Tajemnica tworzenia ("Muza" Jessie Burton)

muza artystka

Rok 1967, Londyn. Pochodząca z Trynidadu Odelle Bastien, od kilku lat mieszka w tym mieście, które przed emigracją wydawało jej się rajem. Rzeczywistość okazała się zgoła inna, jednak młoda kobieta ciągle liczy na odmianę losu. A wydaje się, że ten nagle postanawia odmienić się na lepsze. Odelle dostaje pracę jako maszynistka w Instytucie Skeltona, renomowanej instytucji zajmującej się sztuką. A na dodatek niedługo później poznaje Lawriego, pierwszego chłopaka, w którym się zakochuje. To dzięki niemu w jej życiu pojawia się tajemniczy i niesamowity obraz. Obraz, który wywróci życie wielu osób do góry nogami!

Rok 1936, hiszpańska prowincja niedaleko Malagi. To właśnie tutaj postanowiła wynająć dom bogata rodzina – marszand Schloss wraz z żoną chorującą na depresję oraz córką – Oliwią. Już na początku pobytu zjawia się u nich rodzeństwo – Teresa i Izaak, by zaoferować im swe usługi, pomoc w utrzymywaniu domu i codziennym życiu. Teresa zaczyna prowadzić im dom, a Izaak… Ten młody mężczyzna wyświadcza im różnorakie przysługi, a jednocześnie sam jest wmanewrowany w przedziwny układ. Oliwia jest bardzo utalentowaną malarką, jednak nie chce się ujawnić światu. I przez tę jej niechęć zaczyna się przedziwna gra…

Odelle, tak samo, jak Oliwia jest utalentowana. Oliwia niesamowicie maluje, a Odelle ma potencjał na bardzo dobrą autorkę. Obydwie mają więc artystyczną wrażliwość i otwarcie na świat. Jednakże o ile Oliwia nie jest gotowa na wyjście z cienia, to Odelle – jak powoli zdaje sobie sprawę – chciałaby, by jej prace były publikowane, chciałaby się rozwijać i podlegać literackiej krytyce. Gotowa jest spróbować podjąć się takiego wyzwania. Dla obu bohaterek spotkanie mężczyzny (Izaaka i Lawriego) jest swoistym katalizatorem do wielu różnych decyzji i działań. Obydwie mają przyjaciółki, do przyjaźni z którymi muszą dorosnąć, niejako przejrzeć na oczy. Sporo podobieństw, jednakże również garść znaczących różnic.

Zresztą postaci kobiece (zarówno obydwie młode bohaterki, jak i matka Oliwii – Sara, jak i mentorka Odelle – Quick oraz przyjaciółki dziewcząt) są dużo ciekawsze od postaci męskich. Oni są, funkcjonują, są „przyczynkiem” do zdarzeń, ale w porównaniu z paniami wypadają dużo bladziej, są zdecydowanie mniej interesujący. „Muza” to świat kobiet, to one tworzą i się przepoczwarzają, przewrotnie można się spierać na ile są „muzami”, a na ile twórcami. Chociaż z drugiej strony zależy jak spojrzeć, w końcu Teresa, Quick, po części Sara i Cynth są swoistymi muzami dla Odelle i Oliwii. Może nie w standardowym rozumieniu tego słowa, jeżeli jednak spojrzy się na to szerzej, to jasno widać, że mają wpływ na to, co i jak tworzyły.

„Muza” to według mnie powieść dużo lepsza od „Miniaturzystki”, która podobała mi się tylko w części (o czym możecie przeczytać TUTAJ). Jest lepiej skonstruowana, bardziej dopracowana, bogatsza w ciekawe szczegóły i rozwiązania. Niepotrzebnie autorka skusiła się na kilka zabiegów, których używać powinni tylko mistrzowie pióra, by nie wychodziło to żenująco (np. zapowiadanie czytelnikowi, że coś się wydarzy, albo hasła typu „tamtego dnia wszystko się zmieniło”). Pewnie się czepiam, ale te zabiegi według mnie uchodzą tylko wtedy, kiedy są doskonale wpasowane w fabułę i logicznie spójne, w większości książek tak nie jest i wychodzi tylko patetycznie. Pomijając jednak ten drobiazg, to druga powieść Burton jest zdecydowanie lepsza, co cieszy, bo pozwala oczekiwać jeszcze więcej po kolejnych jej książkach.

Brawa należą się autorce za umiejętne odwzorowanie szczegółów zarówno Londynu lat siedemdziesiątych, jak i hiszpańskiej prowincji lat czterdziestych. Bardzo smakowite opisy, ładnie odwzorowane realia, codzienność bohaterów. Dodatkowe plusy za Odelle (trynidadzka emigrantka w tamtych latach musiała przeżywać sporo zderzeń z brytyjską rzeczywistością, a raczej nastawieniem mieszkańców) oraz tematykę zderzeń ideologicznych i wojny w Hiszpanii, to ciągle mało znane tematy.

W odróżnieniu od poprzedniego przypadku, tym razem i ja dołączam do „chóru” pozytywnych opinii, chociaż śpiewam odrobinę bardziej stonowanym głosem niż reszta. Ale bardzo mnie cieszy rozwój autorki, po lekturze „Muzy” będę wyglądać kolejnej powieści. Aż jestem ciekawa, czym kolejnym razem zaskoczy nas autorka!

