Klęska urodzaju ("Szkodliwy pakiet cnót" – Mariola Zaczyńska)

zatrute jabłko
Luigi Montebello (flickr)

Kalina, dziennikarka, cierpi pod rządami nowej szefowej. Jakby nie dosyć było dotychczasowych zmian – naczelna wysyła ją do Siedlec, by zrobiła relację z offowego tygodnia mody. Kalina i moda! I to na dodatek w Siedlcach! Tylko, że na miejscu okazuje się, że to dopiero czubeczek góry lodowej! Trupy dawne, trupy niedawne, stalking, problemy rodzinne różnego rodzaju, przemoc i wiele innych tematów. A to wszystko w jeden tydzień!

Całość opowiedziana jest w lekki, nawet zabawny sposób. Autorce nie brak polotu i rozmachu, widać, że lubi pisać i ma wyobraźnię. Styl, który generalnie bardzo lubię, uważam, że za mało jest takich lekkich powieści obyczajowo-kryminalnych polskiego autorstwa. Szczególnie takich, które tak ważne tematy poruszają w lekki sposób.

Jednak nie mogę bezkrytycznie piać z zachwytu…

Po pierwsze – za dużo wszystkiego. Mnóstwo bohaterów, z których część jest do siebie dosyć mocno podobna w myśleniu i wypowiedziach, co nie ułatwia wczuwania się w ich losy. Za dużo tematów – nie liczyłam, ale chyba kilkanaście wątków upchniętych w jednej książce! A co drugi zasługiwałby na osobną powieść.

Po drugie – nie wiem dlaczego redaktor nie zrobił porządku z jedną sprawą – podziałem narracji. Narracja jest zróżnicowana, a zlewa się w jedno. Momentami miałam wrażenie, że jedno zdanie kończy jedna bohaterka, a kolejne zaczyna druga. A przecież wystarczy powiększony odstęp, akapit czy też inny sposób oznaczania zmiany narracji i już byłby porządek. A tak zatrzymywałam się co jakiś czas z mniej więcej taką miną…

wtf house

Lubię, gdy robi mi się wodę z mózgu, ale dlatego, że dzieje się coś nagłego, jest jakaś zmiana w fabule etc., a nie dlatego, że nie rozumiem, kto teraz myśli jako narrator 😉

Ostatnim – ale już malutkim minusem – były „nagłówki” rozdziałów. Takie niby złote myśli. Moim zdaniem niczego do fabuły nie wnoszą, są zwyczajnie niepotrzebne.

A największym plusem tej powieści – oprócz wyobraźni autorki! – są bohaterowie drugoplanowi. Wyszli o wiele barwniejsi, ciekawsi niż główne bohaterki. Uwielbiam Finkę i bliźniaków, cudni są! Szczególnie Finka, ona sama by zasługiwała na bycie główną bohaterką jakiejś powieści, jest komiczna.

Mimo powyższych minusów jest w prozie Marioli Zaczyńskiej coś, co powoduje, że z chęcią sprawdzę, jaka będzie jej najnowsza – wychodząca w lipcu – powieść. Mam wielkie nadzieje, bo naprawdę uważam, że brakuje nam tego typu literatury, przydałaby się fajnie pisząca autorka. Liczę więc na Mariolę i jej fantazję!

PS. A dlaczego takie groźne jabłko w nagłówku? Sprawdźcie sami – w książce!

szkodliwy pakiet cnótWydawnictwo: Prószyński 2013

Liczba stron: 448

© 

Wieloksiąg #1

ludzik ksiazki
Jenn and Tony Bot

Już  nie pamiętam, kto pierwszy wrzucił post, w którym króciutko opisał kilka przeczytanych książek. Ja najlepiej kojarzę tego typu posty u Izy z Filetów z Izydora, gdzie występują pod nazwą „hurtownia książek”. Nazwa bardzo fajna, ale nie chciałam jej kopiować, więc postanowiłam wymyślić coś swojego. Nadal nie wiem, czy słusznie, ale kit z tym.

W każdym razie, idea jest prosta: czasami, z różnych względów, nie mam czasu/ochoty/natchnienia, by pisać o książce dłuższą notkę. Więc będzie odwrotnie – jedna notka, kilka książek. Ciekawe, jak Wam się to spodoba!

