Wieloksiąg wybraźni (#10)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Dzisiaj dla odmiany coś cięższego. Przy czytaniu tych książek trzeba używać mózgu, trzeba się skupić, myśleć, wyciągać wnioski, analizować, odpowiadać na pytania. I zachwycać się bogactwem wyobraźni autorów! To czytelnicza uczta, Uczta Wyobraźni!

Do książek z tej serii podchodzę zawsze nieśmiało, bo czuję się laikiem w kwestii SF, a duża ich część opiera się na technologiach przyszłości, różnorakich nowych cywilizacjach etc. Czuję się maluczka czytając te książki, ale jednocześnie najczęściej rozkoszuję się lekturą i podziwiam kunszt autorów. W ciągu ostatnich miesięcy miałam okazję przeczytać cztery książki z tej serii i większość mnie zachwyciła. A co konkretnie?

wurt„Wurt” Jeff Noon

Skryba – w trakcie jednej z podróży narkotykowych – utracił swą ukochaną. Od tego czasu próbuje ją odzyskać, coraz bardziej desperacko poszukuje Żółci, najsłynniejszego, nielegalnego narkotycznego piórka. A gdy masz do czynienia z najsilniejszym znanym ludzkości narkotykiem, musisz się przygotować na niewiarygodne wydarzenia, rzeczywistość zupełnie odmienną od tej już ci znanej.

Krótko i zwięźle: o matko, co za książka! Trochę mnie po niej bolał mózg, ale autor wykazał się na bank bardzo ciekawą wyobraźnią! Odjechane wizje narkotyczne, rzeczywistość przeplatająca się z niewiarygodnym. Co jest prawdą, co fałszem? Czy istniejemy? Po co? Kto nas kontroluje? O co w tym wszystkim chodzi? Nieprzeciętna wyobraźnia autora stawia czytelnikowi poprzeczkę wysoko!

pusta_przestrzen„Pusta przestrzeń” John M. Harrison

Kosmos, a gdzieś w nim niezwykłe zjawisko. Statek(?) wielkości brązowego karła, a na jego pokładzie znajduje się kobieta: jednocześnie żywa i martwa, przytomna i nieprzytomna. Wielu ludzi pasjonuje ta zagadka, a jej rozwikłanie stanie się ich celem.

O ile „Wurt” wydawał mi się odjechany, to na „Pustą przestrzeń” jestem zwyczajnie za głupia. Nie umiem ocenić tej książki, nie wiem, co o niej sądzić. Wyobraźnia bez ograniczeń, bez prób oswajania czytelnika, wprowadzania go powoli w przedstawianą rzeczywistość. Asymetria fabularna, specyficzny język, styl – jak to kiedyś przeczytałam – „nowoczesnej fantastyki naukowej”, to wszystko nie ułatwiało wgryzienia się w lekturę. Dla tej książki chyba jestem zbyt przeciętnym czytelnikiem.

Uczta wyobrazni - Dom derwiszy, Dni Cyberabadu M„Dom derwiszy. Dni Cyberabadu” Ian McDonald

Jest to łączone wydanie zbioru opowiadań i powieści tego autora. Opowiadania zabierają nas do Indii we w miarę niedalekiej przyszłości. Ich tematyka i kompozycja jest bogata, zróżnicowana. Możemy się tu np. przyjrzeć bliżej ingerowaniu technologii w ciało człowieka, tworzeniu przedziwnych połączeń ludzko-technologicznych, rynkowi matrymonialnemu, konfliktom rodów, barierom społecznym i roli technologii w życiu codziennym. Kwestie genetyki czy skutków kryzysu demograficznego autor przedstawił w bardzo interesujący sposób. Generalnie – opowiadania na bardzo wysokim poziomie, aczkolwiek nie wszystkie śledziłam z jednakowym zainteresowaniem.

„Dom derwiszy” to opowieść osadzona ciut wcześniej niż opowiadania, rozgrywająca się w Stambule (co już na wstępie mnie zachwyciło, bo bardzo lubię Turcję). Miasto, w którym przeszłość łączy się z teraźniejszością i przyszłością. Mamy tutaj nanotechnologię, zwłoki zatopione w miodzie (które są arcyciekawym remedium na wiele rzeczy!), terroryzm, dziecko, prowadzące prywatne śledztwo i wiele innych przedziwnych wątków, które klamrą łączy w jedno tytułowy dom derwiszy. Nawet nie wiem, jak miałabym opisać fabułę tej powieści, tak jest wielowarstwowa i tak ciekawie się zazębia. Musicie więc uwierzyć mi na słowo, że to jedna z najbardziej interesujących powieści, jakie przeczytałam w ostatnich latach.

Smok Griaule„Smok Griaule” Lucius Shepard

Jest to tom sześciu opowiadań, które łączy jeden wspólny bohater – przedziwny smok Griaule. Jest to niesamowicie olbrzymi twór, który pojawił się nikt nie wie skąd i został unieruchomiony na ziemi zaklęciem. Przez długie lata stawał się powoli elementem lokalnego ekosystemu – porosła go roślinność, w okolicy pojawiły się wioski, ba! został on nawet wykorzystywany przez ludzi do ich celów. Tylko nikt tak naprawdę nie wie, co smok potrafi i jak bardzo jest w stanie wpływać na ich życie. Jak bardzo są od niego uzależnieni…

Ten zbiór jest naprawdę wyśmienity! Świetnie napisane opowiadania, każde ciekawe w szczególny, inny od pozostałych sposób. To kawał solidnej prozy, który na dodatek jest bardzo dobrym połączeniem konwencji baśni z okrutną, twardą rzeczywistością. I ten smok!

*****

Jak widzicie – wytrwale wczytuję się w kolejne tomy serii. Przeczytałam już dziesięć z nich i zamierzam kontynuować. Bo – chociaż nie jest to typowa rozrywkowa, „łatwa i przyjemna” lektura, to są to publikacje warte poznania, wzbogacają czytelnika, zachwycają kunsztem i wyobraźnią autorów. Jest to jedna z serii, które warto znać!

