„Pieśń czasu. Podróże” – Ian R. MacLeod

Wydawnictwo: MAG, 2011

Oprawa: twarda

Liczba stron: 482

Moja ocena: brak skali!

Ocena wciągnięcia: brak skali!

*****

Siedzę, patrzę na drzewa za oknem, słucham muzyki i zastanawiam się, czy podołam opisaniu moich wrażeń z lektury tej książki. A gdzieś tam głęboko na dnie serca pojawiło się uczucie, że chyba w końcu trafiłam na książkę, która zostanie ze mną na zawsze, która poruszyła we mnie tyle strun, że grać mi będzie w duszy latami. Książkę, która pozwoliła mi w końcu uwierzyć, że są takie dzieła, które chce się naprawdę zabrać ze sobą na bezludną wyspę. Dlaczego? Żebym to ja wiedziała, co też zrobiła mi ta książka!

„Podróże” to zbiór opowiadań. Są one bardzo różne pod wieloma względami – od prozaicznej długości, przez tematykę, umiejscowienie, bohaterów… Co jest mocno nietypowe, to fakt, że nie ma w tym zbiorze opowiadań słabszych czy złych. Chyba nigdy nie czytałam tak równego jakościowo zbioru! Dlatego też jest mi tak trudno wybrać tych kilka, o ktorych chciałabym wspomnieć. Chociażby pierwsze opowiadanie – „Opowieść młynarza” – bardzo alegoryczna, a jednocześnie dosadna opowieść o postępie, zmianach technologicznych, zmianach postaw życiowych, próbach walki z tym, co nieuniknione. Króciuteńkie opowiadanie „Dbaj o siebie”, to przerażająca wizja świata, gdzie człowiek musi opiekować się starą wersją siebie samego, jakże pełne jest ono uczuć! „Bunt Anglików”, to przewrotna historia alternatywna, gdzie nie Wielka Brytania jest wielkim imperium, a dynastia indyjska podbija większość Azji i Europy, z wszystkimi tego konsekwencjami. „Dywan z hobów”, to niesamowite studium życia, niewolnictwa, prób zmiany sytuacji i ich efektów, pełne pytań o sens istnienia i tego, co robimy. Opowiadań jest jednak więcej, a całość wieńczy niesamowita „Druga podroż króla”. Autor pokazuje w tym opowiadaniu drugą podróż Baltazara, który po latach odkrywa to, co stworzył Jezus Chrystus. A jest on tutaj ukazany jako prawdziwy wojownik boży, który na ziemi, a nie w niebie tworzy królestwo boże. Arcyciekawa wizja!

Druga część to „Pieśń czasu”, powieść tak wielowątkowa, tak bogata w treści, że aż boję się ją spłycić opisując fabułę. Bo jakże w kilku zdaniach opisać życię, pasję, świat, zniszczenie, nadzieję? O tym wszystkim i o wielu innych tematach traktuje ta powieść. Na pierwszy rzut oka zaczyna się niewinnie – stara skrzypaczka znajduje na plaży nagiego młodzieńca. Zabiera go do domu, próbuje go ocalić i dowiedzieć się, kim on jest. A nie jest to łatwe, bo – jak go nazwala – Adam ma amnezję, nic nie pamięta. Nawiązuje się między nimi niesamowita nić porozumienia – młody człowiek bez pamięci i umierająca kobieta ze zbyt wieloma wspomnieniami. Roushana to niezmiernie sławna skrzypaczka, której imię od lat jest na ustach milionów. Mało tego, jej mąż – Claude – był tak samo sławnym dyrygentem, który zrobił oszałamiającą karierę. Jednakże Roushana to także kobieta, która nie może uwolnić się od przeszłości, od wydarzeń z dzieciństwa i młodości. Nie potrafi także odnaleźć się w życiu, poświęciła je muzyce (a po części mężowi i dzieciom), ale ciągle tkwi w niej coś, co nie daje jej spokoju, nie pozwala czuć się w pełni szczęśliwą. A to, że w jej starości nagle pojawia się Adam jest przyczynkiem do rozliczenia się z własnym życiem i uczynkami.