Mały stos

Miałam dzisiaj ochotę, by napisać coś nowego. Cieszyłam się na ten tekst, jednak wybrałam zasadę „najpierw obowiązek, potem przyjemność”. I mam za swoje! Aktualnie bolą mnie wszystkie mięśnie, wliczając w to również mięśnie dłoni, więc zamiast długiego tekstu będzie tylko stosik. W ramach pocieszenia.

Od góry:

„2049” Cichowski – od znajomego. Opierałam się mocno, bo swoją opinię o tym wydawnictwie mam dosyć mocno ugruntowaną. Książka okazała się lepsza od przeciętnego tworu tej firmy, jednak szkoda, że nie trafiła na dobrego redaktora w normalnym wydawnictwie.

„Koronkowa robota” Lemaitre – od Wydawnictwa Muza. Właśnie czytam.

„Pierwszych piętnaście żywotów Harry’ego Augusta” North, „Mansfield Park” Austen, „PS. Nie szukajcie mnie” Parkkinen oraz „Ta książka uratuje ci życie” Homes – pocieszajki od znajomej, na poprawę humoru. Pierwszą z nich właśnie czytam.

„Psy gończe” Horst – od Wydawnictwa Smak Słowa.

stos ksiazek

Na Kindelku czekają jeszcze dwie książki:

„Pod osłoną nocy” Waters – od Wydawnictwa Prószyński.

„Jaśnie Pan” Cabre – od Wydawnictwa Marginesy.

cabre waters ksiazki

Co już się cieszę, że wychodzę na prostą, to nowe nabytki napływają. A z opisywaniem krucho, tyyyyyle książek czeka na swoją kolej! Jak nabrać ochoty na częstsze pisanie?

O plany weekendowe nie pytam, bo weekend już prawie się skończył 😉 Ale może przeczytaliście coś fajnego, co chcielibyście polecić innym?

Wieloksiąg #1

ludzik ksiazki
Jenn and Tony Bot

Już  nie pamiętam, kto pierwszy wrzucił post, w którym króciutko opisał kilka przeczytanych książek. Ja najlepiej kojarzę tego typu posty u Izy z Filetów z Izydora, gdzie występują pod nazwą „hurtownia książek”. Nazwa bardzo fajna, ale nie chciałam jej kopiować, więc postanowiłam wymyślić coś swojego. Nadal nie wiem, czy słusznie, ale kit z tym.

W każdym razie, idea jest prosta: czasami, z różnych względów, nie mam czasu/ochoty/natchnienia, by pisać o książce dłuższą notkę. Więc będzie odwrotnie – jedna notka, kilka książek. Ciekawe, jak Wam się to spodoba!

A w pierwszym odcinku naszego programu… 😉 Wróć! W pierwszej notce zagościł spory miks gatunkowy i tematyczny. A nawet „źródłowy” – książka, która czekała na swą kolej latami, prezent urodzinowy oraz książka pożyczona 🙂 Zobaczcie sami!

fotoplastikon

„Fotoplastikon” – Jacek Dehnel

Zbiór starych fotografii, do których ten zdolny autor dopisał krótkie historie. Wszyscy wielbiciele tego autora wiedzą, że fascynują go czasy przeszłe, lubi zatrzymać się na chwilę i zadumać nad tym czy owym szczegółem. I to widać również w tej pozycji. Dehnel zamyśla się tu nad losem bohatera pierwszoplanowego, tam nad osobą, która nie przykułaby raczej naszej uwagi, gdzie indziej nad pieskiem czy też przyrodą dookoła. To bystry obserwator, na dodatek człowiek obdarzony wielką wyboraźnią, co gwarantuje czytelnikowi, że wiele razy również zatrzyma się i zamyśli, bo kwestie poruszone przez autora, czy też pytania, które zada, wzbudzą refleksję. Do czytania na wyrywki, to nie powieść, ni opowiadanie. To miniaturek do kontemplacji.

*****

zaklinacz słów„Zaklinacz słów” – Shirin Kader

Napisana przepięknym językiem nowoczesna i zmodyfikowana pod wieloma względami opowieść w stylu Szeherezady. Powieść o opowiadaniu i spisywaniu historii. Te zazębiające się opowieści są jakby na zbiegu jawy i snu, rzeczywistości i tego, co nierzeczywiste, pełno w nich smaków, zapachów, arabskiej muzyki i pełnych wdzięku (i własnego charakterku!) przedmiotów. Pełno tu uczuć, namiętności, tęsknoty i poczucia niepewności. A to wszystko opowiedziane w poetycki, subtelny sposób. Interesujący debiut, choć dla mnie momentami aż nazbyt poetycki.

*****

magiczny ogród„Magiczny ogród” – Sarah Addison Allen

Bardzo sympatyczne, lekkie i momentami zabawne czytadło, które zostało skrzywdzone tą kompletnie nieadekwatną okładką. Ale stało się, więc pozostaje tylko żałować.