Fabryczny wieloksiąg (#4)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Ostatni wieloksiąg, który stworzyłam, był wieloksięgiem kobiecym, a dzisiaj wersja „fabryczna” – wszystkie książki łączy ten sam wydawca – Fabryka Słów. Będzie dużo emocji, zamierzam narzekać na brak kontynuacji mniamuśnych książek!

przekraczajac granice„Przekraczając granice” – Oksana Pankiejewa

Ta książka – jak wszystkie, które tutaj opiszę – odczekała swoje na półce. Z jednej strony szkoda, bo to świetna rozrywka – lekka, przyjemna, zabawna, z fajnymi bohaterami i pomysłem. Główna bohaterka umiera, trafia do baśniowego świata, gdzie oczywiście wplątuje się w masę przedziwnych przygód, zakochuje się, walczy i ratuje skórę różnych osób. Oraz różne osoby ratują jej skórę 😉 Niby wszystko to już było wiele razy, ale bohaterowie Oksanie wyszli na tyle fajni, że czytanie to czysta przyjemność.

Z drugiej strony to jednak szkoda, że przeczytałam, bo to początek kolejnej serii, którą Fabryka Słów zaczęła i ubiła, chlip…

*****

infoszok„Infoszok” – David Louis Edelman

Jestem zdumiona tym, jak bardzo podobała mi się ta książka. Kompletnie się tego nie spodziwałam, bo tematyka nie należy do takich, które porywają me serce i duszę. A tu proszę, niespodzianka!

Po rzezi, która zakończyła epokę myślących maszyn i po latach kryzysu i nędzy, nadeszła pora na erę rozkwitu i biologiki. Nie ma już właściwie podziału między rzeczywistość wirtualną i niewirtualną, jest tylko rzeczywistość. A dominuje w niej biologika, której podporządkowany jest właściwie każdy aspekt życia. Ulepszanie  możliwości ludzkiego ciała i umysłu to obsesja tych, którzy przetrwali. A nagle pojawia się nowy program, który może zmienić wszystko…

Wyśmienita książka, świetnie napisana, interesująca, czytałam z zapartym tchem. Minus jest jeden – wydawca wydał jeszcze drugi tom, ale nie raczył zamknąć trylogii, więc jej zakończenie będę musiała chyba przeczytać po angielsku. Ewentualnie – jeżeli jest – pochłonąć jakieś amatorskie tłumaczenie. Ech…

*****

wybor ruda„Wybór” – Aleksandra Ruda

Świetna kontynuacja powieści „Odnaleźć swą drogę”. Olgierda Lacha zbliża się do końca studiów, jednakże razem z krasnoludzkim przyjacielem zostają wysłani z misją. Bycie Mistrzem Artefaktów zobowiązuje! Hordy zombie? No to co, przecież chłopak-nerkomanta może Cię zawsze ożywić, gdzie widzisz problem? 😉 Rechotałam wprawdzie ciut mniej, ale działo się za to zdecydowanie więcej. Naprawdę fajna fantasy humorystyczna.

Tylko skończyło się tak, że mam ochotę zamordować wszystkich w Fabryce Słów, którzy zadecydowali o braku kontynuacji po polsku, argh!

*****

A nie mówiłam, że będzie płacz i zgrzytanie zębów? Tyle dobra czeka, a tłumaczeń nie ma, jak ja takich sytuacji nienawidzę z całego serca.

Wyrzuciłam z siebie zalegającą frustrację i idę czytać!

Wszyscy nosimy maski ("Drażliwe tematy. Krótkie formy i punkty zapalne" – Neil Gaiman)

gaiman drazliwe

Co mnie podkusiło, by zamówić opowiadania? Przecież ja nawet średnio lubię czytać taką formę! Ale z drugiej strony – to Neil Gaiman, klasa sama w sobie. Przyjrzyjmy się więc temu zbiorowi…

Jak napisał sam autor we wstępie:

„Szczerze wierzę, że zbiory opowiadań powinny gromadzić podobne teksty. Nie powinny stanowić przypadkowych, chaotycznych zbieranin opowieści ewidentnie nieprzeznaczonych do tego, by trafić między te same okładki. Krótko mówiąc, nie powinny zawierać opowieści grozy, historii o duchach, opowiadań science fiction i bajek, łgarstw i poezji. Zbiory opowiadań powinny być szacowne.

Ten zbiór nie spełnia owych warunków.”

Faktycznie, czeka na Was niezła zbieranina tematyczna, stylistyczna, objętościowa. Podkreślają one wyraźnie talent autora oraz jego umiejętność do budowania opowieści, nawet takich, które ograniczają się do 2-3 stron.

Swoją drogą to niesamowite, że często właśnie te najkrótsze opowiadania robiły na mnie największe wrażenie! Na przykład „Klik-Klak Grzechotka” to mały majstersztyk wywołujący u czytelnika dreszcze na plecach. Świetne są także opowiadania „Moja ostatnia gospodyni”, „Pomarańcz”, „Jerozolima”.

Książki Gaimana czytam od lat. A on ciągle i tak zaskakuje mnie bogactwem swej wyobraźni. Pomysły ma naprawdę świetne i nawet, gdy wykonanie bywa czasami nierówne, to i tak zostawia mnie pod wrażeniem swego pisarstwa.

Przykłady? Chociażby „Kalendarz opowieści”, który jest wynikiem współpracy autora z internautami. Dwanaście bardzo ciekawych i różnorodnych opowieści, po jednej na każdy miesiąc. „Prawda to jaskinia w czarnych górach” – przejmująca opowieść o zemście po latach, podana w lekko bajkowo-legendarnym sosie, bardzo smakowita. „Śmierć i miód”, czyli emerytowany Sherlock Holmes na tropie śmierci i wiecznego życia, cacuszko. „Godzina nic” – zabawa wątkami sci-fi, nawiązująca do „Doktora Who”. Przeglądam ten zbiór w trakcie pisania i widzę, że chciałabym Wam polecać większość z zawartych w nim opowiadań, a jest ich na tyle dużo, że tekst rozrósłby sie ponad miarę i nikt by go nie przeczytał. Tak czy siak – warto po niego sięgnąć!