A w pierwszym odcinku naszego programu… 😉 Wróć! W pierwszej notce zagościł spory miks gatunkowy i tematyczny. A nawet „źródłowy” – książka, która czekała na swą kolej latami, prezent urodzinowy oraz książka pożyczona 🙂 Zobaczcie sami!

fotoplastikon

„Fotoplastikon” – Jacek Dehnel

Zbiór starych fotografii, do których ten zdolny autor dopisał krótkie historie. Wszyscy wielbiciele tego autora wiedzą, że fascynują go czasy przeszłe, lubi zatrzymać się na chwilę i zadumać nad tym czy owym szczegółem. I to widać również w tej pozycji. Dehnel zamyśla się tu nad losem bohatera pierwszoplanowego, tam nad osobą, która nie przykułaby raczej naszej uwagi, gdzie indziej nad pieskiem czy też przyrodą dookoła. To bystry obserwator, na dodatek człowiek obdarzony wielką wyboraźnią, co gwarantuje czytelnikowi, że wiele razy również zatrzyma się i zamyśli, bo kwestie poruszone przez autora, czy też pytania, które zada, wzbudzą refleksję. Do czytania na wyrywki, to nie powieść, ni opowiadanie. To miniaturek do kontemplacji.

*****

zaklinacz słów„Zaklinacz słów” – Shirin Kader

Napisana przepięknym językiem nowoczesna i zmodyfikowana pod wieloma względami opowieść w stylu Szeherezady. Powieść o opowiadaniu i spisywaniu historii. Te zazębiające się opowieści są jakby na zbiegu jawy i snu, rzeczywistości i tego, co nierzeczywiste, pełno w nich smaków, zapachów, arabskiej muzyki i pełnych wdzięku (i własnego charakterku!) przedmiotów. Pełno tu uczuć, namiętności, tęsknoty i poczucia niepewności. A to wszystko opowiedziane w poetycki, subtelny sposób. Interesujący debiut, choć dla mnie momentami aż nazbyt poetycki.

*****

magiczny ogród„Magiczny ogród” – Sarah Addison Allen

Bardzo sympatyczne, lekkie i momentami zabawne czytadło, które zostało skrzywdzone tą kompletnie nieadekwatną okładką. Ale stało się, więc pozostaje tylko żałować.

Przyjemna opowieść o kobietach rodziny Waverley, z których każda ma pewien dar, nie zawsze uświadomiony, jednak bardzo potrzebny, by całość historii mogła się rozegrać. Teoretycznie zwykłe miasteczko, przeciętni ludzie, a wśród nich właśnie one, przyciągające uwagę, czasami kłopoty. Przez wątek tych specjalnych uzdolnień, smakowitych opisów i relacji między kobietami w danej rodzinie, miałam wrażenie, że ta książka przypomina mi cały czas – w delikatny sposób, i dobrze! – książki Joanne Harris z cyklu Vianne i Anouk. Czytało mi się bardzo dobrze, lepiej od kolejnej kisążki tej autorki – „Słodki świat Julii”.

*****

To na razie tyle. Jeżeli koncept chwyci, to od czasu do czasu będę takie notki tworzyła, bo zdecydowanie czytam więcej, niż zdołam opisywać, więc może jest to jakaś alternatywa. Jak Wam się podoba? Sugestie ewentualnych zmian też są mile widziane 🙂

Co by było, gdyby…? ("Kilka przypadków szczęśliwych" – Magdalena Zimny-Louis)

motyl

Przypadek rządzi życiem? A może nic nie jest przypadkiem i wszystko jest przewidziane z góry? Na ile sami kształtujemy nasze życie, a na ile jest ono kształtowane przez innych i wydarzenia nas dotykające?

„Kilka przypadków szczęśliwych” opowiada o losach Emmy Dudy, którą poznajemy w momencie, w którym decyduje się opuścić Anglię i zamieszkać w Polsce, ojczyźnie ojca. Cała reszta to właściwie jedna wielka opowieść, co doprowadziło Emmę do tego momentu – w jednym wątku oraz opisywanie jej przygód w Polsce – w drugim wątku.

Generalnie przeszłość przeplata się tu z teraźniejszością. Poznajemy zarówno przeszłość rodziców Emmy, jak i jej samej. Widzimy, jak kolejne decyzje wpływały na to, gdzie aktualnie zmierza. Jednak jasno pokazane jest także, jak na jej losy wpłynęły działania innych, teoretycznie obcych osób, oddalonych od niej czasami o setki czy tysiące kilometrów. To wszystko przypominało mi trochę motyw „efektu motyla”, to wrażenie przewijało się przez cały czas czytania tej książki.

