Chorobowy stos

Część z Was widziała moje wczorajsze zdjęcie z prawą ręką w ortezie i na temblaku, które wrzuciłam na FB. Nabawiłam się jakiegoś przedziwnego zapalenia kaletek maziowych czy czegoś w ten deseń i wylądowałam z unieruchomioną ręką na zwolnieniu do końca tygodnia. Minimum! 😦

Mam więc czas, by przez pół dnia klepać w lierki i po jednej lierce, powoli, lewą ręką tworzyć wpis. Ale wybrałam mniej obciążającą notkę, czyli stosik. Tym chętniej, że wieki tu takowego nie było!

  • aktualnie czytany „Wodny nóż” Bacigalupiego – od Wydawnictwa Mag.
  • „Krew nie woda” Pawlak – prezent od autora.
  • „Dom po drugiej stronie lustra” Tait – prezent od pewnej blogerki.
  • „Zaginięcie” Mróz – od Wydawnictwa Czwarta Strona. Wczoraj doczytałam, teraz poczeka na opisanie.
  • „Srebrny orzeł” Kane – od Wydawnictwa Znak.
  • „Ember in the Ashes. Imperium Ognia” Tahir – od Wydawnictwa Akurat.
  • „Między młotem a piorunem” i „Raz wiedźmie śmierć” Hearne oraz „Księżyc nad Soho” Aaronovitch – pożyczone od Oisaja.

stos ksiazek

Szkoda tylko, że nawet czytanie książek średnio mi teraz idzie. Najlepiej na czytniku, więc korzystam i zczytuję swoje książki styczniowe. Ale powyższe też ciągną, więc kombinuję.

Jak Wam się podoba mój stosik?

PS. Uffff… szalenie męczące takie pisanie!

Wszystko z miłości ("Katedra w Barcelonie – Ildefonso Falcones)

katedra w barcelonie matka boska

Średniowieczna Katalonia. Czasy, gdy możny był panem i władcą od którego zależało być albo nie być biedoty żyjącej na terenie jego włości. To właśnie w jednej ze wsi rozpoczyna się ta opowieść. A było tak…

Pewien chłop, zmuszony przez działania pana, postanawia ratować jedynego syna, zostawiając na pastwę losu żonę, opuszczając swe ziemie i uciekając do Barcelony. Tam, dzięki wymuszonej na krewnych pomocy, przez rok ukrywa się, by w końcu otrzymać status wolnego obywatela i móc – jak sądzi – w spokoju żyć i dbać o Arnaua. Jednak los przygotował oczywiście dla nich wiele różnych niespodzianek…

Mijają lata, Arnau dorasta, a dzięki zbiegom okoliczności pnie się powoli w górę. Od biednego chłopaka, który musi się na dodatek opiekować przybranym bratem, aż do powszechnie znanego i poważanego bankiera. Jego losy to istna sinusoida – w górę i w dół, w górę i w dół. A jego życie pełne jest poświęceń, przyjaźni, zdrad, miłości, nienawiści, oczekiwania, a dookoła na dodatek mnóstwo wyzysku, wojen, bitew, zgiełku, oszustw. Dzieje się mnóstwo, na nudę nie można narzekać.

Właściwie jedyna stała, tak naprawdę stała rzecz w jego życiu to figurka Matki Boskiej Morza i budowa nowej świątyni na jej cześć. Świątyni, która zastąpić ma maleńki kościółek i która – w odróżnieniu od gmachów fundowanych przez króla czy arystokrację – jest darem od maluczkich, od biedaków, którzy ciułają grosz do grosza. A jeżeli nie mogą dać nawet grosza, to starają się w inny sposób pomóc budowie – nosząc materiały budowlane, trzymając wartę, pomagając budowniczym etc. Świątynia powstaje przez kilkadziesiąt lat, ale jest prawdziwym darem serc, czymś, co powstało nie po to, by się pochwalić pobożnością i możliwościami, tylko czymś wynikającym z prawdziwej potrzeby serca.

I to właśnie w jej powstawanie i funkcjonowanie jest zaangażowany Arnau. Rósł razem z nią, kochał ją całym sercem i wspierał, jak tylko mógł. Czy to nosząc głazy większe od niego, czy to dbając o jej interesy, czy też interweniując… Albo nie, odkrywajcie te wszystkie aspekty sami! W każdym razie jego los połączony jest z losem tej świątyni, a Matka Boska Morza dba o swego wiernego syna i potrafi się odwdzięczyć.

