałam informację, że mnie chcą i że czekają na mnie od 1 lutego. Pamiętam, że miałam dwa tygodnie na znalezienie mieszkania i przeprowadzkę. Nigdy nie zapomnę tego, jak włóczyłam się po Ochocie (bo chciałam blisko miejsca pracy) w śniegu po kostki, klnąc, bo nic sensownego się nie udało znaleźć, aż w końcu trafiłam do ostatniego na liście mieszkania, które okazało się właśnie tym i w którym spędziłam  ponad 4 lata. Ale ograniczając dygresje: to właśnie dzięki blogowaniu udało mi się zmienić branżę i rozwinąć skrzydła na nowo. A na dodatek odnalazłam się w tym mieście, darzę je dużym sentymentem, a od kilku miesięcy jestem jego stałą, zameldowaną jak władze przykazały mieszkanką 😉

Nowa praca i nowe miejsce zamieszkania poskutkowały kolejnymi blogowymi możliwościami i znajomościami. To właśnie one pozwoliły mi na przeżycie wielu pięknych chwil, poznanie osób, które potem wielokrotnie mnie tak lub inaczej wspierały, nauczenie się pierdyliarda nowych rzeczy, zmiany stylu życia. To właśnie dzięki blogowaniu zrobiłam te pierwsze kroczki, które skutkują tym, że dzisiaj ciągle pracuję w wydawnictwie (tylko innym), lubię moją codzienną pracę (i osoby, z którymi pracuję 🙂 ), mam masę ciekawych znajomych, chyba w 90% zmieniłam styl życia, a w znacznej części samą siebie.

Co jeszcze? Mnóstwo drobniejszych spraw – to dzięki blogowaniu miałam okazję wypowiadać się w przeróżnych mediach, poznawać inspirujących ludzi, zarażać blogowaniem innych (mam przynajmniej kilkoro blogowych „chrześniaków”), być żywym dowodem na to, że o tak „nudnym” temacie, jak książki można latami blogować i jednak stale ktoś to czyta 😉

A co ostatnio szczególnie mi bliskie – dzięki blogowaniu poznałam kilka osób, które mocno wpłynęły na moje życie. Szczególnie jedna blogerka (która niestety praktycznie zarzuciła już blogowanie 😦 ) stała się bliską mi osobą, która codziennie inspiruje i motywuje, wspiera i pomaga zmienić mą rzeczywistość na jeszcze lepszą. To dzięki niej łatwiej przechodziłam różne kryzysy, to dzięki niej chociażby wprowadziłam zmiany praktyczne w życiu typu inny styl żywienia, to z nią rozkoszuję się duchową strawą w teatrze (gdzie dzięki niej chodzę regularnie!) i to ona ma cierpliwość wysłuchiwać mojego marudzenia, gdy jest mi źle. Dziękuję Ci! A właściwie, idąc torem: blogowanie przyczyniło się do zmiany pracy – pierwsza praca doprowadziła do kolejnych książkowych – kolejna książkowa praca zwróciła mą uwagę na kolorowanki – dzięki założeniu grupy kolorowankowej spotkałam drugą taką bliską duszę, to właściwie mogę napisać: dziękuję Wam!

Ośmielę się więc podsumować, że blogowanie wpłynęło na jakieś 95% mojego życia – od zmian w samym czytaniu, przez zmiany zawodowe, zmianę miejsca zamieszkania, przyczynienie się do poznania nowych znajomych i przyjaciół, po części transformację mej osobowości, aż po zmiany w sposobie myślenia. Mogę wręcz dumnie zawołać, że „od blogowania to wszystko się zaczęło!

Tylko… od jakiegoś czasu niezbyt chce mi się pisać. Może to jednak zmęczenie materiału, może czuję ograniczenie przez ten przedrostek „książkowo” w adresie bloga (ale znowu nie chcę się przenosić gdzie indziej i tracić wszystko, co tu wypracowałam latami), może jeszcze coś innego. Dlatego nie piszę o planach na przyszłość, nic nie obiecuję, popłynę z blogową rzeką.

