Wieloksiąg różności (#12)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Tym razem bez tematu przewodniego, ot, zbiór wrażeń z różnych przeczytanych książek. Ostatnio niezbyt mam ochotę na czytanie, to w przerwie w kolorowaniu postanowiłam chociaż napisać krótki tekst na bloga. W ramach motywacji 😉 Do dzieła!

*****

zagubione niebo„Zagubione niebo” Katarzyna Grochola

Jest to zbiór opowiadań, nie znam ich historii, ani dat powstania. Wszystkie je łączy motyw końca i początku, utraty i zyskania, zachwytu i rozczarowania. Pierwsze i ostatnie miłości, przeróżnego rodzaju związki, rozstania i porażki, wybaczanie i zapominanie.

Nie wiem, czy to jakieś zbierane przez lata opowiadania, czy świeże, pisane na potrzeby tego zbioru utwory, w każdym razie dużo z nich to w najlepszym razie przeciętniaki. Zbiór bardzo nierówny, od kilku, które są ciekawe i intrygujące, do zbyt wielu takich sobie. I przy okazji doszłam do wniosku, że chyba jestem za mało „babska”, by je polubić. Schemat, stereotyp i niewiele zachwytów. A ja przecież nawet lubię czytadła, nie rozumiem więc, o co chodzi.

bycie milym„Bycie miłym to przekleństwo: Jak nauczyć się asertywności i z łatwością mówić nie” Jacqui Marson

Książka to swoista sesja terapeutyczna, w trakcie której człowiek może nauczyć się mierzyć z przekleństwem bycia miłym. Stanowi niezbędne źródło wiedzy dla wszystkich osób mających problem z mówieniem „nie”.

Autorka zabiera czytelnika w podróż do poznania siebie i własnych potrzeb. Wyjaśnia przyczyny i mechanizmy zjawiska bycia miłym, nie ocenia ludzkich zachowań, lecz daje szczegółowe wskazówki, jak zrozumieć i zmienić męczące nas postępowanie – pokazuje, jak skończyć z zapominaniem o własnych potrzebach, zacząć szanować siebie i nauczyć się być miłą dla samej siebie.

Żeby nie rozpisywać się zbytnio: zdecydowanie jestem osobą, która lubi być miłą, usłużną, dążyć do zadowolenia osób dookoła i bycia lubianą przez wszystkich. Jednak z wiekiem czułam coraz bardziej, jak niezmiernie jest to dla mnie męczące i zaczęłam się zastanawiać, na ile tak de facto jest mi to potrzebne. I stąd lektura tej książki.

Byłam mocno sceptyczna, teraz jestem zdecydowanie mniej sceptyczna 😉 Generalnie wydaje mi się ciut zbyt hurraoptymistyczna, ale coś w niej jest. Coś, co zachęcia do wracania do niej i przejścia opisywanych ćwiczeń. Mam nadzieję, że ta motywacja ze mną zostanie na długo!

warszawa perla polnocy„Warszawa. Perła Północy” Maria Barbasiewicz

Jest to album dotyczący Warszawy z czasów dwudziestolecia międzywojennego, w każdym razie jej losów do 1939 roku. Zawiera masę ciekawych zdjęć, które zwiększają zainteresowanie lekturą. Znajdziecie w niej wiele różnych tematów – architekturę, planowanie przestrzeni miejskiej, szczegóły związane z warunkami bytowymi, zawodami, rozrywką, podziałem społecznym, kulturą, polityką, religią…

Odkąd mieszkam w tym mieście, moje zainteresowanie Warszawą tylko rośnie, więc miałam wysokie oczekiwania, co do tej publikacji. Może zbyt wysokie, bo o ile jest to lektura ciekawa, to potencjał był zdecydowanie większy. Mam wrażenie, że tylko przelecieliśmy po łebkach po wielu z tych tematów. Wiem, że forma albumu narzuca pewne ograniczenia, ale uważam, że można było zagłębić się bardziej w ten czas, miejsce i ludzi je zamieszkujących.

dom po drugiej stronie lustra„Dom po drugiej stronie lustra” Vanessa Tait

Oczywista inspiracja i nawiązanie do słynnej „Alicji w Krainie Czarów”. Autorką powieści jest prawnuczka pierwowzoru Alicji, dla której Lewis Carroll napisał słynną powieść. Jednakże to nie ona gra tutaj główną rolę, a guwernantka, stara panna, która opiekuje się trzema dziewczynkami – Iną, Edytą i Alicją Liddell. To dzięki nim w jej życiu pojawią się nowe możliwości, mężczyźni, a ona sama zacznie marzyć o zamążpójściu. Ale… A zresztą, sprawdźcie sami, co się wydarzy.

Niestety, książka według mnie tylko i wyłącznie przeciętna. Wykonanie jest ok, ale kompletnie nie potrafiła mnie zainteresować, czy też wzbudzić większych emocji. A, przepraszam, jedna reakcja była – odrzucała mnie niezdrowa fascynacja Alicją.

*****

To byłoby na tyle. A teraz wracam do kolorowania, a Wam życzę udanej niedzieli!