Ten wątek był dla mnie bardzo ciekawy. Jednakże najciekawsze było… życie. Realia średniowiecznej Barcelony i Katalonii, życia różnych grup społecznych, funkcjonowania władzy świeckiej i kościelnej, informacje związane z kupiectwem i bankami, a nawet najzwyklejsze opisy domostw czy też relacji rodzinnych – to wszystko baaaardzo mnie wciągało i sprawiło mnóstwo frajdy. Do tego inkwizycja, pogromy Żydów, zaraza dżumy, mnóstwo wydarzeń jeszcze bardziej rozbudowujących akcję książki. Jedynie wyjaśnienia historyczne związane z odległymi wojnami (chociaż wpływające na losy Barcelony, więc zrozumiałe) razem z nazwiskami książąt, królów i generałów trochę mnie znużyły. Może dlatego, że połowa tych nazwisk brzmi dla mnie podobnie?

A żeby nie było tylko pięknie – wkurzała mnie ta sinusoida losów Arnaua (a wcześniej jego ojca). W którymś momencie zaczęłam o wiele mniej przejmować się wydarzeniami w jego życiu, bo jasnym było, że po każdym złym wydarzeniu stanie się coś, co jemu zaradzi, rozwiąże problem, uratuje mężczyznę. I chociaż wydarzeń w jego życiu było naprawdę bardzo wiele, to jednak schemat był wyraźny i niezmienny. I to było przysłowiową łyżką dziegciu w beczce miodu.

Mimo niej, na czytaniu tej książki spędziłam świetnie czas! Mam poczucie, że wędrowałam z Arnauem uliczkami Barcelony, podziwiałam, jak rośnie w górę jego ukochana świątynia, walczyłam z nim o Barcelonę czy też pomagałam biednym. Ta powieść narobiła mi wielkiej ochoty na to, by sprawdzić najnowszą książkę tego autora. Ciekawe, czy też jest taka fajna!

katedra w barcelonieWydawnictwo: Albatros, 2007

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 704

© 

Wieloksiąg #2

ludzik ksiazki
Jenn and Tony Bot

Pomyślałam, że nadeszła pora na kolejną część tego nieregularnego cyklu. Znowu będzie mieszanina gatunkowa i źródeł pochodzenia. Prezent i dwie pożyczone.

swiat krolowej marysieńki„Świat królowej Marysieńki” – Kornelia Stepan

Gdy ją dostałam w prezencie, to nie zwróciłam uwagi na to, że to pierwszy tom i cały czas się zastanawiałam, dlaczego tytuł odnosi się do królowej, a tu nie zapowiada się, że ona tą królową do końca książki zostanie 😉 Potem dopiero zobaczyłam, że to tak naprawdę dopiero wprowadzenie do historii. Marię Kazimierę d’Arquien spotykamy w 1647 i razem z nią przechodzimy przez kolejne lata jej życia – dorastanie, dojrzewanie, obserwowanie i uczestniczenie w intrygach dworskich i politycznych, miłość do Sobieskiego, perypetie małżeńskie, relacje z królową, z mężem przypisanym przez los i intrygi – Janem Zamoyskim. 

Lektura przyjemna, chociaż delikatnie przegadana. No i non stop zastanawiałam się ile tam jest faktów i oparcia w tychże, a ile fantazji autorki.

*****

odzwierny„Odźwierny” – Siergiej i Marina Diaczenko

Chyba zbyt wiele sobie obiecywałam po tej książce i za długo czekałam z jej lekturą. Skończyło się na tym, że właściwie to wynudziłam się jak mops. Chociaż historia magów próbujących odnaleźć innego maga, którego pozbawili mocy, a który został wybrany przez pewną siłę, by być odźwiernym, który otworzy jej wrota do ludzkiego świata, miała spory potencjał do zainteresowania mnie, to jednak tak się nie stało. Musiałam się wręcz zmuszać do kontynuowania lektury. Wielka szkoda! Ale tej dwójce dam jeszcze szansę, bo słyszałam, że to świetny duet, więc może trafiłam na kombo pod hasłem „nie ta książka w nie tym czasie”?