Cztery kolorowe lata

warszawa

Właśnie zdałam sobie sprawę, że wczoraj stuknęły mi cztery lata od dnia przeprowadzki do Warszawy. Niesamowite, jak bardzo ta jedna decyzja zmieniła moje życie!

Pamiętam, że przeprowadzałam się z poczuciem niepewności i strachu. Jak będzie? Czy się odnajdę? Czy dam radę w zupełnie nowej pracy? Czy przypadkiem po 2-3 miesiącach nie wrócę z podkulonym ogonem do domu rodzinnego? Na dodatek był styczeń, pełno śniegu, mróz, ciemność, samotność, pusty dom i pełno nieznajomych dookoła. Początki były mało sympatyczne, nie będę udawać, że było przyjemnie i różowo.

Ale powoli, krok po kroku zaczęłam oswajać to wielkie miasto. Ja dziewczyna ze wsi, która przez całe dotychczasowe życie myślała, że jest „dzieckiem wsi” i w życiu nie polubi mieszkania w zatłoczonym, nerwowym i zanieczyszczonym mieście. A tu niespodzianka, mniej więcej po niecałym roku zdałam sobie sprawę, że z „dziecka wsi” stałam się „dziewczyną z dzielnicy w miarę blisko centrum”. Dopadła mnie taka refleksja, gdy pewnego dnia wracałam późnym wieczorem ze spotkania autorskiego w bibliotece na końcu miasta. Ochota mą miłością, kocham tę dzielnicę, szczególnie jej starą część. Szkoda tylko, że władze nie robią nic, by powstrzymać pozbywanie się starych, pięknych drzew i wzrost zanieczyszczenia powietrza. No, ale to nie temat tej notki…

Zaczęłam zgodnie z zasadą małych kroczków i mimo tak nielubianej przeze mnie zimy co weekend chodziłam na długie spacery po mojej nowej dzielnicy. Poznawałam małe uliczki, podwórka, skwery i parki. Włóczyłam się bez mapy i celu. I to do dzisiaj jest mój ulubiony sposób poznawania nowych miejsc. Powolutku rozszerzałam obszar włóczęg, oswajałam komunikację miejską (o matko! w życiu tego się nie nauczę, za dużo linii, za dużo kierunków, za dużo punktów przesiadkowych, uch!). A gdy nadeszła wiosna, zaczęłam czuć się bardziej swojsko, miasto wołało, by się po nim włóczyć.

Miałam szczęście, że przeprowadzałam się mając już tu kilku znajomych, którzy pomogli mi na początku. A z czasem poznawałam nowych – najpierw z pracy, potem znajomych znajomych, jeszcze później – gdy w końcu się przełamałam i wyszłam do ludzi – blogerów książkowych i nie tylko. Powolutku dorobiłam się dziesiątek, wręcz setek znajomych, kilkorga przyjaciół, ludzi, którzy, gdy jestem chora zrobią mi zakupy, przywiozą obiad i wyniosą śmieci 😉

Nie było jednak tylko przyjemnie. Były chwile samotności, poczucia, że tu nie pasuję. Były momenty zwątpienia, burzliwe chwile wielkich zmian życiowych, momenty rozpaczy. Normalne życie.

A dzisiaj? Mimo oddalenia i tęsknoty za bliskimi i domem z ogrodem uważam, że to była naprawdę świetna decyzja. Pokochałam to miasto, odnajduję się w nim doskonale. Oferuje mi różnorodność ludzi, bogactwo wydarzeń i możliwości, masę pięknych, ciekawych, urokliwych miejsc. Kocham ulubione knajpki, miejsca, widoki. Pewnie, są też dzikie korki, wkur… kierowcy, upierdliwcy w komunikacji miejskiej, burkliwe ekspedientki, momentami zanieczyszczone powietrze. Ale cóż, nie przeszkadza mi to w tym, by stwierdzić „moje miasto Warszawa”.