„Drażliwe tematy. Krótkie formy i punkty zapalne” warto znać. To prezentacja tego, co potrafi zdolny autor – od stworzenia kilkustronicowej opowieści, która zostawia czytelnika ze zdumieniem malującym się na twarzy, aż do kilkudziesięciostronicowej opowieści, która odmaluje przed nami niesamowity świat w taki sposób, że jeszcze dużo później będziemy do niego wracać.

A wracając znowu do słów autora…

„Uważam, że lekturom dorosłych nie powinny towarzyszyć żadne ostrzeżenia, poza być może jednym: wchodzisz na własne ryzyko. Sami musimy się przekonać, czym jest literatura, co dla nas oznacza, że przeżywamy ją w sposób niepodobny do tego, w jaki przeżywają wszyscy inni”

Dlatego serdecznie zapraszam do poznania opowiadań z tego tomu i sprawdzenia, jak właśnie Wy je przeżyjecie!

Kim jestem? ("Czarne światła. Łzy Mai" – Martyna Raduchowska)

człowiek android przyszłość
TorsionProject (flickr)

PREMIERA 15 MAJA!

Kto jest człowiekiem? Co decyduje o człowieczeństwie?

Nie tak bardzo odległa przyszłość, rok 2034. W porównaniu z tym, co nas otacza, rzeczywistość je o wiele bardziej rozwinięta. Są androidy pracujące razem z ludźmi, są możliwości różnorakiego ulepszania funkcjonowania i percepcji. Jest też lek o nazwie reinforsyna. U ludzi wspomaga wydajność, koncentrację, pamięć. I wywołuje masę groźnych efektów ubocznych, na co jednak przyjmujący ją ludzie nie zwracają uwagi. Dodatkowo lek ten jest jedyną możliwością, by w androidach wzbudzić uczucia. Te maszyny produkowane są do wykonywania rozkazów i służenia ludzi, jednakże są już na tak doskonałym poziomie wytwarzania, że gdy dowiadują się o tym, że mogą zacząć odczuwać, to przyłączają się do ludzi uzależnionych od reinforsyny. I tak właśnie zaczyna się ta historia. Od ataku na Beyond Industries.

W ataku przeprowadzonym przez buntowników ginie cała ekipa Jareda Quinna. Udaje się przeżyć tylko jemu i jego partnerce, androidowi o imieniu Maya. Zresztą ratuje ona życie porucznika, a on w ostatniej chwili przed utratą świadomości słyszy, jak Maya kłamie. A przecież androidy nie mogą kłamać…

Minęły trzy lata. Porucznik z ledwością zdołał przeżyć, a przez decyzję żony został częściowo cyborgiem – ma sztuczne organy, jego wzrok i słuch zostały dodatkowo ulepszone. Czy nadal może nazywać siebie człowiekiem? To pytanie nie daje mu spokoju, szczególnie, że od czasów masakry ma uraz do androidów. A na dodatek – jak się okazało – jego zaufana towarzyszka, Maya, zabiła dwóch oficerów i uciekła za mur, tam, gdzie uciekli rebelianci. W nieznane. Jared nie jest w stanie pogodzić się ze zdradą Mai, nienawiść nie gaśnie, terapia nie pomaga. A na dodatek jego terapeutka wydaje się być jakaś dziwna, a Jared ma nieodparte wrażenie, że spotkał ją już wcześniej.

Dzięki ulepszonemu ciału, mężczyźnie udaje się wrócić do czynnej służby. Powoli przyzwyczaja się na nowo do zmienionej rzeczywistości, gdy nagle pojawia się trup. Sprawa nietypowa – kobieta, na której ciele nie ma śladów zbrodni, trzymająca w rękach wyrwane serce. Cała elektronika dookoła miejsca zbrodni jest martwa. Śledczy muszą więc wrócić do dawnych metod i podjąć śledztwo oparte głównie na własnych zmysłach i umiejętnościach. A to dopiero początek tej przedziwnej sprawy!

Nie spodziewałam się tego. Serio. Książkę wzięłam do recenzji w ciemno, bo po „Szamance od umarlaków” i „Demonie luster” wiedziałam, że musi to być dobra lektura. Jakież więc było me zdziwienie, gdy zaczęłam czytać i okazało się, że tym razem jest to zupełnie coś nowego! W życiu bym nie przypuszczała, że kryminał z silnym zapleczem psychologicznym, osadzony w przyszłości tak bardzo mnie pochłonie! A wpadłam, jak śliwka w kompot – gdy czytałam w tramwaju, to byłam wściekła, że przede mną 8 h pracy, w trakcie których nie mogę kontynuować lektury!

A tak właściwie sama nie wiem dlaczego. To chyba kombinacja wszystkich możliwych czynników – interesującej rzeczywistości, bardzo fajnych bohaterów, świeżej fabuły. To niesamowite, jak pięknie z książki na książkę rozwija się Martyna Raduchowska! Nie pozostaje nic, tylko pogratulować talentu, wyobraźni i życzyć wielu świetnych książek.

Z jednej strony można traktować tę powieść jako czystą rozrywkę, będzie się podobała wszystkim wielbicielom relaksu przy książce. A ci, którzy lubią pomyśleć, też będą zadowoleni z lektury. Bo pod rozrywkową przykrywką jest masa tematow do przemyśleń. W jaką stronę zmierzamy? Jak poradzić sobie z ciągle rosnącym uzależnieniem od technologii? Co zrobić z naszym umiłowaniem do polepszania, modyfikowania, ciągłych poprawek? Kiedy przestaniemy? A do kiedy (lub od którego momentu) możemy się nazywać ludźmi? Co decyduje o tym, że nimi jesteśmy?