Ta powieść wydawała mi się na początku suchą analizą faktów i dotychczasowego życia. I dlatego sama się dziwię, jak mocno mnie zainteresowała. Wydawała mi się na początku taka „reporterska” w stylu, a jakoś odłożyć jej nie mogłam. Początkowo miałam problem z podążaniem wielością ścieżek, które się przede mną otworzyły, jednak z każdą kolejną stroną zyskiwałam pewność, że autorka to sobie przemyślała. I faktycznie, wątki bardzo ciekawie się połączyły, wszystkie istotne rzeczy zostały wyjaśnione, wydarzenia opisane, wszystko stało się jasne. A przynajmniej tak mi się wydawało, aż do zakończenia… Oj, jak ja lubię takie otwarte, niejednoznaczne zakończenia! Ale tylko wtedy, gdy wynikają z przemyślanej fabuły i są dobrze skonstruowane. I to takie jest. Po przeczytaniu ostatnich stron cofnęłam się, by przeczytać je jeszcze raz, bo nie mogłam w to uwierzyć. A potem chwilę siedziałam i rozmyślałam „ale jak to tak?”.

To była dla mnie pierwsza książka tej autorki. Zresztą sięgnęłam tę książkę tylko dlatego, że dużo dobrego słyszałam o „Poli”, a do tej książki nie mam aktualnie dostępu. A tymi zachwytami zaintrygowano mnie na tyle, że postanowiłam spróbować i zdecydowanie nie żałuję. Mam wręcz motywację do tego, by poszukać pozostałych dwóch książek Pani Magdaleny.

„Kilka przypadków szczęśliwych” to dobra, przemyślana i interesująca książka. Żadne tam rozlewiska, domki i korporacje, nie ma schematu w ogóle. To rozliczenie z życiem i opowieść o wpływie przypadków na nasze losy. Mnie podobało się szczególnie to, że miałam wrażenie, że wszystko było wcześniej przemyślane i spójne. Żadnego powierzchownego biegu przez akcję, tylko wiarygodna analiza wydarzeń i osób w nich uczestniczących. To miła odmiana, bo ostatnio trafiło mi się kilka mocno przeciętnych i – jak czułam – pisanych na łapu-capu książek polskich autorek.

To co, przypadek nami rządzi?

kilka przypadków szczęśliwychWydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2014

Oprawa: miękka

Liczba stron: 432

© 

Rodzinne szarady ("Taniec z przeszłością" – Karolina Monkiewicz-Święcicka)

Pointy

Gdy umiera prababcia, jej wnuczka zaczyna śnić dziwaczne koszmary, które wydają się pochodzić z przeszłości jej rodziny. Tak, jakby Aniela we śnie stawała się swoją prababcią. Ale przecież jej życie tak nie wyglądało…

Renata od śmierci matki nie potrafi się odnaleźć. Całe jej życie przyporządkowane było zajmowaniu się chorą, teraz nagle jest puste i bezcelowe. Gdy w końcu kobieta zabiera się za porządki, to wśród szpargałów znajduje dwa rozpadające się zeszyty, która dotyczyć będą przeszłości jej rodziny. Co wyjdzie na jaw i jak to wpłynie na Renatę i jej bliskie?

Dianna, perfekcyjnie „wypracowana” kobieta – najnowsze, modne kolekcje, fryzura prosto od fryzjera, piękne mieszkanie, dwójka dzieci, mąż prawnik, znajomi jak z rozdzielnika dla rodzin sukcesu. I zimno w duszy i w sercu. Nie potrafi się odnaleźć w aktualnym życiu, nie poznaje swojego męża, który znika na całe noce, nie wie, jak wrócić do początków funkcjonowania ich rodziny, kiedy wszystko jeszcze wydawało się idealne. Czy uda się uratować rodzinę czy też fasada już zbytnio popękała?

A gdzieś w tle przewija się jeszcze postać mężczyzny, o którym wiemy tylko tyle, że buzuje agresją i knuje coś w jednym z działkowych domków. Ale kim jest i o co mu chodzi?

W „Tańcu z przeszłością” autorka całkiem zgrabnie łączy te wątki w jedną opowieść. Chociaż mnie najbardziej podobały się pamiętniki z przeszłości i wcale nie żałowałabym, gdyby ta książka była historią tylko w tym stylu.

