Rok 2021. W dniu swoich czterdziestych urodzin Julian postanawia zakończyć swe życie. Jednak przed śmiercią chciałby jeszcze z kimś porozmawiać, odbyć swoistą życiową spowiedź. Jednakże mężczyzna jest sam, otacza go idealna samotność, więc jedyne, co mu pozostaje, to rozmowa z komputerowym botem. Właściwie… Czy można sobie wyobrazić łatwiejszego, wygodniejszego rozmówcę? Musi słuchać tego, co mówisz, jest tu dla Ciebie, niczego nie oczekuje. Tylko tego jednego – byś z nim rozmawiał.
Julian rozpoczyna więc opowieść o swym życiu. Życiu, które rozpoczęło się w mało sprzyjających okolicznościach, a potem właściwie było już tylko gorzej. I gorzej. I gorzej. W jego życiu nie znajdziecie właściwie nic dobrego, fajnego, miłego, nie doszukacie się miłości, szacunku, wsparcia. Jego codzienność to samotność, bezwolność, bezradność. To właśnie było dla mnie najbardziej zadziwiające – będąc przez lata świadkiem pomiatania, będąc ofiarą takiego zachowania, nie potrafi powiedzieć „dość”, wpłynąć na sytuację, jest jak marionetka. I wie, że jest nieszczęśliwy, ale jednocześnie absolutnie nic nie robi, by to zmienić. Dla mnie sytuacja kompletnie nie do pojęcia.
To opowieść także o swoistym dziedziczeniu nieszczęścia i samotności. Czy wręcz o epidemii. W tej książce wszyscy bohaterowie są podobnie nieszczęśliwi i samotni. Owszem, formy bytowania i charaktery się różnią, ale istota jest podobna.
Opowieść snuje się powoli. To, co miało być spowiedzią staje się opowieścią nie tylko o życiu Juliana, ale także jego bliskich – rodziny i przyjaciół. Czuć, że odwleka moment, w którym musiałby albo się zabić, albo przyznać, że nawet na podjęcie takiego działania go nie stać. A tego zapewne się boi. Ale czy nieudane życie osobiste i zawodowe, samotność jest powodem do popełnienia samobójstwa? Czy tak naprawdę wielu, wielu z nas nie przeżywa podobnych historii? Ta według mnie jest przejaskrawiona, życie w krzywym zwierciadle – nie ma tu odrobiny szczęścia, uśmiechu, słońca, całe życie jest życiem strasznym, pełnym tylko negatywów, nieszczęść. Dla mnie momentami było tego zbyt wiele. Nie wierzę w życie bez promyczka słońca. Dopiero zakończenie… A zresztą, sprawdźcie sami, co daje zakończenie!
Niezmiennie – od pierwszej przeczytanej ksiażki – uważam, że Piotr Sender ma talent i ciekawe pomysły. Nie ma za to chyba szczęścia do „systemu”, mam wrażenie, że nie trafił jeszcze na wydawcę, który zapewniłby mu redaktora z prawdziwego zdarzenia, byłby też dla niego swoistym mentorem prowadzącym młodego autora z potencjałem drogą ku sukcesowi. Życzę mu specjalistów, którzy pozwoliliby mu ten talent rozwinąć, zajęliby się nim i oszlifowali. Zasługuje na to, bo według mnie ma spory potencjał na to, by być głosem młodego pokolenia polskich autorów.
KONKURS!
Jako że trafił do mnie jeden nadprogramowy egzemplarz tej książki, to chciałabym go oddać komuś, kogo ucieszyłaby lektura tej książki. Do niedzieli (21 lutego, do 23:59) napiszcie, jakiego polskiego autora (ale takiego który zaczął pisać powiedzmy w ciągu ostatnich 10 lat) lubicie najbardziej i dlaczego? A w przyszłym tygodniu wybiorę odpowiedź, która mnie najbardziej zaciekawi i nagrodzę jej autora tą książką. Powodzenia!
Mnie z pewnością ucieszy ta lektura, więc odpowiadam na pytanie konkursowe: Mimo iż kocham kryminały, literaturę grozy i inne mroczne książki – polską autorką, którą mocno polubiłam jest Anna Ficner-Ogonowska. Kiedy po raz pierwszy sięgnęłam po jej książkę wydała mi się piękna z jednego powodu – było w niej dużo polskości! Odniesienia do naszych świąt, zwyczajów i tradycji. To zwróciło moją uwagę. Mimo iż nie przepadam za takimi powieściami – ta zrobiła na mnie wrażenie i wiem, że obudziła mój czytelniczy patriotyzm. Może uznasz ją za autorkę gospodyń domowych, ale mimo to – wzbudziła moją sympatię! Pozdrawiam Marta 🙂
PolubieniePolubienie