Gdy skończyłam czytanie, to miałam ochotę zawyć do księżyca, bo powieść kończy się takim cliffhangerem, że czekanie na kolejny tom wydaje się być torturą. Aż napisałam o tym autorce, a co, niech wie, że jest sadystką! 😉

Ja polecam z całego serca! Dawno nie czytałam tak dobrej powieści tego typu, wyśmienita lektura!

czarne swiatla lzy maiPS. Ale litości, czy ktoś z redakcji i grafików FS czytał w ogóle tę książkę?!? Co to ma być za okładka? Nijak nie pasuje do treści, totalne pudło! Ech, gdzie stare dobre tradycje wyśmienitych i adekwatnych do treści okładek…

Nie poddam się! ("Marsjanin" – Andy Weir)

Marsjanin

Mark Watney miał pecha. W wyniku zbiegu okoliczności został wzięty za martwego i zostawiony na Marsie, załoga musiała ewakuować się ze względu na ogromną burzę piaskową. Mark miał szczęście. Ma schronienie, zapas żywności, wody, tlenu, skafandrów i wielu innych rzeczy. A za kilka lat ma przylecieć kolejna misja, która mogłaby go uratować. Jednak pech znowu daje o sobie znać – zapasów nie wystarczy na tak długo. Ale – znowu na szczęście! – Mark to niezmiernie kreatywny inżynier i botanik. Niezła kombinacja, ale czy mu się uda?

Na początku mnie lekko zamurowało. Po pierwszych kilkunastu stronach pomyślałam sobie: „Mamma mia! Na serio mam uwierzyć, że faceta zostawili na Marsie i on sobie tylko żartuje i kompletnie się nie przejmuje?! Nie ma bata!”. Chyba nie wystarczyło mi wyobraźni, by móc przyjąć taką wizję reakcji na te wydarzenia. Nawet się zastanawiałam, czy czytać dalej. Jednak wtedy Janek powiedział, że mam przestać marudzić, tylko kontynuować, bo to jest fajna książka. A ja Jankowi ufam, więc tak zrobiłam.

I nie, nie żałuję. Przeciwnie, bardzo Jankowi dziękuję za to, że mnie zmotywował, bo to faktycznie jest bardzo fajna książka. Czyta się ją – mimo wszystkich technikaliów i informacji z zakresu nauk ścisłych, czyli czegoś, czego generalnie nie lubię – wyśmienicie. Żadne arcydzieło, ale dobrze napisana powieść rozrywkowa. Takie Hollywood literatury.

Autor bardzo ciekawie poprowadził akcję, a fabuła jest naprawdę wciągająca. Bardzo dobrym pomysłem było wprowadzenie narracji dwutorowej, pozwala to czytelnikowi spojrzeć na wydarzenia z różnych punktów widzenia i jeszcze bardziej zaangażować sie w to, co dzieje się w książce. Część Marka to jego pamiętnik z pola bitwy pod hasłem: człowiek vs. Mars. A drugi punkt widzenia to cała ekipa ludzi, którzy chcą mu pomóc w przeżyciu i powrocie na ziemię. Bardziej – co naturalne – angażuje opowieść Marka, przecież dobrze mu życzymy i chcemy, by zdołał wrócić na Ziemię.

Mark to bohater, któremu chce się kibicować. Sympatyczny facet z sąsiedztwa, tylko ze łbem jak dzwon. Niesamowicie pomysłowy, inteligentny, a do tego zabawny, pełen dystansu do siebie i sytuacji, w której się znalazł. A jego determinacja mogłaby przenosić góry. Albo pomóc przetrwać na Marsie 😉

„Marsjanin” napisany jest w taki sposób, że kompletnie się nie dziwię, że właśnie powstaje film na jego podstawie. Bardzo plastycznie, przekonująco i angażująco. Jest potencjał na efektowny film. Tym bardziej, że walka samotnego człowieka z nieprzyjazną rzeczywistością dookoła aż się prosi o sfilmowanie. Tym bardziej, że to nie dżungla amazońska czy Sahara, a Mars. Bardzo jestem ciekawa tego filmu, właściwie już się nie mogę doczekać, kiedy będę miała okazję go obejrzeć.

Na koniec muszę dodać, że nie mam zielonego pojęcia, jak wiele autor pozmyślał, a jaka część jego pomysłów ma oparcie w nauce. Nie mnie to osądzać, jestem totalnym laikiem. A z tego punktu widzenia rozwiązania brzmiały rozsądnie. To nawet interesujące, jak wiele w tej książce może być informacji prawdziwych (tylko podanych w bardzo uproszczonej, strawnej dla czytelnika książce), a ile jest czystą fikcją. Jeżeli ktoś z Was natknął się gdzieś na rzetelny opis, to poproszę o cynk.

Jestem zaskoczona tym, jak bardzo podobała mi się ta książka, w życiu bym tego nie przewidziała. Mało tego, niezbyt miałam w ogóle ochotę na jej lekturę, jak to się człowiek może mylić… Serdecznie polecam wszystkim tym, którzy mają ochotę dopingować Marka w jego codziennym trudzie!

„Złomiarz” – Paolo Bacigalupi

wrak

Nieokreślona przyszłość. Świat zmienił się bardzo, katastrofy ekologiczne spowodowały zalanie wielu miast, zmieniły się wybrzeża, szaleją potężne burze i sztormy, te najsilniejsze zwane są niszczycielami miast. Większość ludzi żyje w tragicznych warunkach, wegetuje z dnia na dzień, a nieliczni bogaci pławią się w luksusie.

Nastoletni chłopiec, Nailer, żyje na plaży. Jego dni upływają na pracy na wrakach tankowców, skąd (jako że jest nieduży i elastyczny) wydobywa różnego rodzaju przewody, które potem reszta ekipy odziera z izolacji, a metalowy środek sprzedaje. To trudne życie, cały czas czai się dookoła niebezpieczeństwo, wraki są przerdzewiałe, w każdej chwili można też się zgubić i nie móc trafić do wyjścia. Panuje ciemność, a pył utrudnia oddychanie. Ale to i tak dobre życie – w końcu jest praca, która pozwala zdobyć coś do jedzenia, można więc przeżyć. Przy odrobinie szczęścia uniknie też czasami razów od swego ojca, brutala walczącego na ringu, pijaka, narkomana. Dwoma światełkami w egzystencji Nailera są przyjaciółka Pima i jej matka, które wielokrotnie mu pomagają, są mu bliższe od ojca. Takie oto życie wiedzie Nailer.