MacLeod pisze tak lekko, subtelnie, barwnie, jakby malował zdania, jakby używając każdego wyrazu malował jeden wielki obraz. Dawno nie czytałam tak pięknie napisanych utworów. Tak delikatnych, a jednocześnie tak przejmujących. Nie umiem oddać swego zachwytu, czytałam żałując jednocześnie, że każda strona zbliża mnie do końca tej uczty wyobraźni!

Autor, wydarzenia skali krajowej czy też światowej, ukazuje przez zobrazowanie tego, co przytrafia sie jednostkom. Czytając na przykład o koncertach wirtuozów, czytamy też jednocześnie o bombach atomowych, wybuchach gigantycznych wulkanów, czy o szalejących na świecie zmianach. W momentach opisujących życie staruszki otrzymujemy też informacje o tym, że ocean pochłania kolejne miasta, umarli stają się nowymi bytami, a rzeczywistość wirtualna przejęła już wiekszość aspektów życia człowieka.

Nie jestem w stanie określić nawet w przybliżeniu kiedy ostatni raz czytałam tak dojrzałą, mądrą, kreatywną, delikatną, a jednocześnie jakże przepełnioną ludzkimi słabościami i zaletami prozę. Nie jest ona wesoła, nie jest też bardzo łatwa, ale pochłania, nie daje się łatwo oderwać od czytania, włazi czytelnikowi do umysłu, do serca i nie daje się przegnać. Książka dla wrażliwców, otwartych na świat i ludzi. Nie dla osób poszukujących łatwej, płaskiej literatury. Jeżeli oczekujecie tylko akcji, nie sięgajcie po nią. Jeżeli chcecie przeżyć powolną literacką rozkosz – czytajcie.

Zamilknę, bo czuję, że moje próby opisania zachwytu tym, co napisał MacLeod są śmieszne i nie oddają siły mych uczuć. Trafił on jednak na moją prywatną półkę Pisarzy. © Agnieszka Tatera

„Gears of War: Pola Aspho” Karen Traviss

Wydawnictwo: Fabryka Słów, 2011

Oprawa: miękka

Liczba stron: 470

Moja ocena: 3,5/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Książka ta opowiada o czasie, gdy ludzie tracą nadzieję. Najpierw na ich planecie toczyły się Wojny Wahadłowe, a gdy już myśleli, że nic gorszego nie może się im przytrafić, na powierzchnię wyszła Szarańcza. Wróg niby prymitywny, a sprytny. Bardzo wytrwale i skutecznie niszczący siedliska ludzkie i zabijająca ocalałe resztki ludzkości. Populacja przegrupowuje się, zaczynają się rozrastać miasta na litej skale, tam, gdzie Szarańcza nie może wyjść na powierzchnię. W ciągu lat wojny z tymi stworami rozwijają się umiejętności przeżycia, jak również tworzona jest specjalna formacja, ba! cała sieć formacji, które mają na celu walkę z Szarańczą. Jej podstawą są Gearowie, świetnie wyszkoleni, wytrwali, silni, inteligentni, przewidujący żołnierze, którzy każdego dnia wysyłani są do walki o śmierć i życie.

W „Polach Aspho” poznajemy losy głównie trzech z tych Gearów: dwójki braci – Carlosa i Dominika oraz ich przyjaciela, Marcusa Fenixa. W chwili, gdy ich spotykamy są to już dojrzali mężczyźni, którzy bardzo dużo w życiu przeszli, wiele osób stracili, tracą także nadzieję na zmiany. Szarańcza jakby powoli zanikała (skutek użycia specjalnej bomby?), jednak nikt nie ośmiela się pomyśleć, że to już koniec, że może wróci normalne życie. Bo czy też jest to koniec?

Narracja toczy się wielopoziomowo. Oprócz czasu teraźniejszego mamy okazję wrócić do dzieciństwa tej trójki, czasu ich dojrzewania, początków służby w wojsku, ich walki na Polach Aspho. Przyznaję, że dla mnie – osoby nie znającej gry, na podstawie której ta książka powstała – było to na początku mocno mylące, nie wiedziałam, o co chodzi. Jednakże po jakimś czasie już przywykłam, weszłam w te ramy i wszystko było ok.