Autorka miała jednak inny pomysł. Trzeba przyznać, że całkiem nietypowy, taka fabuła wyróżnia się z zalewu innych. Przeszłość wpływająca na teraźniejszość, duchy przodków ingerujące w losy ich potomków, a do tego szamanizm i ustawienia Hellingera. Połączenie tego wszystkie w jedną powieść zagwarantowało, że będę jej treść pamiętała jeszcze długo.

I generalnie byłoby wszystko całkiem ok, ale tak, jak lubię elementy fantastyczne w książkach, tak tutaj kompletnie mi taka forma nie podeszła. Ja rozumiem, że bez niej nie byłaby możliwa taka właśnie fabuła, ale nic na to nie poradzę. Opisy ustawień rodzinnych wzbudziły we mnie raczej śmiech, niż zaangażowanie emocjonalne. Chyba za dużo we mnie racjonalizmu i sceptycyzmu, by bezkrytycznie przełknąć takie wstawki. No, ale to już mój problem 😉

W każdym razie, książka ta zostawiła mnie z mocno mieszanymi uczuciami i do dzisiaj nie wiem, jak ją tak naprawdę oceniam. Wykonanie jest niezłe, ale koncepcje do mnie nie przemawiają. Czyli jak dla mnie – średnio na jeża.

PS. Rozwaliło mnie zakończenie, kompletnie mi nie pasowało do całości. Jak i cały motyw domku na działce i tego, co się w nim znalazło. Po co to komu?  

©

taniec z przeszłością

Wydawnictwo: Świat Książki, 2013

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Liczba stron: 272


To tylko życie ("Historie, które napisało życie" Doroty Sumińskiej)

historie2

Książki Doroty Sumińskiej sprawiają mi masę przyjemności, a na dodatek często znajduję w nich wiele przydatnej wiedzy związanej ze zwierzętami. Wypatruję więc kolejnych i cieszę się na każdą z tych lektur. Jak bardzo więc ucieszyłam się z tego, że wreszcie jest coś nowego. Czy słusznie?

„Historie, które napisało życie” to… sama nie wiem co. Trudno mi nazwać ją zbiorem opowiadań (chociaż tak pewnie jest powszechnie kwalifikowana). Dla mnie jest to zapis migawek z życia autorki – podpatrzone, podsłuchane czy też usłyszane historyjki, których esencją są takie czy inne emocje. Prezentowane jakby według schematu: osoba, wydarzenie, emocje, koniec.

Owszem, są one ciekawe, często wzruszające, przejmujące, czasami wzbudzające uśmiech. Ale ja czułam tak, jakby autorka zamiast rysować, rzucała farbą na kartkę i tę kartkę odkładała na bok. Bach i kolejna! Miałam cały czas wrażenie, że świetnie sprawdzałyby się jako anegdotki przy rodzinnym obiedzie, czy też jako „wstawka” do babskiej gazety, ale w formie książkowej powinny zostać rozwinięte, pogłębione. Wiem, wiem, to pewnie jest wszystko, co autorka o danej osobie/sytuacji/historii wiedziała, reszta byłaby wymyślaniem, ale przecież Sumińskiej nie brak talentu, poradziłaby sobie spokojnie z rozbudowaniem każdej z nich.

Ta książka to zbiór literackich obrazków. Trochę jakby „napisany” album ze zdjęciami. Uchwycona chwila z życia. I chociaż kilka razy się wzruszyłam, zachwyciłam czy też roześmiałam, to całość spłynęła po mnie jak woda po kaczce i nie zostawiła żadnych głębszych wzruszeń czy refleksji. Nie wiem, jaki był cel tej książki, mam tylko nadzieję, że nie odcinanie kuponów od dotychczasowego dorobku autorki. Którą nadal uwielbiam i wyczekuję kolejnej powieści!

Pani Doroto, niech Pani wróci do tego, co Pani wychodzi znakomicie!

© 

historieWydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2013

Oprawa: miękka

Liczba stron: 192

Moja ocena: 3/6

Ocena wciągnięcia: 3/6


„Bezgrzeszne lata” – Kornel Makuszyński

Makuszyński

„Bezgrzeszne lata” to opowieść o dzieciństwie – sielskim, anielskim – i młodości, chmurnej, durnej. Świat, który już od dawna nie istnieje. Książka ta została wydana prawie 100 lat temu i już wtedy opisywała czasy zamierzchłe.