A dzięki przeprowadzce zmieniło się całe moje życie – sektor, w którym pracuję, rodzaj pracy, jej styl, styl mojego życia, spędzania czasu wolnego. Wzbogaciłam swe życie o nowe pasje, o dziesiątki fantastycznych osób. Przeżyłam fascynację blogowaniem „profesjonalnym”, po jakimś czasie stwierdziłam, że to jednak nie dla mnie i – jak widzicie od jakiegoś czasu – traktuję je jako tylko jedno z moich hobby. Zmieniałam pracę i zespoły, w aktualnym jest mi niezmiernie dobrze i mam nadzieję, że jeszcze długo będziemy razem pracować.

Duża zmiana warta była przeżycia niepewności, strachu, zwątpienia. Wymagała wyjścia ze strefy komfortu otworzenia się na masę nowości, elastyczności. Ale dała mi tak wiele! Zmieniłam się ja, zmieniło się moje życie, moja rzeczywistość. A to wszystko przez blogowanie!

Polecam.
Podpis

Przegapiłam!

blogowanie rocznica

Pierwszy raz odkąd bloguję zdarzyło mi się przegapić rocznicę! A przecież wczoraj upłynęło zacne 6 lat odkąd prowadzę tego bloga! Wcześniej było sporo innych, ale ten przetrwał najdłużej. I chociaż cały czas zastanawiam się, czy warto to ciągnąć, to stwierdziłam, że jednak taką rocznicę warto zanotować 🙂

A więc… 6 lat minęło. Blogowanie zmieniło w mym życiu bardzo wiele, prawie wszystko. Chodzi za mną pomysł na wpis na ten temat, ale ciągle się zastanawiam, czy warto. W każdym razie – dziękuję Wam wszystkim! I tym, którzy są ze mną od początku (są tu jeszcze takie osoby?!), jak i tym, którzy dołączyli później 🙂 Tym, którzy bywają regularnie i tym, którzy bywają raz na jakiś czas. I tym, którzy od czasu do czasu się odzywają w komentarzach, jak i milczkom. Nie ukrywam, że świadomość, że ktoś tu zagląda i czyta jest dla mnie bardzo, bardzo ważna.

Niezła rocznica, nie ma co! A w ramach świętowania zapraszam nie na tort, a na pierwszy wpis o książce 🙂

Rocznica bloga, podziękowania, nagrody, prezenty i kupa emocji ;)

5 rocznica
Fot. Dricker94 (flickr)

Dzisiaj mój blog kończy 5 lat!

Wyobrażacie sobie? Czuję się totalnym dinozaurem! Wiem, że są blogi książkowe istniejące 8-10-13 lat (a przynajmniej takie chodzą słuchy 😉 ), ale jednak to jakiś promil wśród tych kilkuset, które istnieją i wśród których średnia to chyba około 2 lat, może nawet mniej.

Naprawdę w życiu nie myślałam, że będzie istniał tak długo! I chociaż ostatnio mam naprawdę solidny kryzys wieku średniego, to myślę, że jeszcze troszkę pociągnie.

Nie będe tworzyć listy dziękczynnej, czy też rozbudowanych podsumowań. Pięć lat blogowania zmieniło w moim życiu prawie wszystko! Oczywiście, nie tylko sam fakt blogowania to uczynił, ale miał spory udział w wielu zmianach. Między innymi dzięki niemu zmieniłam branżę, pracę, miejsce zamieszkania. Zyskałam nowych przyjaciół, inaczej spędzam czas wolny, nauczyłam się tak ogromnej liczby rzeczy. Gdy tak sobie na to z boku patrzę, to aż nie mogę uwierzyć, jak bardzo fakt założenia bloga (i odrobina odwagi) przekształcił moje życie w mocno inne od tego, które miałam kilka lat temu.

Chuck

Żeby nie przedłużać: założenie i rozkręcenie bloga było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu! I dziękuję Wam serdecznie za to, że ze mną jesteście, bywacie, czytacie, czasem komentujecie, czasem piszecie maile/privy. Chociaż ja najbardziej lubię spotkania oko w oko, to mnóstwo frajdy!