Książka jest zgrabnie napisana, widać, że autorka ma wprawę w pisaniu różnorakich tekstów. Wszystkie poziomy narracji prowadzą do wielkiego bum w drugiej połowie książki. A książka kończy się w taki sposób, że nie umiem sobie wyobrazić tego, że mogłoby nie być dalszego ciągu.

Bohaterowie są całkiem ciekawi, różnorodni, ale połączeni jednym celem – zniszczeniem Szarańczy i zapewnieniem pokoju. Mamy okazję poznać właściwie całe życie głównych bohaterów, widzimy, co nimi kieruje, jakie są ich słabości, czego się boją, a czego oczekują. Mimo tak trudnych warunków jednak nie wszyscy schronili się w miastach zarządzanych przez wojsko, niektórzy wybrali życie na własną rękę i bycie Odrzuconymi, któzy są znienawidzeni przez resztę i sami tej reszty nienawidzą.  I to są dla mnie plusy.

Teraz przejdźmy do minusów: cały czas – mimo wszystko – miałam uczucie, że nie odnajduję się w osadzeniu tego świata, że brak mi początku, końca i tła tej historii. To zapewne wynika z faktu, że nigdy nie miałam do czynienia z tą grą i nie mam wiedzy, jaką ma każdy, kto w nią grał. Nie należę do tej grupy, więc dla mnie była to przeszkoda w „usadowieniu” się w tej książce. Ale grupa docelowa nie powinna mieć żadnych problemów. Tak samo, jak z ogarnięciem tego, o czym pisałam wcześniej – tych skoków akcji w różne momenty i miejsca, będą one im już znane. Ja musiałam się wszystkiego nauczyć.

Podsumowując: polecam głównie fanom tej gry 🙂 Oraz osobom ciekawym dziwnego świata, składającego się z walk, rządzenia twardą ręką i radzenia sobie ze słabościami.

„Pompa nr 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna” Paolo Bacigalupi

Wydawnictwo: Mag, 2011

Oprawa: twarda

Ilość stron: 708

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Science-fiction jest światem dla mnie nowym. Może w dzieciństwie coś związanego z tym gatunkiem czytałam, ale niezbyt pamiętam. Przez lata odstraszały mnie skutecznie wizje dziwnych maszyn, technologii i broni. Aż w końcu świadomie zdecydowałam się sięgnąć po tzw. lekkie SF, czyli „Wyprawę łowcy” trojga autorów (TUTAJ). Zaintrygowana taką lekturą, postanowiłam przeczytać coś jeszcze. Wybór padł na polski debiut Paolo Bacigalupiego. Ostrzegam – będzie długaśnie, bo i książka długaśna i bogata w treści 🙂

Wydawnitwo Mag postanowiło wydać twór nietypowy: w jednym egzemplarzu umieszczono zbiór opowiadań oraz powieść. Zastanawiałam sie (nawet jeszcze na początku czytania), jak to w praktyce wyjdzie, jakie będzie odczucie czytelnika. Teraz wiem – dla mnie jest to ok 🙂

Bacigalupi funduje nam niesamowitą wizję przyszłości. Powiedzcie no, młodzi i odrobinę starsi ludzie – jak często zastanawiacie się nad przyszłością i czy zdarza sie Wam myśleć, jak Wasze decyzje wpływają na świat? Przyznaję, że o ile zdarza mi się całkiem często myśleć o przyszłości, to jednak myślę o swojej przyszłości. A decyzje podejmowane przeze mnie również analizuję przez swój pryzmat. Może dlatego, że nie mam dzieci? Może to zmienia widzenie świata? Bo jednak nie zastanawiam się długofalowo nad tym, czy powinno się walczyć o taką czy inną sprawę, przynajmniej mało kiedy.

I dlatego też jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie wizja przyszłości, jaką autor zaserwował w swoich utworach. Oczywiście, nie jest powiedziane, że tak potoczą się losy ludzkości, w końcu to czysta fikcja literacka oraz wyobraźnia autora, ale mimo tego daje do myślenia. Dlaczego?