Przyjemna opowieść o kobietach rodziny Waverley, z których każda ma pewien dar, nie zawsze uświadomiony, jednak bardzo potrzebny, by całość historii mogła się rozegrać. Teoretycznie zwykłe miasteczko, przeciętni ludzie, a wśród nich właśnie one, przyciągające uwagę, czasami kłopoty. Przez wątek tych specjalnych uzdolnień, smakowitych opisów i relacji między kobietami w danej rodzinie, miałam wrażenie, że ta książka przypomina mi cały czas – w delikatny sposób, i dobrze! – książki Joanne Harris z cyklu Vianne i Anouk. Czytało mi się bardzo dobrze, lepiej od kolejnej kisążki tej autorki – „Słodki świat Julii”.

*****

To na razie tyle. Jeżeli koncept chwyci, to od czasu do czasu będę takie notki tworzyła, bo zdecydowanie czytam więcej, niż zdołam opisywać, więc może jest to jakaś alternatywa. Jak Wam się podoba? Sugestie ewentualnych zmian też są mile widziane 🙂

"Na pastwiska zielone" – Anne B. Ragde

farma

To już ostatni tom trylogii, której lektura przytłoczyła mnie emocjami…

Torunn obwinia się za śmierć ojca, sądzi, że swoim zachowaniem doprowadziła do jego decyzji, że nie pozostawiła mu nadziei na przyszłość. Zaczyna popadać w depresję, a jej decyzja – wywołana wyrzutami sumienia – by zostać i przejąć gospodarstwo, nie pomaga w powrocie do normalności. Zmaganie się z tak zaniedbanym i nienowoczesnym gospodarstwem, szczególnie dla osoby nieobeznanej z tematem, jest ponad siły. Stara się jej pomóc wynajęty pomocnik, któremu Torunn się podoba. Jednakże ona wpadła już tak głęboko w sidła depresji, że nie chce dopuścić do siebie myśli, że może mogłaby spróbować ułożyć sobie życie na farmie, że może wcale nie byłby to taki zły pomysł, by prowadzić ją razem z kimś. Torunn zasklepia się w swoim bólu i wyrzutach sumienia, nic do niej nie dociera.

Wujowie jej nie pomagają. Przyjęli do wiadomości, że ona będzie prowadzić farmę i już się tym dalej nie zajmują. Niby wszyscy jej kibicują, ale tak naprawdę nikt na serio nie pomyśli, by jej pomóc, zainteresować się tym, jak ona odnajduje się w tak nowej sytuacji. Nie potrafią wyjść poza ramy swojego życia i zainteresować się tak na serio życiem bratanicy. Dobrze jej życzą, ale pozostają z boku. Erlend właściwie nie potrafi myśleć o niczym innym niż ukochany i dzieci, a Margido nie jest w stanie wyjść ze sztywnego schematu, w którym sam siebie umieścił, nie dopuszcza do siebie potrzeby bliskości z jakimkolwiek drugim człowiekiem.

Najbardziej wzruszała mnie postać dziadka. Tak niesamowicie potoczyły się jego losy, a tak niesprawiedliwie był traktowany przez wiele lat. A to był przecież człowiek, który tylko pragnął odrobiny uwagi, uczucia, tego, by ktoś o niego zadbał i zainteresował się jego losem. Jego postać chwytała mnie za serce bardzo mocno, a jego samotność przerażała. Obym nigdy nie miała takiej starości!

Ostatni tom trylogii jest tak przejmująco smutny, że czytanie bolało. Cały czas miałam wrażenie (a może tylko nadzieję?), że wszystko potoczy się jednak dobrze, że uda się tę historię zakończyć jak najbadziej pozytywnie. Jednakże autorka pokazała, jak umiejętnie potrafi wodzić czytelnika za nos, mamiąc, sugerując, a potem robiąc coś zupełnie innego.

Gdy docierałam do końca lektury, to wszystko we mnie krzyczało: „Nie, to nie tak miało być! Nie zgadzam się!”. Zakończenie rozbiło w pył me nadzieje, wstrząsnęło uczuciami. Ta trylogia bardzo długo będzie tkwiła w mej duszy, bo miała na mnie silny emocjonalny wpływ. Jest to sztuka, którą chyba mało kto potrafi rozwinąć do takiego poziomu.

To naprawdę świetna trylogia, tylko nie czytajcie jej, gdy jest Wam źle. Jest ona tak przejmująca i smutna, że wtedy odczujecie to wszystko dużo bardziej i może być to dla Was zbyt wiele. Zgromadźcie także wszystkie trzy książki przed rozpoczęciem lektury, bo dobrze jest mieć je pod ręką.

Dajcie się porwać tej mocno okaleczonej przez los rodzinie, zdecydowanie warto!

© 

na pastwiska zieloneWydawnictwo: Smak Słowa, 2012

Oprawa: twarda

Liczba stron: 250

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 5,5/6


"Klinika" – Sebastian Fitzek

szpital

Nikt ich nie zgwałcił. Nikt nie torturował. Nie zabił.