Wieloksiąg taki se (#7)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Czas na kolejną notkę o kilku książkach. Tym razem wieloksiąg nijaki – książka, która mnie strasznie rozczarowała i książki „letnie”, zachwytu brak, zniechęcenia brak, lekko mdły środek. O czym myślę?

witaj w„Witaj w Murderlandzie” Frederique Molay

Nathan, niespełniony profesor Harvardu, rozwiedziony i samotny, spędza wolne chwile przed komputerem, grając w Island – grę, w której wiedzie przyjemne, lekkie życie. Jednak czasu… W grze potrąca kobietę, a krótko po tym okazuje się, że zginęła ona również w świecie rzeczywistym. A to tylko początek, gra coraz mocniej splata się z rzeczywistością. A jak się kończy?

Dawno nie czytałam tak kiepskiej książki! Pisana stylem co najwyżej opowiadania dziecka z podstawówki, tłumaczenie też raczej też nie powala (chociaż nie wiem, ile tej kiepścizny pochodzi z oryginału, więc trudno mi ocenić). Brrr… Jedyna jej zaleta to objętość – nawet jeżeli ktoś się upiera przy tym, by ją doczytać, to nie traci zbyt wiele czasu. NIE polecam.

Suminska_Usmiech_m„Uśmiech gekona: Azja jakiej nie znacie” Dorota Sumińska

Ta książka to próba stworzenia osobistego przewodnika po Azji. Autorka bywa w niej od 20 lat, kocha ją całym sercem i postanowiła tą miłością zarazić innych. Książka podzielona na krótkie rozdziały opisujące przeróżne miejsca.

Krótko i zwięźle: tak, jak lubię Sumińską, tak nie mam pojęcia, po co ta książka powstała. Serio. Całość to tylko powierzchowne skakanie z tematu na temat, tu liznę, tam dodam, dorzucę zdjęć i opublikuję. Wartość naprawdę podróżniczo-przewodnicka nikła. Zdjęć niewiele, więc i pod tym względem niewiele ma do zaoferowania. Zdecydowanie wolę powieści Pani Doroty.

Okrutna-milosc_Reginald-Hill,images_product,19,978-83-7534-033-4„Okrutna miłość” Reginald Hill

Cytując opis: „Mary Dinwoodie zostaje znaleziona martwa w rowie po wieczorze spędzonym z przyjaciółmi w pubie. Następnego dnia tajemniczy nieznajomy dzwoni do miejscowej gazety i cytuje przez telefon „Hamleta”. Tak rozpoczyna się kariera Dusiciela z Yorkshire.”

Doprawdy sama nie wiem, po co uparłam się ją doczytać do końca. Najpierw myślałam, że to może dlatego, że to środek serii. Ale nie, nie było między nami iskry 😉 Nuda, wkurzający bohaterowie, jakaś taka miałkość i brak zaangażowania w lekturę. Nie będę sięgać po kolejne.

*****

Jak widać – i tak czasami musi być, że pojawi się tutaj również coś nie tylko o fajnych książkach, ale i o tych mniej fajnych. Rzadko mi się ulewa, wolę do opisywania wybierać te, które zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, ale czasami nie wytrzymuję. Padło na dzisiaj 😉

Odwieczna walka ("Tam gdzie spadają anioły" – Dorota Terakowska)

Fot. Alex (Flickr)
Fot. Alex (Flickr)

Mała dziewczynka, Ewa, zauważa przelatujące nad domem anioły. Przepiękny widok, zapierający dech w piersi. Mała próbuje zwrócić uwagę rodziców, jednakże oni zbytnio są zapatrzeni w swą pracę, nie ulegają prośbie dziecka. Ewa postanawia śledzić lot aniołów samotnie i tak oto zaczyna się cała historia…

Nad głową dziewczynki toczy się walka dobra ze złem. Białe anioły walczą z czarnymi, a w gronie dobrych jest też anioł stróż Ewy. Niestety, w jego przypadku szala przechyla się ostatecznie na korzyść tego złego, biały anioł – Ave – spada na ziemię, zostaje okrutnie potraktowany i skazany na powolne rozmywanie się niebycie. Dziewczynka bez anioła stróża jest bezbronna, a ich losy są połączone. Coraz częściej przytrafiają się jej nieszczęścia, wygląda na to, że i jej lost jest przesądzony. Czy zdoła przetrwać i znaleźć rozwiązanie?

Książkę „Tam gdzie spadają anioły” Doroty Terakowskiej chciałam przeczytać od wielu, wielu lat. Teraz żałuję, że jej nie przeczytałam zaraz, gdy zrodziło się to pragnienie. Mam wrażenie, że mogłabym ją inaczej odebrać. Wcześniej czytałam aż pięć jej książek i wszystkie mi się podobały. A „Ono” i „Poczwarka” zrobiły na mnie swego czasu wielkie wrażenie. Natomiast ta…

Mam dylemat. Wiem, że gdybym tę powieść przeczytała w młodości, to by mnie zachwyciła. Teraz też ją doceniam. Jest pięknie napisana, pomysłowa, ciekawa. Jednakże jednocześnie widzę w niej naiwność, zbyt dużo zapędów moralizatorskich, takim „dydaktycznym smrodkiem” zalatuje, teza silnie przebija na wierzch, nadawałaby się świetnie do aktualnej tendencji lektur „wg klucza”. Dużo złotych myśli, coś w stylu „Małego księcia”. Wiem, pewnie teraz narażam się milionom, ale ta książeczka też mnie nie porwała. I właściwie porównując obydwie, to wolę Terakowską.