Otóż mamy okazję poznać świat, w którym żywność modyfikowana genetycznie to jedyna rzeczywistość, jaka jest znana. Resztę roślin (a i sporą część zwierząt) wykończono przez przeprowadzanie właśnie prób genetycznych, które swą nieudolnością doprowadzały do powstawania epidemii, plag robactwa itd. Świat, w którym zasoby naturalne już właściwie nie istnieją, podstawowym środkiem transportu są statki oraz rowerowe riksze, a komputery obsługuje się poprzez pedałowanie. Świat, który ponownie skurczył się z „globalnej wioski” do maleńkiej okolicy dookoła każdego człowieka, bo podróżowanie jest niezmiernie trudne i kosztowne. W którym spora część świata wyginęła dzięki epidemiom oraz zalaniu przez oceany. Gdzie pojawiają się genetycznie modyfikowani ludzie, stworzeni tylko do pracy i służenia innym.

Inna wizja, to wizja nieśmiertelności. Społeczeństwo, które zdecydowało się na chemiczne, nieskończone wydłużanie życia. Ludzie żyjący wygodnie w wieżowcach wysoko ponad Nowym Jorkiem zalanym przez wodę. Ludzie, którzy mogą poświęcić kilkadziesiąt lat na próby orkiestry, by zagrać coś w nieziemski sposób. Przecież mają czas… Ludzie, którzy nie potrzebują dzieci, bo przecież żyją wiecznie. Nie mogliby się zresztą rozmnażać, przecież doprowadziłoby to do przeludnienia. A mimo wszystko niektórzy decydują się poświęcić nieśmiertelność, by jednak urodzić dziecko. Jak to się kończy?

W innym opowiadaniu poznajemy z kolei świat totalnie wyniszczony, na którym nie przeżyło nic, oprócz ludzi. Nie ma flory i fauny. Ludzie spędzają czas na graniu w gry komputerowe i innych rozrywkach. A żywią się na przykład… piaskiem. Robią ze swoim ciałem, co tylko im przyjdzie do głowy. Jednak coś utracili. Nie zdają sobie z tego sprawy do czasu, gdy nagle zdarza się coś niewiarygodnego – znajdują żywego psa! Jak przetrwał? Czym się żywił? I najważniejsze – co z nim zrobić? Może jednak nauczy ich od nowa współżycia, miłości, czułości?

Mieliśmy zamiar amputować jej kończyny na weekend, żeby spróbowała tego, co zrobiła mi na ostatnim urlopie. To była nowa moda z L.A., eksperyment, pozwalający poczuć się bezbronnym.

Nie ma co wymieniać wszystkich wersji światów, które stworzył autor. Zamiast tego należy się tylko zachwycać – niesamowita, bogata wyobraźnia i zdolność tworzenia zarówno ogólnych, jak i drobiazgowych wersji różnych systemów, krain, społeczeństw. Na mnie zrobiło to naprawdę duże wrażenie. Język, którym operuje autor jest wyważony, bez emocji i wykrzykników, jednocześnie bardzo dobrze podkreślający ważne tematy podejmowane zarówno w opowiadaniach, jak i powieści.

Bo tematów przewija się tutaj mnóstwo. Jest genetyka, ekologia, polityka, relacje społeczne, miłość, przyjaźń, rodzina, zarządzanie zasobami naturalnymi, sterowanie rozrodczością, tworzenie istot-zabawek, rzeczywistość wirtualna i dziesiątki innych tematów, które już pojawiają się w naszym życiu, na razie często jako eksperymenty. I dlatego całość jest tym bardziej przejmująca!

Mówisz, że cheshire’y to szkodniki, i to jest prawda. Paru bogatych klientów z obsesją na punkcie Lewisa Carrolla i nagle wszędzie ich pełno, krzyżują się z pierwotnymi kotami, mordują ptaki, wyją po nocy, ale co najważniejsze, ich potomstwo to czyste, najprawdziwsze cheshire’y.

Autor operuje – jeżeli mogę to tak nazwać – „ostrym piórem”. Nie boi się nas przerażać, szokować, złościć czy wzruszać. A robi to zawsze niezmiernie pomysłowo i barwnie. Bo gdzie jeszcze możemy na przykłąd zobaczyć koncert wykonany przez dwie dziewczynki z użyciem ich zmodyfikowanych ciał? Czy rosnące domy-rośliny?