*****

pop babylon„Pop Babylon” – Imogen Edwards-Jones i Anonim

Po dwóch pierwszych książkach z tej serii, które pochłonęłam błyskiem i z zachwytem w duszy, teraz przyszła pora na lekkie rozczarowanie. I sama nie wiem, skąd ono się wzięło. Może „anonim” nie poddał takiego gruntu do obróbki, jak przy pierwszych dwóch tematach (linie lotnicze i hotele), a może zwyczajnie przemysł muzyczny jest nam na tyle znany, że tak nie zaskakuje i trudniej podać czytelnikowi coś nowego? Może właśnie tu tkwi sekret – odejść od takich popularnych tematów, skupić się na tych, na których raczej się nie skupiamy i nie drążymy?

W każdym razie była to ciągle lekka rozrywka, ale już nie tak interesująca. No i miałam wrażenie, że tłumaczce się przy tym tomie nie chciało tłumaczyć. Poprzednie były zupełnie ok, a tu mi niestety zgrzytało tłumaczenie.

*****

Wszystkie te trzy książki przeczytałam w ciągu dwóch ostatnich miesięcy i cieszę się, że zebrałam się, by je tutaj krótko podsumować.

Ja teraz siedzę w pociągu do Rodziców, jadę na Święta + dwa dodatkowe dni urlopu (ach, ach, och! :D), mam więc nadzieję, że – mimo gości i rajwachu – odpocznę chociaż troszkę, bo maj to będzie dla mnie miesiąc pod hasłem „koniec świata”, więc muszę nabrać sił. Trzymajcie więc kciuki!

Wieloksiąg #1

ludzik ksiazki
Jenn and Tony Bot

Już  nie pamiętam, kto pierwszy wrzucił post, w którym króciutko opisał kilka przeczytanych książek. Ja najlepiej kojarzę tego typu posty u Izy z Filetów z Izydora, gdzie występują pod nazwą „hurtownia książek”. Nazwa bardzo fajna, ale nie chciałam jej kopiować, więc postanowiłam wymyślić coś swojego. Nadal nie wiem, czy słusznie, ale kit z tym.

W każdym razie, idea jest prosta: czasami, z różnych względów, nie mam czasu/ochoty/natchnienia, by pisać o książce dłuższą notkę. Więc będzie odwrotnie – jedna notka, kilka książek. Ciekawe, jak Wam się to spodoba!

A w pierwszym odcinku naszego programu… 😉 Wróć! W pierwszej notce zagościł spory miks gatunkowy i tematyczny. A nawet „źródłowy” – książka, która czekała na swą kolej latami, prezent urodzinowy oraz książka pożyczona 🙂 Zobaczcie sami!

fotoplastikon

„Fotoplastikon” – Jacek Dehnel

Zbiór starych fotografii, do których ten zdolny autor dopisał krótkie historie. Wszyscy wielbiciele tego autora wiedzą, że fascynują go czasy przeszłe, lubi zatrzymać się na chwilę i zadumać nad tym czy owym szczegółem. I to widać również w tej pozycji. Dehnel zamyśla się tu nad losem bohatera pierwszoplanowego, tam nad osobą, która nie przykułaby raczej naszej uwagi, gdzie indziej nad pieskiem czy też przyrodą dookoła. To bystry obserwator, na dodatek człowiek obdarzony wielką wyboraźnią, co gwarantuje czytelnikowi, że wiele razy również zatrzyma się i zamyśli, bo kwestie poruszone przez autora, czy też pytania, które zada, wzbudzą refleksję. Do czytania na wyrywki, to nie powieść, ni opowiadanie. To miniaturek do kontemplacji.

*****

zaklinacz słów„Zaklinacz słów” – Shirin Kader

Napisana przepięknym językiem nowoczesna i zmodyfikowana pod wieloma względami opowieść w stylu Szeherezady. Powieść o opowiadaniu i spisywaniu historii. Te zazębiające się opowieści są jakby na zbiegu jawy i snu, rzeczywistości i tego, co nierzeczywiste, pełno w nich smaków, zapachów, arabskiej muzyki i pełnych wdzięku (i własnego charakterku!) przedmiotów. Pełno tu uczuć, namiętności, tęsknoty i poczucia niepewności. A to wszystko opowiedziane w poetycki, subtelny sposób. Interesujący debiut, choć dla mnie momentami aż nazbyt poetycki.

*****

magiczny ogród„Magiczny ogród” – Sarah Addison Allen

Bardzo sympatyczne, lekkie i momentami zabawne czytadło, które zostało skrzywdzone tą kompletnie nieadekwatną okładką. Ale stało się, więc pozostaje tylko żałować.