Przytrafiło im się coś znacznie gorszego

Dawno nie czytałam tak dobrze dobranego urywku opisu książki. To właśnie „coś gorszego” przytrafiło się trzem ofiarom łamacza dusz. Młode kobiety zostają „zamknięte” w swoim ciele – zostały złamane psychicznie, nie ma z nimi kontaktu, są jakby pogrążone w koszmarnej śpiączce. Z której może wybudzić je jedno słowo-klucz. Albo zamęczą się na śmierć…

Człowiek, który je tak urządził grasuje na wolności. A pewnego dnia, w trakcie największej od lat zamieci śnieżnej, trafia do prywatnej kliniki psychiatrycznej. Budynek zostaje odcięty od świata, z Łamaczem w środku. A wśród osób przebywających w klinice jest tajemniczy Caspar, mężczyzna cierpiący na amnezję, który wydaje się być jakoś powiązany z Łamaczem. Dookoła szaleje śnieżyca, a w środku toczy się gra na śmierć i życie. Jaki będzie jej rezultat?

Autor sprawnie prowadzi akcję książki, wielokrotnie zaskakując czytelnika. Już pierwsze strony witają nas sugestywnymi opisami tortur, a dalej dzieje się jeszcze więcej. Atmosfera narastającego zagrożenia była całkiem nieźle odczuwalna, a Fitzek mieszał mi w głowie, dozował informacje, zmieniał bieg akcji. Konstrukcja fabuły jest ciekawa – razem z bohaterami czytamy akta medyczne, w ten sposób poznając historię. Ale mało tego – informacje pokrywają się z aktami, jeżeli w nich jesteśmy na stronie tej i tej, to tak samo jest w książce. Nie umiem chyba tego sprawnie opisać, musicie przekonać się sami. A na koniec autor jeszcze raz pogrywa sobie z czytelnikiem, niby mruga okiem, a zasiewa ziarno niepewności.

Poza dobrze napisanym thrillerem, możemy się z tej książki dowiedzieć więcej o kilku terminach medycznych i psychologicznych. Nie chcę zdradzać jakich, bo nie chcę Wam psuć frajdy samodzielnego poznawania fabuły!

Jeżeli lubicie thrillery, na dodatek oparte na psychologii – zapraszam do lektury!

© 

klinikaWydawnictwo: G+J Polska, 2009

Oprawa: miękka

Liczba stron: 288

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4,5/6


„Podróż do miasta świateł. Róża z Wolskich” – Małgorzata Gutowska-Adamczyk

roza1

„Róża z Wolskich” to następna wielowątkowa powieść tej autorki. Kolejny raz wstąpimy również do Gutowa. Jednak głównie czas spędzać będziemy w stolicy świata, mieście świateł – Paryżu.

Pani Wolska z córeczką osiedlają się w Paryżu. Dziewczynka – po nagłym aresztowaniu i zsyłce ojca – zaniemówiła, więc jej matka postanawia w tym właśnie mieście poszukać ratunku dla córki. Zamieszkują u krewnego, który z chęcią nieba by im uchylił, ale niestety, bezskutecznie. Pani Wolska opętana jest ideą cierpienia i smutku, a Róża – mimo że atrakcje, które funduje im wuj sprawiają jej radość – ciągle nie wypowiada ani słowa. A los wystawia je dalej na wielkie próby – kolejne zmartwienia rodzinne, majątkowe, zagrożenie zdrowia i życia.

Mijają lata, Róża dorasta, dojrzewa, zaczyna rozumieć, że kocha malować obrazy, jednakże jak może to pogodzić z ubogim życiem i potrzebą stałej pracy, by utrzymać siebie i pomóc rodzinie? A jeszcze na horyzoncie pojawia się miłość, taka skomplikowana, gwałtowna, zakazana. Tyle wyborów staje przed tą młodą kobietą! Wybór życiowej ścieżki jest w jej przypadku tak bardzo skomplikowany i pełen różnorakich konsekwencji, czyta się o jej życiu z wypiekami na twarzy!

Jest jeszcze drugi wątek – połączony z tym z przeszłości. Pojawiają się tutaj znane nam z trylogii postaci. Iga Toroszyn martwi się o portret hrabiego, który prawdopodobnie namalowała Rose de Vallenord, na której obrazy polują jacyś tajemniczy złodzieje. Postanawia więc skonsultować się w sprawie obrazu z historykiem sztuki – Niną Hirsch, której rodzina również pochodzi z Gutowa. I to właśnie Nina jest bohaterką drugiego wątku. Jej relacje z matką, miłość do Miłosza, badania dotyczące obrazu, ale także poznawanie losów własnej rodziny.

I Róża, i Nina są córkami toskycznych matek. I to jest kolejny, bardzo ciekawy wątek. Obserwowanie, jak podobnie i jak różnie radzą sobie z życiem i najbliższymi było dla mnie niezmiernie interesujące. Szarpanie się z matką, niemiejętność odcięcia pępowiny lub uzdrowienia relacji, to całkiem częsty temat historii, które znamy z naszego codziennego życia.