Powieść to interesująca, ale do przeczytania w młodości, nie wtedy, gdy jest się dorosłym cynikiem. A może zbyt wiele słyszałam zachwytów, zbyt wiele „książka mojego życia” i miałam oczekiwania, które poszybowały zbyt wysoko w górę? Teraz już do tego nie dojdę, w każdym razie polecam, ale czytelnikom młodym.

A na mnie czeka jeszcze kilka jej książek, ciekawe, jak mi się one spodobają!

Pierwsza książka przeczytana w ramach akcji CzytaMY!

Ślepa sprawiedliwość ("Jaśnie pan" – Jaume Cabré)

jasnie pan cabre

Końcówka roku 1799, Barcelona. Miasto wrze w oczekiwaniu na koniec wieku. Kto może, ten wyszukuje opcje wspaniałych rozrywek, przygotowuje stroje, plotkuje o atrakcjach i innych zaproszonych. A już wyższe sfery to żyją praktycznie tylko tymi kwestiami. A, jeszcze tym, gdzie kto usiądzie w trakcie uroczystego Te Deum w katedrze.

Ale najpierw trzeba doczekać końca / początku (zależy, z kim się rozmawia!) wieku. By uprzyjemnić arystokratom oczekiwanie, w mieście pojawia się solistka nazwana słowikiem z Orleanu. Kobietą zachwyca się pewien młodzieniec, Andreu. Zyskuje przychylność śpiewaczki, spędza z nią noc.

Sprawy szybko jednak się mocno komplikują. W hotelu znajduje się ciało kobiety, która została okrutnie zamordowana. Andreu zostaje oskarżony o popełnienie tej zbrodni. A wyplątanie się z tej afery jest tym trudniejsze, że w sprawę zaangażowani są wysoko postawieni urzędnicy, a solistka miała z Barcelony jechać na dwór królewski, gdzie jej niecierpliwie wyczekiwano. Czy mężczyźnie uda się wybronić z tak poważnego oskarżenia?

Wcześniej czytałam tylko „Głosy Pamano”, więc nie do końca wiedziałam, czego się mogę spodziewać. A i tak zostałam zaskoczona! Tym, jak bardzo ta powieść różni się od poprzedniej. Często autor pozostaje, o ile nie w tej samej konwencji, to chociaż w tym samym stylu pisania. A tu kolejna zmiana.

W trakcie czytania czułam niedosyt. Książka wydawała mi się, owszem, dobrze napisana, okraszona ironią, czy wręcz sarkazmem, ale taka jakaś momentami miałka, czy też niepotrzebnie przegadana. Ale gdy doczytałam do końca i zaczęłam o niej myśleć, to stwierdziłam, że dopiero teraz widzę ją jako całość i muszę ją ocenić wyżej.

Autor ponownie wodzi nas za nos. To, co wydaje się na początku stosunkowo prostą historią Adreu i jaśnia pana Rafela Massó i Pujades, cywilnego prezesa Trybunału Królewskiego w Barcelonie, z czasem komplikuje się, autor odkrywa kolejne warstwy, powoli, delikatnie snuje swą opowieść, która funduje czytelnikowi sporo niespodzianek.

„Jaśnie pan” to nie kryminał. To ciągle i niezmiennie opowieść o winie, zbrodni, sprawiedliwości. O sieci powiązań międzyludzkich i tym wszystkim, co jesteśmy w stanie zrobić, by się po niej poruszać, być jak najbliżej środka, nie wypaść poza nią.

Oprócz tego, ta powieść świetnie ukazuje Barcelonę tamtych lat, a szczególnie jej wyższe sfery. Autor ma talent do barwnego odmalowywania bohaterów, społeczności, zachowań ludzkich, całość, która tworzy specyficzny klimat, pomaga zanurzyć się w książce.

Cabre zdecydowanie potrafi tworzyć bohaterów. Są tak ludzcy, że często przez całą książkę nie dochodzimy do jednoznacznej oceny danej postaci. Już nam się może wydawać, że wiemy wszystko o danej osobie i taki mamy stosunek do danego bohatera, a tu niespodzianka, wszystko się może zmienić błyskawicznie. Swoją drogą to ciekawe, ponownie nie znalazłam bohatera, którego mogłabym całkowicie polubić lub chociaż w dużej części identyfikować.

Tym razem znajdziemy w powieści dawkę humoru. Autor nie ma litości dla swoich bohaterów, podśmiewa się z nich, drwi z ich przywar, prób pokazania się z jak najlepszej strony, nieporadnego naśladownictwa innych. I chociaż nie ubawiły mnie one tak, jak innych czytelników, to nie mogę mu odmówić ciętego języka i zmysłu obserwacji.

Zastanawiam się, dla kogo jest ta książka i sama do końca nie wiem. Chyba najzwyczajniej w świecie dla wielbicieli dobrze napisanej prozy, dla tych, którzy doceniają piękno języka i umiejętność tworzenia bardzo dobrze skonstruowanych opowieści z dopracowanymi bohaterami. Ja jestem bardzo ciekawa, czym zaskoczy mnie Cabre w następnej powieści!