Przyjemna opowieść o kobietach rodziny Waverley, z których każda ma pewien dar, nie zawsze uświadomiony, jednak bardzo potrzebny, by całość historii mogła się rozegrać. Teoretycznie zwykłe miasteczko, przeciętni ludzie, a wśród nich właśnie one, przyciągające uwagę, czasami kłopoty. Przez wątek tych specjalnych uzdolnień, smakowitych opisów i relacji między kobietami w danej rodzinie, miałam wrażenie, że ta książka przypomina mi cały czas – w delikatny sposób, i dobrze! – książki Joanne Harris z cyklu Vianne i Anouk. Czytało mi się bardzo dobrze, lepiej od kolejnej kisążki tej autorki – „Słodki świat Julii”.

*****

To na razie tyle. Jeżeli koncept chwyci, to od czasu do czasu będę takie notki tworzyła, bo zdecydowanie czytam więcej, niż zdołam opisywać, więc może jest to jakaś alternatywa. Jak Wam się podoba? Sugestie ewentualnych zmian też są mile widziane 🙂

„Ziemia Kłamstw” oraz „Raki Pustelniki” – Anne B. Radge

farma

Pierwszy tom czytałam dawno, jeszcze przed zrobieniem wywiadu z autorką, ale jakoś do dzisiaj nie zdołałam opisać swych odczuć z lektury. Postanowiłam więc to nadrobić przy okazji opisywania tomu drugiego. Jak wypadły pierwsze dwa tomy trylogii?

W „Ziemi kłamstw” nestorka rodu, Anna Neshov, ma wylew, leży na łożu śmierci. Jej trzej synowie, którzy przez lata nie potrafili się ze sobą komunikować, nagle muszą być w stanie współpracować. Jakby tego mało, na horyzoncie pojawia się córka jednego z nich – Torunn, która do tej pory widziała swojego ojca raz w życiu. Choroba Anny otwiera skrzynkę Pandory, wypuszcza na świat wiele tajemnic, przez lata skrzętliwie skrywanych. Tajemnic tak dużych, że wstrząsają rodzinnymi fundamentami. To właśnie radzeniu sobie ze skutkami tajemnic oraz relacjom w rodzinie poświęcona jest ta książka.

„Raki pustelniki” to logiczna konsekwencja pierwszego tomu. O ile pierwszy tom, to tom tajemnic, to tom drugi to ciągłe podejmowanie wyborów. Czy gospodarstwo nadal powinno istnieć? Kto powinien je prowadzić i jak? Czy Torunn powinna skupić się na życiu osobistym, pracy, która sprawia jej satysfakcję, czy może pomóc ojcu? Czy Margido powinien trochę wyluzować, zapomnieć na chwilę o zakładzie pogrzebowym i misji swej pracy, a skupić się trochę na sobie samym i swym życiu? Co powinien zrobić Erlend i jego partner? Czy bohaterowie odważą się otworzyć na kolejną życiową zmianę?

Proza Anne B. Ragde to proza surowa, bardzo naturalistyczna. Ale jednocześnie porywająca. W tych książkach nie ma według mnie ani jednego zbędnego słowa, wszystko jest zbalansowane, przemyślane, zaplanowane. Styl jest  chłodny, obojętny, w zestawieniu z poruszanymi tematami i ich ważnością jest to niesamowity kontrast! Dzięki temu zresztą wciąga czytelnika jeszcze głębiej w to rodzinne bagno, nie pozwala się uwolnić przed zakończeniem czytania. A i potem ta historia długo siedzi w czytelniku, nie daje o sobie łatwo zapomnieć.

Osoby, z którymi rozmawiałam o tych książkach są albo zachwycone opisami, albo uważają je za zbędne i nudne. Ja dołączyłam do wielbicieli tworzonych przez nią opisów. Nawet nieistotne szczegóły gotowania czy podziwiania figurek są według mnie niezbędne, wiodą autorkę do założonego celu, są istotne dla akcji, do zbudowania odpowiedniej atmosfery. Także te, którym zarzuca się bycie obrzydliwymi były dla mnie istotne. W końcu nic co ludzkie nie jest mi obce, taki naturalizm był według mnie potrzebny do dopełnienia historii, do tego byśmy poczuli się tak, jak bohaterowie książki.