To były czasy, gdzie największymi wydarzeniami dnia były narodziny dziecka kucharki czy też fakt złamania przez kogoś nogi. Dzieciństwo składało się nie tylko z obserwowania tego, co się dzieje w świecie dorosłych, czy też z psot w szkole, ale także z wielkich przygód. To właśnie wtedy odkrywało się świat czerwonoskórych, miało swoich wodzów, wrogie plemiona, intrygi  i walki międzyplemienne. Przygoda goniła przygodę.

To właśnie w młodości ogrom sił przeznaczano na to, by dostać się – nie do końca legalnie – na każde przedstawienie w teatrze, by potem godzinami chłonąć wszystko to, co dzieje się na scenie, wielbić aktorki i aktorów, by analizować ich grę i śnić po nocach o tym szczególnym, magicznym czasie.

To w wieku gimnazjalnym co tydzień kochano się w innej kapryśnej pannie, a każda miłość była po grób. Do każdej wybranki wzdychało się wytrwale aż do zmiany obiektu uczuć na nowy. Wystawało się pod oknami, jadło niestrawne rzeczy lub wręcz wycinało się inicjały dziewczęcia na własnej skórze. O szalona młodości!

To wtedy zawierało się przyjaźnie „na zawsze”, które kończyły się przy pierwszej sprzeczce o uczucia panny, miejsce w grupie czy też autorytet .

Piękne czasy, bezgrzeszne, niewinne lata.

Makuszyński snuje uroczą opowieść o młodości i szczęściu. Robi to w sposób wdzięczny i bezpretensjonalny. To taka typowa opowieść hm… pensjonarska w wersji chłopięcej? Wspomnienia psot, spotkań z kolegami, nauczycieli, pierwszych prób poetyckich, a nawet lania od nauczyciela czy też porzucenia przez ukochaną, działo się stale coś nowego. Serce pamięta lepiej te piękne chwile, pamięć wypiera informacje o przetartym mundurku czy zniszczonych butach. Przecież to nie jest ważne, ważne jest to, że życie było wtedy tak piękne, pełne barw i ciekawe.

„Bezgrzeszne lata” to uroczy klasyk, przyjemny przerywnik w zalewie nowoczesnych książek, samych hitów i bestsellerów. Chwila oddechu i uśmiechu.

© 

Bezgrzeszne lataWydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 1980

Oprawa: twarda

Liczba stron: 220

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 5/6


„W odbiciu” – Jakub Małecki

twarze

Szaleństwo. Rzeczywistość. Ludzkość. Ja czy Ty? A może my? W odbiciu…

Żyje sobie taki Karol, normalnie, jak tysiące ludzie dookoła niego. Żona, mieszkanie, kot, praca. Ok, pracy nie ma, ale ma wielką motywację do tego, by ją jak najszybciej znaleźć. Dla siebie i swej kochanej żony – Natalii. En pracuje w biurze podróży i kocha męża. Chce, by był szczęśliwy, spełniony. Młode małżeństwo z przyszłością.

Rzeczywistość, jaką znacie dobrze, prawda?

Ale zaczynają się w niej pojawiać szczeliny, przez które dostaje się do niej coś niedobrego. Karola zaczynają dotykać dziwne przypadki. Widzi dziwne malunki, stworzenia, wizje. Prześladuje go człowiek z głową psa. Jakby tego było mało, to dookoła zaczyna dziać się zło. Tak, jakby coś wyciągało z ludzi najgorsze, co mogą i chcą zrobić. Wypadki, napaści, morderstwa, zdrady… Zaczyna to także dotykać jego najbliższych, co wpędza Karola w coraz większe przerażenie. O co chodzi, dlaczego ludzkość opętało zło? A może ono tam zawsze było i tylko stało się coś, co je uwolniło?

Jest jeszcze niesamowite mieszkanie, w którym zamordowano staruszka. Mieszkanie składające się z jednego pokoju, bez łazienki i kuchni. W pokoju stoi tylko pianio, ściany i sufit pokryte są rysunkami. Jakie jest ich przesłanie i kim był zamordowany mężczyzna?