Jeszcze raz – dziękuję, będzie mi miło, jeżeli zostaniecie ze mną na kolejne długie lata! A teraz zapraszam na imprezę!

rocznica bloga

Zanim przejdę do konkursowej części, to chciałabym nagrodzić osoby, które nie tylko wiernie czytają, ale też najczęściej podejmują ze mną dialog. Mam jednakże zagwozdkę, bo okazało się – to chyba tylko moje szczęście! – że mam dwie takie czytelniczki, a nagrodę wstępnie przygotowałam tylko jedną. W każdym razie do kontaktu ze mną wzywam Dofi i Bombelettę. Wspólnie ustalimy jakieś prezenciki za wierność i aktywność 🙂

storczyk i czekolada

A za aktywność na Facebooku chciałabym nagrodzić dodatkowo Tanayah. Karolino, napisz do mnie! I Bombeletta też zasługuje na cześć i chwałę 🙂

*****

Ale mam też nagrody, duuuuużo nagród do rozdania w konkursie otwartym dla wszystkich mych czytelników! Chcę Wam oddać przeróżne książki. Z mojej prywatnej puli udostępniam:

Pierwsza książka to zbiorek wierszy, mam nadzieję, że jest tu ktoś, kto lubi od czasu do czasu oderwać się od rzeczywistości przy poezji 🙂 Silas Corey to komiks. Reszty chyba wielce przedstawiać nie muszę.

Jednak mam dla Was nagrody nie tylko z mojej prywatnej puli. Wydawnictwo Marginesy funduje jeden egzemplarz tej książki:

tove-jansson-mama-muminkow-b-iext12686848

Największą niespodziankę zrobiło mi jednak Wydawnictwo Muza, które postanowiło solidnie pomóc w rozhulaniu tej wirtualnej imprezy i podarowało po jednym egzemplarzu każdej z tych książek:

Razem mam 14 książek do rozdania! A co trzeba zrobić, by którąś otrzymać?

– skomentować ten post;

– w komentarzu wymieniając tytuł jednej książki spośród tych czternastu, tej, na którą macie największą ochotę;

odpowiedzieć na pytanie: Co jest dla Ciebie najważniejsze ze wszystkich tych rzeczy, które dało Ci blogowanie?

– Macie czas do soboty, 16.08.14, do godziny 19:00.

– Regulamin znajdziecie TUTAJ.

– Podpiszcie się i podajcie e-mail!

To tyle!

A teraz szampan, kawior, tort, chłodna wódka, ogórki i smalczyk! 😉 No i tony życzeń, uścisków, prezentów i poklepywań po plecach. Udanej imprezy, moi drodzy!

© 

O ja cięęę…

1000 notek

Tysięczna notka, wyobrażacie to sobie?!? Ja zdecydowanie nie!

Gdy zaczynałam prowadzić bloga (a niedługo będą jego całkiem ładne urodziny, zapraszam w połowie sierpnia!), w życiu nie pomyślałam, że wytrwam tak długo! 1000 notek to średnio 200 wpisów rocznie, mamma mia!

Tak czy siak, piękna sprawa! Blog namieszał w moim życiu niesamowicie, dzięki niemu poznałam dziesiątki fascynujących osób, znalazłam kilka prac, „wywiadowano” mnie kilka razy, pisałam różnego typu teksty gościnne, robiłam mnóstwo innych rzeczy. A to dlatego, że kilka lat temu pomyślałam, że może fajnie byłoby spróbować.

Piękna liczba! Świętować ją dzisiaj będę z innymi blogerkami książkowymi na literackim spacerze po Poznaniu. Czy mógłby być piękniejszy sposób? 🙂

Wino, kobiety i śpiew

Rzadko rzucam notki o „dupie Maryni”, ale ten taki będzie. Pierwszy – od wielu tygodni! – cały wolny dzień zaowocował wieloma przemyśleniami na temat blogowania, mego bloga, jego treści, sensu kontynuowania, ewentualnego kierunku etc. Ale mam wrażenie, że wdrapałam się z tymi przemyśleniami dopiero na pierwszy schodek, sporo ich jeszcze przede mną.

Trochę zazdroszczę ludziom, którzy prowadzą bloga ot tak, bez potrzeby dumania na jego temat, refleksji na temat jego rozwoju, treści na nim się pojawiającej. Ich życie musi być o wiele prostsze! Ja mój blog traktuję jako bardzo ważną część mego życia, chciałabym, by kwitł, pięknie się rozwijał i – nie będę owijać w bawełnę – ciągle się rozrastał.