Surowy urok wiejskiej części Norwegii, ludzie, którzy próbują ułożyć sobie życie, dotrzeć do siebie samych i najbliższych, buzujące emocje, świetny styl, to wszystko spowodowało, że nie mogłam się oderwać od czytania. A na dodatek autorka tak kończy drugą część, że miałam ochotę ją udusić, jak tak można!

Polecam!

© 

Radge

Wydawnictwo: Smak Słowa, 2010 i 2011

Oprawa: twarda

Liczba stron: 288 i 250

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5,5/6


„W odbiciu” – Jakub Małecki

twarze

Szaleństwo. Rzeczywistość. Ludzkość. Ja czy Ty? A może my? W odbiciu…

Żyje sobie taki Karol, normalnie, jak tysiące ludzie dookoła niego. Żona, mieszkanie, kot, praca. Ok, pracy nie ma, ale ma wielką motywację do tego, by ją jak najszybciej znaleźć. Dla siebie i swej kochanej żony – Natalii. En pracuje w biurze podróży i kocha męża. Chce, by był szczęśliwy, spełniony. Młode małżeństwo z przyszłością.

Rzeczywistość, jaką znacie dobrze, prawda?

Ale zaczynają się w niej pojawiać szczeliny, przez które dostaje się do niej coś niedobrego. Karola zaczynają dotykać dziwne przypadki. Widzi dziwne malunki, stworzenia, wizje. Prześladuje go człowiek z głową psa. Jakby tego było mało, to dookoła zaczyna dziać się zło. Tak, jakby coś wyciągało z ludzi najgorsze, co mogą i chcą zrobić. Wypadki, napaści, morderstwa, zdrady… Zaczyna to także dotykać jego najbliższych, co wpędza Karola w coraz większe przerażenie. O co chodzi, dlaczego ludzkość opętało zło? A może ono tam zawsze było i tylko stało się coś, co je uwolniło?

Jest jeszcze niesamowite mieszkanie, w którym zamordowano staruszka. Mieszkanie składające się z jednego pokoju, bez łazienki i kuchni. W pokoju stoi tylko pianio, ściany i sufit pokryte są rysunkami. Jakie jest ich przesłanie i kim był zamordowany mężczyzna?

Nie można zapomnieć o Pielgrzymie. Był takim samym zwykłym młodym mężczyzną, jak Karol. Jednak życie skradł mu alkohol, który zniszczył jego rodzinę i niszczy jego samego. Pielgrzym stacza się na dno. Społeczeństwo postrzega go jako brudnego, zapitego lumpa. A co, jeżeli ten lump jest jedynym, który może ich uratować? Ten otoczony przez ptaki, cierpiący za miliony bezdomny…

„W odbiciu” to kolejna książka Jakuba Małeckiego, która gwałci czytelnikowi mózg. Inaczej tego nazwać nie potrafię. Jest sobie zwyczajna historyjka, typowe życie, przeciętni bohaterowie, gdy niespodziewanie, powolutku rzeczywistość zaczyna się zmieniać. Nie poznajemy świata, nie rozumiemy tego, co się dzieje. Przerażenie, zdumienie i zachłanność: co będzie dalej? To wszystko gościło w mej głowie podczas czytania.

Trzeba mieć talent, by spójnie stworzyć tak schizofreniczne fabuły, jak te w książkach Małeckiego. A jeszcze stworzyć je w taki sposób, że czytelnik zacznie sam czuć niepewność i pomyśli: co, jeżeli…? Te książki, to dla mnie taki typ „mindfuckera”, coś jak „Fight club”.

„W odbiciu” to opowieść o świecie i ludziach. O wyborze, wolności i równowadze. O dobru i złu, a także o tym, jak często wolny wybór oznacza dla nas wybór czynienia zła.

Rzeczywistość, sen, a może odbicie…

©

w odbiciuWydawnictwo: Powergraph, 2011

Oprawa: twarda

Liczba stron: 304

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

Inna książka autora – „Dżozef”

„Operacja „Sodoma” czyli Dziewiąty sprawiedliwy” – Jerzy Jurandot

Wydawnictwo: Iskry, 1968

Oprawa: miękka z obwolutą

Liczba stron: 218

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Z dedykacją dla tych, którzy cenią vintage 😉

Sodoma. Wielu z nas całkiem dobrze zna biblijną przypowieść o tym mieście. Miejsce pełne zepsucia, nieposzanowania praw bożych, bezprawia. Bóg postanawia je poddać próbie – wysyła tam swoich posłów, aniołów, których zadaniem jest znalezienie dziesięciu sprawiedliwych. Jeżeli im się nie uda, miasto zniknie z powierzchni ziemi. Jak wiemy, z tej próby zwycięsko wyszedł tylko Lot z żoną.

