W Dzień Kobiet poszłyśmy we trzy na spektakl, który okazał się być najlepszym prezentem, jaki mogłam sobie wymarzyć! Na adaptację „Króla” Szczepana Twardocha szłam właściwie z zerowymi oczekiwaniami, wiedziałam tylko, że książka zrobiła na mnie wrażenie i że grający tam drugoplanowe role Paweł Tomaszewski to zdolny aktor. Nic poza tym, recenzji nie czytałam, pozostałej obsady nie znałam. Liczyłam się z tym, że może być kiszka, może być fajnie. A było… Fantastycznie!
Po spektaklu zaprosiłam do wspólnego opisania wrażeń jedną z towarzyszek – Paulinę, a oto nasza przeplatanka wrażeń!
The boys are back and they’re looking for trouble
Kiedy zapytałaś, czy nie chciałabym opisać swoich wrażeń po spektaklu na Twojego bloga, zgodziłam się od razu (chociaż potem żałowałam). Oczywiście chciałam, żeby powstał wybitny tekst, więc pisałam, i pisałam, i pisałam… aż stwierdziłam, że nie chodzi o to, żeby napisać jak najwięcej i o wszystkim. Dlatego zaczynam od nowa.
Dawno temu jedna aktorka powiedziała, że sztuka musi wzbudzać emocje, a ja do tego dodam, że spektakl musi zaskakiwać. Jest cała masa dobrych, zwyczajnych spektakli, ale jeśli brakuje im tego jednego elementu, okazuje się, że po wyjściu z teatru niewiele pamiętamy, a po kilku tygodniach zapominamy, że w ogóle byliśmy w teatrze. Gwarantuję, o „Królu” nie da się zapomnieć.
Ja mogę się z tym tylko zgodzić (generalnie będę bardzo zgodliwa w tej naszej współpracy!), jest to adaptacja wyjątkowa. Wiadomo, nie da się przełożyć powieści na scenę 1:1, jednak tym twórcom udało się mnie zaskoczyć dobrych kilka razy, chyba najbardziej koncepcją, jaką przyjęli dla całości adaptacji. Czułam się, jakbym oglądała rasowy film gangsterski, tylko z silnymi powiązaniami politycznymi. Kilka wątków jest bardziej podkreślonych, niektóre są zarysowane, jednak całość jest przekonująca, ja to kupiłam od ręki! Nawet wątki z teraźniejszości udało się bardzo zgrabnie spleść z wydarzeniami z przeszłości. Przemyślane i spójne.
To jak ten spektakl został zrealizowany, zachwyciło mnie najbardziej. Oglądając, ma się wrażenie, że wszystkie elementy tej układanki zostały precyzyjnie przemyślane przez Monikę Strzępkę i naprawdę nie ma tu żadnego przypadku, poczynając od aktorów, przez scenografię, światła, muzykę, na efektach specjalnych kończąc. Paweł Demirski przygotował bardzo dobrą adaptację powieści – aż nieprawdopodobne wydaje się, że zmieścił tyle wątków w zaledwie 3,5-godzinnym spektaklu.
Kto czytał „Króla” ten wie, że akcja powieści dzieje się w wielu lokalizacjach, a dodatkowo mamy do czynienia z przenikaniem się teraźniejszości z przeszłością. Anna Maria Karczmarska, która odpowiada za scenografię, wybrnęła z tego zadania po mistrzowsku. Na obrotowej scenie zbudowano makietę ściany kamienicy, przed nią ustawiono samochody, a z drugiej strony ring bokserski. Do tego krzesło, stół i maszyna do pisania po jednej oraz kanapa i pianino po drugiej stronie proscenium. O miejscu akcji informują nas wyłącznie napisy wyświetlane na ścianie i w jednej chwili ustawiony przed kamienicą luksusowy samochód zamienia się w burdel, a ring bokserski jest zakładem krawieckim czy więzieniem. Genialny w swojej prostocie zabieg.