Rosła na mineralnych siatkach, budując swój własny szkielet, a potem pokrywając go celulozową skórą. Potężne i grube infrastrukturalne korzenie wbijały się rozgałęzieniami coraz głębiej w zieloną, żyzną glebę Kotliny Syczuańskiej. Czerpała substancje odżywcze i minerały z gleby, słońca i brudnej wody Bing Jiang, chłonąc zanieczyszczenia równie łapczywie jak przefiltrowane przez kłęby węglowej mgły słońce.

Bohaterowie to zresztą kolejny mocny punkt tego autora. Jest ich niesamowita paleta, są bardzo różnorodni i zaskakujący. Jest ich tak wielu, że mamy okazję podążać za dziećmi, dorosłymi, starcami, kobietami, mężczyznami, bogatymi, biednymi etc. A każdy bohater ma to „coś” w sobie, nie ma tam postaci mdłych, nieciekawych, bez „ikry”. A co jest dużą zaletą – nie gubimy się w nich, bo w powieści oraz każdym opowiadaniu jest jasno określona rzeczywistość i jej bohaterowie. Autor dodał również mały smaczek dla uważnych czytelników – niektórych bohaterów można odnaleźć w więcej, niż jednym opowiadaniu. Całość – zarówno opowiadania, jak i powieść – jest dopracowana, refleksyjna, pełna przenikliwości. Bacigalupi świetnie sobie poradził zarówno z krótkimi opowiadaniami, jak i z dosyć długą (ponad 400 stron) powieścią, co dobrze świadczy o jego talencie.

Chociaż przyszłość ukazana w tych utworach mnie przeraża i za żadne skarby nie chciałabym w takich światach żyć, to opowiadania i powieść bardzo mi się podobały! Uważam, że jest to kawał naprawdę dobrej prozy, stworzony bardzo umiejętnie, intrygująco, wciągająco. Polecam!

Zastanawia się, czy w przeszłości naprawdę było lepiej, czy rzeczywiście istniał ów złoty wiek, napędzany ropą i techniką. Czasy, kiedy rozwiązanie każdego problemu nie rodziło następnego.

„Wyprawa łowcy” George R.R. Martin, Gardner Dozois, Daniel Abraham

Wydawnictwo: Zysk i S-ka, 2010

Oprawa: miękka

Ilość stron: 360

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Pogrążenie w ciemności, brak możliwości ruchu, wręcz poczucie nieistnienia – z takimi odczuciami budzi się Ramon Espejo. Gdzie jest? Jak się tam znalazł? Co się z nim stanie? Oto początek powieści trójki amerykańskich autorów – powieści, która wciąga i nie daje spokoju.

Okazuje się, że Ramon jest w siedzibie obcych. Mało tego, okazuje się, że jest stworzony przez obcych i że właściwie nie jest Ramonem, tylko jego klonem. A został stworzony tylko po to, by znaleźć „prawdziwego” Ramona. Na łowy ma wyruszyć z Maneckiem, jednym z obcych, z którym połączony jest smyczą–pępowiną, narzędziem kar i prze­syłu informacji. Tak zaczyna się ich wyprawa.

Przyznam, że pomysł bardzo mi się spodobał, jak dla mnie jest on nietypowy i kreatywny. Mamy „ja” Ramona Espejo oraz „ja” jego „lustra”. Klon posiada wszelkie wspomnienia i całą wiedzę, którą dysponował Ramon w momencie utraty palca. Jednakże w trakcie pościgu klon zyskuje nowe doświadczenia oraz wiedzę dzięki połączeniu z obcym. A spotkanie z „oryginalnym” Ramonem pozwala mu na weryfikację swoich poglądów i wyklarowanie planu na dalsze życie. Jak potoczy się ta historia? Jak się ułożą stosunki między Ramonami?  Czy uda im się dotrzeć do cywilizacji? Czy Ramon trafi do więzienia? Co się stanie z jego klonem?