A Sodoma w wersji Jurandota? Miasto niczym się niby nie różni od tego biblijnego – rozpusta kwitnie, praktycznie każdy obywatel to oszust, złodziej, uosobienie wad wszelakich. Bóg zsyła do Sodomy trzech aniołów, którzy mają dołożyć wszelkich starań, by znaleźć dziesięciu sprawiedliwych. Jednakże od początku wszystko idzie… dziwnie. Anieli z czasem stają się jakoś mało anielscy. Tego pociągać zaczynają trunki, tamtego kobiety. Cel misji się rozmywa, nie przykładają się do niego tak bardzo, jak spodziewał się tego Bóg. A czas upływa nieubłaganie, szef całkiem często przypomina im o celu ich misji. Aniołowie rozpuszczają wici, włączają do poszukiwań mieszkańców, którzy jednak nie do końca skorzy do uwierzenia im i zaangażowania się w taką dziwną sprawę. Udaje im się w końcu zebrać kilkoro sprawiedliwych, jednak do dziesiątki ciągle jeszcze daleko. Jak się skończy ta odsłona opowieści?

Jurandot uczynił ją bardzo ludzką, pełną słabości, typowych dla naszego gatunku zachowań. Jakby na luzie, bez patosu, z wielkiej opowieści uczynił jakby jej „wersję light”. Pełną humoru, wręcz nim tryskającą. Jednakże tak duży ładunek humoru nie jest w stanie przesłonić gorzkich prawd wynikających z tej wersji opowieści. Jurandot stworzył lustro, w którym odbijamy się sami – jako jednostki, ale także jako rasa ludzka, nasze relacje międzyludzkie, to, jak traktujemy siebie samych i innych. To, jak potrafimy grać przed innymi, ile masek nosimy na twarzy i jakie pozy przyjmujemy. Jak łatwo kogoś osądzić, z jaką łatwością przychodzi nam ferowanie wyroków.

Pomyślałby ktoś, że to tylko taka lekka historyjka do śmiechu…

©

Mam 3 latka

… trzy i pół, sięgam brodą ponad… stos 😉 Niestety, nie znalazłam polskiej wersji takiego fajnego znaczka:

W życiu nie spodziewałabym się, że wytrwam 3 lata w pisaniu bloga o książkach! Nie spodziewałam się, że będzie mi to sprawiało taką frajdę (chociaż są i momenty mocno kryzysowe, ostatnio było blisko zaprzestania pisania w ogóle!), że pozwoli mi to na poznanie wielu cudownych ludzi, również w Realu! Że powstanie z tego tyle różnych konkursów, dyskusji, a na dodatek też Złota Zakładka.

Przez te 3 lata napisałam 635 wpisów, w 80 kategoriach. Padło 7910 komentarzy. Odwiedziło mnie prawie 260 000 osób z kilkudziesięciu różnych krajów. To wszystko wprawia mnie w zdumienie, bo – mimo że kocham moje wirtualne dziecko  – nie uważam, że mój blog wyróżnia się jakoś mocno spośród całkiem wielu innych blogów. Chyba nie mam manii wielkości, jak niektórzy blogerzy 😉 I mam nadzieję, że nigdy nie będę wpadać w ten wyścig blogowych szczurów, oby mnie to ominęło!

Ale schodząc z gorzkich tematów (ostatnio sporo dziwnych akcji miałam okazję obserwować i to mnie tak natchnęło) – chciałabym serdecznie podziękować wszystkim odwiedzającym, czytającym, komentującym! A szczególnie tym, którzy są ze mną bardziej na stałe, bywają w miarę regularnie, towarzyszą mi w smutkach i radościach okołoblogowych 🙂 Bez Was wszystkich pewnie nie starczyłoby mi motywacji na 3 lata blogowania. Chwała Wam za to!

Czy ktoś potrafi stworzyć takie cukiernicze dzieło sztuki? Jeżeli tak – poproszę! 🙂 Poczęstujemy się razem, chociaż to aż szkoda zjadać!