Scenografia wydaje się na początku prosta, jednak dopiero z czasem widzimy, jak bardzo dopracowany został każdy pomysł. Jest dynamicznie, przechodzenie między scenami jest gładkie, często wręcz efektowne. Cudowna jest np. scena, gdy banda Kuma idzie na manifestację, grupa mężczyzn, podświetlona reflektorami aut, we mgle, powoli jak lamparty, nadchodzi, by rozprawić się z wrogami… Albo te wszystkie świetnie skomponowane sceny, w których używane są samochody, np. przejścia między rolami Pawła Tomaszewskiego. Interesująco przeplatają się także sceny z przeszłości z teraźniejszością, to wszystko bardzo dobrze prowadzi akcję. Nie wiem, jak całość odbierają osoby, które książki nie czytały, ale dla mnie użyte pomysły pomagają wyciągnąć maksimum z fabuły i pokazać to w ciekawy sposób.
Nie sposób nie wspomnieć o muzyce. Nadawała tempo poszczególnym scenom i świetnie komponowała się z tym, co się działo. Dodatkowo Tomasz Sierajewski wplótł piosenki z repertuaru Nicka Cave’a i Dropkick Murphys, a każde ich odsłuchanie powoduje, że przed oczami mam poszczególne sceny spektaklu.
Reżyseria świateł jest moim zdaniem wciąż niedoceniana w teatralnym świecie. O ile przeciętny widz oprócz aktorów jest w stanie zauważyć i docenić scenografię i kostiumy, o tyle o światłach raczej się nie wypowiada. A wbrew pozorom to nie jest takie proste dobrze oświetlić scenę i aktorów. Robert Mleczko (odpowiedzialny również za projekcje wideo) zrobił w „Królu” kapitalną robotę. Są sceny, które wyglądają jak kadry filmowe – dlatego pod względem wizualnym jest to wyjątkowy spektakl.
Znowu muszę się zgodzić z Pauliną, i to w obu kwestiach. Muzyka jest fantastycznie dobrana, chociaż gdyby ktoś mi to powiedział przed spektaklem, to bym nie uwierzyła. No bo, jakże to tak? Ostre współczesne brzmienia i przedwojenna warszawska historia? To się nie może udać! A jednak, nie tylko się udaje, ale wręcz muzyka ta świetnie podkreśla wydarzenia na scenie (co zresztą pokazuje dobitnie uniwersalizm i fabuły, i oprawy muzycznej!). Zarówno zresztą muzyka, jak i światła świetnie współgrają z całością, dzięki nim niektóre sceny są wręcz niezapomniane! To jeden z nielicznych przypadków, gdy obserwowałam grę świateł zerkając (ok, na sekundy, bo za dużo działo się na scenie!) na zestawy reflektorów i obserwując, co się dzieje.
Chciałabym też dodać do powyższych pochwał ruch sceniczny, który również robi wrażenie. Zaskoczyło mnie regularne używanie slow motion, rzadko widuję je fajnie użyte w teatrze, a tutaj zostało bardzo dobrze dobrane na potrzeby danych scen i jeszcze do tego porządnie przećwiczone, wszystko do siebie pasuje. I to zarówno widać w ruchu pojedynczych osób, jak i w scenach grupowych. Mam zresztą nieodparte wrażenie, że cała ekipa tutaj naprawdę pracuje w ścisłym porozumieniu, wszystko mają przemyślane, przepracowane, nie ma nic zbędnego. Wszystko mogę tylko pochwalić, brawa!
Największe zaskoczenie tego spektaklu? Kiedy w głównej roli oglądasz aktora, którego nazwiska nawet nie znasz a twarz kojarzysz wyłącznie z telewizji i nagle okazuje się, że to jest najlepszy Jakub Szapiro, jakiego mogłeś sobie wymarzyć. Nie byłoby „Króla”, gdyby nie Adam Cywka.