Pewnego dnia nad ich część wybrzeża dociera niszczyciel miast, który zmienia życie ich wszystkich. Po uspokojeniu się żywiołu, Nailer z Pimą znajdują ekskluzywny statek, który rozbił się w trakcie sztormu. Pokład pełen jest bogactw, a kabiny skrywają ich jeszcze więcej. W jednej z nich znajdują jednak również ranną dziewczynę, która twierdzi, że pochodzi z bardzo wpływowej rodziny i że ktoś chce ją porwać. Dwójka przyjaciół staje przed pytaniem: pozwolić dziewczynie umrzeć (zyskując wiele cennych rzeczy) czy też raczej pomóc jej, pakując sie jednocześnie w wielkie tarapaty?

Paolo Bacigalupi kolejny raz zafundował mi podróż przez fascynujący, lecz tak trudny świat. W tym zniszczonym środowisku normą jest walka o przeżycie kolejnego dnia, przemoc, głód. Świat umiejscowiony w fikcyjnej przyszlości jest jednak tak naprawdę podobny do tego, który nas otacza. Bo jak wielu ludzi na świecie codziennie toczy takie właśnie bitwy? Jak dobrze niektórzy znają opisywaną walkę o władzę, intrygi ekonomiczno-polityczne, roszady rozgrywające się między wielkimi klanami i ich firmami, wszelakie podziały między ludźmi? Autor podaje w futurystycznym sosie rzeczywistość całkiem nieźle nam znaną, o której tylko najczęściej nie chcemy w ogóle pamiętać.

„Złomiarz” to czwarta książka tego autora, którą miałam okazję przeczytać i po raz czwarty zafundował mi on świetną lekturę! Interesująca fabuła, realni bohaterowie, których spotykają różnorakie (często bardzo ciężkie, również pod względem moralnym) zadania, wciągająca akcja. A to wszystko poprowadzone tak, że mimowolnie zaczynałam się zastanawiać nad różnymi kwestiami, przyszłością naszej rasy i planety na której mieszkamy. I za to – po raz kolejny – brawa dla tego autora!

PS. Nie obejmuję swoim rozumkiem sytuacji, która zaistniała na polskim rynku. Najpierw tom drugi tej serii został wydany przez jedno wydawnictwo, a jakieś pięć miesięcy później tom pierwszy wydaje inne wydawnictwo. Dwa różne tłumaczenia, dwa różne wydania. I pozostaje tylko się zastanawiać, jak dalej potoczą się losy tego cyklu… I czy Tool z jednego tomu, to Młot z drugiego 😉

złomiarzWydawnictwo: MAG, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 286

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

Cykl „Złomiarz”:

1. „Złomiarz”

2. „Zatopione miasta”

© 

„W otchłani” – Beth Revis

265977443_640

Ziemia w przyszłości jest w takiej sytuacji, że władze decydują się wysłać – po przeprowadzeniu badań – statek z tysiącami osób, które mają zająć się kolonizacją nowej planety. Do osób wybranych jako niezbędne w takiej misji należą rodzice nastoletniej Amy. Decydują się oni na udział, a dziewczyna podąża za nimi, nie jest w stanie zostać na ziemi bez najbliższych, mimo posiadania ukochanego chłopaka i całkiem bliskiej rodziny. Rodzice są najważniejsi. Jako, że przelot ma trwać 300 lat, to cała trójka zostaje zamrożona i w tym stanie umieszczona na olbrzymim statku kosmicznym – „Błogosławionym”.

Upływa 250 lat. Na statku rodzą się i umierają kolejne pokolenia. Ze względu na ograniczoną populację z czasem wszyscy stali się monoetniczni, wyglądają prawie tak samo, zachowują się tak samo – dążą do jak najlepszej opieki nad statkiem, by misja mogła zakończyć się sukcesem. Społeczności przywodzi Najstarszy, który akurat przygotowuje swojego następcę – Starszego do objęcia władzy, za czas bliżej nieokreślony. Zachowuje się jednak dziwnie, nie przekazuje Starszemu ważnych informacji, nie odpowiada na jego pytania, tajemnica goni tajemnicę. A Starszy jest dociekliwy, próbuje znaleźć odpowiedzi na swoje pytania. I tak spędza dni.

Jednakże nagle okazuje się, że ktoś odłączył od maszynerii jedną zamrożoną osobę, którą udaje się w ostatniej chwili uratować. Tą osobą jest właśnie Amy, która nagle budzi się ponownie do życia nie na Centauri-Ziemi, ale na statki kosmicznym, 50 lat przed lądowaniem, co oznacza, że gdy wylądują (i gdy obudzą się jej rodzice) ona będzie już staruszką. O ile tego dożyje. Na dodatek na statku wszystko jest dla niej dziwne, ograniczona przestrzeń przyprawia ją o klaustrofobię, ujednolicenie zachowań i wyglądu powoduje nieufność i niedowierzanie. A na dodatek ktoś odłącza kolejne osoby, nie wszystkie daje się uratować. Na statku czyha więc morderca. Co ma na celu?

Do przeczytania „W otchłani” zachęciła mnie znajoma. Mimo polecenia jej i jej męża do tej lektury podchodziłam nieufnie, wydawało mi się, że będzie to typowe romansidło dla nastolatków, tylko osadzone na statku kosmicznym. Początek zresztą mnie zbyt mocno nie zachwycił, ale potem z każdą stroną było lepiej i lepiej. A od pewnego momentu wręcz nie mogłam się od tej lektury oderwać!

Owszem, znajdzie się tu wątek romansowy, ale jest bardzo delikatnie wprowadzony i umiejscowiony tak jakby z boku. A co przebija na pierwszy plan? Kwestia tego, co się na „Błogosławionym” wydarzyło przez stulecia, temat przywództwa, manipulacji, wpływu na ludzi, tajemnic, władzy, społeczeństwa osadzonego w ograniczonej przestrzeni, śledztwa. Ta książka zawiera w sobie o wiele więcej, niż się spodziewałam. Oczekiwałam prostej historyjki. Dostałam całkiem interesującą opowieść o tym, co się może wydarzyć w zamkniętej grupie ludzi i o tym, czy cel uświęca środki, opieraniu funkcjonowania społeczeństwa na tajemnicach i ułudzie.

