Lata pięćdziesiąte XX wieku, Stany Zjednoczone. Cornelius Suttree to człowiek, który opuścił rodzinę, dobrobyt, dotychczasowe życie i ruszył w nieznane. Wybrał życie w świecie, w którym dominują sprane kolory, szarość, gdzie atmosfera jest przytłaczająca, zapachy nieprzyjemne, a ludzie twardzi i niezbyt przyjaźni. Gdzie rządzi prawo pięści i alkohol. Witajcie w podejrzanych dzielnicach Knoxville.
Suttree mieszka na zacumowanej na rzece barce, żyje z połowu ryb, z dnia na dzień. Nie ma więc bliskich, nie ma zobowiązań, Dryfuje przez życie. Pije, trzeźwieje, wpada w kłopoty, chwilę żyje praworządnie i znowu wraca do picia i kłopotów. Wydaje się że jego życie zawsze będzie wyglądało tak samo, jednakże są momenty, w których podejmuje on próby, by coś zmienić. Raz prawie mu się udaje – spotyka kobietę, zaczyna dzielic z kimś życie, myśleć bardziej perspektywicznie, planować. Jednakże los (a może sam Suttree?) jest nieubłagany. Bajka całkiem szybko się kończy, a nasz bohater wraca na barkę, do ryb, whisky i burd w barach.
Market Street w poniedziałkowy ranek w Knoxville, w stanie Tennessee. W roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym pierwszym. Suttree z zawiniątkiem z rybami mija szeregi porzuconych ciężarówek, wyładowanych produktami rolnymi i kwiatami, cuchnący zapach wiejskiego targowiska, w powietrzu unosi się woń płodów ziemi, każąca się spodziewać lekkiego gnicia i rozkładu. Chodnik zdobią pariasi, a ślepi śpiewacy, organiści i psalmiści z harmonijkami ustnymi włóczą się w górę i w dół ulicy. Suttree mija sklepy żelazne, rzeźnicze i małe sklepiki z tytoniem. W gorącym popołudniowym powietrzu rozchodzi się silny zapach ciepłej strawy niczym świeżego zacieru. Siedzący jak kury na grzędzie, milczący handlarze przyglądają się przechodniom ze swoich wozów, a kwiaciarki w czepkach przypominają zakapturzone gnomy o górnych wargach spuchniętych od tabaki i jakby drewnianych dłoniach, które trzymają złożone na okrytych fartuchami kolanach.
Suttree to podpora, główny trzon tej książki. Jednakże przewiają się tu inni ciekawi bohaterowie. Jednym z nich jest Harrogate, młody człowiek, który ląduje w więzieniu za… gwałcenie arbuzów. Jest on specjalistą w przyciąganiu kłopotów. A Suttree najczęściej pomaga mu z nich wychodzić. W ogóle Suttree to taki trochę dobry Samarytanin – tu pomoże, tam pomoże, niezbyt jest w stanie odmówić wyrządzenia przysługi, chociażby była ona przyczynkiem do bycia ściganym przez policję. Ma złote serce i co chwilę ratuje kogoś, chociażby wręczając głodnemu część ze złowionych ryb. Żyje według swojego prywatnego kodeksu zasad i tylko swego sumienia słucha. Jednocześnie jest tak dobroduszny, że nie sposób nie poczuć chociaż odrobiny sympatii do tego samotnika.
Wyszedł na wąską dróżkę i po chwili dotarł do zaimprowizowanej furtki, zrobionej ze starego żelaznego łóżka, obrośniętej powojami i okrążonej przez wiszące w powietrzu kolibry, wyglądające niczym latawce na sznurkach.
W tej powieści trudno znaleźć piękno, radość, szczęście. Jest przepełniona smutkiem, brudem, smrodem, ludźmi z marginesu społecznego. Autor bierze pod lupę dziwki, złodziei, pijaków, awanturników, różnorakich dziwaków, ludzi pokrzywdzonych przez los. Każdemu z nich przygląda się przez jakiś czas, wydobywając na wierzch coś szczególnego. Każdy z nich jest tak prawdziwy, jakby stał obok czytelnika. To powieść, w której mamy możliwość powolnego przyglądania się ludziom, rozbieraniu ich na części pierwsze. A to wszystko ukazane jest bardzo realnie, pewnie po części dosadnie. Autor -jak zwykle – nie oszczędza czytelnika.
Autor świetnie operuje językiem. Od literackiego poziom do slangu z rynsztoka rodem. Bohaterowie mają swoje powiedzonka, różny sposób mówienia. Atmosfera jest przygnębiająca, duszna, autor zmusza nas do przyjrzenia się życiu, ludziom, śmierci. Powoli i z uwagą. Podobno jest to mocno osadzona w biografii autora książka. Ja mogę się tylko cieszyć, że moje życie nie przypomina życia Suttree i jego przyjaciół. Chociaż na Suttreego można było właściwie zawsze liczyć, a takich przyjaciół jednak dobrze mieć blisko siebie…
To nie jest lekka i przyjemna lektura. To dosadna opowieść o życiu. Wymaga od czytelnika czasu i uwagi. Spróbujecie?
©
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie, 2011
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 668
Moja ocena: 5/6
Ocena wciągnięcia: 4,5/6
Proza McCarthy’ego bywa trudna do przełknięcia (szczególnie dla wrażliwców), ale gdy się wczuć, popłynąć z opowieścią, to od razu widać, że jest to jeden z największych, współczesnych amerykańskich pisarzy. Co tu dużo mówić – uwielbiam ❤
PolubieniePolubienie
McCarthy jeszcze przede mną, ale myślę, że spróbuję. Zwłaszcza po tym, co napisałaś. Tylko od której jego książki zacząć?
PolubieniePolubienie
Bombeletta – o tak, ja też uważam, że gdy się na nią otworzysz i „poczujesz”, to ten autor zostanie z Tobą na całe życie. Zdecydowanie należy do czołówki współczesnych pisarzy, to dla mnie pewnik!
Dofi – wiesz co, ja zaczęłam od „Drogi” i właściwie nie żałuję. Jest megawstrząsająca, napisana w trudnym stylu (jak zresztą chyba wszystkie jego książki, trzeba przywyknąć), ale poruszyła we mnie wszystko, co tylko mogła i do dzisiaj tkwi w mym sercu i umyśle. Dla mnie to taki literacki szczyt, który mało komu się udaje osiągnąć.
PolubieniePolubienie
Ja właśnie lubię jak książka ode mnie tego wszystkiego wymaga, lubię gdy „wywraca mnie na drugą stronę”. 😉
Mam „Suttree” – czeka na półce.
PolubieniePolubienie
Beatrix – to sądzę, że i ta będzie Ci się podobała. Ja też to lubię. Oczywiście nie non-stop, bo to byłoby badzo ciężkie do zniesienia, ale taka umiejętność świadczy o klasie autora.
PolubieniePolubienie