Autorka kolejny raz zafundowała mi literacką ucztę! Nie mogłam się oderwać od czytania, przebiła nawet moją ukochaną Joanne Harris. Świetna historia, opisana z iskrą, przekonująco i bardzo realistycznie. Widać, że razem z Martą Orzeszyną przygotowywały się bardzo rzetelnie do stworzenia jak najwierniej odwzorowanego tła historycznego. I świetnie im to wyszło! Te opisy miasta, ulic, budynków, sukni elegantek, wystaw etc. to istny majstersztyk 🙂

Ale nie będzie tak zupełnie bezkrytycznie. Dwie rzeczy mniej mi się podobały. Pierwsza to zachowanie Miłosza w sytuacji, gdy spotkał się z matką Niny. Pierwszy raz widziana kobieta oznajmia mu ważną nowinę, a on natychmiast wstaje od stołu i wyjeżdża? Nie próbuje poznać szczegółów czy porozmawiać z Niną, tylko natychmiast ucieka, jak jakiś dziesięciolatek, a nie dorosły facet. Druga sprawa, to swoista toporność, sztuczność kilku dialogów, może to cecha osobnicza, mój własny odbiór, muszę poczytać inne recenzje.

Te dwa drobiazgi kompletnie nie zmieniają faktu, że od lektury tej książki nie mogłam się praktycznie oderwać i że już doczekać się nie mogę kolejnego tomu. Uprasza się wydawnictwo o szybsze prace! 😉

PS. Jeszcze raz bardzo, ale to bardzo dziękuję blogerce, która zrobiła mi prezent-niespodziankę i przysłała tę książkę! Jesteś wielka! :*

© 

róża z wolskichWydawnictwo: Nasza Księgarnia, 2012

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 480

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 6/6


„Katarzyna Wielka. Gra o władzę” – Ewa Stachniak

Katarzyna Wielka

Rodzina Barbary emigruje z Polski do Rosji w poszukiwaniu dobrobytu i spokoju. Jej ojciec jest wyśmienitym introligatorem, więc wiedzie im się dobrze. Do czasu jednak… Splot nieszczęść skutkuje tym, że nastoletnia Barbara (której imię szybko zostanie zmieniona na rosyjską Warwarę) trafia na dwór carycy Elżbiety, jednakże nie w taki sposób, w jaki sobie obiecywała. Miała być dwórką, a jest szwaczką, która zajmuje się tworzeniem kolejnych spośród tysięcy sukien carycy.

Jednakże dziewczyna ma oczy i uszy otwarte, jest też inteligentna i potrafi wykorzystywać okazję. Gdy na jej drodze staje – przez przypadek – kanclerz Rosji, Bestużew, który proponuje jej bycie jego agentką, szpiegiem w komnatach Elżbiety i następcy tronu – Piotra, Barbara długo się nie zastanawia. Ma być informatorem Elżbiety o tym, co się dzieje na jej dworze, jednakże tak naprawdę ma pamiętać o tym, kto wyciągnął ją ze szwalni i dał jej szansę trafienia na salony. Ma być wiernym szpiegiem Bestużewa. Nikt jednak nie przewidział, co przyniesie im los…

Caryca Elżbieta decyduje się zaprosić na swój dwór ubogą księżniczkę ze Szczecina – Zofię Fryderykę Augustę Anhalt-Zerbst. Chce sprawdzić, czy nadawałaby się na łatwą do manipulacji i układną żonę dla jej ukochanego Piotra. Przybyła czternastolatka to dziewczyna zagubiona, jednak mocno zmotywowana do tego, by nie dać się odesłać na dwór ojca. Barbara obserwuje księżniczkę, jej zmagania z intrygami dworskimi i humorami Elżbiety oraz Piotra. W końcu zaczyna jej współczuć, a jednocześnie podziwiać jej determinację. Między młodymi kobietami zadzierzgnęła się nić sympatii. Czy jednak możliwa jest przyjaźń między żoną następcy tronu a prostą polską szlachcianką?

Ewa Stachniak kolejny raz stworzyła świetną książkę historyczną! Już „Ogród Afrodyty” mnie oczarował i zdobył moje serce, a ta książka tylko ugruntowała mą opinię, że ta autorka potrafi niezmiernie barwne, realistyczne i wciągające opowieści o możnych tego świata. Nie dość, że gruntownie przygotowuje się do pisania książek, to jeszcze potem przedstawia te wiadomości w taki sposób, że nie można się oderwać od czytania! Nie ma tutaj suchej historii, jest skrząca życiem i intrygami opowieść o życiu władców, o ich grze o władzę, o tym, jak niebezpieczna jest zarówno najwyższa władza, jak i zajmowanie stron w rozgrywkach między możnymi. Jest też cudownie realistyczny obraz życia danej epoki – te wszystkie opisy strojów, ceremonii, pałaców, uczt etc. Same smakowitości!

Nie mogę (i nie chcę!) się do czegoś przyczepić, ta książka podbiła me serce! Bardzo rzeczywiste, ludzkie postaci i świetnie oddane realia dworskiego życia, wartka akcja i barwny język, taka kombinacja nie mogła zawieść! A ta lektura dosadnie ukazuje, jak obłudne stosunki międzyludzkie panują tam, gdzie w grę wchodzi władza, jak niewielu prawdziwych przyjaciół ma się dookoła siebie, jak trzeba uważać na każdy krok, gest, spojrzenie…

Najbardziej ucieszyła mnie informacja, że autorka pracuje nad kontynuacją losów Katarzyny Wielkiej, w końcu ta książka kończy się na samym początku jej panowania, więc tyle ciekawych lat jeszcze do poznania. Ja już nie mogę się doczekać, więc mam nadzieję, że jak najszybciej będzie mi dane delektować się drugim tomem!