W punkt! Dawno nie trafiło mi się takie zaskoczenie, jak przy tej ekipie! Aktorzy, których do tej pory kojarzyłam tylko jako twarze seriali czy ogólnie „telewizyjne” tutaj pokazali duży talent i „diabła za skórą”. Adam Cywka zrobił na mnie wielkie wrażenie, od piątku wracają w mej pamięci przeróżne sceny, zachwyt trwa. On nie grał Jakuba Szapiry, on nim był! Fantastyczne, kompletne wcielenie, przekonał mnie w zupełności! To bardzo dopracowana kreacja, mimicznie, ruchowo, głosowo, generalnie całokształt wymiata. Według mnie to idealne dopasowanie aktora do roli i roli do aktora, naprawdę warto zobaczyć Adama Cywkę w roli Jakuba. Charyzma, pewność siebie, wdzięk groźnego drapieżnika, oczu nie idzie oderwać! A jednocześnie przebija momentami ta niepewność, co do przyszłości, miks pragnień, obaw i oczekiwań. Jak to napisała Paulina: Jakub Szapiro chciał zostać królem Warszawy, a Adam Cywka jest królem tego spektaklu!
Jednak nie tylko on nas pozytywnie zaskoczył. Dużym zaskoczeniem był też Krzysztof Dracz w roli Kuma, jest w niej naprawdę świetny! Bez problemu jestem w stanie uwierzyć, że Kum porywałby prostaczków na Nalewkach i szliby za nim w ogień. Gdy potrzeba groźny, gdy potrzeba odgrywający dobrego wujka, rubaszny, sprytny, tak zwany równy gość! Paweł Tomaszewski z kolei nie był dla mnie zaskoczeniem, bo wiedziałam, że po nim mogę się spodziewać świetnych wcieleń w każdej z drugoplanowych ról, bo to aktor o dużym talencie (co pokazuje chociażby w „Idiocie” w Teatrze Narodowym). Tutaj jego kreacje były mocno przerysowane, zakładam jednak, że takie miały być, w każdej był świetny (przyczepiłabym się tylko, że w roli weterana dostał za dużo krwi do „przetrzymania” w ustach, co trochę jednak wpłynęło na artykulację). A jak pięknie przechodził z jednej roli do drugiej! Z panów swym wcieleniem zaskoczył nas jeszcze Marcin Bosak. Mnie do tej pory „przechodził bokiem”, jakoś nie miałam okazji zobaczyć go w tak ciekawej roli – i tak charakterystycznej! – jaką miał tutaj. Spisał się świetnie, jego doktor Radziwiłek jest mocno zeschizowany, mroczny, okrutny i przerażający, dokładnie taki, jakiego zapamiętałam z książki. To jego spojrzenie w niektórych momentach wywoływało u mnie ciarki na plecach! Z pań największe wrażenie zrobiła na nas Barbara Kurzaj, której przypadła symbolicznie zrobiona rola Litaniego, kaszalota z książki. Daje jej ona możliwość pokazania się z wielu różnych stron, gra przejmująco i przekonująco. A taka rola to jednak duże wyzwanie dla aktora, więc tym bardziej doceniamy! Swymi kreacjami nowe twarze ukazali nam również Mirosław Zbrojewicz oraz Krzysztof Kwiatkowski.
Pewnie dla części widzów (szczególnie tych, którzy książki nie czytali) będzie momentami zbyt brutalnie, obrzydliwie, czy też kobiety będą zbyt podle traktowane, ale to po pierwsze zgodne jest z książką, a po drugie – z tamtą rzeczywistością.
Według mnie jest to bardzo udana adaptacja „Króla” Szczepana Twardocha, którą śmiało mogę polecić fanom książki! Barwna, bardzo plastyczna, z wieloma świetnie zrobionymi i bardzo filmowymi scenami, wyśmienicie zagrana i pozwalająca na zupełne wejście w opowiadaną historię! Trzy i pół godziny minęło niepostrzeżenie, mało tego, żałowałyśmy, że to już koniec!
A Paulina dodała na koniec wisienkę…
Spędziłam 5 lat w teatrze amatorskim i mogę śmiało powiedzieć: zagrać w takim spektaklu to marzenie każdego aktora.
PS. Ja dodatkowo poczułam się, jakbym była w środku filmowej gangsterskiej opowieści, bardzo mi się to podobało! Taki europejski Tarantino sprzed wojny 😉
Fot. Magda Hueckel / Teatr Polski w Warszawie