„W otchłani” to dobra książka dla starszej młodzieży. Chociaż pewnie i część dorosłych nią nie pogardzi, mnie się bardzo podobała. Nie tylko ze względu na poruszane tematy. Podoba mi się umiejscowienie akcji – ja nie czytałam jeszcze tego typu książki osadzonej na terenie statku kosmicznego. Wszystkie technologiczne wstawki są zresztą podane bardzo łatwostrawnie. Nie wiem, na ile są one wiarygodne, nawet mnie to zbytnio nie interesuje, jestem laikiem kompletnym w tych kwestiach. Całkiem nieźle skonstruowani są także bohaterowie – nie są płascy, mają temperament, wyróżniające ich cechy charakteru, zainteresowania. Ciekawa jestem niezmiernie, jak się sytuacja i postaci rozwiną w dalszych tomach. Tak, to początek kolejnego cyklu 😉

Autorka zdobyła sobie tą książką mą sympatię i właściwie już nie mogę się doczekać tego, co dalej wydarzy się na „Błogosławionym”. Ciekawe, ile przyjdzie mi czekać!

© 

 

w-otchlaniWydawnictwo: Dolnośląskie, 2012

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 392

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

1 tom cyklu „W otchłani”


„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” – Jeffrey Ford

uczta wyobrazni

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” to ponownie (MAG chyba polubił taką strategię w tej serii) połączenie zbioru opowiadań i powieści w jednym tomie. Do tej pory wychodziło im to nieźle, jak sprawdziło się tym razem?

„Asystentka pisarza fantasy” to zbiór szesnastu opowiadań tak bardzo zróżnicowanych, że to aż niewiarygodne! Na dodatek autor bawi się gatunkami i koncepcjami, opowiada te często wymykają się więc kategoriom, nie jest łatwo je przyporządkować do jakiejkolwiek z nich. Mamy tu fantasy, science fiction, horror, obyczajówkę, odrobinę kryminału, romansu, otarcie się o dramat, naprawdę spora mieszanina! Ten zbiór jest pełen opowiadań na bardzo wysokim poziomie. Mnie bardzo spodobało się to o autostopowiczach Jezusie i diable, którzy zafundowali kierowcy niesamowitą jazdę; to o naukowcu i zombie (a może zombie-naukowcu?); o planecie robali, które zafascynowane są ziemskimi gwiazdami XX-wiecznego kina; o asystentce pisarza fantasy, która dostaje się do stworzonej przez niego magicznej krainy; o domokrążcy, który zakochuje się w mózgu, który ma na sprzedaż; o chłopcu, który niebacznie stworzył drewnianego stwora. I wiele innych, Ford ma chyba nieograniczoną ilość pomysłów. Kilka opowiadań jest trochę mniej ciekawych, a ze dwa przyprawiły mnie o taką minę:

what

Głównie to opowiadanie, w którym autor bawi się konceptem, że wszystko, w różnych wymiarach, dzieje się w tym samym czasie. To króciutkie (ze cztery strony?) opowiadanie ukazuje historię, w której naprawdę wszystko dzieje się jednocześnie. Po jego przeczytaniu rozbolał mnie mózg 😉

Po każdym opowiadaniu jest króciutka nota od autora, w której wyjaśnia on genezę powstania danego tekstu. Bardzo ciekawy pomysł, który dla mnie jest dodatkowym plusem tej książki.

„Portret pani Charbuque” to pełnowymiarowa powieść. Nowy Jork, rok 1893. Uznany portrecista, Piero Piambo, otrzymuje dziwaczne – ale potencjalnie niezmiernie lukratywne – zlecenie, ma namalować portret pani Charbuque. Zadanie wydawałoby się mało skomplikowane, gdyby nie fakt, że kobieta ta ukrywa się za parawanem, a Piambo ma namalować jej portret tylko na podstawie własnej wizji artystycznej. Jeżeli będzie podobny do oryginału, to stawka wzrośnie. Piero może zadawać pytania, jednakże nie te, które dotyczą jej wyglądu. Codzienne sesje szybko zamieniają się więc w opowieść o życiu modelki, a Piambo wpada w sidła fascynacji tajemniczą kobietą. Na dodatek jej życie jest niezwykłe, nie ma w nim nic codziennego, więc portrecista ma tym trudniejsze zadanie, bo dodatkowo jeszcze stara się dotrzeć do tego, co jest prawdą, a co fantazją. Sprawy nie ułatwia tajemniczy mężczyzna, który podaje się za męża zleceniodawczyni oraz fakt, że nagle zaczynają umierać kobiety, które dotyka zjawisko „krwawych łez”. Poczucie tajemniczości i grozy narasta z każdą kartką…

„Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy” to kolejny dowód na to, że seria Uczta Wyobraźni stoi na naprawdę wysokim poziomie! Ford bawi się konceptami, fabułami, łączy pomysły, które u innego autora wyszłyby kiczowato, a u niego wychodzą niezmiernie ciekawie i inspirująco. Okrasza je także pytaniami egzystencjalnymi, dotyczącymi człowieka, życia, miłości, wplata je jednak w treść swych utworów w taki sposób, że czytelnik nie czuje się nimi przytłoczony, zauważa te kwestie jakby mimochodem. A to wszystko opisane w sposób elegancki, subtelny, stonowany, jednocześnie bardzo obrazowy.

To była faktycznie Uczta Wyobraźni! Po raz kolejny…

© 

portretWydawnictwo: MAG, 2013

Oprawa: twarda

Liczba stron: 528

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

Inne do tej pory opisane książki z serii Uczta Wyobraźni:

 “Córka żelaznego smoka. Smoki Babel” – Michael Swanwick

– “Pompa nr 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna” Paolo Bacigalupi

– “Pieśń czasu. Podróże” – Ian R. MacLeod

„Córka żelaznego smoka. Smoki Babel” – Michael Swanwick

corka zelaznego smoka smoki babel

Wydawnictwo: Wydawnictwo MAG, 2012

Oprawa: twarda

Liczba stron: 680

Moja ocena: poza skalą!

Ocena wciągnięcia: poza skalą!

*****

Obawiam się, że opisanie mych wrażeń z tych dwóch powieści może mnie przerosnąć. Nie wiem, czy podołam. Nie wiem, ponieważ dawno nie czytałam czegoś takiego, jak utwory, które wyszły spod pióra Swanwicka. Boję się (wyjdzie pewnie recenzja za długa dla wszystkich z grupy „tl;dr”), ale spróbuję.