© 

 

Katarzyna WielkaWydawnictwo: Znak, 2012

Oprawa: miękka

Liczba stron: 512

Moja ocena: 6/6

Ocena wciągnięcia: 6/6


„Siostrzyca” – John Harding

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy Mała Kurka, 2011

Oprawa: miękka

Liczba stron: 286

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

*****

Koniec XIX wieku, dwór Blithe House w Nowej Anglii. Ponoć w nim straszy… A duży dom zamieszkuje tylko dwójka dzieci i służba. Florence i Giles bardzo wcześnie stracili rodziców, w ogóle ich nie pamiętają. Ich opieknem jest wuj, którego jednak nigdy nie widzieli, bo żyje daleko od domu i tylko kontaktuje się z gospodynią, wydając kolejne rozporządzenia. Dzieci żyją sobie całkiem spokojnie do czasu, gdy Giles zostaje wysłany do szkoły dla chłopców, a Florence zostaje sama. Jedyną jej pociechą jest czytanie, luksus, który musi ukrywać, bo oficjalnie wuj zakazał uczyć ją czytać. Dziewczynka jednak znalazła sposób na samodzielną naukę tej umiejętności i całe dnie spędza w bibliotece, w uwitym przez siebie gniazdku, pochłaniając powieść za powieścią. Czasami odwiedza ją Theo, ciężko chory astmatyk, który zdaje się bardzo lubić Flo.

Nagle okazuje się, że Giles wraca do domu, szkoła nie jest dla niego, jest za delikatny. Ale musi się uczyć, więc w majątku wkrótce pojawia się panna Taylor. Flo od początku podchodzi do niej nieufnie, nauczycielka wydaje jej się dziwna. No i w pewien niepokojący sposób podobna jest do ich dawnej guwernantki, panny Whiteaker, która się utragiczniła… Flo zaczyna więc obserwować nową guwernantkę, jej podejrzenia szybko narastają, zaczyna się tworzyć atmosfera zagrożenia, od pewnego momentu wręcz paniki. A to wszystko dzieje się w starym domu, położonym na pustkowiu. Dziewczynka kontra dorosła kobieta, kto wygra? I czy wygrana będzie warta poniesionych poświęceń?

Już pierwsza strona mnie wprawiła w zdumienie. Bo cóż to za: podłóżkowanie, zakratowienie wewnątrz umysłu, utragicznienie, uniewygodnienie? Najpierw poczułam się mocno zdziwiona, potem polubiłam słowotwórstwo, które było cechą charakterystyczną Flo, a na końcu doceniłam to, jak wielką pracę musiała wykonać tłumaczka. Brawa dla Pani Karoliny Zaremby! W każdym razie – ta maniera wysławiania się w taki, a nie inny sposób, bardzo mi się podobała, wręcz wyczekiwałam kolejnych podkołdrowań, instynktowań i bosostopowania. Nie wiem, czy zamierzenie, ale im dłużej się książkę czyta, tym wydaje się być ich mniej; ciekawe, czy tak założył autor, czy sam dał się porwać akcji na tyle, że nie zwrócił na to uwagi.

„Siostrzyca” bardzo mocno osadzona jest w tradycji prozy gotyckiej – czas, umiejscowienie akcji, warunki, w których się ona toczy. A do tego lektury dobierane przez Flo – głównie Poe i inni pisarze podobni w stylu i tematyce, to wszystko tworzy zdecydowanie tajemniczy klimat przesiąknięty zagrożeniem.

Trzeba pogratulować Hardingowi umiejętności – zwracając się właśnie w taki, a nie inny sposób do czytelnika, łatwiej nawiązuje więź między Flo a osobą czytającą. Gdy już polubimy bohaterkę, to więcej czasu zabierze nam dostrzeżenie pewnych symptomów, a potem już do końca zastanawiać się będziemy – czy to tylko wyobraźnia Flo? A może była ona chora psychicznie? Z drugiej strony – kim tak naprawdę była panna Tylor i jakie były jej relacje z Gilesem, Flo i resztą rodziny? Zakończenie jest bardzo zgrabne, ale jednocześnie pozostawia czytelnika z wieloma możliwościami interpretacji wydarzeń. I bardzo mi się to podoba!

Gdyby nie siła blogerów, a właściwie jednej blogerki, to pewnie w ogóle nie usłyszałabym o tej książce, co dopiero mówić o jej przeczytaniu. A dzięki Izusr mogę już teraz powiedzieć, że ominęłaby mnie wielce interesująca lektura.

© 

„Willa” Magdalena Zimniak

Wydawnictwo: Janka, 2010

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 350

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6

*****

Teraźniejszość i przeszłość. Marzena i Ewa. Wtedy i teraz, teraz i wtedy. Przeszłość przenika do teraźniejszości, wpływa na życie Marzeny, wydaje się wręcz manipulować młodym małżeństwem…

W „Willi” poznajemy najpierw Marzenę, którą ukochany mąż zabiera do domu, który dla nich kupił.To nic, że bez pytania jej o zdanie, przecież on to wszystko robi dla nich! Artur to zdolny i lubiany pracownik naukowy, autor książek, w tym dobrze przyjętej powieści. Marzena… to jego żona. Ma być piękna, dobrze ubrana, zadbana, ma się rozwijać i dbać o dom. Tyle wystarczy. Artur to jej mentor, nauczyciel, który jednak potrafi wyśmiać jej błędy, ciągle ją strofować. Ale tak ją kocha, a ona jego! Jednak willa wpływa na nich, uwalnia głęboko schowane cechy, nadaje im jakby nowe osobowości.