Polubiłam dyskusje z ludźmi i to, że moje opinie prowokują wymianę zdań czy też wpływają na czyjeś decyzje. Zastanawiam się tylko, na ile taki dinozaur (wiekowo), jak ja, ma możliwość dalszego wywierania wpływu na ludzi sporo młodszych, np. tych, dla których autorytetem jest Maciek Musiał. A to oni są przyszłością, będą główną siłą napędową internetu za 2-3-5 lat.

Pewnie Was teraz przeraziłam, bo jakie 3-5 lat?? Tak, w moim aktualnym planie życiowym mój blog nadal wtedy będzie istniał. Zmieni się pewnie forma i zmodyfikuję zawartość, ale zamierzam pisać dalej. I dlatego staram się analizować co jakiś czas, co się tutaj dzieje i czy zmierzam w dobrym kierunku.

A może wszystko bezczelnie zrzucę na lekturę książki „Blog. Pisz, kreuj, zarabiaj”? Tak też może być. W każdym razie, więcej na jej temat przeczytacie tutaj w dzień premiery, czyli 23 października.

Pora na mnie, czeka grzane wino i książka. Bo przecież jak napisał Neil Gaiman w „Chłopakach Anansiego”…

Istnieją trzy rzeczy i tylko trzy, które mogą złagodzić ból śmiertelności i zaleczyć rany zadane przez życie – odparł Spider. – Te rzeczy to wino, kobiety i śpiew.

Ja zmieniłabym kobiety na mężczyzn i zestaw byłby przyjemniejszy. Ale koniec gadania, do działania!

PS. Jest już program imprez dla blogerów, które za tydzień odbędą się w Olsztynie. Zapraszam serdecznie!

Wino i książka

„Bloger – poradnik dla blogerów” – Tomek Tomczyk

Bloger

Zapewne część z Was zapyta kim w ogóle jest ten, kto napisał poradnik dla blogerów (odpowiedź: autor dwóch spośród najbardziej czytanych i rozpoznanych polskich blogów). Inni stwierdzą, że nie przeczytają, bo cóż im może taki za przeproszeniem (tfu!) Kominek doradzić, przecież on dla nich jest nikim. A ja poproszę Was tylko o to, byście podarowali mi kilka minut i przeczytali to, co ja mam do napisania o tej książce.

Jak możemy przeczytać na początku opisu książki:

To nie jest książka dla blogerów, którzy chcą w tydzień zdobyć popularność, a w miesiąc zarobić milion dolarów. To pozycja dla tych, którzy rozumieją, że pisanie dobrego bloga jest sztuką. Pisanie doskonałego bloga – stylem i sposobem życia.

I to jest jej kwintesencja. Jest to naprawdę konkretny, bogaty w informacje i porady tekst, który jednak nie przedstawia prostej i szybkiej drogi do osiągnięcia sukcesu. Odwrotnie, Tomek cały czas wraca do tego jak ważne jest planowanie, przemyślenie tego, czego się od bloga oczekuje, w jaką stronę chce się zmierzać, po co się w ogóle bloguje. Oczywiście, można blogować bez tego wszystkiego, tylko dla rozrywki, jednak przecież dla większości z nas przychodzi chyba moment, gdy zadamy sobie pytania typu: i co teraz, co dalej, po co, jak…? A ta książka przyda się zarówno tym, którzy chcą rozwijać bloga hobbystycznego, jak i dążyć do tego, by na blogu zarabiać.

Znaleźć tutaj można mnóstwo informacji praktycznych, od zakładania bloga, decyzji o własnej domenie, do pisania notek, ich obrabiania, podejścia do blogowania, współpracy z firmami, mediami itp., jednakże dużo miejsca zajmują też kwestie blogowania jako stylu życia, sposobu myślenia, wręcz pewnej filozofii. To wszystko oparte nie tylko na doświadczeniu Tomka, ale również kilku innych blogerów z różnych zakątków blogosfery. I to też jest fajne, sprawia, że książka jest jeszcze bardziej różnorodna i wiarygodna. Ale jest też pełna ostrzeżeń, dotyczących nastawiania się na szybki sukces, tłumy odwiedzających, łatwości prowadzenia bloga, budowania relacji z czytelnikami etc. Tomek szczerze pisze np. o kryzysach, odpływach czytelników, tępieniu hejterów.