Autorzy zafundowali nam niezmiernie ciekawe i kompleksowo zbudowane postaci. Ramon trafił – jak wiele innych osób – do planety-kolonii Sao Paulo, ponieważ poszukiwał lepszego losu, a uważał, że na Ziemi już go nie znajdzie. Nowa planeta, nowe miasto, nowe społeczeństwo, tyle możliwości zmian. I co go czekało? Co spowodowało, że jego życie w Sao Paulo wygląda tak, a nie inaczej? Czy to życie wpłynęło na jego charakter – porywczy, agresywny, aspołeczny i bez­myślny, czy też raczej jego charakter wpłynął na to, jak wygląda jego życie? A jego klon – przecież powinien być taki sam, prawda? Potem dzięki przeżyciom, symbiozie z Maneckiem i relacji z Ramonem zmienia się coraz bardziej. Analizuje zachowania Ramona, wyciąga z nich wnioski i na ich pod stawie podejmuje własne decyzje. Duży wpływ na niego miał właśnie Maneck, który to wyruszył z nim tylko jako bezduszny strażnik, ale w trakcie wyprawy ich relacje zaczęły się zmieniać. Przekazując mu własne widzenie świata, własne poglądy i historię jego rasy, wpłynął na klona Espejo i jego przyszłe życie.

Nie tylko bohaterowie są ciekawie stworzeni. Również światy, rasy oraz społeczeństwa wykreowane przez autorów są bardzo interesujące. Uniwersum wokół Ramonów jest barwne i pełne niespodzianek. Jak społeczeń stwo Sao Paulo wykorzystało przenosiny w nowe miejsce? Jak wyglądają relacje międzyludzkie, system praw, praca? Sao Paulo to kolonia wyrzutków spo­łecznych. Na rezygnację z życia na Ziemi i przylot tutaj zdecydowali się właściwie sami biedacy, ludzie, którym na Ziemi było „niewygodnie” z różnych przyczyn. I – dziwnym trafem – są to sami Latynosi. Szybko przekonujemy się, że egzystencja tutaj właściwie w głównych aspektach nie różni się od tego na Ziemi. Fakt, technologie są inne, flora i fauna też, ale ludzie zachowują się tak samo, działania i ich motywy są identyczne jak w ich poprzednim miejscu zamiesz kania. Czyli piekło na Sao Paulo?

Ciekawym faktem jest to, że ludzkość podlega właściwie rządom kolejnych obcych – rasy Enye. Pomagają oni ludziom kolonizować kolejne planety, wspierają technologicznie, ale za to kontrolują to, co się na tych koloniach dzieje. W jakim celu?

Książka ta poprzez metaforę dwóch Ramonów oraz ich wyprawę stawia wiele pytań – kto jest człowiekiem i co o tym decyduje? Jakie są granice człowieczeństwa i kiedy je prze­kraczamy? Jak rzeźbimy swoje życie i jak ono rzeźbi nas? Czym jest prawda?

Całość jest spójna, logiczna, a zarazem zaskakująca. Przynajmniej ja kilka razy chciałam zakrzyknąć: „No nie, co takiego?!”. Język dosyć prosty, ale właśnie dlatego lepiej podkreśla bogac­two świata oraz przeżyć bohaterów. Przygody, które oni prze żywają, wyzwania, na które trafiają oraz proces ich wewnętrznej przemiany gwarantują, że „Wyprawa Łowcy” zapewni nam sporo materiału do przemyśleń.

A co dodaje „pieprzu” tej historii, to fakt, że była ona pisana przez trzydzieści lat! Od pomysłu Gar­dena Dozoisa, poprzez wkład koncepcyjny Georga Martina, aż po warsztat pisarski Daniela Abrahama – niesamowita współpraca! W książce można też prze czytać wywiady z autorami – poznać ich pomysły, wahania, problemy, wizje. Cieszę się, że wydawnictwo zdecydowało się je tam umieścić, wzbogacają one wizję „Wyprawy Łowcy”.

Polecam wszystkim miłośnikom SF, opowieści drogi oraz studiów umysłu!

Recenzja dla portalu Book z nami.

PS. Wiem, że ta recenzja miała być dawno temu, ale lepiej późno, niż wcale 😛

PS2. Raport z czytania „Mgieł Avalonu”: 1100/1350 stron i robi mi się żal, że niedługo koniec 😉