Nie można zapomnieć o Pielgrzymie. Był takim samym zwykłym młodym mężczyzną, jak Karol. Jednak życie skradł mu alkohol, który zniszczył jego rodzinę i niszczy jego samego. Pielgrzym stacza się na dno. Społeczeństwo postrzega go jako brudnego, zapitego lumpa. A co, jeżeli ten lump jest jedynym, który może ich uratować? Ten otoczony przez ptaki, cierpiący za miliony bezdomny…

„W odbiciu” to kolejna książka Jakuba Małeckiego, która gwałci czytelnikowi mózg. Inaczej tego nazwać nie potrafię. Jest sobie zwyczajna historyjka, typowe życie, przeciętni bohaterowie, gdy niespodziewanie, powolutku rzeczywistość zaczyna się zmieniać. Nie poznajemy świata, nie rozumiemy tego, co się dzieje. Przerażenie, zdumienie i zachłanność: co będzie dalej? To wszystko gościło w mej głowie podczas czytania.

Trzeba mieć talent, by spójnie stworzyć tak schizofreniczne fabuły, jak te w książkach Małeckiego. A jeszcze stworzyć je w taki sposób, że czytelnik zacznie sam czuć niepewność i pomyśli: co, jeżeli…? Te książki, to dla mnie taki typ „mindfuckera”, coś jak „Fight club”.

„W odbiciu” to opowieść o świecie i ludziach. O wyborze, wolności i równowadze. O dobru i złu, a także o tym, jak często wolny wybór oznacza dla nas wybór czynienia zła.

Rzeczywistość, sen, a może odbicie…

©

w odbiciuWydawnictwo: Powergraph, 2011

Oprawa: twarda

Liczba stron: 304

Moja ocena: 5,5/6

Ocena wciągnięcia: 6/6

Inna książka autora – „Dżozef”

„Miłość, szkielet i spaghetti” – Marta Obuch

Wydawnictwo: SOL, 2012

Oprawa: miękka

Liczba stron: 334

Moja ocena: 4/6

Ocena wciągnięcia: 4,5/6

*****

Trzy szalone siostry, jeden genetyk-paleoantropolog, jeden policjant, jedno miasto – Częstochowa. Och, zapomniałam, jeszcze włoska mafia do kompletu. Szalona kombinacja? A jakże, o to przecież chodzi!

Dorota czuje się przytłoczona przez matkę i ciotkę, z którymi mieszka, postanawia się wyprowadzić. Znajduje więc idealną pracę u idealnego mężczyzny – pięknego Włocha zwanego pieszczotliwie Aldente. Ma być jego gospodynią, opiekunką, sprzętaczką i właściwie również kucharką. Na dodatek ma gotować też dla jego współpracowników, razem dla siedmiu krewkich mężczyzn. Dorota jednak nie potrafi gotować, ale od czego ma rodzinę?

Julia, to psychoterapeutka. Na tyle uznana w tym środowisku, że pewnego dnia klient, który próbuje się wkupić w jej łaski i przekonać ją do zajęcia się jego terapią, daje jej prezent – Alfę Romeo. Julia, pozbierana w życiu zawodowym, w życiu prywatnym liże wiele rozmaitych ran. Dlatego bardzo nieufnie traktuje mężczyznę, który pojawia się na horyzoncie.

Ewelina, najmłodsza z sióstr, jest bardzo przebojową, pewną siebie osobą, która zawsze dąży do tego, by dostać to, czego chce. Bezczelnie wsadza nos tam, gdzie tylko może go włożyć. A interesuje ją praktycznie wszystko. Szczególnie jeżeli dotyczy to jej sióstr lub daje jej okazję do zabłyśnięcia i popisania się.

To szalone trio ma równie szalone pomocniczki – ich matkę i ciotkę. Zwariowane starsze panie o wybitnych umiejętnościach kulinarnych. Tym pięciu kobietom na drodze staje włoska mafia. A także tajemnicze odkrycie poczynione w trakcie wykopalisk archeologicznych na Jasnej Górze. Do tego pewne tajemnicze bractwo, tunele łączące Jasną Górę z kilkoma miejscami poza miastem, upozorowanie morderstwa… Sporo będą miały na głowie, oj sporo!