Kobiecy wieloksiąg (#3)

ludzik ksiazki
Fot. Jenn and Tony Bot

Dzisiaj mniej typowo. Dawno temu zaczęłam stosować notki typu „wieloksiąg” (tutaj i tutaj) i pomyślałam, że książki, które opisuję dzisiaj, łapią się na jedno wspólne określenie – „zdecydowanie dla kobiet”. A więc kobiecy wieloksiąg i tyle!

dolina spelnienia tan„Dolina spełnienia” – Amy Tan

Kiedyś bardzo chętnie sięgałam po książki tej autorki, więc postanowiłam wrócić i przetestować, czy nadal robią na mnie takie samo wrażenie. Ale albo ja się zmieniłam, albo ta książka średnio jej wyszła. Pierwsza połowa mocno schematyczna – ta rozkochana właścicielka domu publicznego, ta łatwość oszukiwania innych, to porzucone dziewczę, te jej przygody – wszystko to już było w innych książkach. Druga połowa już lepsza, ale za to przekombinowana. Jako lektura dla rozrywki było ok, ale chętniej polecę inne tytuły tej autorki, np. Klub Radości i Szczęścia.

*****

jezioro cierni zimniak„Jezioro cierni” Magdalena Zimniak

Bardzo długo nie mogłam się zabrać za opisanie tej książki, więc cieszę się, że chociaż teraz napiszę o niej kilka zdań. Całkiem interesujaca fabuła, jednakże momentami szwankujące wykonanie, trochę niewiarygodnych momentów, które wpłynęły na mój odbiór książki. Bardzo dużo silnych emocji, skomplikowane relacje między bohaterami, sporo psychologicznego podbudowania bohaterów oraz tajemnice z przeszłości – taki miks zafundowała autorka czytelnikom. Do przemyśleń o osądzaniu ludzi, ferowaniu wyroków, cierpieniu, szukaniu odpowiedzi na pytania z przeszłości. Tej autorki czytałam jeszcze tylko „Willę”, która podobała mi się bardziej od tej książki.

*****

wciaz czekam young„Wciąż czekam” Louisa Young

To była książka niespodzianka. Nie kupiłam, nie zamówiłam do recenzji, dostałam w prezencie. Nie znam poprzedniej książki tej autorki, ale jasnym dla mnie jest, że można czytać tę nie znając poprzedniej, zapewne tracimy pogłębione zrozumienie bohaterów, ale historia i tak jest zamknięta. Książka ta była dla mnie interesująca ze względu na temat „powrotu do normalności” po wojennych przeżyciach żołnierzy i ich kobiet. Nie czytałam jeszcze chyba nic na temat tego, jak żołnierze radzą sobie po zakończeniu walki, gdy po latach wracają do domu, a głowę mają pełną wspomnień wojny, utraconych przyjaciół, zabitych podkomendnych, okaleczonych towarzyszy broni. Dusza poszatkowana na wieki, jak tu wracać do codzienności? Pod tym względem to bardzo ciekawa lektura, ale coś mi szwankowało w tym wykonaniu. Żebym tylko wiedziała, co! Może to, że jakoś nie połączyło mnie nic z żadnym z bohaterów? Sama nie wiem.

*****

A teraz uciekam się pakować. Wracam dzisiaj do siebie, koniec leniuchowania u Rodziców 😦 Ale najpierw spotkanie z przemiłymi molami książkowymi i – w części – blogerkami!

Wiatr zmian („Tam, gdzie nie sięga już cień” – Hanna Kowalewska)

morze jesień wiatr
Fot. marcin ejsmont (flickr)

Są takie książki, które odbieram każdym zmysłem. Które są tak bardzo prawdziwe, że aż mnie to zawsze zaskakuje. Książki – życie w pigułce i mały masjtersztyk. Oto jedna z nich.

Co mam Wam napisać o fabule? Jest ona tak wielowarstwowa, że albo zostanę na zupełnie powierzchownym poziomie, albo zdradzę zbyt wiele. Powierzchownie? Młoda kobieta odbiera pewnego dnia telegram nadany w imieniu ciotki, która ją wychowywała. Telegram o treści takiej, że Inka natychmiast rusza w podróż nad morze. Znajduje ciotkę na łożu śmierci, męczącą się, walczącą momentami o każdy oddech, ale nie dającą się pokonać śmierci dopóki nie porozmawia z Inką. I tu znajduje się pierwszy poziom – co chce jej przekazać?

A z każdą kolejną stroną rozpakowujemy kolejną warstwę. Tak, jakbyśmy odwijali z papierka kolejny cukierek. Tylko tutaj nie jest słodko i pysznie, tylko… gorzko, smutnie, cukierki są wypełnione żółcią, strachem, zdradą, złymi wspomnieniami, złymi językami.

Mała nadmorska miejscowość, która żyje tylko przez krótki czas w roku, a potem zamiera, to miejsce, w którym każdy jest pod obserwacją. Ludzie wiedzą wszystko, a przynajmniej tak im się wydaje. Dorabiają do swojej powierzchownej wiedzy interpretacje, które uznają za jedyne słuszne, nie dbając o prawdę i o to, czy kogoś tym krzywdzą.