Można Tomkowi zarzucać wiele (co też chętnie od lat czynią hejterzy). Można twierdzić, że zbudował swego pierwszego bloga na rzucaniu kurwami, pisaniu o dupach i napadaniu na innych. Można też pisać, że odkąd zmienił styl, przestał być „burakiem od drak”, zaczął rozwijać swe blogi, to „gorzej pisze”, „sprzedał się”, „ma tylko reklamy na blogach”. Można dużo i długo w ten deseń. Tylko po co?

Tomek Tomczyk

Dla mnie – po lekturze tej książki i od pewnego czasu bywaniu na jego blogach – Tomek jest człowiekiem, który wie, czego chce, ma plan i wytrwale, konsekwentnie go realizuje. I tak przez ostatnich 8 lat. A nie były to łatwe lata. Pal sześć kwestie materialne, ważniejszy był brak wiary w to, że uda się mu zrealizować swe marzenia, że przeciętny chłopak z Kołobrzegu może odnieść sukces w taki sposób, jaki sobie wymyślił. A tu zdziwko – jemu się udaje, krok po kroku robi to, co sobie wymarzył. I za to go szanuję. A na dodatek wie, co robi, uczy się na swoich błędach. To wszystko docenili giganci tacy, jak Peugeot, Bur­ger Kin­g, Heine­ke­n czy też swojski Żubr. Przez lata wypracował sobie dobrą markę i teraz z tego korzysta w drodze do realizacji swych dalszych celów.

Miało być o książce, wyszło bardziej osobiście. Ale i tak niechże będzie. Moim zdaniem w tej książce każdy znajdzie coś dla siebie, chociaż bardziej te osoby, które chcą się (i swój blog) rozwijać. Pewnie bardziej przyda się ona tym, którzy są na początku swej blogowej drogi. Ja już nie jestem „świeżynką”, ale mam silne poczucie, że też skorzystałam. Również pod względem nastawienia, motywacji. Bo – może wbrew pozorom – jest to książka szalenie motywująca, dająca kopa do działania. A bardzo osobisty epilog pozwala na lepsze poznanie Tomka, tego, co za nim i jego decyzjami stoi, zrozumienia jego motywacji i celów. Dla mnie był też momentami nawet lekko wzruszający, ale ja generalnie jestem emocjonalna, mnie wzruszył też np. „Latawiec”.

„Bloger” jest też dobrze napisany. Już pierwsze zdania „chwyciły mnie za cycki” (jaki będzie odpowiednik męskiej wersji „chwytania za jaja”? 😉 ), zaczęłam czytać, a po chwili – nie wiadomo kiedy – byłam już w 1/3 książki i gdyby nie wizja pójścia do pracy, to pewnie łyknęłabym ją na raz.

Żeby nie było, że tylko chwalę, to mam dwie uwagi dodatkowe. W tekście było kilka powtórzeń, których można byłoby uniknąć (chyba, że autor uznał, że są tak istotne, że muszą być powtórzone). Druga sprawa, prośba do autora: Tomku, nie pozwól przy drugiej książce, by wydawnictwo tak Cię potraktowało a propos obsługi wydawniczej! Tu chyba w ogóle korekty nie zrobili! Literówki, złe formatowanie, masa różnorakich błędów, naprawdę kiepsko przygotowany tekst, wydaje.pl powinno się tego mocno wstydzić!

Kończę, bo się straszliwie rozpisałam. W każdym razie polecam książkę „Bloger” nawet tym, którzy na słowo „Kominek” reagują niechęcią lub wręcz napadami alergicznymi. To jest naprawdę dobry poradnik.

Voila!

© 

BlogerWydawnictwo: wydaje.pl, 2012

Oprawa: wersja elektroniczna (dostępna także wersja papierowa)

Liczba stron: 364

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6