Bo też nagle Marzena zostaje zamknięta za karę w tajemniczej piwnicy, gdzie dopada ją przeszłość. Ma – sama nie wie – dziwne sny czy wizje, w któych poznaje Ewę, młodą kobietę żyjącą w czasach PRL-u.  Za każdym razem, gdy Marzena ląduje w piwnicy, poznaje życie Ewy lepiej – dowiaduje się o Maćku, Piotrze, tym, co się między tą trójką wydarzyło, o tym, jak potoczyły się ich losy. Tak właśnie – za każdym pobytem w piwnicy – bo nagle tych pobytów robi się sporo, tak, jakby dom zmieniał Artura i Marzenę w monstra. Pojawia się nienawiść, przemoc, przeszłość zatruwa teraźniejszość.

Przeszłość: młoda kobieta, która poświęciła się dla miłości i dlatego męczy się w związku z niekochanym tyranem, który steruje nią, grozi jej i traktuje jak laleczkę. Czy odnajdzie prawdziwą miłość, a przede wszystkim czy odnajdzie siebie i wyzwoli się spod ręki tyrana?

Teraźniejszość: młoda kobieta zaszczuta przez męża, który traktuje ją instrumentalnie, znęca się nad nią, robi z nią, co chce. Czy odnajdzie prawdziwą miłość, a przede wszystkim czy odnajdzie siebie i wyzwoli się spod ręki tyrana?

Tyle łączy te dwie kobiety i właściwie sporo łączy też tych dwóch mężczyzn. Oraz pozostałych dwóch, którzy pojawili się w życiu Ewy, a potem Marzeny. Akcja tej książki pełna jest emocji, buzuje nimi, co chwilę dzieje się coś, co nie daje uczuciom ostygnąć. Ale są to jednak w większości odczucia negatywne – złość, nienawiść, przerażenie, wściekłość, do tego dochodzi agresja i cała męka opisana w tym utworze. Cierpi się razem z bohaterkami, razem z nimi przeżywa ciągłe upokorzenia, pragnie się tego, by w końcu dały krok do przodu i zostawiły tyranów. Ale relacje między nimi są tak zagmatwane, że trudno sobie wyobrazić sukces i szczęśliwe zakończenie tej książki.

„Willa” to zdecydowanie nie jest chick-lit. Jest to w większości książka obyczajowo-psychologiczna, z domieszką grozy, odrobiny krymianłu i ociupinką romansu. Autorka zbudowała bardzo wiarygodne, pełnokrwiste bohaterki, z któymi może się w wielu momentach nie zgadzałam, ale i tak wierzyłam w nie i kibicowałam temu, by się wszystko udało.

Magdalena Zimniak porusza tak wiele tematów! Przemoc domowa (zarówno fizyczna, jak i psychiczna), relacje damsko-męskie, ale także relacje między rodzicami a dziećmi, poszukiwanie własnej tożsamości, przyjaźń, rozwój osobisty, dojrzewanie do podejmowania decyzji oraz brania za nie odpowiedzialności etc. Jest to wielowarstwowa, bogata w treści książka.

„Willa” wciąga czytelnika, jak pajęcze sieci muchę. Czytanie nie jest lekkie i przyjemne, bo też nie powinno być, nie przy takiej książce. A i tak nie chce się od niej odchodzić. Największe plusy to wiarygodność bohaterek (trochę gorzej z bohaterami) + interesująca fabuła. Minus jest niewielki i wynika chyba z niedoróbek redaktorskich. W treście znajdziemy trochę „topornych” zdań, które według mnie powinny zostać wyłapane i doszlifowane przez redaktora. Czy tylko ja mam wrażenie, że w tej sytuacji:

(…) Nieśmiało dotknęła przez slipki naprężonej męskości.

– Kocham cię – szepnęła, gładząc ją delikatnie.

bohaterka mówi do penisa? 😉 Trochę wybija to z rytmu czytania, dlatego życzę korektorom i redaktorom następnej książki więcej czasu na zajęcie się tekstem.

Te kilka dziwnych zdań nie zmienia faktu, że książka jest bardzo dobra. Jest ona dla mnie miłym zaskoczeniem, bo wcześniej niewiele wiedziałam na jej temat, a otrzymałam ją niedawno od kochanego Biblionetkołaja w prezencie, za który jeszcze raz dziękuję! Jeżeli ktoś chce sięgnąć po dobrą książkę napisaną przez polską autorkę, to to jest kolejny przykład dobrej prozy! Nie rozumiem zresztą tych osób, które „z założenia” nie czytają polskiej literatury, bo „jest kiepska”, no ale to temat na długą dyskusję.