Inka artystka, podrzutek, niepasujący tutaj barwny ptak to stały temat plotek, pomówień, jest zbyt nietypowa, by wzbudzać sympatię wielu mieszkańców. A na dodatek „to wszystko przez nią…”. A co wszystko? I dlaczego przez nią?Tego musicie się dowiedzieć sami!

Przyjazd Inki otwiera swoistą puszkę Pandory. Jest przyczyną wielu zmian, kołem napędowym rozmów, wydarzeń, czynów. Burzy spokój wielu osób, zmienia zastałą rzeczywistość. Jej samej jest bardzo trudno – umierająca ciotka, obmawiający ją ludzie, rodzina Berty, która Inki nie akceptuje, plotki, cienie przeszłości, rozliczenia do zrobienia. Dużo tego jak na jedną, samotną osobę. Ale dlaczego budzi ona tyle niezdrowych emocji? Czytelnik jest tego coraz bardziej ciekawy, wprawdzie coś już wie, czegoś się domyśla, ale czyta niecierpliwie, by poznać całą prawdę. I zrozumieć.

Historię Inki poznajemy jednocześnie z poznawaniem opowieści wielu osób. Wszystko się przeplata, zazębia, a przed naszymi oczami przepływa cała rzeka barwnych, bardzo realnych postaci. A autorka snuje swą opowieść tworząc jednocześnie niezapomnianą atmosferę – opustoszałe miasteczko, wiatr, pojedyncze osoby na chodnikach, koty pod nogami, a na plaży staruszka rysująca dla Boga. A to wszystko opisane stonowanym językiem, który – paradoksalnie! – świetnie podkreśla ogrom emocji, jaki się przez tę książkę przewija.

Hannę Kowalewską poznałam kilka lat temu, przy okazji natknięcia się na pierwszy tom cyklu o Zawrociu. I chociaż kompletnie nie była to wtedy książka w moim stylu, to wpadłam w nią po uszy. Powinnam się męczyć, a nie mogłam się oderwać. Mało znam autorów tej klasy, co ona. Jej oszczędny, teoretycznie suchy styl maluje obrazy tak prawdziwe, że walą mnie po głowie jak obuch. Mam wielki problem z pisaniem o jej książkach, bo generalnie chciałabym się ograniczyć do jednego zdania: są wyśmienite i prawdziwe, czytajcie!

„Tam, gdzie nie sięga już cień” to książka gorzka, smutna, pokręcona. Ale jednocześnie tak dobra, tak pięknie napisana, tak dobrze napisana, że życzyłabym sobie, by wśród polskich autorów namnożyło się jak najwięcej tak dobrze piszących osób.

Chcecie poznać świetną polską prozę? Czytajcie książki Hanny Kowalewskiej. To nie lekkie czytadełka. To książki o prawdziwym życiu.

PS. Ostatnio przeczytałam na jakimś blogu, że to takie lekkie, przyjemne czytadło, czy coś w ten deseń. Zdębiałam, bo wiele można byłoby o tej książce pisać, ale lekkim czytadłem to ona nie jest. Niesamowite jest to różne postrzeganie literatury, aż przez kilka minut zastanawiałam się, czy tę samą książkę czytałyśmy 😉

Matka, która utraciła syna ("Testament Marii" – Colm Tóibin)

testament marii

Jaka była Maria, matka Jezusa? Wiemy, większość z nas zna chociaż minimum z lekcji religii. A może jednak było inaczej?  Może nie była tą cierpiącą cicho i bohatersko pokorną kobietą? Colm Tóibin postanowił pogdybać, stworzyć jedną z wersji „co by było, gdyby?”. Pewnie dla wielu wstrętną i obrażającą ich uczucia religijne.

Maria w jego opowieści, to kobieta, która stara, żyjąca z dala od innych, pełna zgorzknienia. Ma dosyć towarzyszy jej syna, którzy regularnie ją nachodzą i spisują to, co według nich jest jej wspomnieniami. Śmierć syna, to dla niej osobiście tragedia, ale nie dopatruje się w niej niczego więcej. Nie wierzy, że jej syn to Syn Boży, że jego śmierć zbawiła ludzkość. Nie, dla niej to zwykły mężczyzna, który zmarnował sobie życie, zszedł na złą drogę. Z inteligentnego, milczącego, ciepłego, stał się zarozumialcem otaczającym się nieudacznikami. A mógł być kimś, mógł wieść dobre, dostatnie życie. Mógł żyć.

Nie wierzy w to, że syn jest kimś szczególnym, boi się jego cudów, a szczególnie wskrzeszenia Łazarza. Wydaje jej się ono igraniem ze śmiercią, widzi w nim przywrócenie do życia martwej kukły, a nie ożywienie pełnoprawnego człowieka. Ale przede wszystkim boi się o swoje dziecko, krew z jej krwi. Namawia Jezusa do porzucenia tego, co widzi jako błędną drogę, jako ryzyko. Śmiertelne ryzyko.

