Nie poddam się! ("Marsjanin" – Andy Weir)

Marsjanin

Mark Watney miał pecha. W wyniku zbiegu okoliczności został wzięty za martwego i zostawiony na Marsie, załoga musiała ewakuować się ze względu na ogromną burzę piaskową. Mark miał szczęście. Ma schronienie, zapas żywności, wody, tlenu, skafandrów i wielu innych rzeczy. A za kilka lat ma przylecieć kolejna misja, która mogłaby go uratować. Jednak pech znowu daje o sobie znać – zapasów nie wystarczy na tak długo. Ale – znowu na szczęście! – Mark to niezmiernie kreatywny inżynier i botanik. Niezła kombinacja, ale czy mu się uda?

Na początku mnie lekko zamurowało. Po pierwszych kilkunastu stronach pomyślałam sobie: „Mamma mia! Na serio mam uwierzyć, że faceta zostawili na Marsie i on sobie tylko żartuje i kompletnie się nie przejmuje?! Nie ma bata!”. Chyba nie wystarczyło mi wyobraźni, by móc przyjąć taką wizję reakcji na te wydarzenia. Nawet się zastanawiałam, czy czytać dalej. Jednak wtedy Janek powiedział, że mam przestać marudzić, tylko kontynuować, bo to jest fajna książka. A ja Jankowi ufam, więc tak zrobiłam.

I nie, nie żałuję. Przeciwnie, bardzo Jankowi dziękuję za to, że mnie zmotywował, bo to faktycznie jest bardzo fajna książka. Czyta się ją – mimo wszystkich technikaliów i informacji z zakresu nauk ścisłych, czyli czegoś, czego generalnie nie lubię – wyśmienicie. Żadne arcydzieło, ale dobrze napisana powieść rozrywkowa. Takie Hollywood literatury.

Autor bardzo ciekawie poprowadził akcję, a fabuła jest naprawdę wciągająca. Bardzo dobrym pomysłem było wprowadzenie narracji dwutorowej, pozwala to czytelnikowi spojrzeć na wydarzenia z różnych punktów widzenia i jeszcze bardziej zaangażować sie w to, co dzieje się w książce. Część Marka to jego pamiętnik z pola bitwy pod hasłem: człowiek vs. Mars. A drugi punkt widzenia to cała ekipa ludzi, którzy chcą mu pomóc w przeżyciu i powrocie na ziemię. Bardziej – co naturalne – angażuje opowieść Marka, przecież dobrze mu życzymy i chcemy, by zdołał wrócić na Ziemię.

Mark to bohater, któremu chce się kibicować. Sympatyczny facet z sąsiedztwa, tylko ze łbem jak dzwon. Niesamowicie pomysłowy, inteligentny, a do tego zabawny, pełen dystansu do siebie i sytuacji, w której się znalazł. A jego determinacja mogłaby przenosić góry. Albo pomóc przetrwać na Marsie 😉

„Marsjanin” napisany jest w taki sposób, że kompletnie się nie dziwię, że właśnie powstaje film na jego podstawie. Bardzo plastycznie, przekonująco i angażująco. Jest potencjał na efektowny film. Tym bardziej, że walka samotnego człowieka z nieprzyjazną rzeczywistością dookoła aż się prosi o sfilmowanie. Tym bardziej, że to nie dżungla amazońska czy Sahara, a Mars. Bardzo jestem ciekawa tego filmu, właściwie już się nie mogę doczekać, kiedy będę miała okazję go obejrzeć.

Na koniec muszę dodać, że nie mam zielonego pojęcia, jak wiele autor pozmyślał, a jaka część jego pomysłów ma oparcie w nauce. Nie mnie to osądzać, jestem totalnym laikiem. A z tego punktu widzenia rozwiązania brzmiały rozsądnie. To nawet interesujące, jak wiele w tej książce może być informacji prawdziwych (tylko podanych w bardzo uproszczonej, strawnej dla czytelnika książce), a ile jest czystą fikcją. Jeżeli ktoś z Was natknął się gdzieś na rzetelny opis, to poproszę o cynk.

Jestem zaskoczona tym, jak bardzo podobała mi się ta książka, w życiu bym tego nie przewidziała. Mało tego, niezbyt miałam w ogóle ochotę na jej lekturę, jak to się człowiek może mylić… Serdecznie polecam wszystkim tym, którzy mają ochotę dopingować Marka w jego codziennym trudzie!