Blogaskowi 😉 życzę wielu kolejnych lat funkcjonowania i to jak najbardziej sprawnego, jak najmniej kryzysów, a jak najwięcej cudnych chwil 🙂 A, żeby podzielić się szczęściem, to postanowiłam obdarować 3 osoby książkami – po 1 na każdy rok blogowania 🙂 Rozdam książki:

  1. „Wilkołak” Jonathan Maberry – z własnej półki.
  2. „Chłopiec z sąsiedztwa” Irene Sabatini – od Wydawnictwa Świat Książki 🙂
  3. „Zła krew” Arne Dahl – z własnej półki.

Wszystko, co musicie zrobić, to zgłosić się w komentarzu, zaznaczając  do której książki się zgłaszacie. Zgłaszać się można do środy (15.08.12) do północy.

Cieszę się bardzo z tej rocznicy i mam nadzieję, że będę miała dość siły, motywacji, wytrwałości, by prowadzić tego bloga przez jeszcze długi czas  A Wam dziękuję za to, że u mnie bywacie, czytacie to, co piszę, wspieracie!

„Niedzielna cisza” – Gina B. Nahai

Wydawnictwo: Książnica, 2004

Oprawa: miękka

Liczba stron: 268

Moja ocena: 3/6

Ocena wciągnięcia: 3/6

*****

Adam, dziennikarz podróżujący po świecie, po siedemnastu latach wraca w rodzinne strony. Jego powrót spowodowała wiadomość o śmierci jego ojca – Małego Sama Jenkinsa, słynnego zielonoświątkowego kaznodziei. Mało tego, są podejrzenia, że Jenkins został zamordowany przez tajemniczą, piękną kobietę o imieniu Blue. Do Stanów sprowadził ją Profesor, który sam jest postacią niejasną, niepoznaną dla miejscowych. A Blue wzbudza wielką ciekawość wśród małomiasteczkowych prowincjuszy – cudownej, egzotycznej urody, nieznanego pochodzenia, zdystansowana, zagadkowa. Również Profesor jest dziwną postacią – badacz umierających języków, który zjawił się w tym niedużym mieście nagle i jakby nie posiadał przeszłości. Nie ma przyjaciół, nikt nie jest mu bliski. Jednego dnia zniknął i wrócił z taką nietypową żoną.

A teraz w Knoxville zjawia się Adam, który chce wyjaśnić tajemnicę śmierci Małego Sama. Ojca, z którym nic go nie łączyło, który odrzucił go jeszcze przed narodzinami syna. Los splata ścieżki Adama i Blue już od początku, chociaż oni nie są tego świadomi. Adam teoretycznie chce tylko zbadać okoliczności śmierci ojca. A czego chce Blue?

Ta książka to opowieść o życiu, cierpieniu, wierze, miłości, poświęceniu, poszukiwaniu. Poznajemy losy rodziny Adama, podążamy z jego przodkami przez kilkadziesiąt lat wśród brudu, ubóstwa, pyłu węglowego i placków ze smalcem. Poznajemy tez losy Małego Sama Jenkinsa, jego podejścia do wiary, tego, jak traktował bliskich, jaki był jako lider grupy religijnej, a jaki prywatnie. Do tego wszystkiego dołączają w pewnym momencie opowieści Blue dotyczące jej rodziny, Profesora, ich wspólnego życia, przyłączenia do grupy Małego Sama.

Te wszystkie opowieści z przeszłości prowadzą do punktu kulminacyjnego, który łączy Blue i Adama w swoistym katharsis. I, chociaż mogłabym powiedzieć, że zakończenie mi się nie podobało, to pewnie było właśnie tym jedynym, które miało sens.

Fabuła zapowiadała się bardzo ciekawie. Szczególnie intrygował mnie wątek dotyczący wiary. Mały sam ze swoimi wyznawcami wierzyli w to, że wiara uchroni ich od wszystkiego, co złe, od niebezpieczeństw. By to udowodnić, osoby, które uważały, że są już pełne Ducha Świętego, wystawiały się celowo na niebezpieczeństwo – kąsały je jadowite węże, pili trucizny, kwasy etc. Przodował w tym właśnie Mały Sam, który przez kilkadziesiąt lat przetrwał kilkaset ukąszeń, wypił litry niebezpiecznych substancji i nic mu nie było. Takie świadectwa przyciągały ludzi, którzy stawali się wiernymi zwolennikami małego kaznodziei.