Nie oszczędza też samej siebie. Krytykuje decyzje, które podejmowała, to, co robiła. Szczególnie surowo ocenia swą ucieczkę spod krzyża. Nie jest w stanie sobie tego zapomnieć. W tej wdowie, która utraciła syna mnóstwo jest żalu, goryczy, właściwie niechęci do świata, ludzi, Boga. Odwraca się od wyznawanej wiary i zwraca sie ku dawnemu kultowi Artemidy.

W tej książce – surowej i monotonnej w stylu – pełno jest emocji. Matczynych uczuć. Tego, z czym musi poradzić kobieta, która patrząc wstecz widzi wiele zaprzepaszczonych szans, złych decyzji, niespełnionych marzeń i nadziei. Odrzucona, osamotniona. Ta, która kochała nad życie i która utraciła tego najważniejszego człowieka, cały jej świat.

To wizja Marii – kobiety, która zamiast złudnego zbawienia ludzkości, wolałaby widzieć swego syna żywego. Marii – człowieka. Autor postawił ją obok każego człowieka, który stracił w życiu kogoś ważnego. Uczucia straty, uczucia macierzyńskie, to wszystko buduje pomoc łączący Marię autora z czytelnikami.

Taka wizja może oddziaływać na czytelnika, może wzbudzać w nim pytania, skłaniać do przemyśleń. Inni mogą analizować tę historię jako dzieło literackie. Jeszcze inni skupią się na emocjach. A niektórzy tylko się oburzą. Którą opcji wybierzecie Wy?

Zza kuchennych drzwi… ("Dworek Longbourn" – Jo Baker)

dworek longbourn sluzaca

Dworek Longbourn. Miejsce dobrze znane wszystkim wielbicielom „Dumy i uprzedzenia”. Nic więc chyba dziwnego, że większość miłośników Jane Austen zechce wrócić do tego miejsca. Tylko po co?

Historia rozpoczyna się w tym samym momencie, co ta z literackiego pierwowzoru. Tylko tym razem nie śledzimy losów Lizzy i jej rodziny, oni właściwie są tłem tej opowieści. A skupia się ona na Sarze, pokojówce Bennetów. Dziewczyna właściwie wychowywała się w tym domu, od dzieciństwa pomagając pani Hill, gospodyni i kucharce. Jednak w Sarze tkwi pragnienie czegoś więcej, niż tylko cyklicznie urządzane pranie, pyszności zanoszone na stół państwa, czy też chodzenie z przesyłkami do miasteczka. Właściwie długo nie zdawała sobie z tego sprawy, a pragnienie to rozbudziło pojawienie się dwóch mężczyzn – tajemniczego Jamesa, nowego lokaja Bennetów oraz mulata, lokaja pana Bingleya.

Każdy z nich odgrywa rolę w życiu Sary, chociaż ona sama nie do końca jest na początku w stanie pojąć jaką. James ją irytuje, a jednocześnie intryguje, szczególnie, że jest to człowiek pełen tajemnic. Nie jest skłonny do chociażby uchylenia rąbka którejś z nich. A znowu Ptolemy wydaje się być zafascynowany Sarą, ona nim, ale jak jest naprawdę? A do tego pociąga ją wielki świat, wyzwolenie się od zamknięcia w domu Bennetów. Tylko na ile jest to możliwe dla służącej?

Cała akcja książki pełna jest nawiązań do wydarzeń z „Dumy i uprzedzenia”. Przeplatają się one ściśle z tym, co dzieje się w życiu służby, co zresztą zapewne nikogo nie zdziwi. Widzimy tu jednak inny obraz Bennetów i ich znajomych. Mamy okazję obserwować członków rodziny z zupełnie innej strony, niektóre aspekty, które autorka postanowiła umieścić w książce zapewne zaskoczą sporą część czytelników.

Jo Baker użyła zabiegu, który lubię, ale sprawiła, że „Dworek Longbourn” nie jest tylko odtworzeniem tej samej historii z innego punktu widzenia. Znajdziecie tutaj o wiele więcej. Bohaterowie żyją swoim życiem, marzą, pragną, mają swoje lęki i momenty zachwytu. Historia służby Longbourn nie jest zresztą zamknięta tylko w samym dworku, zaprowadzi nas dużo dalej i pokaże jak ściśle łączą się losy rodziny Bennetów z losami ich służby. Autorka bardzo fajnie to rozegrała, chociaż momentami miałam wrażenie, że trochę przesadziła z hm… „udziwnieniami” w życiu większości z nich. Trudno jest mi jednak ten zarzut sprecyzować bez zdradzania wątków fabularnych!

To, co podobało mi się w tej książce, to po pierwsze arcyciekawie ukazane funkcjonowanie domu zamożnej rodziny angielskiej tamtych lat, tego, jak wyglądał, każdy dzień i co oznaczał dla służby. A po drugie – tym, jak pobudza do refleksji na temat różnic i podobieństw losów mieszkańców Longbourn. I tych z salonu, i tych z kuchni.