Jeszcze niedawno nie wiedziałam o istnieniu Marty Obuch. Natknęłam się na jedną recenzję tej książki, w której to recenzji ktoś porównywał ją z Panem Samochodzikiem i wczesnymi książkami Joanny Chmielewskiej. Z porównaniem do książek Nienackiego nawet się po części zgodzę, chociaz byłby to bardziej Pan Samochodzik dla kobiet. Autorka wydaje się też faktycznie czerpać ze stylu Chmielewskiej – nagromadzenie absurdalnych sytuacji, wariaccy bohaterowie, nawet styl dialogów bywa dosyć podobny. Jednakże troszkę rozeszło się nam poczucie humoru. O ile „wczesna Chmielewska” budzi we mnie wręcz paroksyzmy śmiechu, nie jest w stanie go krępować nawet obecność innych ludzi (dlatego nie czytam jej książek w podróży 😉 ), to tutaj głównie tylko uśmiechałam się półgębkiem, a tylko kilka razy parsknęłam śmiechem.

Nie zmienia to faktu, że jest to naprawdę przyjemna, lekka, relaksująca lektura. Idealna na przykład na weekend po ciężkim tygodniu. Bardzo dobrze mi się ją czytało i zdecydowanie chcę sprawdzic, jakie wrażenie na mnie zrobią na mnie inne książki Marty Obuch. Brakowało mi do tej pory młodej autorki polskiej, która pisałaby komedie kryminalne, więc sporo sobie obiecuję!

© 

„Operacja „Sodoma” czyli Dziewiąty sprawiedliwy” – Jerzy Jurandot

Wydawnictwo: Iskry, 1968

Oprawa: miękka z obwolutą

Liczba stron: 218

Moja ocena: 4,5/6

Ocena wciągnięcia: 4/6

*****

Z dedykacją dla tych, którzy cenią vintage 😉

Sodoma. Wielu z nas całkiem dobrze zna biblijną przypowieść o tym mieście. Miejsce pełne zepsucia, nieposzanowania praw bożych, bezprawia. Bóg postanawia je poddać próbie – wysyła tam swoich posłów, aniołów, których zadaniem jest znalezienie dziesięciu sprawiedliwych. Jeżeli im się nie uda, miasto zniknie z powierzchni ziemi. Jak wiemy, z tej próby zwycięsko wyszedł tylko Lot z żoną.

A Sodoma w wersji Jurandota? Miasto niczym się niby nie różni od tego biblijnego – rozpusta kwitnie, praktycznie każdy obywatel to oszust, złodziej, uosobienie wad wszelakich. Bóg zsyła do Sodomy trzech aniołów, którzy mają dołożyć wszelkich starań, by znaleźć dziesięciu sprawiedliwych. Jednakże od początku wszystko idzie… dziwnie. Anieli z czasem stają się jakoś mało anielscy. Tego pociągać zaczynają trunki, tamtego kobiety. Cel misji się rozmywa, nie przykładają się do niego tak bardzo, jak spodziewał się tego Bóg. A czas upływa nieubłaganie, szef całkiem często przypomina im o celu ich misji. Aniołowie rozpuszczają wici, włączają do poszukiwań mieszkańców, którzy jednak nie do końca skorzy do uwierzenia im i zaangażowania się w taką dziwną sprawę. Udaje im się w końcu zebrać kilkoro sprawiedliwych, jednak do dziesiątki ciągle jeszcze daleko. Jak się skończy ta odsłona opowieści?

Jurandot uczynił ją bardzo ludzką, pełną słabości, typowych dla naszego gatunku zachowań. Jakby na luzie, bez patosu, z wielkiej opowieści uczynił jakby jej „wersję light”. Pełną humoru, wręcz nim tryskającą. Jednakże tak duży ładunek humoru nie jest w stanie przesłonić gorzkich prawd wynikających z tej wersji opowieści. Jurandot stworzył lustro, w którym odbijamy się sami – jako jednostki, ale także jako rasa ludzka, nasze relacje międzyludzkie, to, jak traktujemy siebie samych i innych. To, jak potrafimy grać przed innymi, ile masek nosimy na twarzy i jakie pozy przyjmujemy. Jak łatwo kogoś osądzić, z jaką łatwością przychodzi nam ferowanie wyroków.

Pomyślałby ktoś, że to tylko taka lekka historyjka do śmiechu…

©

„Saturn. Czarne obrazy z życia mężczyzn z rodziny Goya” – Jacek Dehnel

Wydawnictwo: W.A.B., 2011

Oprawa: twarda

Liczba stron: 272

Moja ocena: 5/6

Ocena wciągnięcia: 4,5/6

*****

Saturnismo. Czy to nie brzmi jak coś, co powinno być urocze, lekkie i powiewne? A ta właśnie nazwa oznacza ołowicę, chorobę, która prawdopodobnie doprowadziła do śmierci Francisco de Goyę oraz wszystkie jego dzieci poza jednym – Francisco Javierem.