Jednakże, mimo tak ciekawie zapowiadającej się fabuły, ta książka mnie wymęczyła. Niby zastanawiałam się, jak się potoczą losy tej dwójki, ale nie poczułam się przekonana, nie porwała mnie ta lektura. W pewnym momencie wręcz zaczęłam myśleć, że chciałabym już ją skończyć i sięgnąć po coś bardziej hm… wciągającego? Czytałam już jedną książkę tej autorki – „Księżyc i anioł” – i tamta bardziej mi się podobała. Więc albo zwyczajnie ta pozycja jest słabsza, albo w międzyczasie zmienił mi się gust. Przeciętna książka. © Agnieszka Tatera

PS. Będę się czepiać okładki – skąd te białe gołębie? Jeżeli już muszą być jakieś zwierzęta, to powinny być to grzechotniki i inne jadowite węże. Gołębie nijak się mają do fabuły.

„Utalentowana” – Nikita Lalwani

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2008

Oprawa: miękka

Liczba stron: 312

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Rumikę poznajemy, gdy ma lat pięć. Jej rodzice kilka lat wcześniej wyemigrowali do Wielkiej Brytanii, gdzie ojciec uczy na uczelni, a matka prowadzi dom. Dziewczynka dosyć wcześnie ujawnia wybitny talent matematyczny, który w coraz większym stopniu intryguje jej ojca. W końcu zaczyna on wdrażać dla niej specjalny system nauki po szkole, stawia przed nią coraz większe wyzwania, nakłada coraz więcej obowiązków związanych z rozwojem jej talentu. Dziewczynka rośnie, a wraz z nią rośnie ambicja jej ojca. Postanawia on, że gdy Rumi będzie miała 14 lat, to zda do Oksfordu, a wtedy wszyscy usłyszą o tym genialnym dziecku przeciętnych rodziców. A to, czego chce Rumi nie liczy się dla niego w ogóle, zresztą on uważa, że to wszystko tylko i wyłącznie dla jej dobra.

A co na to Rumi? Najpierw jest zbyt młoda, by zdawać sobie tak naprawdę sprawę z tego, co się dzieje i w jakiej sytuacji się znajduje. Potem coraz bardziej zaczyna jej doskwierać samotność i odrzucenie, szczególnie przez rówieśników. W końcu jest dziwadłem, tak o niej myśli większość młodzieży ze szkoły. Mało tego, stosunki w rodzinie też są dalekie od ideału. Nie potrafią się oni ze sobą komunikować, nie potrafią rozmawiać o uczuciach, potrzebach, o tym, co jest dla nich ważne. Są autorytarnie rządzeni przez ojca, który o wszystkim decyduje. Dziewczynka bywa tak samotna, że potrafi zadzwonić na numer ratunkowy tylko po to, by usłyszeć czyiś głos! W końcu jednak dociera do momentu, w którym musi przeprowadzić się do Oksfordu, bo rozpoczęcie studiów oznacza przecież, że musi – przynajmniej przez część czasu – być poza domem. A to znowu nakręca spiralę wydarzeń…

Ta książka to stadium udręczenia, samotności, niemożności porozumienia, blokady uczuć. Bardzo wyraźnie opisuje też rozpad rodziny, który jest związany wlaśnie z tymi wszystkimi czynnikami. „Utalentowana” porusza tyle różnych, ciężkich tematów, że nie da się jej czytać szybko i bezrefleksyjnie. Bo jakże nie pomyśleć w trakcie czytania o tych rodzicach, którzy od maleńkości zmuszają dziecko do nauki 5 języków, uprawiania 3 sportów i chodzenia na zajęcia dodatkowe z 4 dziedzin? Jak nie zastanowić się, jak to wpływa na takie dziecko, jego dalsze życie, relacje rodzinne i społeczne? Te myśli zdominowały mą głowę w trakcie czytania tej książki. A do tego dochodziły przemyślenia na temat emigracji, życia na obczyźnie, asymilacji, międzykulturowości, relacji rodzinnych i wielu innych tematów. „Utalentowana” to zdecydowanie książka bogata w treści.

Jeżeli macie ochotę na książkę, która poruszy Waszą głową, a niekoniecznie pozwoli zabijać bezrefleksyjnie czas, to jest to książka dla Was! © Agnieszka Tatera