Powieść Baker to oddzielna historia mocno inspirowana książką Austen. Dobrze odwzorowane (na ile mnie to oceniać!) realia tamtych lat, klimacik, który pozwala poczuć się w środku opowieści i bohaterowie do których czuje się sympatie – to cechy, kóre mi się podobały w tej powieści. I właśnie po to warto wrócić do Longbourn. Minusem jest to, o czym pisałam wyżej – swoiste „przekombinowanie” z tym, co autorka zafundowała losom praktycznie każdego ze służących. Każdy z nich ma coś nietypowego w swoim życiu, nie ma przeciętniaków. Jednak nie jest to coś, co mocno wpływa na wrażenia z lektury.

„Dworek Longbourn” spodoba się zapewne każdej romantycznej duszy oraz miłośnikom prozy Austen. Dla mnie była to miła lektura, dobra na zimowe wieczory.

dworek longbournWydawnictwo: Czwarta strona, 2014

Liczba stron: 384

© 

Nie zapomnę! ("Już czas" – Jodi Picoult)

słoń
Fot. Earth Touch (flickr)

Kiedy Jenna miała trzy lata, stało się wiele nieszczęść. Zniknęła jej matka. Zginęła jedna z pracownic w firmie jej rodziców. Prowadzony przez nich rezerwat słoni przestał istnieć. A jej ojciec trafił do szpitala psychiatrycznego. Jeden dzień, a tyle jego konsekwencji…

Dziesięć lat później Jenna ciągle nie jest w stanie zapomnieć o przeszłości i zastanawia się każego dnia, co też stało się z jej matką. Postanawia poszukać pomocy u dorosłych, bo przecież dziecka nikt nie bierze poważnie. I tak oto trafia do jasnowidzki Serenity oraz byłego policjanta, który prowadził sprawę wydarzeń w rezerwacie – Virgila. Ta trójka – bazując na wydarzeniach z przeszłości, wspomnieniach, półzatartych śladach – stara się rozwikłać sprawę zniknięcia matki dziewczynki. Czy uciekła, została zamordowana, zabiła, a może ją porwano? Opcji wydaje się być wiele, tylko jak dotrzeć do tej prawdziwej? I to po dziesięciu latach…

Oprócz narracji dotyczącej tej trójki, mamy okazję posłuchać opowieści Alice, matki Jenny. Jej opowieść przeplata się z innymi, dając czytelnikowi szerszy ogląd sytuacji oraz wskazówki co do tego, jak dalej może potoczyć się akcja powieści. Jest to więc wielogłos, opowieść, którą poznajemy jednocześnie z różnych punktów widzenia, o przeplatającej narracji. Bardzo lubię takie książki, uważam, że daje autorowi pole do popisu i ciekawszego zaprezentowania przygotowanej dla czytelnika opowieści. Sprawdziło się to również i tutaj.

Ale jednak szału nie ma. Jest poprawna, dobra powieść, ale to już nie to, co Jodi serwowała nam tak wiele razy. Nie ma tych moralnych dylematów, dreszczu niepewności, jak to się wszystko skończy, obgryzania paznokci. Mam wrażenie, że autorce zabrakło pomysłów i przez to pojechała lekko po bandzie. Może zbytnio przyzwyczaiła mnie do schematu typu: wydarzenie – wielki dylemat i konflikt – sala sądowa. Wszystko rzeczywiste, realne do bólu, mogłoby się przy nieszczęśliwym splocie wydarzeń przytrafić prawie każemu z nas. A ta powieść to zupełnie inna bajka. Dużo tu innej rzeczywistości, duchów, jasnowidzenia, niewyjaśnionych spraw. Nie pasuje mi to do tej pisarki. Pomysł nawet fajny, ale po Picoult spodziewałam się więcej, rozpuściła mnie.

Jest jednak duży plus tej książki – niesamowite opisy z życia słoni. Ileż ja się dzięki tej książce nowych, ciekawych rzeczy dowiedziałam! Jakie to są wspaniałe, mądre i godne szacunku zwierzęta! Opisy dotyczące ich życia w stadzie, funkcjonowania, hierarchii, codziennego życia, karmienia, ciąży, narodzin, żałoby i wielu innych aspektów – cacuszko, bardzo to było pouczające. Właściwie to na te fragmenty najbardziej czekałam.

Tak czy siak, ciągle jest to dobra lektura. Ale nie obiecujcie sobie czegoś pokroju „Bez mojej zgody”, to nie ta bajka. To dobra powieść z – jak chyba zawsze! – zaskakującym zakończeniem, którego – przyznaję bez bicia – się nie spodziewałam. Nie żałuję lektury, sprawiła mi jednak przyjemność, szczególnie wątki „okołosłoniowe”. Jednak zastanawiam się, co też Jodi wymyśli w przyszłości, zaczynam mieć delikatne obawy…

już czas picoultWydawnictwo: Prószyński i S-ka, 2014

Oprawa: miękka

Liczba stron: 512

© 

Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono ("Głosy Pamano" – Jaume Cabre)

old journal diary
Fot. Joel Montes de Oca (flickr)

Oriol Fontelles. Zdrajca. Pupilek faszystowskiego burmistrza miasteczka. Tchórz zamieszany w morderstwo dziecka. Kolaborant, którego zostawiła nawet żona. Brzydziła się nim. Zostali mu tylko kolesie z układu, tuszowanie kolejnych zbrodni i nadużyć oraz samotność.