Tym, co łączy te dwie powieści, są zdecydowanie nietypowe smoki. Maszyny, konstruowane w specjalnych fabrykach, to jednocześnie arcyprzebiegłe i niezmiernie inteligentne bestie, które los zmusił do symbiozy z pilotami, którzy na dodatek muszą był półkrwi człowiekiem, w innym przypadku szybko umrą straszliwą śmiercią. Smoki stworzone przez Swanwicka to jakby antyteza znanych nam smoków. Wydawałoby się, że o smokach przeczytaliśmy już wszystko – albo są bardzo inteligentne i dobre, albo przygłupie i złe. A te smoki są… potworne. One są maszynami do niesienia zniszczenia, na dodatek niezmiernie wytrzymałymi i zdolnymi do olbrzymich manipulacji. Potrafią długofalowo planować i przeprowadzać bardzo skomplikowane operacje. Marzą i starają się te marzenia urzeczywistniać. Smoki zagłady…

W „Córce żelaznego smoka” główną bohaterką jest Jane, dziewczyna pracująca w fabryce smoków. To ciężki, niebezpieczny i niewdzięczny kawałek chleba. Przy produkcji smoków wykorzystuje się dzieci różnych ras, bo to właśnie one – ze względu na swe rozmiary – zdołają się wszędzie wcisnąć i dotrzeć do różnych zakamarków. Jane spędza dnie na pracy i śnie, każda doba jest właściwie taka sama, jak poprzednia, do czasu, gdy gdzieś w jej jestestwie odzywa się smok. Czeka na nią i przyzywa ją do siebie, chce jej współpracy i oferuje pomoc w ucieczce.

Gdy już udaje im sie uciec, to czeka ich koegzystencja w ułudzie. Jane jest po to, by pomóc smokowi, a on ma ją za to chronić i pozwalać jej przetrwać. Jednakże dziewczyna powoli dojrzewa, co wpływa na jej relacje ze smokiem i resztą świata. A gdy trafia na uczelnię, to jej życie zmienia się jeszcze bardziej. Jednakże Jane ciągle wydaje się być uwikłana w pewien krąg powtarzających się wydarzeń, pojawiających się tych samych osób. Czy wiąże się to z wpływem smoka?

„Córka żelaznego smoka” to powieść o przeznaczeniu, fataliźmie, chaosie, tworzeniu i niszczeniu, kole życia i śmierci, okrucieństwie i współzależności.

„Smoki Babel” wydają się być częściowo osadzone na podobnym schemacie. W życiu Willa, sieroty, który do tej pory ze spokojnej wsi obserwował tylko wojnę, dziejącą się na horyzoncie, również pojawia się smok. Will – tak samo, jak Jane – staje się wybrankiem przerażającego stworzenia, zostaje jego pomocnikiem. I tak samo, jak w przypadku pierwszej powieści, na początku wydaje się to zmiana na lepsze. Ale ponownie wpływ smoka wydaje się być niszczycielski i prowadzi do decyzji dotyczących życia i śmierci.

Przez chwilę Willowi wydaje sie, że uwolnił się spod wpływu smoka. Jednak to tylko złuda, on jest ciągle gdzieś w jaźni Willa, jego wpływ ujawnia się w kluczowych momentach. A Will stara się uciec od wojny, trafić do wieży Babel, kwintesencji całego świata, miasta miast, pępka stworzenia. Chce tam dokonać zemsty, chociaż chyba sam nie wie dlaczego i za kogo. Co jednak na niego tam czeka?

„Smoki Babel” to dla mnie opowieść o władzy, zapętlających się losach, miłości, godności, nierówności społecznej i właśnie społeczeństwie.

Dwie powieści Swanwicka, które wydawnictwo wydało w jednym tomie, są wręcz monumentalne. Oferują czytającemu taki przepych wrażeń, które rzadko jaki utwór jest w stanie dostarczyć. Uniwersum, w którym są osadzone jest niewiarygodnie bogate. Oprócz tego, że prezentuje jakby odwróconą rzeczywistość, gdzie ludzie są istotami niższego rzędu, a światem rządzą kasty elfów-biznesmenów wraz z różnorakimi magami, to jeszcze jest pełne tak różnorodnych stworów, że można poczuć się przytłoczonym. Autor połączył przynajmniej kilka rożnych gatunków i konwencji, a te wszystkie stwory rodem z fantasy osadził w świecie pełnym technologii, ale charakteryzującym się wieloma motywami z kultury nas otaczającej. Urzekły mnie szczególnie opisy Wieży Babel, które to miasto-państwo, wręcz symbol całego świata, jest miejscem, gdzie znajdziemy Broadway, Upper West Side, Hell’s Kitchen i wiszące ogrody; gdzie biblioteki pilnuje lew, którego ukochane lwice śpią pod ziemią w oczekiwaniu porodu, a gdy ten nastąpi, cała wieża (wybudowana na górze Ararat!) się rozpadnie; gdzie mantikora jest ochroniarzem elfa; gdzie w podziemiach miasta galopują ślepe konie, a elfia piękność podróżuje na hypogryfie. Zachwycające połączenia i niesamowite bogactwo wrażeń, kreatywność autora chyba nie zna granic!

Te powieści wgniotły mnie w kanapę, szczególnie druga. Są tak wielowarstwowe, że trzeba im poświęcić każdą część umysłu, bo inaczej nie dość, że można się pogubić, to jeszcze nie wyłapać zachwycających niuansów fabuł. A autor pogrywa sobie z czytelnikiem stale zmieniając bieg wydarzeń, ukazując nowe warstwy, odwracając znaczenia wydarzeń oraz zmieniając wizję bohaterów pojawiających się na kartach powieści. Nic nie jest tu proste i oczywiste.