Został ojciec i syn. A potem syn syna. Kobiety w tej opowieści się nie liczą, są właściwie dodatkiem, ozdobą lub przeszkodą w realizacji planów, pętają się w tle tej historii. Bo to jest historia mężczyzn i ich relacji. Artystów i rywalizacji między nimi. Ojca, syna i wnuka, krew z krwi rodu de Goya.

(…) w którym przyszedłem na świat ja, a także sześcioro moich braci i sióstr, pożartych później przez nienasycony czas. (strona 69)

Pewnie niewielu z nas nigdy nie słyszało o Francisco Goi i jego pracach. Malarz z okresu romantyzmu, wybitny portrecista, ukochany szczególnie przez arystokratyczne dwory hiszpańskie. U Dehnela to człowiek gwałtowny, choleryk, który nie liczył się z niczym i nikim. To hulaka, który poszukuje ciągle nowych doznań, szuka nowych podniet i pomysłów na kolejne dzieła. Człowiek bardzo dbający o materialną stronę egzystencji. Jego syn – Javier, to tutaj niespełniony malarz, który może i umiejętności ma, ale brakuje mu natchnienia, pomysłów, ciągle ukryty jest w cieniu ojca. Flegmatyczny, niezdecydowany, taka – jak to mówią – „ciepła klucha”. Mniej więcej w połowie książki do tego duetu dochodzi trzeci głos – syn Javiera, Mariano. Ten z kolei mocno stoi na nogach, dba o majątek, jest rozsądny, skoncentrowany na tym, by być, bywać i zaistnieć.

Trzech mężczyzn, trzy głosy, trzy punkty widzenia. Jak oni się różnią i jak skomplikowane relacje ich łączą. Francisco uważa syna za ciapę, za byle kogo, chłoptasia, co to nawet dziwki nie ochędoży, beztalencie, które istnieje niewiadomo po co. Z wnuka z kolei jest dumny, znajduje z nim wspólny język, bawią się wzajemnie. Javier uważa ojca za okrutnego rozpustnika, który za nic ma swoją żonę, a matkę Javiera. Mariano znowu to dla niego jakby obcy człowiek, różnią się tak bardzo, że właściwie nie ma między nimi kontaktu. Najmłodsza latorośl rodu z kolei zachwycona jest dziadkiem, a ojca ma za łamagę zatopionego w książkach, nie potrafiącego żyć naprawdę.

(…) myślę sobie, niech tak mówią, pies im mordę lizał, czort im w nos pierdział! (str. 54)

„Saturn” to książka, która męczy. Nie dlatego, że jest zła, wręcz odwrotnie! Autor tak doskonale odwzorował pokręcone relacje trzech mężczyzn, że czytanie o nich aż męczy, bo czytelnik odczuwa wszystko na własnej skórze. Ta opowieść ojców i synów jest opowiedziana w taki sposób, że samemu czuje się wszystko to, co dotyka bohaterów. Dehnel kolejny raz udowodnił mi, że jest zdecydowanie jednym z najlepiej rozwijających się młodych polskich pisarzy. Nie dość, że ma dar, talent literacki, który – mam nieodparte wrażenie – zdarza się coraz rzadziej w zalewie bylejakości, to jeszcze pracuje nad sobą, przygotowuje się solidnie do pisanych książek. A jaką przepiękną polszczyzną pisze! Czytanie każdej jego książki to prawdziwa uczta pod tym względem – piękno metafor, zasób słów, dopracowanie opisów, cudeńka. Bohaterowie także zawsze są stworzeni z niezmierną dbałością, są wiarygodni, tak ludzcy, jakby siedzieli w fotelu obok.

Ta książka nie jest prosta i przyjemna. Nie będzie Was wciągać po same uszy i zachwycać Was cudownymi heroinami i ich ukochanymi. „Saturn” wymęczy Was, a bohaterowie i ich relacje przyprawią Was być może o ból głowy. I co z tego? W zalewie szmir ta książka to mały literacki brylant. Panie Jacku, niech Pan pisze!

©