Oriol Fontelles. Bohater. Ukrywający na strychu powstańców i zbiegów. Pośredniczący w kontaktach grup walczących z reżimem. Ratujący życie wielu ludzi.

Oriol Fontelles. Człowiek. Zagubiony, niepewny siebie, przerażony. Nieszczęśliwy i marzący o tym, że pewnego dnia zdoła naprawić wszystkie błędy i odzyskać szacunek do siebie samego.

Tak, to opowieść o Oriolu i jego życiu. Ale to także opowieść o małym miasteczku na hiszpańskiej prowincji, o jego mieszkańcach, ich losach, o małej i wielkiej historii. I o emocjach, którymi aż kipi dookoła Toreny. Czasami są to emocje głęboko ukrywane, czasami takie, które wydostają się na wierzch, nie zmienia to faktu, że miłości i nienawiści jest tam mnóstwo.

Jednak to nie tylko opowieść o Oriolu i Torenie. To także opowieść o Tinie Bros, skromnej nauczycielce, która po wielu latach odkrywa pamiętniki Oriola i poznaje do tej pory nieznaną część jego historii. Dla niej jest on nie faszystą bez serca, a człowiekiem takim, jak każdy z nas, którego losy potoczyły się jednak o wiele bardziej skomplikowanie, niż większości jego sąsiadów. I który mając świadomość, że raczej marne ma szanse na wykaraskanie się z takiej sytuacji, postanawia pisać pamiętnik, który chciałby jakoś przekazać swemu dziecku. Dziecku, którego nigdy nie widział.

Znalezione zeszyty są przyczynkiem do powrócenia do dawnych lat, odgrzebania dawno zapomnianych chwil, do skrywanych sekretów. Powoli wyjaśnienie historii Oriola, wybielenie jego pamięci staje się prawie że obsesją Tiny. Jednocześnie pomaga jej jednak radzić sobie z problemami, które wkroczyły do jej życia. Odkrywanie tej historii pozwala jej skupić się na czymś innym, pozbyć się części emocji, ostygnąć.

To, co najbardziej mi się w tej powieści podobało, to fakt, że tak świetnie odwzorowuje życie i ludzkie zachowania. To, jak dosadnie pokazuje, że nikt nie jest taki, jaki się wydaje, każdy z nas ma swoje tajemnice, swe skryte marzenia i uczucia, wydarzenia, które zagrzebał na dnie pamięci. Prawie nikogo nie bylibyśmy w stanie tak łatwo jednoznacznie ocenić, gdybyśmy poznali o nim całą prawdę. A zresztą, czymże jest prawda?

Świetnie jest też pokazana nasze zamiłowanie do oceniania innych, do szufladkowania ich, do wydawania sądów kategorycznych i na wieki. Do tego te wszystkie plotki, intrygi, których to małe miasteczko jest pełne, te wszystkie rozgrywki międzyludzkie. Aż chciałoby się powiedzieć: nic, co ludzkie nie jest Cabre obce! Świetnie mu wychodzi opisywanie ludzi i ich życia, i to mimo stylu!

Właśnie, styl… Na początku myślałam, że padnę lub nie dotrwam nawet do setnej strony. Zdania, które potrafiły zacząć się kilka lat temu, a skończyć kilka lat po drugiej wojnie światowej. Dialogi „wpuszczone” w tekst bez wyróżnienia. Rzucanie czytelnika po czasie i przestrzeni. Do tego dziesiątki hiszpańskich nazwisk, rodów, domów, nazw miejscowości, nazw geograficznych itp. I powtórzenia, sporo stylizowanych powtórzeń. Uch, jak ja tego wszystkiego nie lubię! Ale jakoś po dotarciu do mniej więcej 120 strony weszłam w tę opowieść. Przestałam zauważać to, co mi wcześniej zgrzytało, a dałam się porwać losom Fontellesa, Bros i miasteczka. Powoli wpadałam w stan, w którym nie mogłam się oderwać od tej powieści, musiałam jak najszybciej poznać ją całą. I mimo tego, że przeczytałam ją już jakiś czas temu, ciągle we mnie mocno tkwi.

Z pewnością „Głosy Pamano” to nie jest łatwa, przyjemna i relaksująca powieść. Nie ten typ. Ją trzeba czytać w skupieniu, powoli, zastanawiając się nad treścią. Ale warto, bo to świetna książka! Mimo stylu, mimo powtórzeń i zalewu nazw i nazwisk, to historia o człowieczeństwie, o samym jego sednie. O kłamstwach, prawdzie i półprawdach. O milczeniu i przemilczaniu. O oczach, które obserwują nas w ciemności i językach, które mówią o nas w każdej chwili naszego życia. Warto ją poznać dla przewrotności, z jaką autor bawi się z czytelnikiem, dla świetnych portretów psychologicznych bohaterów powieści oraz dla pytań, które rodzą się w głowie w trakcie lektury. I dla pytania, które pewnie zrodzi się w głowach większości czytelników. Co JA bym zrobił, gdybym był Oriolem, Elisendą, Tiną, Targą…? 

glosy pamanoWydawnictwo: Marginesy, 2014

Oprawa: twarda

Liczba stron: 656

©