Jak łatwo czasami dać sobą manipulować, a jak trudno działać samodzielnie. W jakie skomplikowane, często okrutne relacje międzyludzkie potrafimy wchodzić. Jak wiele wysiłku wymaga od nas czasami zmiana sytuacji, w której jesteśmy. I jak blisko jest miłość od nieprzyjaźni… © Agnieszka Tatera

„Kanalia” Paweł Pollak

Wydawnictwo: Jacek Santorski & Co Agencja Wydawnicza, 2006

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 253

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4,5/6

*****

Po kilku przeczytanych w dosyć krótkim czasie kryminałach skandynawskich nastąpił chwilowy zwrot – sięgnęłam po kryminał polski. Jednakże nazywając „Kanalię” tylko kryminałem skrzywdziłabym i książkę, i zapewne autora. Jest to kryminał, ale również powieść psychologiczna z dodatkami obyczajowymi.

Policja odnajduje zwłoki trzech osób zabitych w niewielkich odstępach czasowych. Te zbrodnie wydają się zupełnie oddzielnymi sprawami, absolutnie nie widać powodów dla których można byłoby je łączyć. Młoda kobieta zastrzelona i wrzucona do rzeki. Młody narkoman zabity uderzeniem tępego narzędzia. Kobieta znaleziona we własnym mieszkaniu, przywiązana do krzesła, okrutnie torturowana, a przy niej znaleziony został Talmud, w którym fragment o zdradzie zaznaczono krwią ofiary.

Zabójstwami zajmuje się grupa policjantów. Stary wyjadacz, cyniczny i posiadający niewyparzoną gębę inspektor Markowski. Uganiający się za kobietami komisarz Senik. Żółtodziób, kompletnie niepewny swojego miejsca w tej pracy, aspirant Lepka. Kombinacja doświadczenia, ale również utartego schematu działania ze świeżością spojrzenia oraz błędami nowicjusza.

Czy te zbrodnie coś łączy? Czy policjanci znajdą sprawcę lub sprawców? Dlaczego każda z tych osób została zamordowana? Czy pojawią się następne ofiary?

Świat policjantów ukazanych w tej książce to świat szarości, zmęczonych tyraniem funkcjonariuszy, którzy chcą oczywiście rozwiązać daną sprawę, ale jednocześnie chcą to zrobić w miarę szybko i bezproblemowo. Potrafią więc uciekać się do różnych środków. Świat brudny, cyniczny, gdzie idealiście trudno się odnaleźć. A co dopiero Lepce – czytającemu książki, oglądającemu ambitne kino, kochającemu swoją Myszkę i próbującemu dochodzić sprawiedliwości.

Bohaterowie (nie tylko policjanci, ale i ci, o których w recenzji celowo przemilczałam) są bardzo ludzcy, pełni emocji, różnorakich wad, nielicznych zalet 😉 Autor używa bardzo żywego języka, takiego, jaki możemy usłyszeć dookoła nas w codziennym życiu. W usta bohaterów wkłada często mocne zdania, poglądy. Ciekawe, czy były one stworzone na potrzeby powieści, czy raczej w powieści autor przemycił swoje opinie.

Książka ta dotyka wielu problemów – mamy tutaj niszczący wpływ odrzucenia, fatalną miłość, pedofilię, problemy w funkcjonowaniu policji. Na mnie największe wrażenie wywarł wątek miłości i nienawiści. Jakże okrutnym trzeba być, by postępować w taki sposób, jak to się wydarzyło w tej powieści! Jak bardzo trzeba być zadufanym w sobie, gardzącym ludźmi człowiekiem. A może wręcz odwrotnie? Może taką postawę zbudowało przerażenie i obawa przed ludźmi? Jednak nie potrafię spojrzeć przychylnym okiem na takie okrucieństwo. Końcówka tej książki pokazuje nam wyraźnie jak długotrwała pogarda i okrucieństwo może zmienić miłość w nienawiść.

Pierwsza część tej książki wydaje się być odrobinę mniej przejmująca i wciągająca od drugiej części. Rozmowa winnego ze stróżem prawa zrobiła na mnie olbrzymie wrażenie, czytałam jak zauroczona. Podobała mi się też końcówka. Pierwsze jej zdania spowodowały u mnie chwilowy chaos w mózgu, próbowałam ogarnąć o kogo chodzi. Jednak jak już sobie za chwilkę uświadomiłam, to i te ostatnie strony przypadły mi do gustu.

A po zakończeniu lektury przyszło mi do głowy pytanie: któż jest tytułową kanalią? Zadecydujcie sami!

Ta książka to debiut Pawła Pollaka. Moim zdaniem jest to debiut udany. Na okładce napisano: kryminał psychologiczny i tak faktycznie jest. Kryminał odzwierciedlający moim zdaniem polską sytuację w policji oraz ciekawa powieść psychologiczna w jednym. Po dobrym debiucie pojawiła się zresztą powieść, która wywołała wielki mój zachwyt – „Niepełni”.  A na półce czeka kolejna powieść tego autora, teraz już jestem pewna, że kiedyś po nią sięgnę.

Polecam wszystkim wielbicielom pokręconych historii, nieidealnych policjantów oraz tym, którzy lubią czytać książki polskich autorów.