Obydwie powieści dały mi o wiele więcej, niż oczekiwałam. Zachwyciły i zostawiły z poczuciem książkowego kaca. Po ich lekturze dotarło do mnie wyjątkowo dosadnie jak bardzo miałka i powierzchowna jest większość książek, które aktualnie ukazują się na rynku. Jak bardzo skupione są one na byle jakiej rozrywce, byle szybciej, wciągająco i nieskomplikowanie. Żeby łyknąć i sięgnąć po następną, bo po co myśleć, zatrzymywać się, by zachwycić się jakimś zdaniem i wydarzeniem, po co zastanawiać się nad tym, co się w książce dzieje, jak czytelnik w tym czasie może przeczytać kolejną książkę?

Ten duet powieści przebojem trafił na mą listę książek roku 2012!

*****

Do tej pory przeczytałam w ramach Uczty Wyobraźni jeszcze dwie wspaniałe książki:

1. „Pompa nr 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna”

2. „Piesń czasu. Podróże”

© 

„Zatopione miasta” – Paolo Bacigalupi

Zatopione miastaWydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2012

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 414

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Przyszłość. Część Stanów Zjednoczonych pogrążona jest w chaosie wojny wewnętrznej, w której udział bierze kilka frakcji – tzw. patrioci, wojownicy boży i jeszcze kilka pomniejszych tworów. W tle mamy dżunglę, która pełna jest groźnych, często zmutowanych stworzeń, a na pierwszym planie znajdują się Zatopione Miasta – wielka aglomeracja, którą podtopiły wody oceanu. A wszędzie są żołnierze, jeszcze więcej żołnierzy, krwi, okrucieństwa.

Najpierw spotykamy półczłowieka. Mieszaninę genów ludzkich, tygrysich, psich i hieny. Perfekcyjna maszyna do służenia swemu panu i zabijania jego wrogów. Walczy z prędkością huraganu, zabija w mgnieniu oka. W oczach swych panów to zwierzę, które jednak nagle przejawia wolną wolę i postanawia zakończyć z byciem swoistym gladiatorem, ucieka więc do dżungli. Jednakże jest straszliwie pokiereszowany i słaby, a czeka go wiele walk. Szanse przeżycia maleją z godziny na godzinę, chyba, że spotka pomoc.

Następnie spotykamy Mahlię, wyrzutka. Córka Amerykanki i Chińczyka, który gościł w Zatopionych Miastach jako członek misji pokojowej. Gdy jednak zaczęło się robić gorąco i niebezpiecznie, to odpłynął z całą resztą ekipy, zostawiając kobietę i dziecko samym sobie. Nie czekało na nie nic dobrego, jakby zresztą mogło? Przecież to kobieta-kupiec, zadająca się ze skośnookimi, a ta mała to bękart, jej oczy wyraźnie wskazują na mieszane pochodzenie. Takich należy uśmiercać, ale powoli, by przed śmiercią zaznali wiele cierpienia…

Trzeci bohater to Mouse. Również ścierwo wojny. Syn farmera, który widział zagładę rodzinnej wsi. Szybko stracił część duszy dziecka, jednak nigdy nie stracił odwagi. To jemu Mahlia zawdzięcza bardzo wiele.

To trio, które Losy postanowiły połączyć. Dzieci spotykają Toola, Tool spotyka dzieci. I to decyduje o ich przyszłości. Spotkają się w dżungli, lecz ostateczną areną rozgrywki będą Zatopione Miasta, serce zniszczonych obszarów. I swoista pułapka na każdego, kto ośmieli się tam wejść.

Jakiś czas temu czytałam „Pompę numer 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna” tego właśnie autora. Było to dla mnie pierwsze – świadome – spotkanie z science fiction, spotkanie nad wyraz udane! Jestem pod wrażeniem tej książki do dzisiaj. Po przeczytaniu „Zatopionych miast” wiem już, że sięgnę po każdą kolejną jego książkę, która zostanie przetlumaczona na język polski. Bo Bacigalupi ma dar, to jest naprawdę dobry autor. Tworzy światy bardzo realne, dopracowane, dba o każdy szczegół. A jego bohaterowie, to wręcz majstersztyk. Tutaj urzekło mnie płynne przechodzenie od niewinności do wręcz bycia potworem i odwrotnie. Ten, kto był potworem nagle ujawnia głęboko ukryte pokłady dobra, a inna osoba, którą do tej pory widzieliśmy jako niewinną i pokrzywdzoną przez los, doprowadzi w końcu do tego, że zaczniemy wątpić w jej niewinność. Już same imiona autor dobierał w sposób, który daje do myślenia. Jest półczłowiek, którego imię to Tool, czyli narzędzie. Jest też chłopiec, którego zwą Mouse (mysz), a który w trakcie rozwoju akcji zyskuje miano Ghost (duch). Ale nie będę Wam zdradzać szczegółów, poruszam tę kwestię tylko dlatego, by pokazać, jak autor dba o szczegóły.

Kolejny raz Bacigalupi przedstawia nam wersję przyszłości, która jest pełna walk, katastrof naturalnych, mutacji genetycznych, okrucieństwa, walki o życie. Ta książka pełna jest brutalności, surowości, krwi. Pełno tu żołnierzy-dzieci, gdyż mało kto dożył dojrzałego wieku. Śmierć czyha na każdym kroku, trzeba się opowiedzieć jasno, po której stronie się stoi i tak szybko, jak to tylko możliwe zmienić swą opinię, gdy sytuacja się zmieni. Czy nie ma tu miejsca już na żadne ideały? Ideałem i celem staje się samo przetrwanie, przeżycie kolejnego dnia. Czy w takim świecie dwójka młodych przyjaciół ma szansę na sukces?

„Zatopione miasta” to świetnie napisana powieść o mrocznej przyszłości. Niby dzieje się gdzieś tam, daleko i nas nie dotyczy, ale czy naprawdę? A co z żołnierzami-dziećmi, które giną codziennie w wielu krajach? Co z wojnami, które ciągle się toczą dookoła nas? Co z walką o surowce? A przepychanki polityczne, walka o władzę, nieufność w stosunku do obcych, skłonność od obciążania innych własnymi winami, do unikania konsekwencji, nieumiejętność porozumienia się? To wszystko mamy codziennie, tylko najczęściej udajemy, że tego nie dostrzegamy.

© 

Recenzja „Pompę numer 6 i inne opowiadania. Nakręcana dziewczyna”